czwartek, 31 maja 2012

Cement

Ależ się wyspałem! siedziałem do rana, rozmawiając z kumplem od wtorkowo-środowych rozmów i zasnąłem około 7. Przespałem zajęcia na uczelni i obudziłem się o 15. Obudził mnie S. Mieliśmy się wybrać na zakupy, żeby kupić prezent dla MoD i współlokatora M. który również obchodzi urodziny.

Nie mogło być normalnie. Każda sytuacja wymaga odpowiedniej porcji absurdu i abstrakcji. Podjechaliśmy kawałek drogi tramwajem. Na miejscu zatrzymaliśmy się przy cukierni. M. zaczął się tak obżerać, że zaczęliśmy wątpić czy skończy. Na koniec stwierdził, że musi sobie kupić jeszcze eklerka. Później długo to wypominaliśmy. Po cukierni, stwierdziliśmy, że pójdziemy na lody. Znowu obżarliśmy się jak świnie. Pytaliśmy M. czy nie chce czasem jeszcze jednego eklerka, bo możemy mu kupić. Chyba nie chciał.

Poszliśmy do sex-shopu, żeby kupić grę erotyczną dla MoD. Znaleźliśmy jakąś za 50 zeta. Znając życie, pewnie będziemy w nią grać na imprezie... Ciekawe tylko co na ten temat powiedzą znajomi MoD z duszpasterstwa. Ale będzie ubaw!

To nie koniec naszych zakupów. Poszliśmy na autobus i pojechaliśmy do dużego sklepu z materiałami budowlanymi. Tam kupiliśmy węża, żeby nalać wodę do basenu, kielnie i...25-cio kilogramowy worek cementu. tym razem to prezent dla współlokatora M. Dobrze, że zabraliśmy z akademika taki mały wózek, bo musielibyśmy to dźwigać w ręce. Mieliśmy niezły ubaw obserwując reakcje mijających nas ludzi. Gdy byliśmy pod akademikiem, ludzie patrzyli się na ten nasz wózek i zaczynali się śmiać, bez względu na wiek, czy płeć. Jedynymi niewzruszonymi osobami były portierki, które już chyba są przyzwyczajone do naszych pomysłów. Na schodach spotkaliśmy grupkę znajomych. Jeden z nich powiedział: "nawet nie pytam". No tak, czterech facetów wiozących worek cementu przez akademik może wywołać zdziwienie, ale jeśli to są Ci faceci, to można się spodziewać wszystkiego.

Worek z cementem schowałem w szafie. Powiedziałem kumplom, żeby kupili jutro jakiś ładny, różowy papier, to zapakuję prezent. Wstążka już jest! Zastanawiam się tylko nad jednym. Co solenizant zrobi z tym cementem? :-)

środa, 30 maja 2012

Niezwykła kobieta

Po pierwsze - nie dostałem się do jeden z firm do których starałem się o pracę. Po drugie - poznałem dzisiaj bardzo ciekawą kobietę.

Jest sporo młodsza ode mnie, ale o wiele bardziej dojrzała od wielu kobiet, które do tej pory poznałem. Jest bardzo inteligentna, a przy okazji mądra. Jej pasją jest gra na skrzypcach, robi to od wczesnego dzieciństwa. Zabawne, bo okazało się, że mieszka w miejscowości w której miałem liceum. Mało tego - znam Jej siostrę! Co prawda z widzenia, ale zawsze coś.

Spacerowaliśmy chwilę i wypiliśmy piwo, prowadziliśmy sympatyczną rozmowę. Chciałbym, żeby coś z tego wyszło...

wtorek, 29 maja 2012

Boleśnie, ale zabawnie

Boli! Kuśtykam jak człowiek ze sztucznym biodrem. A wszystkiemu winne są moje treningi. Tym razem zbyt ambitnie oceniłem swoje umiejętności i chciałem dosięgnąć stopą nieosiągalnej dla mnie wysokości. Źle stałe, źle wykonałem ruch i naciągnąłem sobie strategiczne mięśnie. To nie była jednak najpoważniejsza kontuzja. Jeden gość idąc na ławkę, z każdym krokiem robił ślad krwi, okazuje się, że nie jest przyzwyczajony do chodzenia boso i podczas słynnej "koszykówki bez zasad" zdarł sobie podeszwę stopy. S. też ucierpiał. Trafił śródstopiem w mojego łokcia.

Przyszła mi kolejna przesyłka - tym razem z pendrivem. Będąc na poczcie wysłałem uszkodzoną myszkę. Będę upierdliwy i zażądam sobie od sprzedawcy zwrotów kosztu wysyłki. Nie chodzi o pieniądze, ale o same zasady. Jeśli kupiłem towar po określonej cenie, to chcę dostać taki towar za tą właśnie cenę. Zresztą prawo stoi po mojej stronie.

Rozbawiła mnie wiadomość, którą wysłała mama M. do M. W treści SMS-a można przeczytać: "Śnił mi się bocian, lepiej zawiąż go sobie na supeł":-) Trzeba przyznać, że M. ma świetną mamę. Śmialiśmy się bardzo długo, gdy nam przeczytał tego SMS-a. Nie wiem w jakiej rzeczywistości musiałbym żyć, żeby mieć taki kontakt z moimi rodzicami.

Oczywiście, to nie wszystko. MoD w czwartek chce zorganizować u mnie swoje urodziny. Wszystko fajnie, standardowy protokół organizowania imprezy, a tu nagle dowiadujemy się, że MoD zaprosił KILKADZIESIĄT osób z duszpasterstwa akademickiego! No ja pie***le! Przecież Ci ludzie nie przeżyją tego co tu zobaczą. Powiedziałem MoD, że jak przyjdą, to przywitam ich przyjaznym pozdrowieniem "ave satan". Nie mam zamiaru zrobić z imprezy wydarzenia religijnego i to w moim pokoju. Szczerze mówiąc nie wiem, czy uda się tyle ludzi zmieścić w jednym pokoju. Co prawda, mamy inne pomieszczenia, ale chyba lepszym pomysłem będzie wynajęcie odpowiednio dużej sali. Te imprezy powoli stają się legendą. Śmialiśmy się, że jeśli rzeczywiście zjawi się tak dużo gości, to o północy zrobimy oczepiny.

W związku z imprezą, wybieramy się dzisiaj na wielkie zakupy. MoD zadeklarował, że ma zagospodarowane 500 zeta. Jeśli dodamy do tego alkohol, który my zamierzamy kupić, to...no właśnie - sami sobie odpowiedzcie.

Przy okazji tych zakupów chcemy się zaopatrzyć w węża, którym wpompujemy wodę do basenu... Oj, najbliższe dni zapowiadają się bardzo ciekawie.

niedziela, 27 maja 2012

Kolejna "konfrontacja"

Ja chyba rzeczywiście przyciągam nietypowe sytuacje. Tym razem nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, a mimo to, było gorąco...

Dzień jak zwykle zaczął się od późnej pobudki i szybkiego jedzenia. Kilka kliknięć myszką, żeby zabić czas i odwiedziny sąsiadów. Tym razem był tylko kolega, który przyjeżdża na weekend. Swoją drogą wkurza mnie. Jest strasznie niekulturalny i nachalny.

Zrobiłem sobie dobry obiad, trochę się pouczyłem, trochę zacząłem interesować się zleceniem, które mam do wykonania. Minęło kilka godzin i zadzwoniła do mnie koleżanka. Mieliśmy wspólnie, razem z innymi znajomymi wybrać się dziś na grilla, jednak Ona o tym całkowicie zapomniała. Poprosiła mnie, żebym Jej pomógł coś przygotować w Excelu. Ech... znowu ten sam problem - jestem informatykiem, więc każdy myśli, ze znam zajebiście Excela i wszystkie inne komercyjne programy.

Zrobiło się małe zamieszanie, bo zadzwonił znajomy i powiedział, że ta koleżanka zaprosiła Go na grilla do mnie. Udało się w końcu dogadać i postanowiłem, że jednak zorganizuję małe spotkanie.

Około 19. Przyszła koleżanka. Oczywiście pomogłem zrobić Jej odpowiednią tabelkę i nawet całkiem nieźle to wyszło. Później przyszedł Jej chłopak i jeszcze jeden kumpel. Poszliśmy do sklepu i kupiliśmy kiełbasę. Następnie, standardowo udaliśmy się w plener koło akademików, żeby rozpalić grilla. W tym czasie dołączyli do nas pozostali znajomi.

Minęło może kilkanaście minut i przyczepił się do nas jakiś pijany facet. Osobiście ignorowałem go, ale niestety znajomi wymienili z nim kilka zdań. Co więcej, kolega, myśląc, że gość się odczepi, dał mu piwo. Wiedziałem, że to zły pomysł i miałem rację. Facet cały czas przy nas siedział i nie odpuszczał.

Na chwilę udało mi się go przegonić, wrócił jednak po kilkunastu minutach, wyciągnął ze swojego plecaka coś, co przypominało kromkę chleba i próbował wziąć kiełbasę z grilla. Wtedy się wkurzyłem i lekko go odepchnąłem. Uparty facet nie dawał za wygraną. Zaczął wciskać kit, że chce kiełbasę, bo "się do niej dooooookładał i ją rooooobił". Mieliśmy przy tym niezły ubaw, ale mimo wszystko sytuacja była poważna. Zaciągnąłem go na większą odległość i powiedziałem wprost, żeby odpie****ił się od naszego grilla. Facet zaczął na mnie napierać, więc go uderzyłem. Przewrócił się. To chyba poskutkowało, bo przestał się nami interesować, przyczepił się za to do innej grupy osób. Oni również dali mu do zrozumienia, że nie życzą sobie jego towarzystwa.

Nie zdziwicie się, gdy wam powiem, że gdy odszedł od tej grupy, wrócił do nas. Za jakie grzechy!. Tym razem nie byłem już w stanie ograniczyć wewnętrznej agresji i użyłem naprawdę mocnej perswazji słownej. Dał nam spokój. Przez kilka godzin mogliśmy się cieszyć naszym towarzystwem.

Dowiedziałem się, ze zaprzyjaźniona para wybiera się jutro na wycieczkę w moje okolice. Pytali o jakieś ciekawe tereny do zwiedzenia. Udzieliłem kilku porad i zaproponowałem, że kiedyś moglibyśmy się wybrać całą paczką na jakąś dłuższą wyprawę. Zaplanowałbym dokładną trasę na kilka dni, a noclegi moglibyśmy spędzać pod namiotami. Pomysł bardzo się spodobał i wszyscy wyrazili swoje poparcie, pozostała tylko(a może aż) kwestia ustalenia terminu.

Czas wesoło mijał, ale oczywiście coś musiało się zepsuć. Znowu przyszedł ten natrętny facet i znowu próbował zabrać kiełbasę. Był tak pijany, że nie musiałem interweniować, przewrócił się. Po chwili próbował zabrać nam piwo. Po raz kolejny zapaliła mi się lampka ostrzegawcza i kolejny raz musiałem go "odrzucić". Jak bumerang podszedł do sąsiedniej grupy, a później wrócił do nas. Miarka się przebrała! Wziąłem do jednej ręki jego plecak, a drugą ręką chwyciłem go za ubranie. Przeciągnąłem go dobre kilkaset metrów i tam go porzuciłem. Już więcej nie wrócił, a my mogliśmy spokojnie dokończyć rozmowę.

