niedziela, 29 grudnia 2013

Sens istnienia straży pożarnej

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego ludzie wzywają straż pożarną do kotów, które wyszły na drzewo? Osobiście jeszcze się z tym nie spotkałem, ale to chyba dość popularna praktyka, skoro każda zapytana o to osoba zaczyna się zastanawiać... No właśnie - czy koty nie potrafią schodzić z drzewa? Co się stanie jeśli straż nie przyjedzie? Kot umrze? Widział ktoś kiedyś drzewa pokryte kocimi szkieletami? jeśli nie, to po marnować publiczne pieniądze?:)

Dość często zdarza się, że w mojej głowie pojawiają się pytania, nad którymi nikt się nie zastanawiał. Ostatnio myślałem o tym w jaki sposób zamykane są konserwy, albo dlaczego w ósmym kręgu piekła Dante umieścił wróżbitów. To dość dziwne.

Co dopiero zaczęły się święta a już jestem z powrotem w akademiku. Cieszę się, że w domu nie było tak źle. Rodzice doszli do porozumienia, a mi udało się zeskanować stare zdjęcia. Nawet zrobiło mi się trochę smutno, że muszę jechać. Fajnie jest czasem przyjechać do domu.

W drugi dzień świąt odwiedziliśmy ciotkę oraz rodzinę wujka. Ciotka jest bardzo chora, bez przerwy jeździ po lekarzach, ostatnio nawet trafiła do szpitala. Martwię się z tego powodu, lekarze nie mówią nic dobrego...

Wczoraj to ja byłem chory - chyba się czymś zatrułem. Przez cały dzień nie byłem w stanie wypić łyka wody, a tym bardziej zjeść coś. Po południu całkowicie opadłem z sił, zaczęło mi się kręcić w głowie. Lepiej zrobiło się dopiero gdy na siłę wlałem do gardła kubek herbaty.

Wreszcie dojrzałem do tego, żeby kupić nowy telefon, chociaż nie wiem, czy można tak nazywać te dziwne urządzenia z obmacywanymi ekranami, którymi wszyscy się tak podniecają. Pewnie się dziwicie, że informatyk mówi takie rzeczy. Uważam, że telefon powinien służyć do dzwonienia i SMS-owania. Każda dodatkowa rzecz niepotrzebnie rozprasza. Poza tym posiadanie smartfona wiąże się z ciągłą inwigilacją. Będę tęsknił za swoim starym Siemensem...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przeszłości czar

Kolejna wizyta w domu, tym razem świąteczna. To dobra okazja żeby odpocząć. Z powodu ostatniej imprezy miałem dużo pracy, nie wspominając już o tym, że nie było żadnych korzyści związanych z organizacją. Na dodatek ktoś rozwalił krzesło i nie chce się do tego przyznać... Postanowiłem, że kończę z tym - ludzie zachowują się jak dzieci, nie potrafią się bawić, więc niech sami spróbują coś zorganizować, może wtedy przekonają się jak dużo pracy trzeba w to włożyć. Przynajmniej choinka się ostała...

A w domu też bez rewelacji. Postanowiłem, że zrobię rodzicom świąteczny prezent i dam trochę kasy na zakupy, czy inne ewentualne wydatki. Pierwsza reakcja była taka, że nie chcieli przyjąć. W drugim podejściu pokłócili się, o to, kto ma więcej pieniędzy. Ostatecznie. Nikt nic nie kupił, lodówka jest pusta, tata, jest obrażony na mamę, mama prowokuję tatę - standard. Wigilii w tym roku znowu nie będzie. Już nigdy nie dam rodzicom prezentu w postaci pieniędzy.

Dzisiaj miałem dużo wolnego czasu, więc oddałem się zupełnie niecodziennym czynnościom. Pierwszy raz od kilku lat zagrałem w grę komputerową. Po godzinie stwierdziłem, że wolę czytać książkę. Polecam wszystkim japońskiego pisarza Haruki Murakamiego - facet ma talent!

Gdzieś w domu odnalazła się duża siatka ze starymi fotografiami. To naprawdę niezwykłe! Na jednym ze zdjęć widać to, co znajduje się za moim oknem, tylko pięćdziesiąt lat wcześniej! Nie było ani mojego domu, ani innych domów. Są też zdjęcia moich rodziców z czasów, gdy mieli po kilka lat. Ludzie ubierali się wtedy zupełnie inaczej, a co ciekawe - chyba bardziej dbali o ubiór.

Znalazło się również zdjęcie z pożaru domu w którym mieszkał mój dziadek. Z domu nic nie zostało, raptem sterta popiołu i schody. Dziwne, że w tych czasach była to okoliczność do zrobienia fotografii. Dzięki temu wiem, że strażacy ubierali się bardzo elegancko, jadąc do pożarów, a wodę transportowano w wielkim beczkowozie.

Jutro spróbuję zeskanować wszystkie zdjęcia i zrobić dla nich opisy, myślę, że może to być bardzo cenna pamiątka. Spróbuję zdobyć jak najwięcej informacji.

czwartek, 19 grudnia 2013

Wigilia++

Witajcie, dawno tu nie pisałem. Od ostatniego postu minęły jakieś 3 tygodnie. Jak zwykle, przez ten czas spotykały całkiem nienormalne sytuacje.

