piątek, 29 czerwca 2012

Magiczny dom z przeszłości

Słońce malowniczo zachodzi za horyzont, a ja czuję się jakoś rześko - przyjechałem na wieś. Jest cudownie. Pierwsze co zrobiłem, to zjadłem obiad. Świeżo wykopane ziemniaki, jakiś ogórek, jajko. Od razu poczułem się lepiej. Potem poszedłem na spacer, pochodziłem po ogrodzie przed domem. Zauważyłem, że róże znowu mają się nie najlepiej. Niestety nie mogę się nimi zająć.

Poszedłem razem z tatą w okolice domu sąsiada. Od czasu jego śmierci, to właśnie tata i wujek zajmują się koszeniem trawy, itp. Akurat poszliśmy kosić trawę. Przy okazji znalazłem miejsce gdzie rośnie dużo truskawek i poziomek. Poziomki niestety są bardzo małe, ale rozprzestrzeniły się na taką powierzchnię, że można byłoby je jeść cały dzień.

Później miałem okazję wejść do starego domu, w którym sąsiad spędził dzieciństwo. Dom wybudowano w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Atmosfera w środku jest magiczna, szkoda, że nie miałem pod ręką żadnego aparatu.

Weszliśmy przez boczne drzwi prowadzące do obory. Drzwi są śmieszne, bo mają jakieś 150 cm i trzeba uważać, żeby nie uderzyć się w głowę. Ciężko w ogóle mówić o drzwiach w tej sytuacji. To bardziej przypominało połączone ze sobą deski.

Gdy przekroczyłem próg, poczułem się, jakbym przeniósł się w czasie, było magicznie. Gdyby nie światło wpadające przez otwarte drzwi, byłoby całkowicie ciemno. Znalazłem się w dość małym pomieszczeniu, które było oborą. Nie wiem jakim cudem mogła tam się zmieścić choć jedna krowa, jeszcze większą tajemnica jest jak ona tam wchodziła. Sufit był bardzo niski, może, dwadzieścia centymetrów nad moją głową. Po prawej stronie zobaczyłem coś w rodzaju drewnianej klatki bardzo dużych rozmiarów - był to chlew dla świń, zamykany jeszcze mniejszymi drzwiami. O chlew oparta była drabinka, bo nad nim znajdował się kurnik. Połowa obory była zagracona różnymi urządzeniami rolniczymi, których nazw nie potrafię sobie przypomnieć. Był tam wózek z drewnianymi kołami obitymi metalowymi obręczami. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, był tylko niewielki otwór w ścianie służący niegdyś do wyrzucania gnoju.

W głębi, po lewej stronie znajduje się przejście do kolejnego pomieszczenia. Podobno było to miejsce, gdzie przesiadywali ludzie i grzali się, gdy było zimno, jak dla mnie to taki separator pomiędzy domem a oborą. . Przy ścianie ustawiony był mały piec To pomieszczenie było bardzo słabo oświetlone, bo większość miejsca zajmowało pocięte drewno, ustawione aż do sufitu. Podłoga była całkowicie zniszczona, leżały na niej pojedyncze deski.

Kolejne pomieszczenie było bardzo jasne i puste, nie wiem do czego służyło. Na parapecie okna leżała butelka z czarną mazią i puszka po konserwie, w której najprawdopodobniej coś było. Na ścianach zachowały się nawet fragmenty tynku.

Następnie doszliśmy do korytarza, wzdłuż którego leżał stos desek. Tutaj również podłoga była mocno zdewastowana, a na ziemi znajdowało się dużo śmieci.

Omijając deski trafiliśmy do największego pokoju mieszkalnego. Na środku ustawiony był jakiś wielki pojemnik, ciężko stwierdzić co to było. Podłoga była nienaruszona, a ściany tylko gdzieniegdzie były zniszczone. Wszędzie panował syf. Na podłodze leżała kosa, jakieś śrubki, gwoździe, była nawet maszynka do rozprowadzania farby. Był też niewielki piecyk, podobno rzadko używany.

Wracamy na korytarz i idziemy w stronę głównych drzwi, przeciskając się między deskami. Pod nami znajduje się właz do piwnicy, a po prawej stronie schody(bardziej drabinka) na górę, gdzie przechowywano siano dla krów. Co ciekawe, najłatwiej było transportować to siano przez kuchnię.

Obok drabinki znajdowało się najciemniejsze i najbardziej zagracone pomieszczenie, można było tam znaleźć wszystko.

Ostatnim pomieszczeniem jest kuchnia. W pierwszym momencie uwagę przykuwał olbrzymi piec, a na nim różne przyrządy służące do gotowania, posiadające specyficzne nazwy. Piec posiadał komorę w której piekło się chleb. Na ziemi znowu leżały jakieś śrubki, ale na szczęście, było ich znacznie mniej.

Poniżej zamieszczam narysowany przeze mnie plan budynku, myślę, że dzięki temu, łatwiej będzie to sobie wyobrazić.
To tyle jeśli chodzi o wieś. A co z egzaminem? A no pisałem go rano. Nie wiem jak poszedł, bo gdy się do niego uczyłem przysypiałem chyba z pięć razy. Mam nadzieję że jakoś przejdzie.

Wszystko, byle nie nauka

Za kilka godzin egzamin, a ja wciąż nie zacząłem się uczyć. Chyba troszkę przesadziłem... Mam sześć godzin na nauczenie się materiału z całego roku - zobaczymy jakie granice ma moja percepcja. Najgorsze jest to, że zza okna dobiegają jakieś "spoilery". Chyba zacznę nagrywać i odtworzę im to kiedyś na cały głos.

Zjadłem prawie wszystko co miałem. W lodówce zostało trochę parmezanu i cztery jajka. Macie jakiś pomysł co z tym zrobić? Tylko bez propozycji jajka z parmezanem:) A! Mam jeszcze margarynę. W szafach pozostało trochę ryżu, makaron, dżem, bułka tarta i mąka.

Nie wiem czemu, ale cały dzień miałem zły humor. Zamiast cieszyć się zdanym egzaminem, miałem ochotę się z kimś pokłócić. A wkurzałem się na różne głupoty - na to że współlokator znowu ukradł mi słoik, na to, że ktoś mi wziął trochę chleba, S. nie wyczyścił basenu, mimo że obiecał itd...

Mam ochotę napisać o czymś konkretnym, ale nie mam czasu. Obiecuję, że jak zdam sesję, to walnę jakiś "mądry" artykuł.

czwartek, 28 czerwca 2012

Byle do piątku

Żeby nie przesadzić, napiszę, że jestem troszkę pijany. Wiecie co to oznacza? No tak - z obiektywnego punktu widzenia, może to oznaczać zdany, albo niezdany egzamin... Zanim się tego dowiecie, pozwólcie, że troszkę Was wprowadzę.

Tak jak pisałem, mój Profesor, to bardzo zdolny człowiek. Pomimo olbrzymich wymagań stawianych studentom, mam do niego spory szacunek. Nie ukrywam jednak, że czasami potrafi być złośliwy. Kiedyś pytał mojego znajomego przez sześć godzin, zanim znajomy dostał ocenę. W międzyczasie zdążyli zjeść obiad.

W sumie, sam miałem podobną sytuację na egzaminie z matematyki. Było nawet troszkę gorzej. Egzamin trwał ponad siedem godzin. W międzyczasie, gdy egzaminator wyszedł, zdążyliśmy zamówić pizzę. Wszyscy dostali z pisemnego po 19.5 pkt, przy czym zaliczenie było od 20. Jestem pewien, że egzamin napisałem wtedy bardzo dobrze i bez problemu miałem zaliczenie. No, ale jakie znaczenie ma moja opinia? Facet wziął nas wszystkich na egzamin ustny i wszystkim dał 2.0. Dopiero po kilku godzinach zmienił zdanie i stwierdził, że da nam upragnione trójki. Poprosił, abyśmy skontaktowali się z resztą kolegów, którzy z nami zdawali, a zdążyli pojechać do domów. Niektórzy z nich odjechali już na odległość około 100 km...

Wracając do tematu - mój egzamin wyglądał tak, ze najpierw jest część pisemna, i bez względu na to, jak bardzo jest się zajebistym jest część ustna. Zdanie egzaminu pisemnego o niczym nie świadczy, on jedynie określa, czy jest się dopuszczonym do egzaminu ustnego.

Jak było ze mną? A no, uczyłem się przez kilka dni, poszedłem na egzamin pisemny i wydawało mi się, że dobrze go napisałem. Miałem rację. o 19. we wtorek dowiedziałem się, że zostałem dopuszczony do egzaminu ustnego. Zrobiłem się bardzo szczęśliwy.

Od tego czasu zaczął się zabójczy maraton. Stwierdziłem, że zrobię wszystko, żeby zdać ten egzamin i zacząłem się uczyć. Nauka trwała nieprzerwanie, do godziny 14. dnia następnego, czyli do środy. Zrobiłem sobie może trzy godzinne przerwy. Zakres materiału był olbrzymi, w końcu to jeden z najgorszych przedmiotów na studiach. O godzinie 14. nie wiedziałem tylko co to są zatrzaski i czym się charakteryzują. Ostatkiem energii przeczytałem temat i miałem nadzieję, że mnie o to nie zapyta...

Egzamin był o godzinie 16. Gdy dowiedziałem się, że część osób siedzi w sali od godziny 13. trochę się przestraszyłem. Na swoją kolej czekałem dwie godziny...