Dochodziła godzina pierwsza i znajomi chcieli już wracać. Próbowali dodzwonić się na taksówkę, ale albo nikt nie odbierał, albo nie było dostępnego samochodu. Dopiero po pół godziny udało się zamówić taryfę. Chcieli zamówić samochód sześcioosobowy, ale skończyło się na dwóch zwykłych taksówkach. Odprowadziłem ich do samochodów i wróciłem do siebie trzymając w jednej ręce grilla, a w drugiej brykiet.

sobota, 26 maja 2012

Spokojny powrót

Obudziłem się przed ósmą. Spałem niespełna dwie godziny. Idąc po schodach w dół wciąż miałem zamknięte oczy. Zjadłem śniadanie, spakowałem się. Ten pobyt był wyjątkowo udany. Pogoda była idealna, wręcz hipnotyzowała, żeby mnie zatrzymać.

Idąc na przystanek podziwiałem widoki i napawałem się świeżym powietrzem. Dopiero po kilku latach mieszkania w mieście zauważam jak duża jest różnica w jakości powietrza. Było bardzo spokojnie, nie spotkałem żadnych ludzi. Domy stały tak, jak gdyby były tam od zawsze, miałem wrażenie, że w wypadku wojny atomowej ta miejscowość nie zmieniłaby się w ogóle. Jak zwykle zatrzymałem się koło znaku oznaczającego przystanek. Tablica z rozkładem autobusów już dawno odpadła i leżała gdzieś obok, zarośnięta trawą. Zresztą i tak na tej tablicy był wypisany jeden kurs, a obok niego czarna kropka. W legendzie czarna kropka została opisana jako: "zawieszony". Ta tablica jest dowodem stopniowej izolacji. Całe szczęście, że w ciągu dnia jeździ przynajmniej jeden bus.

Przez pierwsze kilometry starałem się nie zasnąć, zeby obserwować świat zza szyby. Niestety sen przyszedł zbyt szybko.

Czekając na autobus miejski, czułem się jakbym był na wielkim kacu. Siedziałem na ławce w słońcu i próbowałem na siłę utrzymać otwarte oczy. W końcu przyjechał autobus. Usiadłem na fotelu ustawionym tyłem do lewego boku pojazdu. Dzięki temu mogłem obserwować przechodzących i stojących ludzi. Zaciekawiła mnie dziewczyna, która siedziała najbliżej mnie. Nie była może najładniejsza, była też dość potężna, ale miała w sobie coś niezwykłego, taki ciekawy wyraz twarzy, który zatrzymywał spojrzenie. Ta twarz była nie do odczytania, nie mogłem się z niej niczego dowiedzieć, ale tak mnie zafascynowała, że patrzyłem na Nią jak głupi. Pewnie niektórzy ludzie to zauważyli i Ona sama, ale co ciekawe, w żaden sposób nie zareagowała, może tylko spojrzała na mnie przelotnie. Cały czas patrzyła przed siebie, co jakiś czas rozglądając się na boki. Wysiadła na tym samym przystanku, co ja i poszła w przeciwną, niż ja stronę.

Po drodze do akademika kupiłem papier do pakowania paczek. Niedawno przyszła mi zamówiona w internecie myszka i okazała się wadliwa. No kurde! Czemu jedyną jej wadą było to że nie działa LEWY przycisk?! Nie lubię takich sytuacji, ale lubię w takich sytuacjach walczyć o swoje prawa konsumenckie. W poniedziałek odeślę towar.

W akademiku upał! Włączyłem wiatrak, ściągnąłem koszulkę i spodnie. Rozpakowałem plecak, wyczyściłem mój stolik, a następnie wziąłem prysznic. Gdy tylko włosy zrobiły się suche, poszedłem załatwić w banku pewną sprawę, a później spotkać się z siostrą, żeby pożyczyć Jej trochę pieniędzy. Spieszyła się, więc zdążyłem tylko powiedzieć, że powinna zacząć inaczej gospodarować swoimi finansami, bo następnym razem nie będzie miała za co przyjechać do domu.

Standardowo, zrobiłem zakupy i wróciłem do akademika. Poszedłem odwiedzić kolegę, który mnie powiadomił, że w jednej z firm zaczęli już rozsyłać maile z informacją o wynikach rekrutacji. Powiem szczerze, że do tej pory się stresuję. Do poniedziałku mają wysłać wiadomości do wszystkich. Żeby się odstresować, poszliśmy w plener na piwo, przy okazji spotykając się ze znajomymi.

Później chwilę się przespałem, a po obudzeniu wysłałem kilka zaległych maili i załatwiałem nocleg dla znajomych. Od tamtego czasu próbuję zrobić coś sensownego, ale co chwilę ktoś mi przerywa. Chyba obejrzę jakiś film. Tak się składa, ze wczoraj zacząłem oglądać "Sarę" i nie dokończyłem. A w szafie czekają na mnie chipsy!

piątek, 25 maja 2012

Powstrzymać siostrę

Po wspomnianym w poprzednim wpisie teście poczułem się bardzo zmęczony. Nawet nie samym testem, bo nie był wymagający, ani długi, ale nieprzespaną nocą i dużą odległością pokonaną na nogach. Ciężko powiedzieć jak poszło. Na kilka pytań nie byłem pewien odpowiedzi i ciężko powiedzieć czy dobrze je wytypowałem. Było kilka pytań otwartych - te poszły mi najlepiej.

Jestem, w domu i jest inaczej, zupełnie inaczej. Znalazłem świetny kontakt zarówno z mamą, jak i tatą. Dużo rozmawialiśmy. Tata, mimo moich protestów wcisnął mi stówę. Nie chciałem przyjmować, bo wystarcza mi to co mam, a wiem, że utrzymanie domu kosztuje.

Jak zwykle były rozmowy o polityce i jak zwykle nie potrafiliśmy dojść do konsensusu, ale tym razem były argumenty i szacunek do drugiej osoby.

Wieczorem rozmawiałem na temat handlu i doszliśmy do wniosku, że sami moglibyśmy czymś handlować. Handel nie jest jednak wygodnym słowem, bo to będzie bardziej usługa. Po kilku godzinach rozważań, zatwierdziliśmy nasz plan i pierwszym moim zadaniem będzie zbadanie rynku zbytu na naszą ofertę. Z przyczyn oczywistych więcej powiedzieć nie mogę.

Dowiedziałem się wielu faktów na temat mojej siostry. Podobno na dobre rozstała się ze swoim chłopakiem, wszystkie pieniądze, które zarobiła w wakacje, przepuściła w ciągu dwóch miesięcy, nie uczy się, z góry zakłada, że weźmie warunek z ważnego przedmioty. Wydaje wszystkie pieniądze na rozrywkę(kino, itp), już w połowie miesiąca wydała wszystko co miała zaplanowane na cały miesiąc i zaczęła pożyczać... Bardzo mnie to niepokoi, koniecznie muszę z Nią pogadać, bo jak tak dalej pójdzie, to szybko skończy te studia i skończy nieciekawie. Z drugiej strony, jeśli nie nauczy się na błędach, to dalej będzie olewać wszystko, jak się tylko da. To jej życie i to Ona decyduje, ale w końcu to młodsza siostra i powinienem coś zrobić.

Do Mojego miasta wracam za jakieś siedem godzin. Będę miał bardzo aktywny dzień, więc powinienem już pójść spać. Dobranoc!

środa, 23 maja 2012

Morderczy bieg

Jakieś 24 godziny temu, dokładnie o 4. rano zapaliłem papierosa. Nie było żadnej imprezy, nie było alkoholu, miałem ochotę i bardzo mnie to martwi. Wyszedłem na balkon, Usłyszałem dzwony z pobliskiego kościoła, na ulicy zgasły latarnie. Jacyś ludzie przeskakiwali przez ogrodzenie parku. Dwie kobiety z super mini spódniczkami i dwóch facetów. Kobiety nie miały żadnych oporów przed eksponowaniem swojej bielizny, przeskakując przez ogrodzenie. Gdy skończyłem papierosa, miasto ożyło.

Później poszedłem na spacer. Obserwowałem jak robi się coraz jaśniej. Ptaki z każdym kwadransem śpiewały coraz ciszej. A może ten efekt wywołały samochody?

Wróciłem i przespałem się chwilę, Nie miałem dużo czasu dla siebie, M. i S. namówili mnie, żebym pojechał odebrać z Nimi basen. Trafiliśmy na jakieś zadupie, na tej ulicy znajdowały się trzy budynki o takim samym numerze. Zadzwoniliśmy do naszego sprzedawcy i okazało się, że gość jest już niedostępny, pojechał!

Poszliśmy na nogach do pobliskiego supermarketu, żeby zrobić zakupy, tym razem obyło się bez głupich scen. Wróciliśmy autobusem do akademika.

Zrobiłem obiad, obejrzałem coś głupiego. Czas zleciał dość szybko. S. zaproponował biegi. Dołączył do Nas MoD. Tym razem było naprawdę ciężko, po 4 km, MoD odpadł. My zrobiliśmy około ośmiu, nie przerywając biegu. Nie planowałem zwiększenie standardowego dystansu, więc po pierwszej połowie byłem bardzo zmęczony. Później trzeba było nieco zwolnić, a i tak przeganialiśmy wielu biegaczy. Przez ostatnie pół roku, zrobiliśmy duży postęp.

Po powrocie, standardowo wziąłem prysznic i zacząłem się uczyć. za ponad cztery godziny mam testy kwalifikacyjne, więc nauka jest koniecznością. Jestem zmęczony ale czuję się dość pewnie. Trzymajcie kciuki:)

wtorek, 22 maja 2012

Basen w akademiku

Dzisiejszy trening był bardzo bolesny. Walczyliśmy wykorzystując wszystkie poznane style. Nie było ograniczeń co do siły uderzeń. Ten sport jest niebezpieczny, ale i dostarcza dobrego samopoczucia. Szkoda tylko, że było tak gorąco.

Wczoraj zrobiłem duże zakupy na Allegro, nabyłem trochę elektroniki, czekam, aż przyjdzie paczka. Gdybym mniej pił mógłbym częściej robić takie zakupy. Kupiliśmy wreszcie tą chustę dla żony znajomego, ale okazało się, że nie ma koloru, który się Jej podobał. M. wpadł na ciekawy pomysł - zakup basenu. Złożyliśmy się i jutro odbierzemy dość duży basen, który mamy zamiar ustawić na balkonie. Picie piwa w takim basenie podczas upałów musi być wyjątkowo przyjemne. Dawno już nie robiliśmy czegoś szalonego.

Za dwa dni mam kolejne testy, a w poniedziałek powinienem się dowiedzieć, czy dostałem się do pewnej dużej firmy. Oj, ale byłbym szczęśliwy, gdyby się udało. Ponadto dostałem maila z IBM-u. Tam też fajnie byłoby pracować, ale to jeszcze długa droga.