Możecie nazwać mnie super niekonsekwentnym człowiekiem, ale wybaczyłem B. Nie będę się tłumaczył dla czego, wiem, że nikogo nie przekonam;-)

W pracy idzie całkiem fajnie, ale na studiach już całkiem beznadziejnie. Mam coraz większe zaległości i nie widzę rozwiązania jak rozwiązać bieżącą sytuację. Jutro powinienem oddać duży projekt, niestety tak się składa, że robię kolejną imprezę...

No właśnie, jak co roku planuję zrobić wigilię. Tym razem powstało jeszcze więcej uszek, niż w zeszłym roku - około 320. Kupiłem choinkę, opłatki, i tonę innych rzeczy. Na szczęście nie byłem jedyną osobą, która wydawała na ten cel pieniądze.

Jestem bardzo ciekaw ile przyjdzie osób. Zarezerwowałem nawet specjalną salkę! Z roku na rok przychodzi coraz więcej ludzi. Wigilia w takiej formie to strzał w dziesiątkę!

Wkurza mnie S. którzy ostatnio nie przychodzi na imprezy. Odizolował się od naszego towarzystwa. Od kiedy zamieszkał ze swoją dziewczyną stał się strasznie dziwny. Kobieta zrobiła z niego pantofla. Podejrzewaliśmy, że może Ją zaciążył, ale szybko znaleźliśmy dowód obalający tą tezę. Ciekawe, czy kiedykolwiek dowiem się o co chodzi.

Wziąłem urlop na święta. W piątek, po raz ostatni w tym roku, idę do pracy. Chciałbym spędzić trochę czasu na wsi. Brakuje mi mojej sielanki.

Wybaczcie, ale muszę kończyć, potrzebuję snu.

sobota, 30 listopada 2013

Kolejny zwykły dzień

Nigdy nie może być zbyt różowo. Utwierdzam się w przekonaniu, że jestem człowiekiem skazanym na samotność. Zdaję sobie sprawę, że głupio to brzmi w mojej obecnej sytuacji, ale to tylko słowa obrazujące moje aktualne myśli.

Zrobiłem wczoraj imprezę. Scenariusz wyglądał standardowo - przyszli goście, zaczęli pić, zadzwoniły portierki, poszliśmy na miasto, a moja kobieta, dała mi powód, by z Nią zerwać.

B. tańczyła jak opętana. Tańczyła z kilkoma facetami, tańczyła też z moim znajomym. Ktoś szepnął mi do ucha, żebym lepiej zobaczył, co się dzieje na parkiecie. Byłem zaskoczony, nie chciałem wierzyć w to, co zobaczyłem.

B. przyszła do mojego stolika i wreszcie powiedziała, że mnie kocha - ot tak po pijaku, bezczelnie. Nic nie odpowiedziałem, nie miałem ochoty reagować, patrzyłem na Jej przyjaciółkę, która siedziała w rogu pomieszczenia i bacznie się nam przyglądała.

B. poszła znowu tańczyć.

B. wróciła i usiadła na krześle. Nie zareagowała jakość szczególnie na informację, że zamierzam się zbierać, miałem wrażenie, że chciała tego. Później przyszedł mój znajomy i zaczął obściskiwać B. Nie wytrzymałem, pchnąłem go. Momentalnie przyszedł ochroniarz i zaczął pytać o co chodzi. Wtedy zdałem sobie sprawę, że pobicie znajomego przysporzy mi tylko kłopotów, a nie On jeden był winny całej sytuacji. B. widocznie lubi poszaleć, gdy nie patrzę... Ta myśl spłynęła na mnie jak grom, wszystko stało się jasne. Jedyna pragnienie, jakie miałem to odejść, bez rozglądania się za siebie.

B. dzwoniła dzisiaj ze sto razy. Odrzuciłem prawie wszystkie połączenia. Gdy usłyszałem od Niej, że w sumie to tylko impreza i "nawet jej nie pocałował", miałem dość tłumaczeń. Nawet jej nie pocałował?!

Jak się czuję? Do dupy. Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek powie mi, że istnieją kobiety, które są porządne, przestanie być moim znajomym. Powiecie, że to niesprawiedliwe? Zgadza się, ale to ode mnie zależy, kto jest moim znajomym.

Każda kobieta zdradza.

B. chce się ze mną spotkać. Twierdzi, że nie powinienem z Nią zrywać przez telefon. Tyle, że ja z Nią nie zrywam przez telefon. To Ona zerwała, robiąc to, co zrobiła... Nie zasługuje, żeby kiedykolwiek mnie zobaczyć. Brak szczerości i wymigiwanie się od odpowiedzialności, nie pomaga.

Co poza tym? Obudziłem się, wysprzątałem pokój, ukradłem komuś mopa. Jak głupi leżałem obok swetra, który zostawiła B. Myślałem o wszystkich naszych wspólnych planach, których nie uda się zrealizować, myślałem o prezencie, który kupiłem Jej na mikołajki.

Teraz pójdę do sklepu, zrobię zakupy, spróbuję coś zjeść i może coś obejrzę. W poniedziałek zaproszę na piwo koleżankę z pracy. Od jakiegoś czasu mnie podrywa, a ja potrzebuję teraz kobiety. Potrzebuję zapomnieć o...Mojej Nowej Byłej.

piątek, 22 listopada 2013

Pierdzieć nie wypada!