Dostałem kilka prostych pytań w ramach wstępu. Dowiedziałem się, że mam 3.0, ale mogę walczyć o wyższą ocenę. Zgodziłem się. Zgadnijcie jakie pytanie dostałem...Zatrzaski! Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się narysować kilka poprawnych schematów, pokazałem je Profesorowi i ostatecznie zdałem egzamin z oceną 3.5! Jestem bardzo szczęśliwy. To jeden z trzech najgorszych egzaminów na studiach, jedyny, trudniejszy egzamin, to ten, co miałem pół roku temu.

Co wydarzyło się później, bardzo łatwo się domyślić. Po wyjściu z sali poczekałem chwilę na S. Również zdał. Potem poszliśmy do akademika. Na wieczór mieliśmy zaplanowaną wizytę u znajomych, którym urodziło się dziecko. Poszliśmy do Nich o 20. Było bardzo miło. Daliśmy im prezent z okazji narodzin, i klasycznie flaszkę wódki. Oni poczęstowali nas pizzą. Do tego wypiliśmy nasze piwo i wódkę. Mały spał przez cały czas, czasami uśmiechając się przez sen.

Dodam jeszcze, że znajomy zadzwonił do mnie w sprawie pracy. Mam się zgłosić we wtorek. Gdyby nie piątek, powiedziałbym, że wszystko różowo się układa. A dlaczego? W piątek mam kolejny egzamin. Na szczęście ten egzamin będzie sto razy prostrzy od tego, który właśnie zaliczyłem.

wtorek, 26 czerwca 2012

Byle do środy!

Był egzamin, poszło chyba całkiem nieźle, chociaż w tym przypadku obstawianie wyniku, to rosyjska ruletka. Jutro mam egzamin ustny. Najgorsze jest to, że o wynikach egzaminu pisemnego dowiem się właśnie na ustnym. To jest nauka w ciemno.

A teraz Was przeproszę, bo po dwóch nieprzespanych nocach, mam ochotę zmienić ten stan rzeczy, więc teraz się pouczę, a wieczorem, pójdę spać jak człowiek.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Byle do wtorku!

Jestem z siebie dumny! Całą noc uczyłem się elektroniki, a o 5. rano poszedłem biegać. Tym razem nie mogę powiedzieć, że się obijam. Szkoda, że egzamin we wtorek, mam nadzieję, że zdążę wszystko powtórzyć. Z tym przedmiotem jest taki problem, że niczego nie można być pewnym. Im więcej wiem, tym więcej niewiadomych i wątpliwości co do poprawności rozwiązania. Poziom jest wysoki, bo nawet kilku młodych doktorów z naszego wydziału mówiło, że musiało zdawać ten przedmiot albo na innym wydziale, albo na innej uczelni - kombinowali jak się tylko dało. Nie ma się co dziwić - prowadzący jest naprawdę mądrym człowiekiem, na co dzień pracuje w CERN-ie i jeździ po całym świecie na różne konferencje naukowe. Niby to nic wielkiego, ale mając z nim kontakt po prostu widać jaką niezwykła wiedzę posiada.

Pomagałem wczoraj wyprowadzić się współlokatorowi M. Postanowił zamieszkać razem z dziewczyną. Oby Im się ułożyło. W dzisiejszych czasach, lepiej, żeby to kobieta sprowadzała się do faceta, a nie odwrotnie.

Chciałbym trochę odpocząć. Postanowiłem, że na weekend pojadę do siebie. Chętnie zrobię sobie jakąś małą wycieczkę w losowo wybranym kierunku. Raz do roku, wieś staje się miejscem bardzo pożądanym.

niedziela, 24 czerwca 2012

Obora jako stan naturalny

Kiedyś powiedziałem K. że w akademiku jest wszystko, niech sobie tylko czegoś zażyczy, a ja to załatwię. Dzisiejszy dzień utwierdził mnie w tym przekonaniu. Byłem wieczorem w pokoju M. i usiadłem na fotelu. Oglądaliśmy telewizję. W tym czasie przyszedł kolega i zaczął mówić, że "mamy straszną oborę w pokoju". Spojrzałem w prawo, spojrzałem w lewo, a tam, na ziemi leży sobie mała, dmuchana krowa, która robi dziwne odgłosy, jeśli wsadzi się jej coś w tyłek... Podniosłem tę krowę, pokazuję koledze i mówię: "masz rację, nawet krowy są, chcesz się pobawić w inseminatora?"

Dzień wcześniej byłem odwiedzić A. zaprosiła mnie na coś do jedzenia, nie mogłem odmówić. Dawno Jej nie widziałem, muszę przyznać, że jest naprawdę ładna. Kolokwialnie mówiąc - cycki przyciągały oczy jak magnesy.

W piątek rano wybrałem się do dziekanatu i jak zwykle, gdy idę na wydział, wiał wiatr i padał deszcz. Mój wydział tworzy jakiś specjalny mikroklimat, nawet pogoda się z nim asymiluje. Gdy już wszedłem do budynku, okazało się, że dziekanat jest zamknięty - wyjazd na szkolenie. Grrr! Jak mam załatwić coś, co było do załatwienia do piątku, jeśli od środy dziekanat jest nieczynny?! Gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby na to.

Współlokator S. wyprowadził się dzisiaj. Pokój zrobił się bardzo pusty. Teraz wygląda jak opuszczona fabryka. To jest całkiem fajne. Szkoda, że tam nie mieszkam.

Straż miejska już od tygodnia zakłada blokady samochodom źle parkującym pod naszym akademikiem. Jeden z moich kolegów wkurzył się, zrobił zdjęcie samochodu straży miejskiej i zaczął ich wypytywać dlaczego sami źle zaparkowali, jeśli mieli wystarczającą ilość miejsca, aby zaparkować dobrze. Ten sam kolega, w drodze powrotnej do akademika, znalazł na drodze jedną z blokad na koła. Zabrał ją ze sobą do akademika. Dowiedzieliśmy się o sprawie, bo gdy poszliśmy biegać, na recepcji zatrzymały nas recepcjonistki, pokazały zdjęcie z kamery, na którym idzie uśmiechnięty kolega, trzymając w ręku blokadę. Okazuje się, że blokadę ściągnęli ludzie, którzy dostali mandat. Gdy wrócili do samochodu, blokady nie było, więc przestraszyli się, że będą mieć z tego powodu problemy. Kolega zadzwonił wieczorem na Straż Miejską i oddał im zgubę. Szkoda, że nie zażyczył sobie 10% znaleźnego, które przysługuje zgodnie z polskim prawem.

czwartek, 21 czerwca 2012

Drugie dzieciństwo

Właśnie wyszedłem spod prysznica. Okno w pokoju jest otwarte i przez to właśnie okno słyszę pobliską imprezę, akurat trafiłem na klasyczne "sto lat".

Dziś od rana nic nie robiłem. Siedziałem przy komputerze i szukałem ofert pracy. Znalazłem kilka ciekawych. Później zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że załatwi mi pracę w firmie której On pracuje. Może ta firma nie jest szczytem moich marzeń, ale warunki są naprawdę niezłe. Służbowy telefon z abonamentem, darmowy monitor, możliwość zdalnej pracy - idealnie!

Wieczorem poszedłem na balkon, a tam znajomi siedzą w czwórkę i piją wódkę, niczym wodę. Po opróżnieniu butelki zaczęliśmy naukę - tym razem elektronika cyfrowa. Ten dział akurat dobrze umiem, więc nauka ograniczyła się do powtórzenia kilku zagadnień. Zrobiłem świetne notatki. Ba! używam nawet linijki i wszystkie schematy narysowałem z jej pomocą. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak dobre notatki.

Około północy skończyłem naukę i wyszedłem z inicjatywą wymienienia wody w basenie. Wtedy dowiedziałem się, że na balkonie była rano kierowniczka i pytała, do kogo należy basen. Myślała, że do małżeństwa z dzieckiem, ale S. wyprowadził Ją z błędu. No tak, kto widział, żeby w takim basenie bawiły się dzieci :) Kierowniczka nawet nie robiła problemów, tylko przyczepiła się do koca znajdującego się pod basenem... S. kiedyś wpadł na genialny pomysł, żeby podłożyć pod basen koc akademicki. Dzisiaj, podczas wymieniania wody, koc śmierdział tak straszliwie, że nie dało się oddychać. Przemyłem go strumieniem wody z węża, ale to nic nie pomogło.

Przypomniała mi się sytuacja, gdy pierwszy raz wymienialiśmy wodę. Nie zdążyłem wyprostować węża, a S. odkręcił zawór na pełną moc. Nie trudno zgadnąć co się stało... Wąż odłączył się od zaworu, a strumień wody z olbrzymim impetem uderzył w sufit. To trwało raptem kilka sekund. Gdy przyszedłem do łazienki zaalarmowany dziwnymi odgłosami, zobaczyłem armagedon. S. był całkowicie mokry, łazienka zalana, a z sufitu kapała woda...

My po prostu nie potrafimy zrobić niczego w nudny sposób, zawsze musi coś się wydarzyć. Dzisiaj zrobiliśmy wodospad na balkonie, co przyciągnęło zainteresowanie kilku osób. Ludzie z ulicy patrzyli z niedowierzaniem na nasz balkon i z uśmiechem na twarzy zagadywali do nas. W trakcie nalewania wody, szedł jakiś pijaczek z kiepskim autopilotem, a my dopingowaliśmy mu, krzycząc w którą stronę, w danym momencie powinien się przechylić.