Kumple oglądają film, nie poczekali, aż skończę brać prysznic - całe chipsy tylko dla mnie. Szkoda, że nie mam piwa i pomysłu na film.

W środę muszę pojechać do domu i wziąć parę dokumentów. Pewnie znowu będę miał zepsuty humor, ale z drugiej strony jest wiosna - najpiękniejszy okres dla mojej rodzinnej miejscowości. Chętnie zrobię sobie kilka dłuższych spacerów.


poniedziałek, 21 maja 2012

Zwykły koncert

Nie było szału. Gwiazda wieczoru nie poruszyła mnie szczególnie, myślałem, że będzie bardziej energicznie. Za to moi znajomi zagrali świetnie, szkoda, że ludzie byli jeszcze dość trzeźwi żeby się bawić, zainteresowanie było jednak spore.

Znowu nie musiałem się przejmować wstępem. Dostałem plakietkę z napisem "Gość zespołu" i wszedłem bez problemu. Nie było super bonusów, ale i tak było fajnie. Przyszło dużo znajomych, była okazja do uściskania się i porozmawiania. umówiłem się z zaprzyjaźnioną parą na grilla na balkonie akademika.

Podczas ostatniego koncertu tańczyłem samotnie, zgubiłem się w tłumie ludzi. Przykleiła się do mnie jakaś dziewczyna, ale nie wiem czy to dobre określenie, bo Jej obecność była jak najbardziej pożądana. Pozwoliła mi siebie objąć. I tyle - zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła, pożyczyła mi trochę ciepła i ulotniła się - magia.

Znajomi jak zwykle siedzą i nic nie robią. Dziś również odpoczywali od alkoholu. S. ma poważny problem, bo nie może się zmobilizować do nauki, a ma zaległe kolokwium z angielskiego. Swoją drogą, gdyby się nie opieprzał, miałby zdany angielski już rok temu, tak jak ja, ale to jest człowiek, który lubi wszystko olewać.

Nie mogę tego zrozumieć, ale w głowie mam wspomnienia o Mojej Byłej. Przypomniał mi się zeszłoroczny koncert i to, że po koncercie zacząłem pisać bloga. Wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu, zacząłem myśleć pozytywnie, postanowiłem nie być biernym. Myśli przelewane na klawiaturę z czasem opuszczały moją głowę, pozwalały na coraz większą aktywność, na uwolnienie się z pieprzonego uczucia. To było dziwne, ale skuteczne - taki rodzaj ekshibicjonizmu. Może to moja słabość, a może każdy człowiek ma potrzebę wyrażenia tego, o czym myśli - nie mnie to oceniać.

niedziela, 20 maja 2012

O kobiecie, która miała randkę z kontenerem

Ha! Ale zaszalałem! Posiadanie wielu znajomych bardzo się opłaca, szczególnie gdy znajomi są muzykami.

Jak zwykle wstałem późno i jak zwykle odwiedziłem sąsiadów. Wszyscy leżeli w łóżkach i umierali. M. był w najgorszym stanie, pierwszy raz od kilku dni postanowił nie pić. Dzisiaj w ogóle nie wychodził z łóżka. Przy okazji zepsuł telefon.

A jeśli już o telefonach, to dzwoniło do mnie dużo osób z nieznanych numerów. To dziwne, że wszyscy zaczęli dzwonić w jednym dniu. Jeden kolega chciał pożyczyć lutownicę...Powiedziałem mu, że ktoś ją ukradł na ostatniej imprezie.

O 17. wybrałem się na koncert znajomych. Po drodze spotkałem dość nieprzyjemnych panków, którzy próbowali zwiększyć szanse na zdobycie papierosa, rzucając wyzwiskami w stronę ludzi. Powoli zastępują meneli, zaczyna mnie to wkurzać.

Na koncercie nie było dużo ludzi, ale warunki były idealne - olbrzymia scena, słoneczna pogoda, orzeźwiający wiatr. Tak jak wspomniałem dobrze mieć znajomych w zespole - dostałem fajną plakietkę i miałem nieograniczoną ilość piwa oraz kiełbasę z grilla za darmo! Mogłem wchodzić, gdzie tylko chciałem. Ba! Nawet nie musiałem chodzić po piwo, bo przynosiła je na tacy jakaś kobieta:)

Po znajomości udało mi się też załatwić bilet na jutrzejszy koncert. To najważniejszy koncert tych Juwenaliów, więc zapowiada się co najmniej kilkaset osób, a znajomi mają przyjemność wystąpić na tej scenie.

Właśnie wrócił S. z kumplem, który u nas nocuje co jakiś czas. Dzisiaj śpi u mnie. O dziwo są całkiem trzeźwi. Powiedzieli mi, że widzieli kobietę w moim typie. Podobno była całkiem czarna, miała na sobie milion kolczyków i szczura na ramieniu. Jedynym mankamentem było to, że rozmawiała z kontenerem na śmieci;) Nie muszę się już zastanawiać jaki jest dla mnie ideał kobiety, znajomi mi powiedzą - magia stereotypów.

sobota, 19 maja 2012

Samotność jest anonimowa

Wróciłem. Było zimno, ale to dla mnie idealne warunki. Pewnie nikt sobie nie zdaje z tego sprawy, ale rok temu założyłem pierwszego bloga. Pamiętam jak wracałem po koncercie do mieszkania. Byłem samotny, czułem się beznadziejni i właśnie wtedy zdecydowałem, że coś z tym trzeba zrobić.

A dziś nie ma dużej różnicy. Właśnie wróciłem z muzeum, jestem samotny tak, jak byłem i piszę do ułamka osób, które niegdyś mnie czytały. Dziwnie się czuję, chciałbym wiele zmienić, ale nie potrafię. A może nie chcę? Sam już nie wiem.

Wszystko co mogę, sprowadza się do opisywania tego, co czuję, tego co myślę i tego co spotyka mnie na co dzień. Rzeczywistość daje mi codziennie kopa w dupę, a z drugiej strony, próbuje mnie udobruchać nagradzając zabawnymi sytuacjami. Dziś nie było inaczej.

Gdy M. się obudził, od razu zaczął pić. W ciągu godziny zrobił się pijany, i dzięki swojemu niezwykłemu spojrzeniu, przybrał pseudonim "Rozbieżny M." Nie potrafił skupić wzroku na niczym. Gdy do kogoś mówił trzeba było się zastanowić do kogo właściwie się zwraca. Nie lepiej było z innymi osobami, w szczególności z S. Swoją drogą, chyba wciąż jest na mnie zły, bardzo niemiło się zachowuje. Dwaj sąsiedzi z piętra zaczęli się całować. I to nie był jakiś "braterski pocałunek", tylko pocałunek w usta...

Zaskoczyłem wszystkich robiąc chińskie żarcie podawane z pałeczkami, zamiast widelca. Ludzie byli tym mocno zaciekawieni, a co więcej - smakowało im. Zaproponowałem, ze jeśli chcą, to mogę im robić takie jedzenie za pieniądze.

Wieczorem zdecydowałem, że pójdę zwiedzać muzeum. Udało mi się wyciągnąć dwóch kumpli. Wkurzył mnie pewien znajomy, bo nie chciał iść i namawiał innych, żeby też nie szli. To było głupie, bardzo głupie. Ja rozumiem, że ktoś nie ma ochoty się wybrać, ale jaki ma interes w tym, żeby namawiać innych, aby nie szli?! Typowy debilizm! "Jestem chamem, a że głupio mi z tego powodu i nie chcę tego zmieniać, namówię innych, żeby też byli chamami." No kurwa! Żyję wśród dzieci!

Wracając do akademika, spotkałem na schodach dziewczynę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie płakała. Żałuję, że się nie zatrzymałem i nie spróbowałem z Nią pogadać. Może właśnie tego potrzebowała. To ciekawe, że nie znam Jej, nie zamieniłem z Nią ani jednego słowa, miałem tylko okazję na Nią popatrzeć przez kilkanaście sekund, a poczułem jakąś dziwną bliskość i zrozumienie. Jej ból był tak widoczny, że aż mnie dotknął. Pewnie nigdy się już nie zobaczymy, Ona pozostanie ze swoimi problemami, ja ze swoimi i nigdy się nie dowiem, czy udało się Jej pokonać wszystkie problemy. Ot, taka anonimowa postać w moim życiu, trochę jak ja dla Was.

piątek, 18 maja 2012

Juwenalia

Napiszę teraz, bo później mogą być z tym spore problemy.

Przed chwilą wytrzeźwiałem. Wczoraj wieczorem poszedłem spotkać się ze znajomymi, a skończyło się na dwóch szampanach, kilku piwach i litrze wódki do podziału. Gdy rano wstawałem, byłem jeszcze pijany.

Wyszliśmy wczoraj dość późno, w akademiku byłem tylko ja, S. i Jego dziewczyna. Po drodze kupiliśmy szampany. Reszta osób była już na miejscu. Wszyscy byli pijani. Nie, gorzej - byli totalnie naj**ani! Najgorzej było z M. - sąsiadem S. zza ściany. Zdaje się, że nie pamięta niczego.

W dość krótkim czasie S. zrobił się pijany i zaczął olewać swoją dziewczynę. Dziwię się cierpliwości Tej kobiety. W normalnym przypadku, dawno temu zerwałaby z S. Chyba zbliżyłem się z Nią trochę. Dużo rozmawialiśmy, złapaliśmy wspólny język, mamy te same poglądy. Gdy skończyły się nam szampany, poszedłem z Nią po następne. Gdyby to nie była dziewczyna S. pewnie inaczej wyglądałby ten spacer.

Do akademika wracaliśmy w trójkę, bo reszta się zgubiła/odłączyła/poszła później. S. był prawie nieprzytomny, a chciał jeszcze iść na miasto. Obiecałem Jego dziewczynie, że odprowadzę Go do akademika, a Ona niech wraca do domu i wyśpi się. S. chciał Ją odprowadzić na przystanek, mimo, że nie był w stanie przejść samodzielnie kilku kroków. Wkurzył się na mnie, właściwie nie wiadomo o co, chyba jest zazdrosny. Pogodził się jednak równie szybko, jak wkurzył. W akademiku posiedzieliśmy chwilę na balkonie i poszliśmy spać.

Rano pobudka o 9. a w planach Pochód Juwenaliowy. Przychodzę do sąsiadów, a tam klasyczny widok - siedzą przy stoliku i piją wódkę. Z tego, co liczyliśmy, wychodzi, że w tym tygodniu wypili więcej piwa i wódki, niż chociażby wody. Szczególnie M. - On rzadko jest trzeźwy. Teraz śpi, ale jak się obudzi, to pewnie będzie kontynuował picie.