Nie chcę narzekać, ale coraz bardziej daje mi się we znaki taka ilość pracy i zajęć. Po powrocie z firmy jestem wykończony. Cieszę się, że nadszedł weekend.

Parę dni temu B. poprosiła mnie o pomoc w pewnej sprawie. Zrezygnowała z usług pewnej firmy telekomunikacyjnej i musiała oddać router oraz dekoder. Za pierwszym razem się nie udało, bo "było już późno". Za drugim razem B. zapomniała wziąć większości akcesoriów... Po wizycie w oddziale firmy, zadzwoniła do mnie z nieukrywanym wkurzeniem.

 - Słońce, jestem załamana! Ta kobieta powiedziała, że czegoś nie wzięłam i teraz będę musiała jeszcze raz wszystko nosić. Była możliwość zapłacenia, ale wymyślili taką kwotę, że te rzeczy na pewno tyle nie kosztują! - wykrzyczała jednym ciągiem.
 - A czego zapomniałaś? - zapytałem
 - Jakichś pierdół: pilota, zasilacza, kabelka...

Wtedy zrozumiałem, że to klasyczne zachowanie B. Zapomniała prawie wszystkiego i narzeka, że są problemy...

Postanowiłem, że pomogę Jej w załatwieniu tej sprawy. Poprosiłem tylko, żeby wzięła wszystkie rzeczy dołączone do zestawu. Upierała się, że nie było kilku akcesoriów, więc postanowiłem się za Nią wstawić. Niestety, po wizycie w salonie, okazało się, że B. po prostu nie pamięta co dostała, a na dodatek podpisała dokument, w którym potwierdza odbiór całego zestawu. I świeć tu oczami za kobietę, a później wyjdź na głupka...

Faktem jest jednak, że firma ma beznadziejny sposób kontaktu z klientem, są ciągłe problemy techniczne, niekorzystnie nabijane rachunki i ogromne utrudnienia przy próbie zrezygnowania z umowy.

To nie koniec problemów na linii klient-sprzedawca. Prawie dwa tygodnie temu kupiłem głośniki na Allegro. Miały zostać wysłane kurierem, ale facet strasznie odwlekał sprawę. Po tygodniu napisałem maila - brak odpowiedzi. Następnego dnia zadzwoniłem. Pan po drugiej stronie odpowiedział, że głośniki już zostały wysłane dojdą za dwa dni - nie doszły, doszedł za to mail, w którym sprzedawca informuje, że głośniki zostały właśnie wysłane... Oburzony, stwierdziłem, że przestanę być miły. Wypomniałem wszystkie przejścia, zapytałem jak długo trwa u nich Prima Aprilis. Dopiero wtedy raczyli odpisać. Przeprosili za opóźnienie i odpowiedzieli, że towar dotrze dzisiaj. Jak się domyślacie, niczego nie dostałem. Poprosiłem o numer listu przewozowego - cisza. Zastanawiam się co zrobić. Chcę to rozegrać tak, aby firma jak najmocniej to odczuła.

Za tydzień mam imprezę firmową, a w piątek spróbuję zorganizować swoją imprezę. Boję się, że może wyjść wielki niewypał.

W tym tygodniu próbowałem się dogadać z pewnym profesorem w sprawie zaliczenia, ale nie było szans się porozumieć. Zaczął mi opowiadać o Katarzynie II, o tym, że politycy są źli i że na świecie jest dużo przestępców. Nie byłem pewny, czy gość rzeczywiście miał świadomość, że ze mną rozmawia...

Przed chwilą współlokator spierdział się tak, że kilka minut otwartego okna nie pomogło:( Wczoraj pił i zasnął przed komputerem.

Jestem głodny, a nie chce mi się iść do sklepu, będę musiał coś ugotować, bo chleb zrobił się zielony.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rzucanie cegłami - forma patriotyzmu

Wybaczcie, że tak rzadko piszę, sam nie wiem jakim cudem udaje mi się ze wszystkim wyrobić. Przez większość tygodnia jestem zajęty od 7 do 21...

W pracy się powodzi, więc w tym temacie nie mam nic do powiedzenia. Niestety na studiach trochę gorzej. Nie mam czasu, by się uczyć, nie chodzę na dwa przedmioty. Dogadałem się z jednym prowadzącym, że zrobię jakiś ekstra projekt, ale na razie nie ruszyłem z pracą. Z drugim prowadzącym nie mogę się skontaktować, a to duży problem, bo muszę zdać ten przedmiot, żeby skończyć studia w odpowiednim czasie.

Wczoraj miałem spotkać się z M2, ale nie wyszło. Zadzwonił i powiedział, że urwała mu się linka od sprzęgła i nie może dojechać do Mojego Miasta. Zaproponowałem, że napijemy się innym razem. Byłem zły, bo umówiłem się też z S, ale ten nie odbierał nawet telefonu. Dzień wcześniej B. umówiła się z koleżanką, przed spotkaniem też urwała kontakt. Co dzieję się z tymi ludźmi?! Ja rozumiem, że czasami coś wypada, albo człowiek nie ma ochoty imprezować, ale dlaczego kurwa ludzie boją się tego powiedzieć? Oszczędziłoby to czas i pieniądze. Wystarczy odrobina bezpośredniości.