Na koniec opiszę pewną inicjatywę, która miała miejsce dwa lata temu. Niestety wtedy mieszkałem z Moją Byłą, więc nie mogłem w tym uczestniczyć. Koledzy postanowili wykorzystać pudełka po pizzy, które, od dłuższego czasu zajmowały miejsce w szafach. Na kolejnych pudełkach napisali numery od 1 do 10 i w zależności od atrakcyjności kobiety, która przechodziła ulicą podnosili konkretne pudełko i robili hałas. Przechodzącej zakonnicy dali trójkę, podobno była zdegustowana...

środa, 20 czerwca 2012

Monotematycznie

Nareszcie udało się przełamać opory i zacząłem się uczyć. Przerobiłem naprawdę dużą ilość materiału. Ustawiliśmy dwa stoliki na korytarzu i rozłożyliśmy na nich notatki. Straszliwie opornie to idzie, ale ważne, że idzie. Oby tylko udało się zrobić cały materiał.

Podczas przerwy poszedłem do sklepu. Nie chciałem zrobić zakupów S. więc musiał pójść ze mną. Po powrocie zrobiłem kilka kanapek i znowu wziąłem się do nauki.

Uczyliśmy się do 22. Później poszliśmy biegać. Tym razem warunki były idealne, więc tempo było bardzo dobre. Nawet gdy byłem zmęczony, nie zwalniałem, płuca wciąż dostarczały odpowiednią ilość powietrza.

Jutro muszę złożyć wniosek o akademik na wakacje i jeszcze więcej się pouczyć. Jeśli wstanę dość wcześnie, to wieczorem będę mógł sobie pozwolić na piwko w basenie...

wtorek, 19 czerwca 2012

Sezon na rozstania

Och, cóż to był za dzień! Dokładnie taki, jak lubię - dużo wydarzeń, dużo jedzenia.

Zaczęło się od tego, że o 11. obudził mnie S. Już wtedy byłem na Niego wkurzony, bo spałem jakieś cztery godziny. Chciał, żebym oddał mu stówę, którą ostatnio pożyczałem. Wstałem, umyłem się i poszedłem z Nim do bankomatu. Dowiedziałem się, że od razu ma zamiar jechać do supermarketu. Poprosiłem, żeby kupił mi trzy rzeczy: chleb, mleko i piwo. Powiedział, że kupi, więc wróciłem do akademika.

Gdy wrócił S. dowiedziałem się, że nie kupił tych trzech pieprzonych rzeczy, bo za ciężkie i nie chciało mu się nosić. Ale się wkurzyłem! Gdy ja chodzę do sklepu, to jakoś nie mam problemu z ciężkimi rzeczami i jeśli ktoś mnie poprosi, to nigdy nie robię problemów, a ten pieprzony leń nie potrafi wziąć dwóch kilogramów więcej do plecaka! Jeszcze bezczelnie zaczął się ze mną kłócić! Powiedziałem mu, żeby mnie już nigdy nie prosił o zrobienie zakupów, a jak przyjdzie do mnie kiedyś po chleb, to mu jaja urwę!

Trochę się uspokoiłem i poszedłem do sklepu, kupiłem mnóstwo smakołyków i z wyładowanym plecakiem wróciłem do akademika. Poszedłem na balkon i cały dzień wkurzałem S. jedząc różne dobre rzeczy, oczywiście nie poczęstowałem Go. Potem siedziałem przez kilka godzin w basenie i piłem piwo. Przynieśliśmy na balkon telewizor. Lepiej po prostu być nie może.

Wieczorem wziąłem prysznic i trochę się pouczyłem. Zadzwoniła do mnie dobra znajoma, aby przeprosić, że nie było Jej na imprezie na którą Ją zaprosiłem. Miała dobre uzasadnienie - rozstała się ze swoim facetem, również moim dobrym znajomym. Byłem zszokowany, gdy to usłyszałem. Myślałem, że będą brać ślub, a nie rozwodzić się. Byli ze sobą bardzo długo, co najmniej cztery lata. Nie wiem co się stało, znajoma powiedziała, że się nie dogadywali. A ja myślałem, że to jest związek, który nie może się rozlecieć. Zaprosiłem Ją do siebie i powiedziałem, że jeśli tylko będzie mieć ochotę, to niech wpada na piwo. Ucieszyła się i podziękowała.

Mam wrażenie, że co roku o tej porze jest dużo rozstań. Lato nie sprzyja stałym związkom. Rok temu było bardzo podobnie. Całe szczęście, że żadna kobieta nie może mnie rzucić...

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Afryka wraca do korzeni

I znowu w basenie. Cały dzień! Na dodatek sąsiadki zrobiły truskawki z bitą śmietaną, a że załatwiłem mikser, to znalazła się porcja dla mnie. Było też darmowe piwo, bo oddaliśmy stos butelek na wymianę.

I jak ja mam się uczyć w takich warunkach? Warunki są zbyt dobre! i jeszcze ten upał...

No właśnie a skoro upał, to poruszę kwestię, o której już kiedyś chciałem napisać. Chodzi o Republikę Południowej Afryki. W opinii Polaków (i nie tylko) jest to jeden z najbogatszych krajów Afryki, gdzie żyje się dobrze, można zarobić niezłe pieniądze, a kopalnie pełne są diamentów. Otóż rozmawiałem kiedyś z kobietą, która żyła tam dość długo i dowiedziałem się, że wizja wspaniałej RPA jest całkowicie błędna!

Wiele osób chwali przewrót który był konsekwencją działań Nelsona Mandeli. Dzięki Niemu Czarni dostali się do władzy, ale i przyczynili się do załamania gospodarki. Dopóki Biali rządzili krajem, kraj był rzeczywiście bogaty, a ludzie mieli miejsca pracy. Kobieta z którą rozmawiałem opowiadała mi, że zatrudniała tamtejszych ludzi i miała sporo problemów, żeby sprawić, aby uczciwie pracowali. Nie pilnowani, robili wszystko, żeby praca stała w miejscu. Afrykańczycy są bardzo leniwi, nie ma się co dziwić, że tak się im powodzi.

Gdy nastąpiła rewolucja zrobiło się jeszcze gorzej - murzyni zaczęli grozić pracodawcom. Dość szybko na ulicach pojawili się ludzie atakujący białych mieszkańców. W pierwszej kolejności ofiarami zostawali Ci, którzy posiadali broń. Często gwałcono białe kobiety, wielu ludzi zabijano. Oficjalne statystyki morderstw są podobno mocno zaniżone. Co bogatsi biali decydowali się na zatrudnienie ochrony i budowę dużych murów wokół swoich posiadłości. Reszta zaczęła uciekać z kraju, zostawiając wszystko na pastwę losu. Tym sposobem gospodarka zaczęła się załamywać, a Mandela dokonał przewrotu w dosłownym znaczeniu tego słowa. Oczywiście oficjalna polityka wygląda inaczej i nawołuje do tolerancji. Niestety biedni ludzie, widzący szybką możliwość wzbogacenia się plądrują bogate budynki.

Finał sprawy był taki, że moja znajoma po raz kolejny musiała emigrować(wcześniej uciekała z Polski), tym razem do Kanady. Żyje tam spokojnie ze swoim mężem i nie przejmuje się niczym. Ma dwie dorosłe córki. Pośrednio, od tej kobiety dowiedziałem się o istnieniu i SMAKU alkoholu zwanego Amarula. To chyba najlepszy alkohol jaki kiedykolwiek piłem. Szkoda, że tak drogi i tak nieosiągalny.

niedziela, 17 czerwca 2012

Polska mistrzem Polski

Jest lepiej i bardzo mnie to cieszy. Już nie boli mnie głowa, a żołądek pozwala na jedzenie wszystkiego, na co mam ochotę.

Dzisiaj jeszcze raz przewałkuję temat piłki nożnej. Dlaczego? Wszyscy doskonale wiedzą, co się stało. Zdarzyło się coś naprawdę dobrego. Reprezentacja Polski przegrała z drużyną Czeską. Czekałem na ten moment z niecierpliwością. Przynajmniej ludzie będą teraz mniej świrować. Reakcja kibiców po przegranej była do przewidzenia - niedojrzała i prymitywna. Jeden ze znajomych zaczął kur*ować i mówić o tym, że polskich piłkarzy powinno się wziąć do pracy w polu. Inny winą obarczał trenera. A to, co działo się pod balkonem jest nie do opisania. Ha! Jak nasza reprezentacja ma dobrze grać, skoro ma tak beznadziejnych kibiców? Czy Polacy nie potrafią przegrywać? Wróć, Polacy nie potrafią pogodzić się z przegraną. Gdy zdarza się porażka, ujawniają się zwierzęce instynkty. Gardzę tym! Chyba będę musiał zmienić kilku znajomych. Patologia! Jak mam pojechać kiedyś do Rosji, skoro, próbuje się eskalować ostatnie potyczki do rozmiarów konfliktu narodowościowego! Rosjanie są naprawdę sympatycznymi ludźmi, gościnnymi i chętnymi do rozmowy.