Podczas pochodu było kilka ciekaw sytuacji. Kumple byli tak pijani, że co chwilę gubili swoje przebranie i chodzili przez miasto w samych gaciach. Nie będę wspominał o tym, że gubili się setki razy. Jeśli kiedyś umrą, to pewnie dlatego, że zgubią się na pustyni.

czwartek, 17 maja 2012

Zniszczone płuca

Nie jest mi dane wyspać się. Położyłem się o 11. a o 13. obudził mnie zabójczy kaszel. Nie mogłem złapać oddechu, tak mnie dusiło. Na szczęście, po wypiciu herbaty, zrobiło się trochę lepiej. Do łóżka już nie wróciłem, bo koledzy wyciągnęli mnie na jakieś "coś" z okazji Juwenaliów.

Było nudno. Tłum ludzi w jednym pomieszczeniu, wszyscy siedzą na krzesłach i patrzą co się dzieje na scenie. A na scenie takie suchary, że człowiek cierpi, słuchając tego. Zasnąłem kilka razy, zanim zdecydowałem się wyjść. Koledzy też nie wytrzymali i dołączyli do mnie.

Po drodze skoczyliśmy do monopolowego. Ja wciąż nie piję, więc jako jedyny, zamiast wódki, kupiłem jogurt. Wróciłem do akademika i postanowiłem zrobić zajebisty obiad. Obiad był pyszny, pierwszy raz udało mi się zrobić tak dobre mięso. Kuchnia akademicka powoli robi się za mała. Potrzebowałem trzech palników, a dostępne były tylko dwa.

Dzisiaj wybiorę się na zakupy, bo od dawna chciałem kupić tofu i zrobić coś naprawdę chińskiego. Przydało by się też trochę mleka, dziennie wypijam ponad butelkę.

Z pewnością najlepszą wiadomością minionego dnia jest mail, którego dostałem. Otóż zaproszono mnie na rozmowę do kolejnej dużej firmy. Każda taka rozmowa zwiększa szanse na ewentualne zatrudnienie. Szkoda, że nie jestem jedynym chętnym;)

Ponownie zadzwonił do mnie (były) chłopak mojej siostry. Znowu chce, żebym napisał dla Niego jakiś projekt. Poprosiłem, żeby wysłał mi maila z informacjami, co dokładnie powinno znaleźć się w projekcie.

Udało się wygospodarować trochę wolnego czasu, więc zacząłem się bawić w magazynowanie moich haseł i obejrzałem film "Las Vegas Parano". Tym razem bardzo mi się spodobał. Niby przedstawia dwóch debili, którzy nie potrafią stać pionowo na nogach, a jednak jest w nim coś niezwykłego, coś, co przyciąga.

Moi znajomi właśnie wrócili z miasta. Piją piwo i śpiewają głupie piosenki. Dowiedziałem się, że jeden miał dość owocny wypad, spotkał Doris...

środa, 16 maja 2012

Szczęśliwe, bezdomne myszy

Myszy zostały uwolnione. Wiedziałem, że tak się stanie. Nikomu nie chciało się nimi zajmować, więc bezpiecznie zjechały "windą" z balkonu i teraz zwiedzają świat.

Znowu nic nie piłem. Współlokator "Katie" zorganizował imprezę i upił się tak, że od ponad ośmiu godzin leży w tej samej pozycji obok stolika, na którym stoją dwie butelki po wódce. Zaraz gdy "Katie" zasnął, imprezę zorganizował drugi współlokator. Zaprosił kilku znajomych, pił z nimi piwo i jadł pizzę.

Dzień spędziłem ucząc się. Nie chciało mi się imprezować, pomimo trwających juwenaliów. Zresztą uważam, że zabawy juwenaliowe są dość dziecinne. Studenci krzyczą i chwalą swoją uczelnię, albo krytykują konkurencję. To dobre dla ludzi z kompleksami. Nawet gdyby nie patrzeć na te głupie zwyczaje, to innych atrakcji jak na lekarstwo. Niby są jakieś koncerty, ale co roku te same... Jedyny plus jest taki, że można zebrać większą ilość znajomych w jednym miejscu.

Poza uczeniem się, zrobiłem pranie i obejrzałem film ze znajomymi. Film pt. "Niewidzialny" średnio przypadł mi do gustu. Oczywiście, amerykańscy twórcy musieli wrzucić jakiś głupi wątek romantyczny, który sprawił, że to film raczej dla szalonych piętnastek, niż dla mnie. Jak tak dalej pójdzie, to będę oglądał wyłącznie filmy dokumentalne.

Dzwonił do mnie znajomy, któremu pomogłem z komputerem. Chciał mnie wyciągnąć na koncert, na który nie miał biletów. Nie dało się również ich kupić. Stanie pod drzwiami średnio mi odpowiadało, więc podziękowałem.

Zapomniałem w poprzednim poście napisać, że widziałem się z K. Poszedłem do niej, żeby odebrać wyciskacz do czosnku, bo akurat robiłem obiad. Trafiłem na pokój pełen ludzi. K. leżała razem ze swoim facetem na jednym łóżku. Wymieniając ze mną kilka słów, dziwnie się zachowywała, a może tylko mi się tak wydawało. Na pewno ja się dziwnie tam czułem. Nie lubię już tego pokoju.

wtorek, 15 maja 2012

O pomidorach i grach komputerowych

Wracam szybko do zdrowia, wystarczy tylko nie pić. Myślę, że jutro będę już całkiem zdrowy. Chorowanie jest straszliwie nudne.

Zbliża się kolejna, duża impreza. MoD był dzisiaj u mnie i zapytał, czy mógłby "pożyczyć" mój pokój, żeby zorganizować Jego urodziny. Zgodziłem się. Później wkurzał się na mnie jeden ze współlokatorów, bo nikt nie zapytał Go o zdanie. Muszę przyznać, że miał rację, to również jego pokój.

Oprócz informacji o imprezie, dowiedziałem się też, że zespół moich znajomych będzie grał koncert razem z zespołem Kult. Tak, tak - to ten zespół, którego liderem jest jest Kazik. Trzeba przyznać, że chłopaki(i nie tylko) się rozwijają. Czekam, aż wreszcie wydadzą pełnowymiarową płytę. Sytuacja jest dość ciekawa, bo łącznie tworzą trzy zespoły, które są permutacją określonej liczby osób i wszystkie trzy zespoły całkiem nieźle sobie radzą.

Był dzisiaj u mnie znajomy, zepsuł mu się komputer. Jak zwykle pierwszy punkt postępowania w przypadku zepsutego komputera to telefon do mnie. Jakby informatycy zajmowali się takimi głupotami, to nie miałby kto pisać programów. Najgorsze jest to, że gdybym mu nie pomógł, to pewnie poszedł by do jakiegoś serwisu i dał się naciągnąć. 

Cały dzień spędziłem w akademiku. Miałem sporo czasu i postanowiłem coś ugotować. Nie chciało mi się niczego wymyślać, więc zrobiłem spaghetti. Akurat trafiłem na puszkę z pokrojonymi pomidorami i zauważyłem przy tym ciekawą rzecz. W puszce mieszczą się zwykle dwa duże pomidory, a co za tym idzie mamy dwie takie zielone "końcówki", czy jak to tam nazwać. Jeśli kupię przez przypadek pokrojone pomidory, to takich "końcówek" jest co najmniej dziesięć. Cena jest identyczna, firma również. Ot, kolejny sposób żeby oszukać ludzi. Zasada jest prosta: wszystko co jest krojone, szatkowane, mielone - jest kiepskiej jakości. Czy to pomidory, czy to mięso - wszystko należy kupować w miarę możliwości, w jak największych kawałkach.

Po obiedzie zdecydowałem że obejrzę jakiś film. Myślałem nad tym, żeby w coś zagrać, ale gry nei kręcą mnie od dłuższego czasu. Z tego co wiem, niedawno wyszło "Diablo III" i mój kolega ściąga to od dwóch dni. Nie rozumiem jak można zapłacić za coś takiego ponad 100 zeta. Nigdy nie grałem w żadną grę z tej serii, ale wydaje mi się to przesadą, zwłaszcza, że gry pochłaniają dużo czasu i rozleniwiają człowieka. Sam swego czasu dużo grałem i dość negatywnie to się na mnie odbiło. Na szczęście ten etap mam już za sobą. Po pierwsze - gry zrobiły się nudne, po drugie - nie mam zamiaru co pół roku modernizować komputera, tylko po to, żeby pograć w coś o super realistycznej grafice. Gorzej jak będę musiał coś takiego stworzyć... Kiedyś robiłem symulację wybuchu bomby atomowej. Animacja trwała kilkanaście sekund, a renderowała się kilka, o ile nie kilkanaście godzin. Do takiej zabawy trzeba być bogatym i mieć elektrownię za domem.

Jeśli już jestem przy temacie gier, jestem ciekaw co Wy, Drodzy Czytelnicy o nich sądzicie i która z gier jest Waszą ulubioną.

poniedziałek, 14 maja 2012

Góry, wódka, bójka, wódka, choroba

Wróciłem. Nie było tak fajnie, jak się spodziewałem. Szczerze mówiąc przez większość czasu było beznadziejnie. Na dodatek rozchorowałem się i to dość poważnie. A incydenty które się wydarzyły, były naprawdę poruszające.

Zaczęło się w piątek. Obudziłem się o 7.20. Byłem już spakowany, bo w nocy stwierdziłem, że zrobię to od razu, rano może być za mało czasu. Byłem bardzo śpiący, więc efekt był taki, że nie zabrałam kilku ważnych rzeczy - np krótkich spodni. O 7.35 byłem już gotowy do wyjścia. Poszedłem do S., Jego sąsiada, oraz MoD. Trochę ich pośpieszyłem, bo chcieliśmy jeszcze skoczyć do sklepu. W międzyczasie przyszła P. - współlokatorka K.

Tak, jak zaplanowaliśmy - zrobiliśmy zakupy i poszliśmy pod wydział, na autobus. Tam czekał już tłum ludzi. Jak się można spodziewać, już na samym początku musiało się coś stać. Na stacji benzynowej S. zgubił portfel. To wydarzenie nie byłoby śmieszne, gdyby nie to, że co chwilę coś mu się "przytrafiało".

Po  kilku godzinach dojechaliśmy na miejsce. Duża część osób miała już w organizmie kilka piw. Plan był taki, że idziemy wszyscy do hotelu, zostawiamy tam bagaże, bierzemy najpotrzebniejsze rzeczy i wracamy do autobusu, który podwiezie nas na szlak. Plan wydaje się być prosty, zwłaszcza, że autobus zaparkował jakieś 500 metrów od miejsca, w którym mieliśmy spać. Niestety dla S. i drugiego kumpla, było to zbyt trudne zadanie. Potrafili zgubić się na tak krótkiej trasie i w konsekwencji nie dotarli do hotelu, musieli wziąć cały bagaż ze sobą. Żeby była jasność - ja też wziąłem bagaż ze sobą, ale dlatego, że z góry zaplanowałem, że wyjazd będzie dla mnie przy okazji treningiem. Do hotelu jednak dotarłem bez problemu - wystarczyło pójść w linii prostej za innymi osobami.