Planuję zrobić imprezę pod koniec miesiąca, niestety potrzebuję do tego pomocy kilku osób. Ostatnia impreza nie wypaliła i teraz wszyscy zadają mi pytanie kiedy wreszcie coś zorganizuję. Cholera, przydałby się czasowstrzymywacz.

Przed chwilą włączyłem radio. Przewijam kolejne stacje i zastanawiam się czego posłuchać. Zatrzymałem na relacji z manifestacji w Warszawie. Dziennikarz ciągle opowiada jak to niedobra policja atakuje bezbronnych ludzi. Zastanawiam się co to za radio i dlaczego wspiera skrajnie prawicową i (już) nielegalną manifestację. Sprawa ciekawa, więc słucham dalej. Słyszę, że policjanci nie dają możliwości na spokojne świętowanie. Następnie relacja zostaje przerwana. Inny prowadzący zaczyna klepać zdrowaśki. Wszystko jasne... Zabawny ten nasz kraj.

czwartek, 31 października 2013

Arbuz

Po powrocie z Grecji nie mogłem odnaleźć się w pracy. Zaszły duże zmiany, m. in. moje stanowisko zostało przeniesione, a ludzie zostali podzieleni na zespoły. Kilka dni później czekała mnie kolejna przeprowadzka. Wtedy właśnie zaczęła się poważna praca dla zagranicznego klienta.

Dostałem podwyżkę i premię, więc idzie mi raczej dobrze. Rozgryzłem dość poważny problem i zostało to zauważone. Klienci też są zadowoleni.

Niestety, dwa tygodnie temu musiałem iść na L4. Zachorowałem na tyle poważnie, że nie mogłem mówić. Najśmieszniejsze jest to, że u jednego lekarza, dowiedziałem się, że zostanę przyjęty w ciągu tygodnia. I za co ja płacę ubezpieczenie?! Poszedłem do prywatnej kliniki i zostałem przyjęty od ręki.

Rzadko bywam w akademiku. Przez większość czasu jestem albo w pracy, albo u B. Powoli tracę kontakt ze znajomymi. Ostatnią okazją na integrację była impreza zorganizowana tydzień po moim przyjeździe. Zapowiadało się fajnie, ale organizator olał sprawę i zostawił gości bez muzyki i alkoholu. W ciągu 20 minut wszyscy wyszli, łącznie ze mną.

Sam chciałem zorganizować imprezę, niestety zachorowałem. Może na Andrzejki coś zrobię? W tym roku nie było jeszcze okazji, a ludzie pytają.

Gdybym tylko miał więcej czasu, to pewnie wpisy na blogu byłyby częstsze i bardziej obszerne, niestety nie zapowiada się na zmianę - mam za dużo pilniejszych zajęć.

Dzisiaj, po powrocie do akademika zostałem niemiło zaskoczony. Arbuz, którego wyrzuciłem dwa dni wcześniej, zaczął zamieniać się w wodę. Gdy próbowałem wyrzucić śmieci, omal nie zabiła mnie woń zgnilizny. Arbuza wyrzuciłem, bo już w momencie zakupu był zepsuty. Gdzie go kupiłem? W Carrefourze. Ot pozwolę sobie zareklamować.

środa, 16 października 2013

"Nie udawaj Greka"

Wróciłem z Krety. Poniżej krótkie sprawozdanie z wyprawy.
Sobota
Spakowałem bagaż i poszedłem do mieszkania B. Udaliśmy się na obiad do restauracji. Wracając, kupiliśmy ostatnie niezbędne rzeczy. Wieczorem pojechaliśmy do rodziców B.

Kolacja była równocześnie początkiem długiej rozmowy z mamą B. Rozmawialiśmy o wszystkim - o historii, o podróżach, o polityce, o książkach. Samolot startował o 4. rano, więc tematów było naprawdę dużo.
Niedziela
Minęła północ, a ja czułem napływające zmęczenie. Mama B. również była zmęczona, ale pomimo tego, siedziała ze mną przy stoliku. B. biegała niczym sarenka, próbując wszystko ogarnąć. Jej tata miał nas odwieźć na lotnisko.

Było cholernie zimno, zrobił się lekki przymrozek, a mgła utrudniała prowadzenie samochodu.

Na lotnisku panował spokój - odprawa przebiegała bardzo sprawnie - nie było wielu ludzi. Niestety, dostaliśmy miejsca po prawej stronie samolotu, więc nie mogliśmy obserwować wschodu słońca. Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy - po wschodzie mogliśmy obserwować ląd, bez obawy o utratę wzroku. Widoki były cudowne! Tysiące wysepek na tle niebieskiego morza dawało niezwykły efekt. Lądując, mogliśmy podziwiać samotne góry otaczające stolicę Krety - Heraklion.

Wyszedłem z samolotu. Było gorąco! Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to wygląd lotniska - było bardzo małe. W łazienkach nie zamykały się drzwi, a większość komunikatów nadawanych przez głośniki była w języku greckim. Za to autobus, którym mieliśmy dojechać do kurortu był już wygodny, duży i klimatyzowany.