Może lepiej nie będę się rozpisywał na ten temat, bo staję się wtedy bardzo nerwowy. Napiszę o czymś przyjemniejszym. W piątek rozłożyliśmy BASEN! Mieliśmy kilka problemów, bo końcówka od węża, którą kupiliśmy, nie pasowała do żadnego z kranów, a nabieranie wody wiadrami to syzyfowa praca. Rozwiązanie samo przyszło do głowy. Użyliśmy zaworu, który jest źródłem wody dla...muszli klozetowej. Pasował idealnie! Kilka dni wcześniej dowiedziałem się od znajomego, jaką wytrzymałość mają balkony. Okazuje się, że nasz basen nie stanowi żadnego zagrożenia, wszystko jest odpowiednio zabezpieczone.

W piątek nie udało się wskoczyć do basenu, woda była za zimna. Dzisiaj było już idealnie. Po biegach i ćwiczeniach wziąłem prysznic i poszedłem z piwem na balkon, a następnie wszedłem do basenu. Było idealnie! Nie wyobrażam sobie lepszego relaksu. Później przenieśliśmy na balkon telewizor. Niestety nikt nie miał odpowiednio długiego koncentryka, który dałoby się podpiąć do gniazdka z sygnałem, więc trzeba było zrobić antenę. Do tego celu wykorzystałem wieszak, ale nie udało się na trwałe przyłączyć go z kablem, bo ktoś ukradł mi kiedyś lutownicę...

W basenie siedziałem trzy godziny. To bardzo pozytywnie na mnie wpłynęło. Czułem się, jakbym był na wakacjach. Pewnie jutro będzie powtórka z rozrywki, ale tym razem planuję się też trochę pouczyć.

piątek, 15 czerwca 2012

Karuzela

Uff żyję, ale ostatnie dni były ciężkie. Z jednej strony ten cholerny projekt, który pochłonął mnóstwo czasu, a z drugiej strony stan zdrowia. Okazało się, że najprawdopodobniej mam lekkie wstrząśnienie mózgu. Musiałem długo przekonywać lekarkę, żeby mnie nie wysyłała do szpitala. Na szczęście teraz jest już trochę lepiej. Żywię się tylko produktami mlecznymi, które zresztą lubię.

Czas zacząć się przykładać do nauki, mam do zdania jeden ważny egzamin i chcę to zrobić jak najszybciej. Byłem wczoraj w dziekanacie i mniej więcej dowiedziałem się jak mam uzupełnić indeks. Pytałem też o akademik na wakacje. Nie podjąłem jeszcze decyzji co do tego, muszę jak najszybciej znaleźć jakąś solidną i dobrze płatną pracę.

Przed chwilą był u mnie MoD, poczęstował mnie pizzą, od razu gorzej się poczułem;) Pogadaliśmy trochę o filmach i muzyce. Potem odwiedziłem sąsiadów.

Jest młoda pora, a ja czuję się bardzo zmęczony. Napiszę coś więcej, gdy głowa będzie ze mną bardziej współpracować.

środa, 13 czerwca 2012

Morderca Szyderca w złym stanie

Dzieje się ze mną coś niedobrego. Ciężko określić co dokładnie, ale pierwszy raz od niepamiętnych czasów mój organizm mnie nie słucha.

Jak zwykle poszedłem późno spać, obudziłem się około 11. z olbrzymim bólem głowy. Czułem się bardzo źle, kręciło mi się w głowie i musiałem "walczyć z bombą". W związku z tym, odwołałem spotkanie z koleżanką, nie byłem w stanie z nikim rozmawiać. Męczyłem się ze swoim ciałem, aż tu nagle, jak ręką odjął, przeszło! Dwie godziny później wybrałem się do byłej sąsiadki.

Było bardzo miło poczułem się jak w domu, każdy chciał mi coś powiedzieć, nie brakowało tematów do rozmów, a syn sąsiadki był najbardziej aktywny, ciągle tylko: "wujek, wujek...."! Bez przerwy częstowali mnie jakimiś przekąskami.  Wypiliśmy wino, które przyniosłem i kilka piw z Ich lodówki. Odebrałem wreszcie pierścionek, który leżał u Nich w przechowaniu. Powróciły wspomnienia, ale nie było mi przykro, śmiałem się z tego, co wydarzyło się ponad rok temu. Nie mam pojęcia co zrobię z tym pierścionkiem, najprawdopodobniej kiedyś zrobię kolekcję głupich rzeczy w moim życiu.

Po kilkugodzinnym spotkaniu Sąsiadka i Jej mąż odprowadzili mnie na przystanek. umówiliśmy się, że kiedyś się przyjadę do Nich na dłużej, gdy nie będzie ich dziecka. Gdy wracałem, dużo myślałem o rodzinie i o takim ustabilizowanym życiu. Poczułem wtedy, że bardzo chciałbym założyć rodzinę, chciałbym mieć dziecko i pochwalić się nim rodzicom, pomimo średnich kontaktów.

Chwilę po powrocie zaczął boleć mnie brzuch i głowa. Ból był nie do zniesienia. Boję się, że może to być następstwem poniedziałkowej kontuzji, dostałem wtedy mocne uderzenie w głowę.

Po kilku godzinach ból minął, chciałem coś napisać na blogu, ale napisał do mnie współlokator z czasów pierwszego roku. Zaprosił mnie na wódkę. Dawno się z nim nie integrowałem, a przy okazji chciałem się znieczulić, więc stwierdziłem, że to dobry pomysł.

Piliśmy wódkę przywiezioną z Rosji, z jakiegoś wyjazdu naukowego. W pokoju był jeszcze jakiś inny człowiek, dość potężnej budowy. Bardzo fajnie się rozmawiało, była okazja powspominać kilka miłych sytuacji sprzed paru lat.

Skończyliśmy picie około godziny piątej. Co ciekawe, w ogóle nie czułem upicia, a mój organizm znowu zaczął świrować. Zachciało mi się jeść. Chciałem czegoś szybkiego, więc przygotowałem spaghetti z torebki. To była porcja dla czterech osób. Brakowało mi naczyń, więc po zrobieniu i odcedzeniu makaronu, po prostu wrzuciłem do niego sos i wymieszałem. Zjadłem wszystko - czterolitrowy garnek. Nie wiem jakim cudem udało mi się to zjeść. Ba! nadal chce mi się jeść. Dla bezpieczeństwa, nie wchodzę do kuchni. Nie mogę tego zrozumieć, będę musiał się udać do lekarza, to chyba coś poważnego.

A na koniec obraz pozytywnych kibiców, których akceptuję i wyrażam dla Nich jak najszczersze wyrazy sympatii:

wtorek, 12 czerwca 2012

Obłączek

"Obłączek? Co to?" - Taka była moja pierwsza reakcja gdy dowiedziałem się na jaki temat moi znajomi z roku przygotowują seminarium. A Wy wiedzieliście co to jest? Tylko bez Google proszę!

No dobra, nie będę trzymał w niepewności. Otóż znajomi wybrali sobie dziwny temat prezentacji. Nie będę dokładnie mówił o co chodzi, bo sprawa dotyczy czegoś bardzo nowatorskiego, tak czy siak, gdy zobaczyłem co przygotowali, parsknąłem śmiechem. Mieli parę zdjęć paznokci, może jeden akapit tekstu i na dodatek napisany wbrew polskiej gramatyce.  Obłączek to nic innego jak biała, dolna część paznokcia. Nie każdy to ma, ale nie będę wdawał się w szczegóły. Dowiedziałem się, że w ramach przygotowań znajomi musieli zrobić zdjęcia różnych paznokci, a żeby to zrobić tak, jak trzeba, należało użyć bardzo mocnej lampy o strumieniu świetlnym około 4000 lumenów, czyli dość niebezpieczna lampa. A co Oni zrobili? Ano świecili sobie po oczach! Kolega ze słabszą lampą przegrał, bo czasowo stracił wzrok. Dopiero po trzydziestu minutach zaczął widzieć. Ale wszystko ok, bo podobno miał z tego niezły ubaw. Podejrzewam, że jak tak dalej pójdzie, wszyscy kiedyś umrzemy w jakiejś katastrofie z uśmiechem na ustach i jeszcze dostaniemy nagrody Darwina.

To nie koniec dzisiejszych wypadków. Miałem dziś przedostatni trening przed "wakacjami". Oczywiście było bardzo ciężko, zwłaszcza, że trener przydzielił nie do grupy silniejszych zawodników. Mieliśmy się zmieniać co jakiś czas, ale w moim przypadku nie wyszło, bo S. znowu źle wycelował i tym razem dostałem najpierw kolanem w stopę, a później z całej siły pięścią w twarz. Trafiło na brodę, ale uderzenie poczułem aż w tyle głowy. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, dopiero po kilkunastu sekundach zacząłem opieprzać S. Postanowiłem, że kupię mu taką tarczę do rzutek i każę mu celować w środek do momentu, aż zbliży się przynajmniej do jej brzegu. Po kontuzji chwilę odpocząłem i walczyłem dalej, tyle, że w mojej grupie wykruszył się jeszcze jeden zawodnik, więc przyłączyłem się do tej drugiej. To było straszne! Po prostu czekałem, aż ktoś mnie mocniej uderzy, przyjmowanie ciosów nie było problemem. Wkurzyłem się gdy w ostatniej walce trafiłem na jakąś dziewczynę, w dodatku bardzo nieśmiałą. Nie wypada mi mocno uderzać kobiety, ale gdy tego nie robię, to Ona też boi się uderzyć, więc trwamy w tej głupiej sytuacji do końca walki.