Wróciliśmy się do autobusu i po około 15 minutach wylądowaliśmy na początku trasy. Tempo było szybkie, ale nie było wyjścia, bo wieczorem mieliśmy zaplanowany obiad. Tak się złożyło, że chodziliśmy dokładnie po tej samej trasie, po której chodziłem cztery lata temu. Pierwszym celem było przejście przez Wąwóz Homole i wspięcie się na Wysoką. Później trzeba było dotrzeć szlakiem do Szczawnicy. Trasa jest dość ciężka w niektórych miejscach, ale za to bardzo piękna. Na każdym postoju piliśmy po jednym piwie. Ciężar plecaka stopniowo się zmniejszał, ale kosztem coraz większych trudności z nabieraniem powierza podczas marszu. Przy drugim postoju natrafiliśmy na stado owiec. Wśród owiec były też kozy, jedna z nich była bardzo zainteresowana papierosem, którego ktoś palił. Owce(i kozy) zatrzymały się na chwilę, nasmrodziły i poszły dalej, my również.

Po zdobyciu szczytu, droga nie była już wymagająca. Wzniesienia były raczej łagodne, jedynym problemem mogła być odległość. Podczas któregoś postoju zaczęliśmy pić wódkę, bo jeden ze znajomych miał tego dnia urodziny.

S. i drugi kumpel wkurzali mnie przez całą trasa, ale starałem się to ignorować. Świetnie za to dogadywałem się z MoD, z którym można było chociaż przez chwilę poważnie pogadać, nie sprowadzając wszystkiego do żartów.

Do Szczawnicy dotarliśmy 10 minut przed wyznaczonym czasem obiadokolacji. Bez względu na to, co by nam podali, zjedlibyśmy to ze smakiem. Przez pomyłkę, dostałem dwie porcje obiadu, co było  mi na rękę. Schaboszczaka zawsze zmieszczę! Wszyscy byli zmęczeni i duża część osób deklarowała, że kolejnego dnia nie rusza się z miejsca. Gdy przeszliśmy z lokalnej stołówki do naszej noclegowni, większość ludzi poszło spać. Ja osobiście wziąłem prysznic i zdrzemnąłem się na dwie godziny.

Przez całą podróż nieprzerwanie się kłóciliśmy. Nie było to coś poważnego, tylko bardziej sprzeczki typu kto jest większym idiotą - jednym słowem, prawie tak jak w akademiku. Śmialiśmy się nawet, że tego dnia ktoś się pobije. Niestety przewidywania były trafne.

O 21. przyszedł czas na grilla. Grill zaczął się od zapchania żołądków kurczakami, kiełbasami, smalcem i przede wszystkim chlebem. Impreza rozkręciła się chwilę później, gdy na stole pojawiła się wódka, a gitara zaczęła tworzyć tło dla wydziałowych piosenek. Było nas prawie pięćdziesięciu, oczywiście w większości faceci, jednak kobiet też było całkiem sporo. Zaczęło się wielkie picie. Wszyscy dobrze się bawili, coraz więcej osób śpiewało, a po północy niektórzy zaczęli nawet tańczyć.

Alkohol średnio mi wchodził, od nadmiaru piwa bolało mnie gardło, a gdy zacząłem pić wódkę, to ta nie chciała na mnie działać. Poszedłem do swojego pokoju na drugim piętrze, żeby coś przekąsić. Wyszedłem na balkon i chwilę stałem oparty o barierkę. Balkon był połączony ze schodami tak, że można było zejść z niego bezpośrednio na sam dół.

Stojąc tak na balkonie, zobaczyłem na dole trzy sylwetki: dwóch facetów i jedną kobietę. Było ciemno więc nie miałem pojęcia, kto to był. Jak się później okazało, pierwszy facet to człowiek, którego znam tylko z widzenia, kobieta to koleżanka, z którą kiedyś chodziłem na angielski, a drugi facet, nazwijmy go N. to gość, który ze mną studiuje i od zawsze mamy raczej kiepski kontakt. Nie lubię go, bo rozmawiając z nim zawsze z kogoś się wyśmiewał, nie wiem czy to z powodów kompleksów, czy złośliwości.

Tak, czy inaczej, widzę te trzy sylwetki i słyszę krzyki kobiety: "Zostawcie mnie, ja chcę sama dojść do siebie, nie odprowadzajcie mnie, proszę was!". Mówiła to w taki sposób jakby zaraz miała się rozpłakać. Sytuacja była naprawdę poważna, bo nikogo oprócz mnie nie było, a faceci ciągle powtarzali, że Ją odprowadzą i wyraźnie robili to wbrew Jej woli. Stwierdziłem, że nie będę siedział bezczynnie i postanowiłem zareagować. Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem, ale przesłanie było takie, żeby spie**alali, bo kobieta nie życzy sobie, żeby Ją odprowadzać! No i zrobiło się bardzo gorąco. Cała trójka zmierzała właśnie na drugie piętro. Pierwszy wyszedł N. i zaczął się burzyć, że niby co ja sobie na jego temat myślę. Spokojnie(no może nie do końca) powiedziałem, że nie mam zamiaru bezczynnie patrzeć na to, co się dzieje, i jeśli jakaś kobieta sobie czegoś nie życzy, to należy to uszanować, zwłaszcza, że Ona jest sama, pijana, a dwóch facetów próbuje na siłę odprowadzić Ją do pokoju. W czasie gdy to mówiłem, przyszedł drugi gość i próbował uspokoić sytuację, wiedziałem, że nie zakończy się to pokojowo, bo N. zaczął się do mnie przystawiać. Czekałem tylko, aż wykona pierwszy ruch,bo nie chciałem być tym, który atakuje, chociaż przyznam szczerze, że miałem straszliwą ochotę. Co jak co, ale karate jednak dużo daje,bo mimo napiętej sytuacji byłem pewny siebie i nie martwiłem się tym, że facet mnie uderzy. Tak się zresztą stało. Przywalił mi w twarz i rozwalił wargę. Rzuciłem się na niego. Niestety walka była tak szybka i dynamiczna, że nie zauważyłem, że zamiast N., chwyciłem jego kumpla i zacząłem go dusić. Gość wyraźnie chciał uspokoić sytuację, więc go puściłem. W tym momencie na balkonie pojawiło się kilka osób a N. chyba zrobiło się głupio, bo zaczął mnie przepraszać. Byłem wkurzony, że mu nie oddałem, miałem cholerną ochotę go poobijać. Co prawda zaczął mi mówić, ze jeśli chcę, to mam prawo mu przyłożyć, ale nie uśmiechało mi się bicie człowieka, który się nie broni. Powiedziałem tylko, że całkowicie zjebał sprawę i nie naprawi tego tym, że ja mu przyłożę. Zrobiło się spore zamieszanie, bo koleżanka, którą odprowadzali zaczęła mnie przepraszać i prosiła żebym wybaczył N. Nie rozumiałem tego zachowania, bo nie wiedziałem jeszcze, że to była dziewczyna N. Byłem wkurzony, nie miałem zamiaru odpuszczać, odpowiedziałem Jej, że to nie Jej wina, bo nic złego nie zrobiła, a wina leży wyłącznie po stronie N. Przyszło jeszcze kilka osób i sytuacja została czasowo opanowana. Wróciłem na grill, napiłem się czegoś, trochę gadałem z kumplami. Po chwili pojawił się N. i znowu zaczął mnie przepraszać. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, a przynajmniej nie tego dnia, byłem za bardzo wkurzony. Naszą rozmowę słyszał MoD i sprawa siłą rzeczy rozeszła się po znajomych.

Do końca imprezy nie wydarzyło się nic ciekawego. Wszyscy poszli spać, jedni bardziej pijani, inni mniej. Gdy S. przyszedł do pokoju, zaczął narzekać, że nie może oddychać, otwierał i zamykał wszystkie okna, aż w końcu zasnął. Drugi kumpel po prostu przewrócił się na łóżko i w takiej pozycji pozostał do rana, a MoD zasnął w poprzek łóżka.

O dziwo, pierwszy obudził się MoD. Ja miałem duże problemy ze wstaniem, bo czułem straszliwy ból gardła i złapałem katar. Po pobudce, kumple zaczęli mnie wypytywać o wczorajszy incydent. Zaczęliśmy się zbierać na śniadanie zaplanowane na godzinę 9. Wzięliśmy po drodze P. i poszliśmy do stołówki. Co ciekawe, przyszliśmy jako pierwsi, mimo że było kilka minut po wyznaczonym terminie.

Śniadanie było wspaniałe! Szwedzki stół i nieograniczona ilość jedzenia. Najadłem się jak świnia:) Największy ubaw mieliśmy z tego, że kolega w swej wielkiej zachłanności na jeden talerz nabrał różne wędliny, jajka, parówki, ketchup, majonez i... krem czekoladowy. Maczał parówki w tym kremie, a ten krem zdążył się wymieszać z majonezem i ketchupem. Sam później stwierdził, że "nawet było dobre, tylko troszkę ch**jowo, że wszystko się wymieszało, ale to pewnie dlatego, bo był pijany".

Uraczeni śniadaniem, wyszliśmy z uśmiechami na twarzy. Przed wyjściem czekał na mnie N. Tym razem na trzeźwo zaczął mnie przepraszać i wręczył mi butelkę wódki. No cóż... w tej sytuacji to ja byłbym tym złym, gdybym nie przyjął przeprosin. Poza tym, trzeba przyznać, że zachował się naprawdę porządnie i rzeczywiście żałuje tego, co zrobił wcześniej. Podaliśmy sobie ręce i powiedziałem, że wieczorem wypijemy tą flaszkę.

Większość soboty minęła bardzo leniwie. Lał deszcz, mieliśmy wielkiego kaca, więc po śniadaniu poszliśmy spać. Włączyłem telewizor, ale nikomu nie chciało się go wyłączyć, chociaż każdemu przeszkadzał. Szlag trafił moje ambitne plany dotyczące zdobycia Sokolicy. Obudziliśmy się grubo po południu. Obiad był zaplanowany na 17. A my bardzo chcieliśmy zrobić zakupy na Słowacji. Stwierdziłem, że najlepiej udać się do Leśnicy, bo w innym przypadku moglibyśmy nie zdążyć na obiad. Udało mi się przeforsować pomysł, żeby pójść tam na nogach, bo w końcu to tylko 6 km. Jak się można spodziewać S. i drugi kumpel poruszali się z prędkością ślimaka i trzeba było ich ciągle poganiać. Ja szedłem z przodu razem z MoD. W pewnym momencie wydarzyła się najbardziej prawdopodobna rzecz na świecie. Zostaliśmy sami. S. i kumpel postanowili, że pojadą rowerami. Wrócili się, zapłacili za rowery, a my kontynuowaliśmy marsz. Nie wiem jaką trasą Oni jechali, z tego co wiem, to jest tylko jedna. Spotkaliśmy się w Leśnicy, mimo, że rower jest powinien być kilkukrotnie szybszy od nóg. W Leśnicy nie było niczego, dziura jakich mało, zadupie nad zadupiami. Jeździły tylko traktory, a jedyny sklep w centrum był zamknięty. Rowerzyści wrócili się do Szczawnicy, a my po drodze zahaczyliśmy o bar, w który kupiliśmy słynne czekolady Studenckie. Było drogo, bo czekolada kosztowała 1,7 euro, ale taka czekolada ma 200 gramów, więc nie jest tak tragicznie. Piwa kompletnie nie opłacało się kupować. Złotego Bażanta można taniej kupić w Tesco.