Grecy słyną z tego, że lubią parkować byle gdzie i byle jak, stąd nasz autobus dosłownie o centymetry mijał zaparkowane pojazdy. Co ciekawe, niektóre samochody stały na skrzyżowaniach, lub zaraz przy ścianach budynków, w taki sposób, że dotykały lusterkami muru.

Jechałem z B. i trzymałem Ją za rękę. Co chwilę oglądaliśmy okolicę. Droga prowadziła wzdłuż morza, przez co mieliśmy wspaniałe widoki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy autobus niespodziewanie skręcił w bardzo ciasną i stromą uliczkę. Od tej pory miałem wrażenie, że pojazd ocierał się o samochody. Po chwili wszystko się wyjaśniło - kierowca podjechał pod jakiś hotel i wysadził część turystów. Zawrócił autobus niemal obracając go w miejscu i udał się w stronę drogi głównej. Gdzieś, w wąskiej uliczce, przejazd zablokowały zwisające ze ściany kwiaty. Co zrobił kierowca? Wysiadł z autobusu i zerwał wszystkie kwiaty. Mieliśmy ubaw po pachy. Biedny właściciel poświęcił pewnie mnóstwo czasu na pielęgnację tych kwiatów.

To nie koniec przygód z szalonym kierowcą. Kierowca miał nas wysadzić obok naszego hotelu. Wysadził nas w... bliżej nieokreślonym miejscu. Autobus odjeżdża, a my nie widzimy żadnego hotelu! Za naszymi plecami piękna plaża, a przed nami zaorane pole w kolorze krwisto czerwonym. Podeszliśmy do jakiejś knajpki i zapytaliśmy o drogę. Właściciel powiedział, że nasz hotel znajduje się 200m dalej.

Hotel był szeregiem domków ustawionych blisko siebie. Wszystkie zabudowania otoczone były murem, a jedyne wejście prowadziło przez hotelowy bar. Zamieniliśmy kilka słów z Panią barmanką, wzięliśmy klucz i poszliśmy do naszego pokoju, mijając po drodze całe stado kotów.

Koty na Krecie są poważnym problemem, ich rozmnażanie nie jest niczym kontrolowane, a ludzie chętnie je dokarmiają. Ja i B. lubimy koty, ale widząc taką ich ilość, stwierdziliśmy, że nie będziemy się kąpać w hotelowym basenie.

Gdy tylko weszliśmy do pokoju, położyliśmy się na łóżku i zasnęliśmy. Długa podróż, upał i brak snu zrobiły swoje. Przez 3 godziny spaliśmy przytuleni do siebie, nie reagując na żadne czynniki. Te kilka godzin wystarczyło by wypocząć. Po przebudzeniu, w naszych głowach była tylko myśl o spacerze wzdłuż plaży. Pierwszy raz w życiu widziałem z bliska morze i pierwszy raz w życiu miałem okazję zanurzyć w nim stopy - to wspaniałe uczucie! B. patrzyła na mnie, obserwując moją reakcję, a ja cieszyłem się jak dziecko.

Plaża była przepiękna,  a woda bardzo ciepła i krystalicznie czysta. Ludzie korzystali z dobrodziejstw słońca. Co ciekawe, wiele kobiet opalało się bez biustonoszy.

Wieczorem miała być kolacja. W cenę posiłku wliczone były przystawka, danie główne i deser. B. wybrała coś normalnego, a ja nie mogłem oprzeć się pokusie, by wziąć któreś z regionalnych dań. Mój wybór padł na Moussakę. Była pyszna. To chyba najlepsze greckie danie.

Po sytej kolacji wróciliśmy do naszego pokoju i tam spędziliśmy resztę wieczoru.
Poniedziałek
Bardzo przyjemnie obudzić się ze świadomością, że nie trzeba iść do pracy - zwłaszcza, jeśli jest to poniedziałek. Wstaliśmy i bez szczególnego pośpiechu udaliśmy się do naszej hotelowej tawerny.

Śniadania nie powalało. Ser był w miarę normalny, za to szynka, mleko, kawa, herbata, czy nawet chleb były wątpliwej jakości. Co gorsze - każdego dnia, śniadania były takie same.

Po posiłku, udaliśmy się na plażę. Na razie tylko spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, szukając miejsca na leżakowanie. Nie trwało to długo, bo około południa zaplanowane było spotkanie z rezydentem z biura podróży.

Pan rezydent był bardzo miły. Odpowiedział na wszystkie pytania i udzielił ważnych wskazówek. Skrupulatnie zanotował informację o kierowcy autobusu i obiecał, że opisana sytuacja już się nie powtórzy.

Nastał moment, gdy mogliśmy nacieszyć się urokami lata. Na krecie panował upał. Leżeliśmy na plaży, od czasu do czasu chłodząc nasze ciała w morzu. Wziąłem ze sobą książkę, ale "Boska Komedia" Dantego nie była najlepszym wyborem... Szybko zrezygnowałem z czytania.

Po południu zrobiliśmy zakupy. Było strasznie drogo! Przykładowo, za małą puszkę szprotek, zapłaciliśmy ponad 2 euro. Swoją drogą, szprotki były przepyszne!
Wtorek
Pobudce towarzyszyło nieprzyjemne swędzenie. Poprzedniego dnia trochę nas przypiekło. Na szczęście nie na tyle, by nie móc kontynuować opalania. Niestety, nie było już tak spokojnie jak w poniedziałek. Od lądu wiał silny wiatr. Temperatura wciąż była wysoka, więc nie zastanawiając się długo, poszliśmy na plażę. Próbowałem zrobić dla B. zamek z piasku, ale wiatr znacznie utrudniał budowę.