Po treningu prysznic i chwila odpoczynku. Po kilku miesiącach milczenia napisała do mnie stara znajoma - M. Kiedyś o niej coś pisałem - Jest to kobieta, która zawsze pakuje się w jakieś dziwne związki i wtedy kontaktuje się ze mną. Tym razem chyba jest dobrze, bo chce się po prostu spotkać, żeby "pogadać z kimś normalnym". Uśmiałem się z tego sformułowania, ale spotkam się z Nią, jestem ciekaw jak sobie radzi.

Po tym spotkaniu planuję kolejne - z dawną sąsiadką i Jej rodziną. Tak... Ci, co są w temacie, wiedzą o kogo chodzi. Chodzi o sąsiadkę Mojej Byłej. Po roku czasu wreszcie się spotykamy. Mam tylko nadzieję, że gdzieś w korytarzu nie spotkam MB. To byłoby dość niezręczne i niepożądane. Muszę jeszcze wymyślić co kupić synowi tej sąsiadki. Chodzi do 6. klasy podstawówki. Może macie jakieś pomysły? Nie mam pojęcia, czym może się interesować. Uff, to będzie dla mnie bardzo ważne spotkanie.

A na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Przed chwilą napisała do mnie znajoma, która również długo się nie odzywała. Poprosiła mnie o nietypową przysługę. Chciała, żebym Jej podesłał jakiegoś konkretnego pornosa, do którego Ona nie ma dostępu. WTF?! Jak się później dowiedziałem, niedawno związała się z żonatym facetem. Niech trafi do piekła zła kobieta! A kysz!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Umężczyźniowienie

OMG, jak mi się nie chce! Siedzę przed komputerem już drugi dzień i wariuję. Wkopałem się w jakiś popieprzony projekt a chęci brak, muszę zwiększyć stawkę, pokonywanie lenistwa kosztuje!

Przed chwilą oglądałem film "Hugo i jego wynalazek". Nie powiem - nie najgorszy. Fabuła nie jest bardzo amerykańska, przedstawiony świat jest bardzo malowniczy i klimatyczny, muzyka średnia, ale daje radę. Pomimo tego, nie wiem dlaczego ten film dostał aż pięć Oscarów! Mam wrażenie, że to swoistego rodzaju sztuka dla sztuki, ale w rozumieniu dosłownym. Otóż mam podejrzenie, że Amerykańska Akademia Filmowa(czy jak to się tam nazywa) nagrodziła ten film, ponieważ jest filmem o filmie... No tak - żeby zrozumieć rekurencję, trzeba zrozumieć rekurencję.

Wracając do tematu, myślę, że moje podejrzenia nie są bezpodstawne - film "Artysta" również został wyróżniony i z tego co wiem, ludzie oglądają go bardziej ze względu na formę, niż na fabułę. Jak obejrzę, będę bardziej wiarygodny, ale moi znajomi nie byli zachwyceni tym filmem.

Przedstawione przeze mnie przykłady nie są odosobnione. Swego czasu również PIĘĆ Oscarów dostał film "Aviator". I znowu ta sama historia - film o filmie. Promowanie własnej branży, czy też słusznie przyznane nagrody? Jak myślicie? A może to po prostu przejaw egocentryzmu reżyserów ? Jak tak dalej pójdzie to zaczną kręcić filmy o filmach, które z kolei są o innych filmach.

Drugi temat który ostatnio mnie zainteresował wiąże się niestety z piłką nożną. Przepraszam, że ciągle to wałkuję, ale zauważyłem ciekawą rzecz. Gdy byłem mały, ciężko było spotkać kobiety(nie mówię o koleżankach z przedszkola!), które interesowałaby piłka nożna. Kobiety były wręcz negatywnie do tego nastawione. A teraz? Teraz co druga baba ogląda mecz przy butelce piwa. Mecze to nie wszystko. Kobiety zaczęły ubierać się jak faceci, przeklinać jak faceci i pracować w typowo męskich zawodach. Rozumiem, że jest równouprawnienie, ale czy co niektórym w dupach się nie poprzewracało? Gdzie Wasz indywidualizm? Jak poznaję kobietę, to chcę, żeby była kobieca, delikatna, subtelna, kulturalna, a nie żeby była moim kumplem! Już widzę, jak za dziesięć lat przychodzi kobieta z pracy do domu i mówi: "Siema mężuniu! Ale miałam dziś rozpie**ol w pracy, omal nie przyj**ałam łopatą kumpeli, która mnie wkurzała. Swoją drogą zrobiłeś obiad? Tak w ogóle to podaj mi piwo, bo mnie prze***anie suszy. A, i włącz telewizor, a ja pójdę się odlać".

Śmiejecie się? Do tego to wszystko zmierza - kobiety są coraz bardziej wulgarne i mniej kobiece. Zwróciłem akurat uwagę na mecze, bo to rzecz, która kojarzy się z facetami i sama w sobie nie jest zła - ktoś lubi mecze, ktoś ich nie lubi, ale mam wrażenie, ze duża część kobiet je ogląda, bo tak jest modnie, albo żeby zaimponować facetowi. Szczerze mówiąc mi imponują kobiety, które mają jakieś niezwykłe(obecnie) pasje, np. gra na skrzypcach. Mało jest teraz ludzi posiadających jakieś niezwykłe hobby. Fajnie jest mieć kobietę i móc się Nią pochwalić, powiedzieć, że zajmuje się rzeczą, której nikt nie potrafi. Trochę gorzej, gdy opowiada się kumplom coś takiego: "No, mam dziewczynę, która interesuje się samochodami, piłką, boksem i bronią". Wtedy kumple mieliby prawo zapytać, czy golę Jej plecy:) Swoją drogą fajnie mieć w ogóle kogoś przy boku...

To tyle przemyśleń, muszę wracać do kodzenia. Jestem ciekaw waszych komentarzy, mam nadzieję, że trochę Was sprowokowałem ]:->

sobota, 9 czerwca 2012

Pozytywna atmosfera z nutą szyderstwa

Na wstępie powiem, że jestem bardzo zadowolony. Spotkałem się z A-66(pozwolicie, że na wszelki wypadek będę jeszcze używał tego nieformalnego skrótu.) Wyszło bardzo dobrze. Zabrałem Ją na małą wycieczkę, pokazałem kilka miejsc, których nie znała i kilkukrotnie bardzo pozytywnie Ją zaskoczyłem. Nie będę opisywał jak wyglądał nasz spacer, bo nie chcę sprowadzać tej miłej atmosfery do formy sprawozdania.

Nie wykorzystałem nawet części pomysłów, które miałem, ale i tak spędziliśmy dużo czasu. Dopiero około 21. wróciła do siebie. Szkoda, że zaczyna się sesja, bo to bardzo ogranicza możliwość takich wypadów, ale mam nadzieję, że to nie ostatni nasz wypad.

Basen nie został uruchomiony, bo dość długo spałem  i nie miałem na to czasu, zresztą znajomi i tak byli pochłonięci oglądaniem głupich meczy. Mam nadzieję, że dobrze się bawili obserwując grupę facetów w kolorowych koszulkach, biegających za kawałkiem skóry. To musi być podniecające!

Przeglądałem statystyki dotyczące bloga i trochę się zaniepokoiłem. Jest kilka podejrzanych odwiedzających, będę musiał to zweryfikować. Rozbawiły mnie za to słowa kluczowe, które wpisane w Google dają w wyniku adres mojego bloga. Przykładem jest "plecak na browary", "blog piwny", albo - uwaga! - "suchary zeby zgasic chlopaka". Niektórzy ludzie wpisują naprawdę ciekawe rzeczy w Google. Jeszcze ciekawsze to, że wyszukiwarka dopasowała to do mojego bloga!

K. miała dziś wyjechać i pewnie jest już u siebie, daleko stąd. Dziwnie mieć tego świadomość, to jakieś nienaturalne.


piątek, 8 czerwca 2012

Ostatnie spotkanie z K. i nowe znajomości

Tym razem bez zielonej herbaty, bo urwałem ucho u mojego ulubionego, woodstockowego kubka. Raczej nie da się naprawić - kubek jest metalowy.

Środa całkowicie mnie zaskoczyła i to od samego poranka. Przyszedłem na uczelnię, a tam nie ma nikogo. Czekam, czekam - nic. Godzina 8. - nic. Wracam do akademika wkurzony, że uczyłem się jak głupi całą noc, a zajęcia zostały po prostu odwołane.

Zrobiłem śniadanie, zużywając resztę rzodkiewki. To co z niej zostało(liście), jak zwykle podłożyłem do kuchni M. i S. Uwielbiam jak się o to wkurzają. Po trzech godzinach poszedłem do S. z zapytaniem, czy nie wybiera się ze mną na zakupy. O ja głupi, podejrzewałem, że będzie mu się chciało..

Byłem zmęczony, ale zacząłem pisać kolejne zlecenie. W trakcie kodzenia zasnąłem. Obudził mnie M. z propozycją, żeby wyjść na piwo. S. również chciał iść, a później trochę pobiegać. Nie miałem ochoty z Nimi iść, a ponadto wiedziałem, że gdy S. zacznie pić, to na pewno, nie skończy się na jednym piwie, co w konsekwencji spowoduje, że nie będzie chciał biegać.

Moje przewidywania spełniły się w stu procentach -nie było Ich kilka godzin. Przez ten czas miałem możliwość zastanowienia się, czy pójść na imprezę do K. Zdecydowałem, że skoro mamy się już nie widzieć, to warto porozmawiać ostatni raz. Poszedłem do sklepu kupić alkohol. K. wysłała mi dzień wcześniej SMS-a, że gdybym się wybierał, to dobrze by było, gdybym kupił składniki na "Kociołek Panoramixa". Tak też zrobiłem.