Gdy wróciłem, śmiałem się z S. i drugiego znajomego, ze pojechali na Słowację, zapłacili za rowery i wrócili z niczym, tylko dlatego, że zdecydowali się od nas odłączyć. Chwilę później poszliśmy jeść. Po posiłku siedzieliśmy w pokoju i nic nie robiliśmy do kolejnego grilla.

Kolejny wieczorna impreza była punktem kulminacyjnym wyjazdu. Jak co roku pojawił się pyszny wypieczony prosiak. Było dużo mięsa, jakieś szaszłyki i sałatki. Do tego wódka, dużo wódki. Piliśmy, jedli i śpiewali. Początkowo było dobrze, no może poza tym, ze bardzo bolało mnie gardło i trząsłem się z zimna. Później musiało się spieprzyć, bo S. zaczął być niemiły i nasz prywatny styl rozmów wprowadził do całego zgromadzenia. Wyzywanie się od debili i idiotów w naszym gronie nie jest niczym złym, gorzej, gdy robi się to publicznie. P. opiła się i też zrobiła się bardzo niemiła. Powiedziałbym, że bardziej było Jej wtedy do faceta niż do kobiety. Nie wiem czy podchwyciła to co mówił S. czy tak sama z siebie, ale "dość" niemiło się do mnie zwróciła. Na tyle było to nieprzyjemne, że jeden ze znajomych zwrócił Jej uwagę i powiedział, że "to, że faceci zwracają się tak do siebie, nie oznacza, ze Ty powinnaś się do nich tak zwracać". Ona na to: "ale ja ich znam". Jasne! Zna nas na tyle, na ile ja widziałem w Niej kobiecość w tamtym momencie. Szkoda, ze nie zaczęła bekać i pierdzieć.

Impreza toczyła się swoim rytmem, alkoholu było dużo, ale za mało. To jednak wystarczyło, aby kilka osób się upiło. S. w nocy przyniósł do pokoju głowę "Doris" - naszej świni. Wylał wodę, wchodził i wychodził przez drzwi balkonowe. Później chodzi na czworaka po całym piętrze, próbował nawet zejść w ten sposób po schodach. Gdy zamknąłem go na balkonie, walił w szybę z dwadzieścia minut, Tak, że MoD porządnie się na Niego wkurzył. Później "bili się" na łóżku i pewnie by nie przestali, gdyby ktoś nie zgasił światła. Nie wiem kiedy skończyła się impreza, podobno trwała do rana, ale nikt nie potrafił tego potwierdzić.

Niedzielne śniadania tym razem było zaplanowane na 10.30. Kolega był niepocieszony, bo nie było kremu czekoladowego. Tym razem nie było także entuzjazmu, jaki był dzień wcześniej. Ludzie byli całkowicie wyniszczeni. Kilka godzin później przyjechał autobus. Do tego czasu siedziałem na tarasie i piłem z kimś wódkę o metalicznym posmaku. Była ohydna.

Wróciliśmy do Miasta, poszedłem do akademika, zjadłem coś, wziąłem prysznic i zasnąłem. Wieczorem oglądaliśmy film, po którym wszyscy poza mną poszli spać. Może ja też powinienem...

piątek, 11 maja 2012

Test

Jestem wykończony. Miałem tylko godzinę czasu na spanie. Dobrze, że senny zrobiłem się dopiero koło godziny 14.

O 10. byłem w oddziale firmy i pisałem testy. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Niektóre pytania były banalne inne bardzo trudne. Ciężko odpowiedzieć na pytanie jak mi poszło. to był zupełny random.

Tak się złożyło, że test miałem w tym samym czasie, co S. Gdy wracaliśmy na tramwaj, spotkaliśmy znajomego, który zaprosił nas do siebie. Kupiliśmy piwo, ja dodatkowo wziąłem butelkę wódki, bo miałem w planach zaopatrzyć się na weekendowy wyjazd. Kolega ma bardzo dużo drogiego sprzętu. Graliśmy w jakąś dziwną wersję Super Mario, wyświetlając obraz za pomocą projektora. Siedzieliśmy tam do 15. Wtedy zadzwonił chłopak mojej siostry, bo chciał się spotkać, żebym mógł mu wytłumaczyć jak zrobiłem ten projekt.

Przyjechał do akademika około 17. Tłumaczenie zajęło jakieś trzy godziny. W międzyczasie przyszła siostra. Gdy szedłem z Nią korytarzem akademika dowiedziałem się, że najprawdopodobniej rozstała się z facetem. Ich konfrontacja wyglądała bardzo dziwnie. Szkoda, że tak się stało. Ten facet jest naprawdę porządny. Podejrzewam, że to siostra zawaliła sprawę, w końcu jest kobietą...

Po pewnym czasie Oboje sobie poszli, a ja udałem się na grilla połączonego z piwem. Posiedziałem ze dwie godziny i wróciłem do akademika po drodze zahaczając o budkę z hamburgerami. Muszę się tylko jeszcze spakować i idę do spania. Jutro pobudka o 7.

czwartek, 10 maja 2012

Piwny konkurs

Cztery godziny snu na dobę - dokładnie tyle potrzebuje mój organizm, żeby móc funkcjonować. Minionego dnia nie było inaczej. Jak zwykle poszedłem spać około godziny 13.

Dostałem przelew za projekt, który wykonałem, więc mogę trochę poszaleć. Dzisiaj wieczorem będę tłumaczył w jaki sposób zrobiłem zadanie. A o godzinie 10. będę pisał test. Jeśli dobrze pójdzie będę pracował w olbrzymiej korporacji, jeśli pójdzie źle, spróbuję gdzieś indziej.

Gdyby nie ten test miałbym kolejne dwa zlecenia. Pierwsze dotyczy projektu z LaTeX-a a drugie jeszcze raz z C++. Zapotrzebowanie jest duże, gorzej z czasem. Doba powinna być dwa razy dłuższa.

W rozmowie ze znajomym. Dowiedziałem się, że jest coś takiego jak "bieg śmierci". Zasady są bardzo proste: każdy z zawodników przynosi 11 piw. Jedno piwo trafia do wspólnej puli, a pozostałe 10 należy wypić, przy czym po każdym piwie trzeba zrobić okrążenie wokół jakiegoś obiektu. Nie wolno wymiotować. Pierwsze trzy osoby, które ukończą bieg, zgarniają całą pulę. Kuszące, prawda? Najprawdopodobniej się na to nie zdecyduję, bo po prostu jestem za chudy na takie picie. Mam kolegę który potrafi wypić piwo w 4 sekundy - to konkurs w sam raz dla Niego.

A teraz wybaczcie - wracam do nauki. Jutro postaram się napisać coś więcej, a później dłuższa przerwa i sprawozdanie z wyprawy w góry.

środa, 9 maja 2012

Browary, browary i inne towary...

Szybko, szybko, bo nie mam czasu. Wczoraj nie pisałem, właśnie dlatego, że nie miałem czasu. Dostałem zlecenie od chłopaka siostry, na napisanie projektu z cpp. Niestety, albo stety, zawsze jak zaczynam jakiś projekt, to siedzę przy nim bez przerwy tak długo, aż go nie skończę. Tym sposobem od niedzieli siedzę sobie przy komputerze i walę w klawiaturę.

Wczoraj o 17. S. przyszedł do mnie i obudził mnie, dziwiąc się jak mogę tak długo spać. A ja po prostu kodziłem bez przerwy od północy do godziny 13. Na szczęście jakieś pół godziny temu udało się skończyć ten syf. Teraz muszę się uczyć na dzisiejsze zajęcia, które zaczynają się o 8.

Wydawałoby się, że nic ciekawego nie może się wydarzyć podczas, gdy ja jestem skupiony na jednej rzeczy, jednak żeby tak było, należałoby zatrzymać kulę ziemską. Nawet jeśli nie ruszam się z miejsca, to przychodzą do mnie znajomi i robią głupie rzeczy. Czasami jednak wstaję z krzesła. Tak było w poniedziałek wieczorem, gdy byłem na treningu i tak było wczoraj o 17.

S. obudził mnie, bo okazało się, że kolega jest w pobliżu samochodem i może nas zabrać na zakupy. No i oczywiście wykorzystaliśmy sytuację. Wzięliśmy duże plecaki turystyczne i załadowaliśmy się do rozklekotanego samochodu. Co było dalej?

PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIWOOOOOOOO!!!!!

Wrzuciliśmy do koszyka prawie 200 browarów - takie małe zaopatrzenie na wypadek juwenaliów... Zrobiłem też spore zapasy żywności. Żeby tego było mało, każdy kupił po butelce wódki. Kolega odwiózł nas pod akademik i pomógł wyciągnąć z samochodu plecaki pełne piwa. Wyciąganie tego do naszych pokojów było prawdziwym utrapieniem. Plecaki były cięższe niż dziewczyna znajomego.

A już w czwartek szykuje się walka o pracę, po czym dłuższy relaks, bo w piątek jadę w góry. Spróbuję do czwartku wyciągnąć 300% normy, żeby później spokojnie móc powiedzieć, że naprawdę się przyłożyłem.

poniedziałek, 7 maja 2012

Mecz, dziecko, (nie)dojrzałe rozmowy

Jest niedziela, koniec długiego weekendu. Ludzie wracają do akademika, napełniając go życiem. Od razu zrobiło się weselej, od razu coś się zaczęło dziać.

Rano obudził mnie kolega, z którym robiłem grilla, chciał pożyczyć mikser. Pół godziny później zadzwonił chłopak mojej siostry, bo musi napisać w C++ jakiś program w ramach zaliczenia, a nie wie jak się za to zabrać. Zgodziłem się mu pomóc i tym sposobem czeka mnie noc pełna STL-a...

Przez większość dnia siedziałem na balkonie, obserwując ludzi, albo uczyłem się Javy. Wieczorem znowu miał miejsce mecz. Niby nie było zamieszek, ale w drodze na stadion, kibice rzucali petardami pod koła samochodów lub pod nogi ludzi. Tak mnie to zaczęło wkurzać, że gdyby nie pojawienie się patrolu policji, sam bym do nich zadzwonił. Trzeba być idiotą, żeby na takie mecze brać małe dzieci, które idąc depczą założony na szyi szalik swojej drużyny rodziców i obserwują jak to fajnie strzelają petardy! Patologia!

Wróciłem do pokoju, zamknąłem wszystkie okna i włączyłem głośną muzykę, żeby nie słyszeć tego, co dzieje się na zewnątrz. Później wybrałem się do pokoju znajomych i trafiłem na bardzo ciekawą i wyjątkowo dojrzałą(jak na akademik) dyskusję. Było tam pięciu znajomych - trzech facetów i dwie kobiety. Zrobiliśmy kółko i po kolei zadawaliśmy sobie pytania. Pytania dotyczyły takich kwestii jak aborcja, religia czy homoseksualizm. Aż dziwię się, że tak długo udało się prowadzić poważną rozmowę. Padło pytanie o to, czy pytana osoba usunęła by dziecko w przypadku wykrycia groźniej choroby psychicznej, albo czy zaakceptowałaby homoseksualizm u syna/córki. Skończyliśmy siebie przepytywać, gdy jeden kumpel zapytał czy w przypadku przymusu lepiej jest zabić swojego ojca, czy go wielokrotnie zgwałcić. No cóż... to było wyjątkowo głupie i nietaktowne pytanie. W ciągu pięciu minut wszyscy się rozeszli.