Gdy leżenie zaczynało się nudzić, wchodziliśmy do wody i walczyliśmy z falami. To było bardzo przyjemne! Wiatr sprawiał, że nie chciało się wychodzić z ciepłego morza. Było już całkiem późno, gdy zdecydowaliśmy się wrócić do hotelu. Pogoda zaczęła się pogarszać, ale kolacja poprawiła nam humor.

Tego dnia przekonaliśmy się, że Grecy robią najgorsze cappuccino na świecie! Nie dość, że drogie, to jeszcze z bitą śmietaną zamiast pianki. Ohyda! Wtedy jednak nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest coś gorszego...
Środa
Było brzydko. Zrobiło się chłodno, wiał porywisty wiatr. Podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Heraklionu i do Knossos.

Za naszą wioską znajdował się przystanek, na którym zatrzymywały się autobusy jadące do stolicy. Było całkiem nieźle - wolne miejsca, klimatyzacja i stosunkowo tani bilet. Za 2.5 euro przejechaliśmy ponad 20km.

W okolicach portu przesiedliśmy się na kolejny autobus. Przez okna obserwowaliśmy miasto. Poza wybrzeżem, nie było w nim nic magicznego. Panujący na ulicach chaos, skutecznie odstraszał od samodzielnych podróży samochodowych. Stojący na poboczu policjanci ignorowali zatrzymujące się i trąbiące samochody. Ludzi starali się nie przechodzić przez jezdnie, a gdy już musieli, to nie czekali na światła - przebiegali gdy tylko nadarzyła się okazja.

Przejazd przez miasto był straszny. Korki i strome uliczki, sprawiły, że do Knossos jechaliśmy ponad godzinę. Przed wejściem do pałacu ciągnęła się wielka kolejka. Każda wolna przestrzeń była zabudowana sklepikami. Całe szczęście, że za bramą było trochę spokojniej. Przyznam szczerze, że nigdy w życiu nie widziałem tak dużych ruin. Świadomość tego, że budowla ma ponad 3,5 tys. lat była dodatkowo pociągająca. Przez chmury zaczęło przedzierać się słońce...

Na zwiedzanie poświęciliśmy około 2 godziny. Po pewnym czasie chodzenie zrobiło się uciążliwe, a kolejne budynki wydawały się być takie same.

Wracając, wysiedliśmy na jednym z przystanków. Tak się złożyło, że trafiliśmy w okolice "centrum", które przypominało raczej losowo wybraną ulicę starego miasta w Moim Mieście. Poza fontanną, nie było niczego interesującego. Zjedliśmy lody i wybraliśmy się na krótki spacer. Przypadkowo odkryliśmy wąską uliczkę prowadzącą w stronę wybrzeża. Widok był wspaniały, a wiejąca na nasze twarze bryza napawała nas radością. Nie ma słów, by wyrazić co wtedy czuliśmy i widzieliśmy. Po prostu było niezwykle.

Około godziny 16. byliśmy przy dworcu portowym. W supermarkecie zaopatrzyliśmy się w żywność, a po zakupach załatwiliśmy bilet na autobus. W tym momencie poznaliśmy kolejną cechę Greków - brak jakiejkolwiek organizacji. Na dworcu panował chaos. Co chwilę wychodził jakiś facet i krzyczał gdzie jedzie. Na nasz autobus sprzedano kilka razy więcej biletów niż maksymalna ilość miejsc w autobusie. Sam nie wiem w jaki sposób udało nam się wrócić.

Obładowani zakupami, wróciliśmy do pokoju. Czas mijał bardzo szybko, a kolejną rzeczą którą pamiętam była kolacja. Znowu było pyszne jedzenie!
Czwartek
Słońce wciąż było schowane za chmurami. B. od rana robiła smutne miny, więc zaproponowałem wycieczkę.

Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Naszym celem było Hersonissos. Poruszaliśmy się wzdłuż wybrzeża, obserwując wzburzone morze. Trochę się wkurzałem, bo B. robiła setki zdjęć, zatrzymując się co kilka metrów.

Po przejściu paru kilometrów, droga odbijała od wybrzeża, stromo idąc w górę. Bardziej przypominała tunel niż drogę, po obu stronach znajdowały się wysokie mury. To dość niebezpieczne, bo na zakrętach widoczność była bardzo ograniczona.

Doszliśmy do miejsca, które ciężko jednoznacznie zaklasyfikować jako wioska. Była to raczej namiastka woski, albo jakiś przysiółek. Najciekawsze punkty w tym rejonie to sklep z pamiątkami i restauracja. W restauracji wypiliśmy jedyną normalną kawę w całej Grecji!

Nie zdecydowaliśmy się pójść dalej. Droga rozwidlała się w różne strony, a grecka mapa nie nadawała się do wybrania kierunku. Postanowiliśmy wrócić.

Co prawda, było za zimno na kąpiel, ale chodzenie wzdłuż linii morza, z zanurzonymi w wodzie nogami było całkiem fajne.