Tego dnia M. S. i znajomy, który porzygał się na ostatniej imprezie, planowali wybrać się na jakiś mecz. Wiecie jaki jest mój stosunek do piłki nożnej, więc nie będę przytaczał treści naszych długich konwersacji. Istotną wiadomością jest to, że znajomi chcieli się upić, zanim pójdą na stadion. Dołączyłem do Nich, ale, po nieprzespanej nocy, nie miałem ochoty na wódkę, wypiłem szampana. Ciężko wchodził, jednak wiedziałem, że na trzeźwo nie będę w stanie przebywać u K.

Skończyliśmy pić, kumple poszli na mecz, a ja poszedłem na imprezę. Już na starcie byłem przerażony. Wchodzę do pokoju, a tam wszyscy trzeźwi, na dodatek tłumów nie było. Niestety był facet K, co mnie trochę wkurzyło. Postanowiłem się napić. Siedzieliśmy i nic nie robiliśmy. Próbowałem zacząć jakąś rozmowę, ale każdy temat się wypalał. Wypiłem trzy kubki wywaru i czułem jak alkohol uderza mi do głowy. To była mieszanka, piwa, napoju energetycznego, wódki, szampana i soku. Jak się domyślacie, musiałem opuścić towarzystwo. W tym momencie ze znajomych osób byli obecni: mój współlokator, K. P. znajoma koleżanka i znajomy, który często odwiedza współlokatora.

Wyszedłem bez słowa i wróciłem do swojego pokoju. Była godzina 18.30. Usiadłem przed komputerem i zasnąłem. Spałem ponad godzinę. Obudzili mnie M. i S. wracający z meczu. Obudzili mnie, bo zdążyli sprawdzić lodówkę i znaleźli w niej wódkę. Bezczelnie chcieli, żebym się nią podzieli. Nie zgodziłem się i kazałem im wypie**alać. Strzelili chyba focha, ale byłem na tyle pijany, że miałem to gdzieś. Dopiero gdy wyszli, zorientowałem się, że z zajęć wrócił "Katie", a rzeczy drugiego współlokatora zniknęły - pojechał do domu.

Zrobiłem kolejne podejście i znowu poszedłem na imprezę. Trochę się rozkręciło, ludzie grali w jakiegoś RPG-a i pojawiły się nowe twarze - paru facetów(w tym dwóch Ukraińców, mówiących po polsku ) i trzy dziewczyny. Zniknęła za to P. i mój współlokator. Wypiłem jeszcze dwa kubki specjału i z powodu bezczynności dołączyłem do gry. Minęły trzy kolejki i nikomu nie chciało się już grać. Nareszcie ludzie zaczęli pić. Nie było w tym pokoju osoby starszej ode mnie. Ba! Najstarsza osoba poza mną, miała trzy lata mniej niż ja. Dwie kobiety były szczególnie interesujące. Pierwsza to ubrana na czarno, rudowłosa A...(żeby było łatwiej nazwijmy Ją tymczasowo A-66), a druga, to kobieta o cudownym biuście, również A(nazwa lokalna A-78).

Czas płynął, ludzie robili się pijani, a facet K. musiał sobie pójść. Nareszcie poczułem się swobodnie. Ktoś zaproponował grę w butelkę - idealnie! Było nas około dziesięciu, w tym cztery kobiety. Najpierw były pytania. Oczywiście zaczęło się od zagadek typu: "Najgorsza rzecz z dzieciństwa". Było trochę nudno więc podbiliśmy stawkę. Dzięki temu dowiedziałem się, że A-66 od czterech lat nie uprawiała seksu, ostatnio zaspokajała się poprzedniego dnia i ma ciekawe fantazje erotyczne... A-78 Miała dużo szczęścia, ale i tak dowiedziałem się m.in gdzie ostatnio się kochała. Pytania wydawały mi się nudne, więc znowu podbiłem stawkę, zaproponowałem, że losujemy trzy osoby i te osoby ściągają koszulkę. Miałem szczęście, wylosowałem A-66, A-78 i...siebie. Było zabawnie:) A-66 zaproponowała to samo, tyle, że ze spodniami, ale niestety nie przeszło. Gdzieś w międzyczasie przyszedł MoD - tak po prostu, bez zaproszenia. Przez chwilę bawił się zapałkami i musiałem go upominać, ale kupił litr wódki, więc wszyscy wybaczyli. MoD znowu gadał dziwne rzeczy o Bogu, przez co ludzie dziwnie się na niego patrzyli. Wróciliśmy do pytań, które szybko zrobiły się nudne. Stwierdziłem, że nie ma sensu ciągnąć tematu seksu, więc gdy butelka wypadła na mnie zaproponowałem coś ciekawego. Poprosiłem, żeby każdy powiedział jedno, miłe i pozytywne zdanie o każdej z pozostałych osób. Jeśli ktoś kogoś nie zna, to niech doceni, to co widzi, coś co zdążył zauważyć. Pomysł bardzo się spodobał i zintegrował ludzi, zrobiło się tak jakoś serdecznie, nikomu nie chciało się już grać, po prostu piliśmy wódkę. Brakło soku, wiec piliśmy na sucho.

Imprezę zakończyła K. bo chciała już spać. Praktycznie nic nie piła, więc chyba najmniej się integrowała. Butelka często Ją omijała, ale miała kilka zaskakujących odpowiedzi, jednak nic, czego bym nie wiedział. Gdy zaczęła zbierać śmieci i została sama w kuchni, zamieniłem z Nią kilka słów. Zapytałem dlaczego szukała mojego bloga, mimo, że prosiłem, aby tego nie robiła. Powiedziała, że to Jej facet go znalazł. No ja pierdole, nie uwierzę w to, że gość wpisał coś w Google i od razu trafił na mojego bloga. Dla pewności zapytałem, co takiego wpisał. Nie potrafiła odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie wierzę Jej, bardzo bym chciał ale nie wierzę, zwłaszcza, że próbowała się z tego tłumaczyć i widziałem, że było Jej przykro. Powiedziałem, że po prostu za dużo o mnie wie i nie chcę, żebyśmy się kontaktowali i pewnie już się nie zobaczymy. Rozmowę przerwał nam MoD. Przytuliłem K. na pożegnanie, długo trzymaliśmy się w objęciach i wiedzieliśmy, że to ostatni raz. Zrobiło się smutno, K. poszła do pokoju, a ja stałem na balkonie. Zagadałem do przechodzącej dziewczyny z pokoju obok. Dowiedziałem się, że przez nas nie może spać i jest młodsza ode mnie o rok. Znowu przyszedł MoD - nie odpuści ani jednej okazji za zniszczenie prywatności. Zaczął mówić, że ma ochotę na kebaba i zaproponował, że jak się z Nim przejdę, to mi też kupi. Dziewczyna chciała, żebym Ją przy okazji odprowadził na pociąg, ale wyjaśniłem, że idę w przeciwną stronę. No cóż, jest naprawdę ładna, ale wtedy myślałem o innej...

Zainteresowała mnie A-66. Z jednej strony otwarta, z drugiej tajemnicza, ciekawa osoba, podoba mi się. Postanowiłem, że jeszcze się do Niej odezwę. Tymczasem poszedłem z MoD na kebaba. Była 5. rano, prawie wszystkie sklepy zamknięte. Tylko przed naszą budką stała niewielka kolejka. Wśród grupki osób stał Pan Menel, tym razem bardzo sympatyczny. Nie prosił o piwo, nie prosił o pieniądze, tylko zadał mi zagadkę: "jak kiedyś nazywała się ulica na której się znajdujemy". Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia! Wiedziałem tylko, że za komuny nazywano ulice nazwiskami komunistów, a że to dość ważna ulica, więc zacząłem strzelać. Trafiłem za trzecim razem! Okazało się, że była to ulica Feliksa Dzierżyńskiego. Pan Menel oznajmił wszystkim, że zdobyłem brąz i przybił mi piątkę :) Poszedł gdzieś, a gdy wrócił po dwóch minutach, zamiast puszki piwa, trzymał w obu dłoniach po butelce piwa! Magia!

Idąc w stronę akademika, zjedliśmy zamówione jedzenie. Gdy połykałem ostatnie kęsy, zrobiło mi się niedobrze, a musiałem przejść jeszcze cały akademik. Na szczęście wygrałem walkę z bombą i mogłem spokojnie udać się do łóżka.

Obudziłem się o 12. Wypiłem całą wodę, która leżała obok mnie. Jeszcze nigdy woda nie była tak smaczna. Poszedłem do lodówki i wypiłem ukrytą wcześniej maślankę. Gdy maślanka się skończyła, zacząłem pić mleko. Dopiero wtedy poczułem, że jestem pełny. Przez trzy, cztery godziny nie mogłem nic zrobić, szwendałem się tam i z powrotem. Próbowałem pisać program, ale wtedy przysypiałem. Dopiero po zjedzeniu obiadu odżyłem. Po posiłku skontaktowałem się z A-66. Zaproponowałam piątkowy wypad na miasto i dałem Jej czas na zastanowienie. Godzinę później przyszedł M. i zaczął opowiadać jak dla niego skończył się dzień. Nie mając lepszych pomysłów, poszliśmy do parku. Trochę pogadaliśmy, skoczyliśmy do sklepu i wróciliśmy.

