czwartek, 15 sierpnia 2013

Ohydy ciąg dalszy

Rzygi na ścianie - czyli ciąg dalszy problemów ze współlokatorami. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał oznaczyć bloga jako +18.

W piątek pojechałem z B. do Jej domu - w sobotę miał być ślub kogoś z Jej rodziny - zostaliśmy zaproszeni. Na szczęście wyrobiłem się z zakupami ubrania. Obudziliśmy się rano, zjedliśmy śniadanie, zebraliśmy się i... w drogę!

Wzięliśmy samochód rodziców B. Po drodze zahaczyliśmy o Moje Miasto, ale tylko po to, by wziąć ubrania. Później była tylko podróż, rozwiane włosy i dobra muzyka. Nie jechaliśmy specjalnie daleko, ale i tak można było czerpać wiele przyjemności z tej przejażdżki.

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że B. ma bardzo fajną rodzinę. Jej pierwszy wujek jest drobnym, uśmiechniętym człowiekiem, który z dość dużym dystansem podchodzi do świata. Ma wesołą żonę i dwójkę dzieci. Mieszkają w jednorodzinnym domku w pięknej okolicy. Po wejściu do ich mieszkania od razu można poczuć wspaniałą, rodzinną, sielską atmosferę. Żona pierwszego wujka od razu zaproponowała mi coś do pica. Dzieciaki są urocze, bardzo stęskniły się za B. która w pewien sposób była dla nich dobrą ciotką.

Chwilę porozmawialiśmy, przebraliśmy się i pojechaliśmy na ślub.

Ślub i wesele miały bardzo klasyczną formę. Po mszy w kościele wszyscy pojechali do zajazdu, w którym miała odbyć się impreza. Była pseudo-góralska kapela, było dużo jedzenia, wódki, ciast, i była muzyka, co do której mieliśmy sporo zastrzeżeń. Kapela grała wyjątkowo dużo nieznanych melodii. Zdaję sobie sprawę z tego, że na weselach jest kiczowata muzyka, ale przynajmniej piosenki są rytmiczne i znane. Tutaj nie można było mówić o jakiejkolwiek rytmice. To były jakieś regionalne utwory, do których nie dało się tańczyć! Dopiero około 1. w nocy poleciało coś bardziej znajomego. Ponadto orkiestra robiła coś, czego nie ma w moich i B. okolicach. Chodziła do każdego gościa weselnego, grała na jego temat krótką przyśpiewkę, a gość wrzucał do koszyka banknot. Jak dla mnie - przesada. Ludzie i tak płacą za wesele, zresztą nie wszyscy mają przy sobie gotówkę. Najgorsze było to, że odgrywano takie przyśpiewki dla malutkich dzieci, które nie potrafią jeszcze mówić.

Na imprezie poznałem pozostałych wujków B. Drugi wujek jest człowiekiem, którego można określić mianem "imprezowicz". Polewanie ludziom wódki to jego specjalność. Jest otwarty, lubi rozmawiać na różne tematy i ma trójkę małych dzieci - uroczych dziewczynek. Jest szefem firmy, którą zarządza razem z pozostałymi wujkami B.

Trzeci, najstarszy wujek, jest najpoważniejszy ze wszystkich. Można z Nim porozmawiać o wszystkim, jest bardzo inteligentny, również na trójkę dzieci, w tym jednego emo-dzieciaka, który jako jedyny nie korzysta bez przerwy z komputera, czy tabletu.

Wesele przerzedziło się dość szybko. Na początku było grubo ponad 100 osób, a po północy było około 40. To dziwne że liczyłem ich wszystkich...