Mecz dobiegał ku końcowi, a znajomi zaczynali napływać do akademika. Dzwonił do mnie tata i pytał się jak sobie radzę, dzwonił też kolega z zespołu, który pomylił sobie datę koncertu i przyjechał z resztą zespołu i całym sprzętem dzień wcześniej.

Zainteresowany ostatnio tematem kiboli, dla nabrania obiektywizmu postanowiłem zrobić sobie spacer. Mijałem grupy kibiców "ku**iących" i śpiewających. Często zdarza mi się nadużywać wulgaryzmów, ale w najodważniejszych snach nie podejrzewałem, że można stworzyć piosenkę składającą się tylko i wyłącznie z samych wulgaryzmów, posiadającą rymy parzyste. Sztuka?

Idąc dalej spotykałem tylko pijanych facetów i pijane kobiety, które najbardziej się wydzierały. Standardem było, ze wiele osób miało w ręce piwo. Wszyscy pokolorowani jak w świecie Plastusia. Najbardziej kulturalni byli kibice w starszym wieku. Ten spacer był naprawdę ohydny.

Wróciłem do akademika i pogadałem trochę z S. i Jego sąsiadem zza ściany. Postanowiliśmy kupić prezent dla żony kolegi, której urodziło się dziecko. Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak sama zdecyduje czego potrzebuje. Zdecydowała się na chustę do noszenia dziecka. Jestem zszokowany, bo taka zwykła chusta, czy jak to się tam nazywa, kosztuje prawie 200 zeta! Byliśmy przygotowani na taką cenę, ale nie sądziliśmy, że tak mało można za to kupić. Jutro planujemy to zamówić. Przy okazji zaplanowaliśmy zakupy na zbliżający się rajd i juwenalia. Najprawdopodobniej kupimy po 50 piw na głowę, tylko, żeby to zrobić, potrzebujemy samochodu, którego obecnie nikt nie posiada.  Gdyby ktoś ze znajomych w akademiku miał samochód...no właśnie, lepiej chyba nie mieć, za dużo głupich pomysłów chodzi nam po głowach.

niedziela, 6 maja 2012

Grill na balkonie

Grill był świetny. Podczas rozpalania go, niewiele brakowało, a wypaliłbym sobie oko. Skończyło się na przypaleniu górnej i dolnej powieki lewego oka.

Tym razem czas spędziłem z innym sąsiadem i Jego dziewczyną. To dziwne, że znowu ma miejsce taki trójkąt. Tak, czy inaczej, bardzo Ich lubię i fajnie mi się z Nimi rozmawia. Dzisiaj wrócili ze Słowacji i chcieli się podzielić wrażeniami.

Zaskoczyli mnie ilością jedzenia, które kupili. Poza kiełbasą był boczek, jakieś inne mięso, różne warzywa i przyprawy. Zanim przygotowaliśmy szaszłyki przypiekaliśmy na grillu chleb i piliśmy słowackie piwo, prowadząc rozmowę na temat podróży. Najedliśmy się samą kiełbasą, ale to miał być dopiero początek. Znajoma przygotowała trochę za dużo mięsa, które wystarczyło na ok. 15 szaszłyków, przy czym po zjedzeniu jednego, miałem poważne problemy ze znalezieniem miejsca w żołądku dla kolejnego. Było przepysznie, siedzieliśmy przez kilka godzin i jedliśmy najbardziej kolorowe danie w akademiku. Bilans był taki, że pochłonęliśmy ponad dwa chleby, pół kilograma kiełbasy, paprykę, dwie cebule, boczek, ogórek, cukinię, i olbrzymią szynkę. Jestem najedzony jak XVII-wieczny szlachcic.

Niestety grill się skończył i znowu jestem sam. Brakuje mi rozmów z K. brakuje mi kogoś bliskiego. Mam jednak dobry humor, bo udało mi się w sprytny sposób naprawić czajnik. Teraz mam ochotę na dobry film i szklankę zimnego mleka.

sobota, 5 maja 2012

Skąd biorą się kibole?

Ludzie powoli wracają do akademika. Był u mnie przed chwilą kumpel i zaprosił mnie na grilla. Na starcie powiedziałem mu, że nie piję niczego co ma więcej niż 7%. Powiedział, że przywiózł jakieś piwa ze Słowacji, więc nie ma problemu. Jednym zdaniem - szykuje się sympatyczny wieczór.

Rano przeglądałem internet i natrafiłem na dwa ciekawe artykuły. Pierwszy z nich jest sprawozdaniem z wydarzenia, które miało niedawno miejsce. Zwróciłem na niego uwagę, bo mój współlokator - Katie, często chodzi na tego typu mecze i zawsze po powrocie mówi, że "było spoko". Nie mnie to oceniać, może nie wszystkie mecze są tak brutalne, ale sam widzę, że jak w Moim Mieście jest mecz, to pozostają po nim same zniszczenia. Ba! Żeby tylko zniszczenia, kiedyś po meczu zobaczyłem dwie wielkie kałuże krwi nieopodal pobliskiego sklepu. Później szukałem w internecie jakiś informacji o bójkach, ale niczego takiego nie znalazłem, te bójki mają wymiar lokalny, na tyle lokalny, że nigdzie się o tym nie pisze.  Na nieszczęście tak się składa, że mieszkam bardzo blisko stadionu i nawet gdybym chciał, nie mogę udawać, że nic się nie dzieje.

Do niedawna w okolicach akademika była knajpa, w której zawsze zbierali się kibice przed meczem. Była tam taka ilość "dresów", że policja nie wysyłała tam zwykłych patroli, tylko umieszczała na stałe dwóch antyterrorystów z wielkimi strzelbami przed wejściem do tej knajpy. Czy to skutkowało? Nie wiem. Knajpa upadła, a wraz z Nią zniknęło wielu klientów.

Temat piłki nożnej poruszam nie bez przyczyny. Zawsze byłem przeciwnikiem tego sportu i bynajmniej nie z powodu charakteru samej gry, ale z powodu towarzyszących jej zachowań. Już we wczesnych klasach podstawówki miały miejsce sytuacje, gdzie jeden z moich znajomych był zawsze bity po przegranym meczu, niezależnie od tego, czy grał dobrze, czy źle. Koledzy z klasy traktowali to jako formę mobilizacji. W sumie gość był sam sobie winny, bo pomimo takich sytuacji, wciąż grał. Nie tylko on miał problemy związane z piłką nożną. W wiosce, gdzie chodziłem do podstawówki, standardem były "bitwy" po meczach lokalnych drużyn. Tradycja była przekazywana z ojca na syna i z syna na młodszego brata. Osobiście miałem duże szczęście, bo jako typowy "kujon" potrafiłem dogadywać się ze znajomymi, co niosło ze sobą wymierne korzyści. Miałem coś w rodzaju osobistej ochrony, ale to już inna historia.

Poważnie zastanawiam się dlaczego ten dziwny sport ma taką dużą popularność. Bo wiąże się z agresją? Owszem, ktoś może powiedzieć, że każdy sport może mieć takie same skutki, ale do jasnej cholery dlaczego akurat ten sport jest tak bardzo wspierany przez Państwo i wiele dużych organizacji? Zamiast budować stadiony piłkarskie nie lepiej byłoby promować lekkoatletykę, albo kolarstwo? Czemu najbardziej niebezpieczny( dla kibiców, zwykłych ludzi, itd. ) sport jest najbardziej popularny? Niedawno usłyszałem, że na remont jakiegoś tam stadionu przeznaczono 500mln złotych. No Ku**a! Za te pieniądze można byłoby wypromować wszystkie inne dziedziny sportu, a tu tylko w jednym mieście tyle pieniędzy idzie w błoto. Teraz już nie jest ważne to, żeby ludzie mieli gdzie siedzieć podczas meczu, ale to, żeby stadion ładnie wyglądał. Że niby wizytówka. Na poniższym filmie jest prawdziwa wizytówka:


To tyle jeśli chodzi o mój stosunek do piłki nożnej. Jestem ciekaw co Wy o tym sądzicie. A drugi artykuł, który mnie zainteresował dotyczy zupełnie czegoś innego, ale on już nie wymaga dodatkowego komentarza, ot - taka ciekawostka.

Prawdziwe oblicze okresu

Wróciłem od A. Spędziłem u Niej kilka godzin i nie mam wiele do powiedzenia poza tym, że ktoś, kto wymyślił u kobiet okres był chyba gejem. Swoją drogą to ciekawy temat, nie mówi się o tym dużo, a to bardzo ważna "rzecz" - zarówno w życiu kobiety, jak i faceta.

Gdyby ktoś mnie zapytał na ulicy dlaczego kobiety miesiączkują, pewnie stwierdziłbym, że po to, aby mieć usprawiedliwienie dla agresywnego zachowania. Ale zastanawiając się chwilę, dochodzę do innego wniosku - okres jest po to, żeby manipulować facetami. Myślę, że gdybym założył organizację zrzeszającą facetów zmanipulowanych menstruacją(ZFZM) to mógłbym stworzyć najpotężniejsze państwo na świecie.

No dobra, zacznijmy od początku - wpisuję w Google wyrażenie "okres". Na pierwszym miejscu wyświetla się Wikipedia, a tam kilka znaczeń tego słowa. Wybieram to najbardziej mnie interesujące i nagle wszystko robi się jasne!
"fizjologiczne zjawisko polegające na cyklicznym złuszczaniu się nabłonka macicy (endometrium) pod wpływem charakterystycznych zmian stężenia hormonów płciowych (estrogenów i progesteronu), wynikających z układów wzajemnych sprzężeń zwrotnych między gonadami, przednim płatem przysadki mózgowej i podwzgórzem."
Acha! Czyli za wszystko odpowiedzialne jest sprzężenie zwrotne! I Co możemy z tego wywnioskować? A no to, że okres kobiety sprowadza się do prostych równań znanych każdemu elektronikowi:
Rozumiem, że ten zapis może być dość niezrozumiały dla przeciętnego faceta, bo przecież w czwartej klasie szkoły podstawowej Pani nic nie mówiła o transformacie Laplace'a. Dlatego też poniżej przedstawiam graficzną interpretację okresu:
Skoro wiadomo już jak powstaje i przebiega okres, warto dowiedzieć się jak mu zapobiegać. Tu niestety muszę rozczarować wszystkich facetów - nie da się! Tym razem dla zachowania obiektywizmu zacytuję informację z Nonsensopedii:
"Nie da się zapobiec atakowi miesiączki. Często stosuje się magiczne amulety, takie jak podpaski, by ograniczyć szkody spowodowane przez menstruację.