Wieczorem miałem zarezerwowaną pralnię. Zrobiłem pranie i rozwiesiłem je na suszarce. Niestety, suszarka trochę się rozwaliła, w taki sposób, że jej pochyłość względem podłogi wynosi jakieś 45 stopni, ale grunt, że działa! Wieczór spędziłem programując, a dosłownie przed chwilą odpisała mi A-66. Napisała, że chętnie pozwoli się wyciągnąć! Umówiliśmy się na godzinę 16.

Dzisiaj, jeśli będzie ładna pogoda, wreszcie rozłożymy basen. Musimy poczekać, aż z korytarzy znikną wszystkie sprzątaczki i w ten sposób będziemy mogli cieszyć się basenem przez cały weekend. M. interesuje się piłką, więc zaproponowałem mu , że skoro robimy tak popieprzoną rzecz, to czemu przy okazji nie rozłożyć przedłużki i ustawić na balkonie również telewizor. Teraz wszystko zależy tylko od pogody.

wtorek, 5 czerwca 2012

Odwiedziny K.

Bum! Stało się - odwiedziła mnie K. Pierwszy raz przyszła jak spałem, dopiero jak się obudziłem, uświadomiłem sobie, że słyszałem przez sen jak o mnie pyta. Drugi raz przyszła godzinę po tym jak się obudziłem. Zaprosiła mnie na imprezę pożegnalną, w piątek wyprowadza się z mojego miasta. Trochę mi głupio, bo zignorowałem Ją nie przerywając jedzenia, które przygotowałem chwilę wcześniej. Odpowiedziałem, że postaram się przyjść - to daje mi możliwość przemyślenia sprawy.

Szczerze mówiąc nie wiem co zrobić. Ona wyprowadza się na dobre i najprawdopodobniej już nigdy Jej nie zobaczę. Jedna część mojego ciała mówi mi, żeby kupić butelkę wódki lub wina i przyjść, a druga cześć mówi, żeby Ją zignorować, za to co zrobiła. Chyba jednak przyjdę, ale martwię się, że będzie Jej facet, a nie mam najmniejszej ochoty się z Nim widzieć. Popieprzona sprawa, jestem mocno rozdarty, chciałbym wiedzieć co obiektywnie powinno być najlepszą decyzją. A co Wy na ten temat sądzicie? W pewien sposób patrzycie na to wszystko przez pryzmat tego, co napiszę, więc też nie jesteście do końca obiektywni, ale na pewno bardziej niż ja...

Nie poświęciłem dużo czasu dla K. - raptem pół roku. Pomimo tego, zdążyłem z Nią złapać wspólny język, dogadać się i nawet zakochać :) Gdy dowiedziałem się, że się wyprowadza, nie miałem pojęcia jak zareagować. Do głowy przyszła tylko wizja przyszłości i tego, że się już więcej nie zobaczymy, że nie będzie głupich powrotów. Kolejny etap zamknięty i mimo wszystko bardzo pozytywny. Ta znajomość dużo mi dała, mimo, że dużo mnie kosztowała. Kategoryczny koniec kontaktów daje do myślenia. To coś w rodzaju sentymentu, ale to nie jest dobre słowo, ciężko to określić. Chodzi o to, że sama świadomość bliskości K. zapełniała pewną pustkę. Teraz jakoś tak smutno się zrobiło. Sam jestem tym zaskoczony.

Pochwaliłem się tą informacją S. On tylko stwierdził tylko, że widział K. na korytarzu i wydaje mu się, że przytyła...jak zwykle od rzeczy. Szczerze mówiąc nie sądzę żeby tak było, wyglądała normalnie.

Jak zwykle zmarnowałem pół dnia robiąc obiad. Wieczorem poszedłem na trening. S. wyszedł na chwilę do łazienki i znalazł dwie stówy! Zazdroszczę mu takiego szczęścia. Wracając kupiliśmy mnóstwo piw najróżniejszego gatunku. Oczywiście stawiał S.

Wróciliśmy do akademika, wspólnie ze znajomymi wypiliśmy piwa, a potem zdecydowałem z S. że obejrzymy film. Skoczyłem do sklepu po chipsy i zaczęliśmy oglądać jakiś horror. W trakcie przyszedł MoD i rzucił propozycję, że podzieli się chipsami, ciastkami i innymi rzeczami, jeśli obejrzymy z Nim film. Przerwaliśmy bieżące oglądanie i trafiliśmy do Jego pokoju.

Najadłem się do syta. MoD miał w lodówce sałatkę grecką i jeszcze jakąś inną. Oprócz tego wspomniane chipsy(to już druga paczka!) i jeszcze jedno piwo. W takich sytuacjach zastanawiam się, po co ja chodzę na te treningi. Film skończyliśmy oglądać jakąś godzinę temu. W tym momencie jedynym moim problemem jest to, że chciałbym dzisiaj obudzić się o 10. Muszę wybrać się do dziekanatu

poniedziałek, 4 czerwca 2012

"Kur*w wędrowniczki"

Zgodnie z obietnicą opiszę to, co wydarzyło się wczoraj. Zaczęło się bardzo klasycznie - wróciłem z siłowni i wziąłem prysznic. Po tym, jak wyszedłem z łazienki, przyszedł S. i oznajmił, że umyje się u mnie, bo u Niego jest zatkany odpływ.

Pół godziny później S. wyciągnął wódkę z mojej lodówki i zaczął uciekać. Gdy przyszedłem do Jego pokoju minutę później, wódka była już otwarta, a moi koledzy zdążyli wypić jedną kolejkę. Dołączyłem do nich. W pół godziny wypiliśmy alkohol i szykowaliśmy się do wyjścia na miasto.

Kumple namówili mnie na jakąś beznadziejną knajpę. Miała pod nią czekać wspólna koleżanka - jeszcze inna Łatwa A. Poszedłem z S. trochę szybciej, bo byliśmy spóźnieni. Znajomi mieli do nas dołączyć, ale jak się później okazało, poszli zupełnie gdzieś indziej.

Nie łatwo było tańczyć do muzyki, którą zastałem, ale nie miałem nic innego do roboty. Cały czas tańczyliśmy z koleżanką. Później poszliśmy na piwo, a jeszcze później zdecydowaliśmy, że pójdziemy w plener na winiacza. Poszliśmy do lokalnej dzielnicy czerwonych latarni i mieliśmy nieprzyjemność spotkać po drodze czterdziestoletnią prostytutkę. Dotarliśmy do sklepu i z racji małego wyboru, wziąłem butelkę wódki. Wypiliśmy ją gdzieś na rogu, a po telefonie do znajomych, udaliśmy się do Nich.

W porównaniu z nami, byli całkiem trzeźwi. Nie rozmawialiśmy długo, wszyscy poszli tańczyć. Stwierdziłem, że jeśli mam już tańczyć do głupiej muzyki, to przynajmniej to wykorzystam. Nie minęła minuta, a obejmowałem jakąś kobietę. Po dwóch minutach już Ją całowałem. Zaproponowała wyjście z klubu. Była z koleżanką, więc poszliśmy w trójkę. O ile dziewczyna z którą się całowałem, była w miarę trzeźwa, o tyle Jej koleżanką była całkowicie nawalona, tak, że zasnęła w następnej knajpie w której byliśmy. Korzystając z okazji poszedłem tańczyć z moją partnerką. Szybko znaleźliśmy się w łazience... Już wtedy byłem zaskoczony całą sytuacją.

Po dłuższym czasie wróciliśmy do poprzedniej knajpy, znowu tańczyłem z tą dziewczyną. W trakcie tańca spotkałem S. On nadal bawił się z Łatwą A. Moja partnerka na chwilę mnie opuściła i poinformowała, że zaraz wraca. Stwierdziłem, że nie będę stał sam na parkiecie, więc po kilkudziesięciu sekundach poszedłem za Nią. I co się okazało? Ona siedzi razem z jakimś gościem i całuje się z Nim! Byłem całkowicie oszołomiony! Gdy zaskoczenie minęło zacząłem się śmiać. A gdy dowiedziałem się, że ten gość to Jej facet, to nie mogłem już ukryć rozbawienia. Kompletnie nie wiedziałem co zrobić. Szybko się pożegnałem i wyszedłem z knajpy próbując sobie wyjaśnić, co tak właściwie wydarzyło się przed chwilą. Doszedłem do wniosku, że nigdy nie zwiążę się z kobietą, która słucha popu, disco, lub techno.

Po drodze do akademika spotkałem S. który wyszedł chwilę przede mną. Drzwi do jego pokoju były zamknięte, więc położył się u mnie. Chcąc Go trochę podrażnić i zmusić, żeby poszedł ze mną do sklepu, włączałem mu coraz cięższą muzykę, tak, że w końcu nie wytrzymał i wstał z łóżka. Niestety idąc w stronę portierni spotkaliśmy Jego współlokatora, który miał klucz i przez to, musiałem samotnie robić zakupy.

Poszedłem spać o 5.30. Zaraz po 6. do drzwi zaczął pukać współlokator. Gdy pukanie nic nie pomogło, zaczął dzwonić, potem znowu pukał. Po około dwudziestu minutach wstałem i otworzyłem mu drzwi. Kto widział wracać z domu o 6. rano?!