Pozwólcie jednak, że wstawię tu małą dygresję. W momencie, gdy ja z B. bawiliśmy się na weselu, M, MoD, S i cała reszta piła wódkę na imprezie zorganizowanej z okazji urodzin K2. Cóż tam się działo! Jak się pewnie domyślacie nikt nie został trzeźwy, ale to wie każdy - nawet przed imprezą. Ciekawsze było to, że dziewczyna MoD jest w Włoszech, a on całuje się i obmacuje z inną. A już najciekawsze było to, że ta "inna" to koleżanka jego obecnej dziewczyny. Jestem ciekaw jaki to będzie mało finał. Coś mi się wydaje, że sprawa może trochę eskalować...

Wracając do wesela... Powoli zbliżała się 2. B. była już zmęczona, a ja musiałem być trzeźwy następnego dnia. Potańczyliśmy jeszcze chwilę i podjęliśmy decyzję, by powoli się zbierać. Mieliśmy zarezerwowany pokój w budynku w którym odbywała się zabawa, więc nie było zamieszania z transportem. Poszliśmy spać.

Poranek był wspaniały. Długo zbieraliśmy się z łóżka, aby wziąć prysznic. Około 11. zeszliśmy na śniadanie. Pani podała bardzo tłustą jajecznicę. Ja poprosiłem o herbatę, B. o kawę. Dostałem wodę z cytryną, a B. siekierę nie do wypicia. Dopiero po kilku minutach doszliśmy do wniosku, że pewnie jest to standardowy posiłek antykacowy.

Po leniwym śniadaniu spakowaliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy w drogę! Najpierw pojechaliśmy do centrum. Znajdował się tam przepiękny rynek, typowy dla małych miasteczek. Poszliśmy do jednego ze sklepów i kupiliśmy lody. Po lodach pojechaliśmy do pobliskiego lasu, gdzie znajdowały się potężne skały. Było tam chłodno, więc nie śpieszyliśmy się zbytnio. Kolejnym etapem podróży był wujek nr 1. Znowu było rodzinnie. Zjedliśmy obiad i zostaliśmy poczęstowani malinami. Znowu straciliśmy godzinę na rozmowy i nawet nie wiem jak to się stało, że zacząłem się zwracać do wujka B na "ty". W końcu padła propozycja, by pojechać na pobliskie obserwatorium.

Pomysł był świetny. Dzieciaki wreszcie oderwały się od komputera, a my mieliśmy okazję, by jeszcze bardziej się integrować. Jechałem za wujkiem nr 1, bo tylko on znał trasę. Przyznam szczerze, że miałem pewne problemy, bo facet jeździ dość szybko. W sumie, nie ma się co dziwić - zna dobrze okolicę. Co ciekawe, droga prowadziła prawie na szczyt góry. Gdzieniegdzie było stromo, ale samochód nie miał większych problemów z podjazdem.

Szczyt jest dobrze zagospodarowany. Znajduje się tam wieża widokowa, sklep i boisko. Dzieciaki dostały piłkę, a my poszliśmy na spacer. Rozmawialiśmy o grzybach, zwierzętach, znajomych i o dawnych czasach. Wujek nr 1 i jego żona zaprosili nas do siebie w bliżej nieokreślonej przyszłości. Powiedzieli, że jeśli będziemy mieć ochotę, to możemy przyjechać, a Oni chętnie nas ugoszczą.

Ostatnim punktem wyprawy były kolejne lody i powrót do wspomnianego domu. Wypiliśmy jeszcze herbatę i udaliśmy się w podróż powrotną, po drodze odwiedzając cmentarz, na którym jest pochowana babcia B. Zapaliliśmy znicze.

Robiło się już ciemno, gdy wyjechaliśmy na większą drogę. B. włączyła spokojną muzykę, ja uchyliłem nieco szybę. Jechało się spokojnie, co ciekawe, droga nie była bardzo oblężona.

Do Mojego Miasta wróciliśmy o 22. Nie było sensu jechać dalej. Doszliśmy do wniosku, że samochód odwieziemy w poniedziałek. Pożegnałem się z B, wziąłem część ubrań i poszedłem do akademika.