U mężczyzn występuje strach przed brakiem miesiączki u partnerki, gdyż jest to oznaką przyszłych kłopotów finansowych oraz ograniczenia wolności.

Wykręcanie się miesiączką podczas lekcji wf-u jest wypróbowanym sposobem na otrzymanie zwolnienia z ćwiczeń, gdyż nauczyciele boją się o zdrowie innych uczniów, narażonych na gniew dotkniętej menstruacją. Czasem dochodzi do nadużyć, gdy 70% dziewczyn twierdzi, że ma te dni. Zjawisko takie nazywane jest okresem zbiorowym."
Nic dodać, nic ująć - cała prawda. Panowie, nie dajcie się więcej nabrać na jakieś dziwne teorie kobiet. Tak naprawdę, wszystko sprowadza się do elektroniki.

piątek, 4 maja 2012

Kulturalne picie

Wstałem i zorientowałem się, że spałem w łóżku współlokatora, gdy ogarnąłem wzrokiem pokój, zrozumiałem dlaczego. Moje łóżko jest rozłożone na czynniki pierwsze i śmierdzi rozpałką do grilla. Na stole leży butelka tejże rozpałki... Pościel już wyprałem, ale mam dość. Mimo, że jest godzina 15. Ja wciąż jestem pijany i kręci mi się w głowie. Zjadłem jogurt, wypiłem mleko i dalej źle się czuję. Będę musiał zrobić coś z tym łóżkiem. Nie mam pojęcia jak to mogło się stać. Na ziemi, poza częściami łóżka leżą jakieś monety i kilka saszetek cukru z Ikei. A przed chwilą odkryłem dużego siniaka na nodze. Uff, nie pamiętam czegoś takiego w mojej długiej historii picia. I pomyśleć, że postanowiłem sobie zrobić przerwę od picia...To w akademiku nigdy nie wychodzi. Czasem zastanawiam się czy to przypadkiem już nie uzależnienie. Piję dużo, bo jest okazja, ale powiem z ręką na sercu, że rzadko wychodzę z inicjatywą i nie lubię alkoholu, piję zazwyczaj z nudów.

Alkoholu było stanowczo za dużo. Byłem ja, S. i jego dziewczyna, przy czym Ona wypiła tylko 3 kieliszki i podziękowała. Do picia były dwie butelki wódki w tempie ekspresowym. Jak o tym myślę, to niedobrze mi się robi. Jedyne co pamiętam to moje rozmyślania na temat K. Pamiętam, że doszedłem do wniosku, że K. postąpiła nieuczciwie czytając mojego bloga, mimo, że wiedziała, że to jedyna rzecz, którą mam w 100% dla siebie. Zabrała mi rok pisania i podzieliła się moją prywatnością ze swoim facetem. Nie wierzę, że Jej facet tak po prostu trafił przypadkowo na mojego bloga i skojarzył go ze mną, zwłaszcza, że nawet jeśli pisałem o K. to pisałem głównie o wydarzeniach przy których On nie był obecny i o moich przemyśleniach. Zaufałem K. i powiedziałem, że mam bloga, a Ona postanowiła to wykorzystać i za wszelką cenę go znaleźć. Dopiero teraz do mnie to dotarło.

Przed chwilą napisała do mnie A. i zaprosiła mnie na obiad. Muszę przyznać, że wybrała najgorszy z możliwych terminów. Czuję się jak rozgotowany kurczak, a Ona jeszcze kusi, że ma wolny pokój... Jeśli nie skorzystam z zaproszenia, będę żałował. Jeśli skorzystam i źle pójdzie, też będę żałował. Pozostaje tylko jedna możliwość: skorzystać i postarać się.

czwartek, 3 maja 2012

Coś na poprawienie humoru


Przerwane snem

To niezwykły komfort mieć pełną kontrolę nad bezpieczeństwem bloga, żałuję, że zacząłem pisać na głupim Onecie.

Jest prawie 5. i jak zwykle nie mogę zasnąć. Wolę spać w dzień, kiedy temperatura nie pozwala nic zrobić. A pracować muszę, bo dostałem maila z zaproszeniem na testy do jednej z firm... Muszę się przyłożyć, od tego zależy moja przyszłość. Praca w olbrzymiej korporacji nie jest taka zła, w każdym razie zapewnia niezły start.

Dzisiaj byłem na spacerze, a później na zakupach. Ludzie nagle się ulotnili, a miasto wygląda na opustoszałe. Nie wiem jakim cudem sklepom opłaca się sprzedawać towary, poza mną, nie widziałem żadnych kupujących. W parku też prawie nikogo nie było, co akurat mi pasowało.

Chcę zrobić sobie dłuższą przerwę w piciu, więc nie spotkałem się ze znajomym, z którym byłem wstępnie umówiony. Za to bardzo miło spędzałem czas przy komputerze, oglądając filmy i słuchając muzyki. Trochę ćwiczyłem, a potem zrobiłem duży obiad. Wieczorem ni stąd, ni zowąd pojawił się S. Przyjechał, żeby "móc spotkać się z laską". Wypiliśmy na balkonie po dwa piwa, a później rzeczywiście przyjechała Jego dziewczyna. Dowiedziałem się, że S. jednak zapisał się na rajd na który, jadę za niecałe 2 tyg.

Z K. wciąż nie mam kontaktu i chyba się to nie zmieni.

<Mordercy Szydercy trochę się przysnęło...>

No i obudziłem się. Muszę zacząć kontrolować swój sen. Kompletnie odpłynąłem. Zdążyłem zjeść "śniadanie" i pójść na spacer.  Mam nadzieję, że zaraz zrobi się burza. Szkoda, że nie mam tu roweru, bo chętnie bym pośmigał. Bieganie nie jest takie ciekawe.


środa, 2 maja 2012

Do trzech razy sztuka - podejście drugie

Dziwnie się czuję zaczynając wszystko od nowa. Mój poprzedni blog przetrwał prawie rok, ale niestety, za względu na zbyt dużą popularność, musiałem zakończyć jego rozwijanie. Dodatkowo, bardzo bliska mi osoba - K. dowiedziała się o jego istnieniu. Sytuacja stała się naprawdę nieprzyjemna, bo często pisałem o K, zresztą - bardzo szczerze. W konsekwencji tych wydarzeń najprawdopodobniej nie będziemy się już więcej kontaktować. Czuję się z tym wyjątkowo nieprzyjemnie, ale to najlepsze rozwiązanie. Najbardziej boli mnie to, że K. płakała przez to co napisałem na wcześniejszym blogu...

Od momentu porzucenia poprzedniego bloga, cały czas notowałem co się u mnie dzieje i można to przeczytać we wcześniejszych postach. Poza pisaniem przygotowywałem własny szablon nowego bloga, który właśnie macie możliwość podziwiać.

Myślałem, że już nie będę więcej pisał, ale nie potrafię nie pisać. Będę kontynuował, ale muszę zmienić swoją politykę prywatności. Teraz bloga już nie da znaleźć się w Google, a Onet nie będzie go polecał na stronie głównej. Mam kilka dodatkowych narzędzi pozwalających mi na sprawdzanie kto odwiedza bloga i dużo innych zabezpieczeń.

A co się wydarzyło w ostatnim czasie? Poza spotkaniem z A2 nic ciekawego. Swoją droga jestem zaskoczony - znowu się całowaliśmy i rozmawialiśmy bardzo szczerze. Dziś zauważyłem że ustawiła sobie bardzo dwuznaczny status na GG:

"... nie należy psuć herbaty cukrem, kawy mleczkiem a miłości małżeństwem... ?" 

Nie wiem jaka będzie przyszłość, ale zrobiłem sobie postanowienie - jeśli A2 zerwie ze swoim obecnym facetem, to wtedy zaangażuję się w poważny związek. Jestem pewien, że byłoby mi dobrze z Tą kobietą. Te moje odważne plany biorą się stąd, iż dowiedziałem się o problemach w Jej związku. Ona chyba nie kocha swojego faceta. Tak czy inaczej, decyzja należy do Niej.

Dzisiejszy dzień w całości spędziłem w akademiku. Wyszedłem tylko na chwilę, żeby spotkać się z siostrą. Potrzebowała plecaka, bo jutro wybiera się na jakiś rajd. Nie wiem jak sobie tam poradzi, gdy widzę, że o 1. w nocy na termometrze jest 20 stopni, to od razu mija mi chęć do wychodzenia. Jestem zimnolubnym facetem. Optymalną dla mnie temperaturą jest 12 stopni Celsjusza. Przy tych upałach nie mogę się uczyć nawet w nocy, a zbliżają się testy kwalifikacyjne.

Kolega proponował mi wspólne spędzenie drugiego maja. Wiem, że jeśli się zgodzę stracę cały dzień i mnóstwo pieniędzy wydanych na alkohol, ale jeśli miałbym w tym czasie nic nie robić to wolę jednak pić i jeść kiełbasę z grlla, zwłaszcza że ostatnio czuję się bardzo samotny. Cholernie brakuje mi kogoś, z kim mógłbym pogadać o dupie maryny i nie tylko. Takie już moje życie - samotne w charakterystyczny dla siebie sposób.

wtorek, 1 maja 2012

"Wielkie Pierdolnięcie" (Dzień przed założeniem bloga)

K. wszystko wie. Znalazła jakiś czas temu mojego bloga i cały czas śledziła to, co piszę. Dziękuję Onetowi, za to że jest tak chujowym portalem i nie pozwala na zachowanie prywatności. Nie wiem co teraz - to chyba największy przypał, jaki mógł się zdarzyć.

Właśnie zablokowałem starego bloga i wysłałem wszystkim maile z informacją, ze nowy blog nie powstanie. Jest mi przykro, okrutnie przykro. Najprawdopodobniej stracę przez to kontakt z K. Nie mam motywacji, żeby dalej pisać. Pisanie do notatnika wcześniej, czy później stanie się nudne. Ja pie**ole, ale pustka. A jeszcze przed chwilą była tu koleżanka, całowałem się z Nią, było cudownie. No właśnie - było, czemu nie jest, czemu ku**a nic nie czuję? Powinienem iść na odwyk, może jest oddział dla osób walczący z uzależnieniem od pisania.

Stała się jeszcze jedna zła rzecz - facet K. również zna adres mojego bloga. Gdyby tylko K. miała tą wiedzę, to jeszcze dało by się pisać, ale Jej facetowi nie ufam. No cóż, w niezłe bagno się wkopałem. Marzenia o K. przepadły. Wiele rzeczy przepadło. Najbardziej szkoda mi kontaktu. Rozmowa z komputerem jest jak rozmowa z kowadłem. Zimny jak ch*j, a na dodatek się nie odzywa. Może jak zacznę pocierać, będzie cieplejszy.

Mija mniej, więcej rok od rozstania się z Moją Byłą i rok od założenia bloga. To zabawne że teraz wychodzą takie dziwne rzeczy. Okres majowy musi być dla mnie bolesny. Co ciekawe zbliża się rajd na który rok temu nie pojechałem. Mam nadzieję, że przynajmniej teraz uda się na niego wybrać i trochę odpocząć.