Ostatecznie obudziłem się o 13. Byłem wyspany i szczęśliwy. Wziąłem prysznic i poszedłem do sąsiadów. Zamówiliśmy pizzę. Potem wróciłem do siebie i zacząłem się uczyć. Nic więcej się nie wydarzyło.

niedziela, 3 czerwca 2012

Porządna kobieta?

Nie ma porządnych kobiet, są tylko te puszczalskie, kłamiące i samolubne. Dzisiaj po raz kolejny się o tym przekonałem i o dziwo jest to dla mnie powód do śmiechu. Może jak wytrzeźwieję napiszę coś więcej.

sobota, 2 czerwca 2012

Największa impreza

Jak to przyjemnie wziąć prysznic po ponad dobie. Siedzę z mokrymi włosami przed ekranem komputera i wspominam wczorajszy wieczór.

O godzinie 16. miałem pranie. Trwało to jakieś dwie godziny podczas których zdążyłem wziąć prysznic i zrobić szybki obiad. Po wyjściu z łazienki poszedłem do znajomych, żeby zacząć coś organizować. Zgadnijcie co robili! Pili wódkę i jedli pizze! No tak, egoizm przede wszystkim. Na szczęście nie byli bardzo pijani.

Poprosiłem ich, żeby podpisali się na worku z cementem. Podczas, gdy ja rozwieszałem pranie, Oni wchodzili i wychodzili z pokoju. Gdy już wszyscy się podpisali, zapakowałem prezenty. Z cementem był spory problem, bo ciężko zapakować w cienki, różowy papier 25-cio kilogramowy worek tak, żeby ten papier pozostał w jednym fragmencie. Koniec końców jakoś się udało, ale zdecydowaliśmy, że będziemy go transportować na jednej z moich półek.

Tym razem impreza odbyła się w specjalnej salce imprezowej bo mój pokój jest już za mały. MoD musiał wypełnić dokument, w którym trzeba podać liczbę gości. Wpisał 40, a później dowiedział się, że maksymalnie może być 25. Skreślił czterdziestkę i wpisał 25.

Przyszedł czas znoszenia stołów, krzeseł i całej reszty. O dziwo, w tym momencie nie można było nikogo znaleźć. Nie miałem siły uganiać się za ludźmi, o wiele łatwiejsze było samodzielne noszenie. Po drodze spotkałem S. i siłą zaciągnąłem go do pracy.

Pierwsza godzina imprezy była taka, jak zwykle - dużo facetów, dużo wódki, ludzie w różnych miejscach akademika. Zaczęło się robić ciekawie, gdy przyszło duszpasterstwo, które zaprosił MoD. Było ich rzeczywiście sporo i przyszli dość wcześnie. Nie pili wódki - sytuacja wręcz idealna. Siedzieli na kocach po jednej stronie sali, podczas gdy cała reszta siedziała po drugiej. Trochę głupio wyszło, ale sami tak wybrali. Widocznie nie chcieli się integrować.

Było też dużo osób które znałem osobiście między innymi mój trener, P., ruda dziewczyna z poprzedniej imprezy i niezliczona ilość innych znajomych, łącznie około pięćdziesięciu osób. Niektórzy wchodzili przez okno, bo limit gości został już dawno przekroczony.

Jeden ze znajomych, chyba największy człowiek w akademiku, dość szybko zwrócił zawartość żołądka. Na moje nieszczęście akurat wchodziłem do łazienki. Wszystko było w kolorach tęczy! Wszystko, tylko nie kibel! Widocznie rozbieżność jest zaraźliwa. Swoją drogą gość mnie wkurzał, bo jak zwykle cwaniakował, że nikt go nie przebije w picu, a w pewnym momencie imprezy zaczął mnie nudzić, żeby wręczać prezenty, podczas, gdy jeden z solenizantów siedział obok Niego.

Nie dało się długo utrzymać prezentu w tajemnicy, więc trzeba było go wręczyć. Zsynchronizowaliśmy się z dziewczynami, które przygotowały tort. Cement dla współlokatora M. miałem wręczać ja i M. Wpadłem na pomysł, żeby jakoś ładnie się ubrać. Założyliśmy z M. kamizelki odblaskowe, które kiedyś zabraliśmy z pracy.

Efekt był oszałamiający! Najpierw weszły dziewczyny z tortem, potem my. MoD dostał grę erotyczną, a współlokator M. cement... Najpierw S. dał mu kielnię, później ja i M. z impetem położyliśmy zapakowany worek na stole. Nawet nie próbuję opisać reakcji ludzi, gdy został rozdarty papier. Były brawa, śmiechy, krzyki i zabawne komentarza. Dziewczyna solenizanta robiła nam wyrzuty, pytając, czy my zawsze musimy kupić coś ciężkiego. Później zaczęła się właściwa część imprezy.

Brakowało wszystkiego poza wódką. Najgorzej było z talerzami. Stwierdziłem że wezmę swoją porcję tortu do ręki i użyję jej jako talerza. Nie był to zbyt dobry pomysł... Gdy przyszła rudowłosa dziewczyna, były wolne talerze, ale nie było widelców ani łyżeczek. Zaproponowałem Jej kielnię. Pomysł bardzo się Jej spodobał. Nie mogła zjeść całego kawałka, więc Jej pomogłem. Chwilę później zaprosiłem Ją do tańca.

Słuchamy podobnej muzyki więc Tańczyliśmy bardzo często, robiąc przerwy wtedy, gdy ktoś włączył nieakceptowalną dla nas muzykę. A była taka jedna dziewczyna z duszpasterstwa, która bezczelnie zmieniała muzykę na moim komputerze. W końcu postanowiłem trochę skomplikować sprawę i namieszać w programie do odtwarzania muzyki. Program jest dość rozbudowany, a ponadto miałem włączonego Linuksa, więc nikt, poza mną, nie był w stanie zmienić muzyki. Znajomi troszkę się wkurzali, ale ja udawałem, że jestem pijany, a ludzie i tak dobrze się bawili.

Moja partnerka narzekała na S. bo dwa razy prosił Ją do tańca i w trakcie tańca o tym zapominał... Dziwi mnie tylko pobłażliwość i cierpliwość dziewczyny S. Jak można wytrzymać z takim facetem?!

Dziewczyna o ceglanych włosach poszła ze mną na górę. Zapaliliśmy papierosa, ktoś zamknął nas na balkonie. Drzwi otworzył S. który był w samych gaciach. Poszliśmy do mojego pokoju. W momencie gdy chciałem pocałować taneczną towarzyszkę, do pokoju weszła Jej siostra. Zrobiło się niezręcznie. Obie szybko się zebrały i opuściły imprezę.

Przez całą imprezę przyklejała się do mnie P. Nie zapraszałem Jej do tańca - to Ona zapraszała mnie. Gdy mi coś opowiadała, chwytała mnie za ręce i bawiła się nimi. No cóż, na kobiety chyba najlepiej działa zazdrość. Nie zależy mi jednak na P, niech robi co chce. Pod koniec imprezy została tylko Ona i paru znajomych.

Wszyscy byli bardzo zmęczeni, impreza powoli wygasała. Zacząłem wynosić swoje rzeczy do pokoju. Będąc na górze odwiedziłem sąsiadów. S, Jego dziewczyna i współlokator dawno już spali. Rozbieżny M. spał z otwartymi oczami, niczym w horrorze. Współlokator M. rozmawiał ze znajomym. Wymyślił sobie, że pojedzie do Gdyni - tak po prostu, pomimo protestów swojej dziewczyny. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że Gdynia znajduje się po drugiej stronie naszego pięknego kraju. Ostatecznie zmęczenie wygrało z alkoholem i zamiast do Gdyni poszli do sklepu :)

Poszedłem do pokoju MoD. Poza mną były tam cztery osoby. Do MoD przytulała się jakaś dziewczyna, a do Niej dobierał się niecieszący się dobrą sławą sąsiad. Bardzo groteskowo to wyglądało. Ja, razem ze współlokatorem MoD, leżałem na drugim łóżku. Nikomu nie chciało się ruszyć. Po godzinie bezczynność postanowiłem wstać, wróciłem do pokoju M. W przedpokoju zastałem dziewczynę Jego współlokatora, próbującą przetransportować worek cementu. Dowiedziałem się, że jej facet jeszcze nie wrócił ze sklepu, a worek jest rozerwany - ktoś wylał na niego piwo. Nasze wspólne działania doprowadziły do tego, że rozsypaliśmy cement po całym przedpokoju. To co udało się zachować włożyłem do worków na śmieci. Jak się później dowiedziałem, ktoś posprzątał korytarz, w obawie przed wku**em sprzątaczki. W końcu która kobieta lubi sprzątać 25 kg cementu z podłogi?

Z współlokatorem MoD udałem się do sklepu, żeby kupić coś, co zabije kaca. Kupiłem maślankę i wróciłem do akademika. Mój towarzysz nie mógł wrócić do pokoju, bo jego łóżko było zajęte. Przyszedł do mnie, posłuchaliśmy chwilę muzyki i nad ranem poszliśmy spać.

Pobudka była całkiem znośna, w pokoju nie było nikogo. Wytarłem brudne stoliki, i zrobiłem coś do jedzenia. Ze zdziwieniem odkryłem, że w lodówce znajduje się litr wódki. Poszedłem do znajomych. Nie zauważyłem, żadnych zmian.

Reszta dnia była nieciekawa. Trochę poćwiczyłem, zrobiłem porządek na komputerze, a wieczorem obejrzałem film. Dzisiejszy dzień może być bardziej interesujący, bo zapowiada się afterparty...