Wziąłem klucz z recepcji - okazało się, ze MoD nie ma w pokoju. Otwieram drzwi, rozkładam wszystkie ubrania, wchodzę do łazienki i .... KURWA! Wszędzie zaschnięte rzygi! Nie wiem jak to możliwe, żeby zarzygane było wszystko: od kibla, po umywalkę i ściany. Smród niesamowity! Wiem, że to ohydne, ale dzięki temu, przez chwilę możecie się poczuć tak, jak ja się poczułem...

MoD nie odbierał telefonu, dopiero na drugi dzień odpisał, że "przecież sprzątał". Jasne, chyba rozsmarował, a nie sprzątał. Dobrze, że byłem w pracy, bo ręka bardzo mnie świerzbiła. Jak można być takim idiotą, żeby zostawić tak wielki syf i pojechać do domu?!

Całe szczęście, że musiałem zostać w akademiku tylko do rana. Kolejną noc przespałem u B. Do tego czasu sprzątaczka wyczyściła łazienkę. Chociażby dlatego MoD powinien po sobie posprzątać - z szacunku dla tej kobiety.

Wczoraj, wróciłem z pracy i znowu się wkurzyłem. MoD zostawił w łazience swoje majtki, na moich przyborach do golenia. Wkurwiłem się po raz kolejny, wytarłem jego majtkami podłogę i rzuciłem je na Jego łóżko. Później przeprowadziłem z Nim rozmowę i upewniłem się, że nie spróbuje tego po raz kolejny... Powiedziałem mu, że jeśli tak się stanie, to będę obkładał tymi gaciami jego jedzenie. Co za wkurwiający człowiek! Czy takim ludziom wszystko trzeba tłumaczyć jak dzieciom?!

Wczoraj wieczorem była spontaniczna impreza. To było kameralne picie w gronie znajomych. Jedyną wadą była przepita. M. kupił napój o smaku rumu. Dobrze, że nie kupił napoju o smaku wódki...

wtorek, 6 sierpnia 2013

Sikanie Alfabetem Morse'a

Pod blokiem mojego akademika odbywają się jakieś rajdy samochodowe. Nie wiem, co się tam dzieje, grubo po północy słyszałem hałas jak z fabryki.

Weekend był tragiczny dla moich finansów. Owszem, kupiłem sporo użytecznych rzeczy - głównie ubrania, ale wydałem też sporo na pierdoły. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że żywność w Moim Mieście bardzo podrożała. Teraz idąc do kawiarni, za kawę trzeba zapłacić 10 zeta... Błogosławiony niechaj będzie ekspres w mojej pracy(który niestety właśnie się zepsół)

W sobotę przez cały dzień chodziłem z B. po sklepach i kupiłem fajny garnitur. Dzisiaj będę musiał odebrać spodnie. Zauważyłem, że stosunek do klienta, to duża część sukcesu firmy. Byłem w wielu sklepach, ale ostatecznie przekonała mnie bardzo rezolutna pani sprzedawczyni.

Niedziela zaczęła się od śniadania na mieście ze znajomymi B. Trochę dziwnie się tam czułem, bo Ci znajomi to trzech prawników i jedna lekarka. Wiało snobizmem. Znalazłem wspólny język z tymi ludźmi, ale dziwnie się tam czułem. W jakiś sposób było w tym wszystkim coś sztucznego. Na szczęście spotkanie szybko się skończyło i w ramach miłego spędzania czasu, wybrałem się z B. do jednego z większych parków w Moim Mieście. Wróciliśmy wieczorem. Zdążyłem zrobić obiad i pozmywać naczynia. Potem przyszedł błogi sen...

Hmm... zapomniałem wspomnieć o piątku. To był ciekawy dzień! B. zaprosiła mnie na grilla organizowanego przez Jej znajomego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ów znajomy jest Pakistańczykiem, a wśród przybyłych gości było dużo obcokrajowców. Byli Włosi, Argentyńczycy, Brytyjczycy i zdaje się był też Amerykanin.