W hotelu czekała nas niemiła niespodzianka - woda pod prysznicem była zimna. Rozumiem, że głównym źródłem ciepłej wody są kolektory, ale w takie zimne i pochmurne dni powinni włączać jakieś dodatkowe ogrzewanie. Niestety pani na recepcji powiedziała: "no sun, no water". Trzeba było wziąć zimny prysznic.
Piątek
Kolejny poranek i kolejne rozwiane nadzieje o pięknej pogodzie. Jak zwykle, o 9.30 wybraliśmy się na śniadanie. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy zobaczyliśmy, że panie z obsługi wynoszą jedzenie. Zapytaliśmy recepcjonistkę o co chodzi. Ta odpowiedziała, że śniadanie wydawane jest do godziny 9.30. To ciekawe - zawsze jedzenie było zabierane o 10. Dlaczego więc tym razem było inaczej? Ano dlatego, że starsze małżeństwo Niemców, które zawsze z nami jadło, tym razem postanowiło zjeść wcześniej... Błogosławiony naród, czy jak? Ot kolejny minus dla Greków.

Nie pozostawało nic innego jak zrobić zakupy i samodzielnie przygotować jedzenie. Brak hotelowego śniadania wynagrodziłem sobie kolejnego i jeszcze następnego dnia, kiedy to zjadłem potrójne porcje. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Cudowanie było zachowywać się jak prawdziwy, stereotypowy Polak.

Na morzu panował niemal sztorm, więc podjęliśmy kolejną próbę udania się do  Hersonissos, tym razem inną drogą, z dala od cywilizacji, kurortów i turystów.

Za naszą wioską, ruszyliśmy wzdłuż mało uczęszczanej, wąskiej dróżki, cały czas idąc w głąb wyspy. Po obu stronach drogi roztaczały się piękne sady oliwne. Najwyraźniej było już dawno po zbiorach, bo pojedyncze oliwki, które pozostały na drzewach, zupełnie wyschły.

Poza drzewami, trawą i systemem nawadniającym, w okolicy było mnóstwo pustych, ślimaczych muszelek. Zadziwiające jest to, że wśród tych wszystkich muszelek nie było ani jednego żywego ślimaka. Był to widok jedyny w swoim rodzaju! Gdzieniegdzie, od muszelek, ziemia miała biały kolor.

Domy mijaliśmy rzadko, a wszystkie wyglądały tak samo - były w budowie. Otóż Grecy to ludzie, którzy lubią kombinować. Ich prawo mówi, że nieruchomości będące w budowie nie podlegają opodatkowaniu, więc wszystkie domy są w budowie, z każdego wystają metalowe pręty. To nie przeszkadza temu, by mieszkać w takich budynkach. Znając takie fakty, można zrozumieć dlaczego Grecja pogrążona jest w kryzysie.

Zbliżaliśmy się do małej wioski - Agriany. Ta miejscowość kompletnie mnie zauroczyła, to chyba najpiękniejsze miejsce, które miałem okazję zobaczyć na Krecie. Agriana to maleńka wioska zewsząd otoczona plantacjami oliwek. W wiosce znajdują się dwie cerkwie - przy czym jedna jest w budowie. To najdziwniejsza konstrukcja na świecie! Na dole wszystko jest w stanie surowym - nie ma okien, drzwi, nawet ścian. Konstrukcję podtrzymują betonowe pale. Góra jest wykończona, są nawet witraże. Tylko Grecy mogli wpaść na pomysł budowania cerkwi od góry.

Agriana ma swój niezwykły klimat. Panuje tam zupełna cisza, nie słychać nawet ptaków. Uliczki są wąskie i zupełnie puste. Tylko przed jednym domem siedziały dwie starsze panie i bacznie nas obserwowały. Czuliśmy się, jakbyśmy przechodzili przez kontrolę radarową, a przy okazji, swoją obecnością zaburzali naturalny porządek i codzienność. Gdzieś po lewej stronie znajdowała się lokalna knajpka, której jedynym rezydentem był właściciel. Miałem wrażenie, jakbym był tysiące kilometrów od cywilizacji. Turyści, morze i kurorty momentalnie przestały istnieć.

Kilkaset metrów dalej było coś niesamowitego - stary, wąski, metalowy most. Najdziwniejsze było to, że pod mostem znajdował się bardzo głęboki wąwóz, na dnie którego przebiegała jedyna na Krecie autostrada. To wręcz niemożliwe, że kilkanaście metrów przed mostem nie było słychać ani jednego samochodu! Mało tego! Nigdzie nie było widać zejścia do tej autostrady, a z samego mostu roztaczał się przepiękny widok na okoliczne góry. Żałuję że nie poszliśmy w ich stronę.

Udaliśmy się na wschód, licząc, że dróżka którą podążymy zaprowadzi nas do wyznaczonego celu. Minęliśmy olbrzymią, starą opuncję, droga prowadziła w głąb kolejnego sadu.

Tym razem roślinność była bardziej zróżnicowana. Poza oliwkami, gdzieniegdzie znajdowały się cytrusy albo winogrona. Pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć tak wielkie owoce winogron.