Nie tylko ja miałem intensywny weekend. M i S również dobrze się bawili. Pojechali nad jezioro pod namioty. M. wrócił z wycieczki bez butów, ale za to ze skręconą kostką. Jak pewnie się domyślacie, zrobiło się im troszkę sucho, więc musieli ugasić pragnienie wódką. Gdy S. zrobił się już bardzo pijany, zgubił swoje buty i zabrał buty M, po czym oddalił się w nieznanym kierunku. Jak się później okazało, wrócił do Mojego Miasta, bo myślał, że na drugi dzień musi iść do pracy. Był piątek.

M. Nie był zadowolony z powodu braku butów. Pożyczył japonki od jednego ze swoich znajomych i w ten sposób pokonał trasę dzielącą go od cywilizacji.  Droga powrotna wiele go kosztowała. Wrócił ze skręconą i zdartą od obtarć nogą.

Dzisiejszy poranek był dla mnie źródłem mocnych wrażeń. Pierwsze co zobaczyłem po otworzeniu oczu, to pojemnik z moczem. MoD robi jakieś badania i położył pojemniczek, z tym co wysikał, na stole, obok jedzenia. Gdy człowiek z kimś mieszka, chyba z czasem zapomina o dobrych obyczajach.

Bardzo denerwuje mnie H. Zawsze po powrocie z pracy, siedzi przy komputerze w samych gaciach i zostawia otwarte drzwi do składu. On ma chyba jakieś kompleksy. Gdyby przynajmniej miał coś do zaprezentowania... ale nie! Kawał beczki i slipy komunistyczne. To jeszcze nic! Wieczorami, ma zwyczaj sikać przy otwartych drzwiach do łazienki. Żeby było śmieszniej robi to alfabetem Morse'a... Ohydny człowiek!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Trujące grzyby

Dawno już tu nie pisałem. Wybaczcie, jednak stała praca sprawia, że mam o wiele mniej czasu.

Pierwszy miesiąc pracy za mną. Zajmuję się dziwnymi rzeczami, poznaję technologię, o której nigdy nie miałem pojęcia. No i najważniejsze - dostałem wypłatę! W sobotę zrobię zakupowe szaleństwo, a tymczasem muszę przetrwać jeszcze jeden dzień...

Dwa dni temu zatrułem się obiadem. Zamówiłem coś dziwnego w sosie z kurek i chyba te kurki nie były kurkami. Pod koniec pracy zaczęła mnie boleć głowa, później było już tylko gorzej. W pewnym momencie kompletnie straciłem orientacje, zakręciło mi się w głowie i miałem problem z oddychaniem. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Ciekawe skąd wzięli te grzyby...

Zdążyłem już się zintegrować z innymi osobami, którzy razem ze mną zaczęli pracę. Był grill, było trochę piwa. Wziąłem nawet B. Podobało Jej się! Mi się za to nie podobało, że mój kolega do Niej zarywał.

Na weekend byłem w domu. Już dawno nie było tak dobrej atmosfery. Wszyscy uśmiechnięci i rozgadani. Nawet nikt się specjalnie nie kłócił.

W czasie, gdy ja byłem w domu S. imprezował w akademiku. MoD również pił, więc mój pokój w akademiku był raczej słabo pilnowany. Gdy wróciłem ochrzaniłem MoD, bo gdzieś się zapodziała jedna hantla. Nie miałem zamiaru Jej szukać, stwierdziłem, że to zadanie dla MoD i poszedłem do B. Rano dostałem telefon z informacją, że hantla się znalazła. S. włożył ją pod poduszkę...

Dziś znowu szykuje się integracja, tym razem jest propozycja imprezowania w knajpie na rynku. Niespecjalnie mi się chce, ale kto wie - może się zdecyduję. Szkoda, że jutro trzeba pójść na 8. do pracy.