Okolica zrobiła się mniej przyjazna. Przy każdej posiadłości rezydował pies. Nie były to pieski wielkości kaczki, ale potężne wilczury. Co kilkaset metrów B. odruchowo odskakiwała od ogrodzenia, przestraszona szczekaniem.

Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a my robiliśmy się głodni i zmęczeni. Gdy doszliśmy do skrzyżowania, uświadomiliśmy sobie, że Greckie mapy nadają się jedynie jako papier toaletowy. Wg mapy powinniśmy być w  Hersonissos, a w rzeczywistości byliśmy pośrodku niczego. Droga była bardziej ruchliwa, budynków było nieco więcej, ale nic nie wskazywało na to, by miejsce, w którym się znaleźliśmy, miało jakąkolwiek nazwę. Dla pewności przeszliśmy kilkaset metrów w każdą ze stron, ale to działanie nie miało żadnego wpływu na otaczający nas krajobraz.

Podjęliśmy decyzję - czas na powrót! To zadanie tylko z założenia wydawało się łatwe. Pójście tą ścieżką, którą przyszliśmy byłoby zbyt czasochłonne, a odkrywanie nowej trasy to duże ryzyko. Czy się opłaciło? Myślę że tak! Przeszliśmy kawał drogi, ale mieliśmy okazję zobaczyć kilka bardzo greckich rzeczy, np. zarastający kaktusem przystanek.

Jakaż była ulga gdy zobaczyliśmy drogowskaz z nazwą naszej miejscowości! Zmęczeni i szczęśliwi, przyczołgaliśmy się do naszego hotelu, by wziąć prysznic i zjeść kolację.
Sobota
To już końcówka naszej wycieczki. Tak, jak sobie obiecałem, zjadłem obfite śniadanie. Potem był spacer i Kawa w centrum naszej wioski.

Nie mogliśmy podjąć decyzji co do miejsca, w którym wypijemy kawę, baliśmy się, że znowu dadzą nam coś co nawet nie przypomina kawy. Po długim czasie poszukiwań usiedliśmy w przyjaźnie wyglądającej knajpce, z dużym tarasem. Potem pojawiły się wątpliwości:
  1. Pan kelner był sympatycznym staruszkiem z dużym wąsem. Po głosie można było stwierdzić, że pewnie dużo pije, ale facet był otwarty i uśmiechnięty.
  2. Pan kelner był Grekiem, więc kawa też będzie grecka...
B. zamówiła cappuccino a ja postanowiłem dowiedzieć się jak smakuje kawa po grecku. Tak jak się można domyślić - oba napoje były ohydne. W cappuccino jak zwykle była bita śmietana, a kawa po grecku to drobne fusy wymieszane z wodą. Nie dało się tego wypić ani zjeść, pomimo,  że dostałem filiżankę wielkości śliwki. Cóż, Grecy nie potrafią robić dobrych kaw, win zresztą też...

Chwilę później spacerowaliśmy wzdłuż morza. To był nasz ostatni dzień na Krecie, więc chcieliśmy jeszcze na chwilę zanurzyć nogi w słonej wodzie. Minęło kilka godzin, a my spacerowaliśmy tam i z powrotem. Wieczorem, po kolacji, udaliśmy się na zakupy.

Na pamiątki wydaliśmy resztę pieniędzy, które posiadaliśmy. Byłem zadowolony z zakupów, wiedziałem, że gdy przyjadę do domu i rozdam prezenty, wszyscy będą się cieszyć.

Wróciliśmy do naszego apartamentu i dość szybko zasnęliśmy. Rano trzeba było wstać i spakować się.
Niedziela
Ostatnie śniadanie na wyspie również było duże. Po posiłku oddaliśmy klucz, pożegnaliśmy się z obsługą i wyszliśmy na drogę.

Czekaliśmy na autobus, jednak zamiast autobusu przyjechała taksówka. Kierowca zapakował nasze bagaże i ruszyliśmy w stronę Heraklionu, po drodze zatrzymując się przy innym hotelu, by zabrać jeszcze dwie osoby.

Pasażerami byli starsi małżonkowie ze Śląska - stereotypowi Polacy. Podczas, gdy my pojechaliśmy odpocząć, oni narzekali na zbytnią ciszę. Chwalili się luksusowym hotelem i pytali o to, co robiliśmy podczas urlopu. Kobieta pytała nas o Konssos. Powiedziała, że wynajęli samochód i byli pod samym pałacem, ale jakiś Niemiec powiedział, że nie ma tam nic ciekawego, więc postanowili nie wchodzić. Myślałem, że padnę ze śmiechu.

Na szczęście, na lotnisku udało się nam zgubić rozgadane małżeństwo. Zgubiliśmy też naklejkę na bilet, co spowodowało pewne problemy formalne, aczkolwiek nie minęło dużo czasu i znaleźliśmy się na pokładzie samolotu.

Siedząc w fotelu robiłem podsumowanie całej wycieczki. Myślałem o tym, co czeka mnie po przyjściu do pracy, o tym jaka jest pogoda w Polsce i o planach na przyszłość. Moje myśli przerwał nieprzyjemny dźwięk z drugiej strony samolotu. Jakiś facet postanowił oglądać film na swoim laptopie. Cieszyłem się, że podróż nie potrwa już długo. Z irytujących rzeczy zostały jeszcze oklaski podczas lądowania i pośpiech pasażerów zaraz po wylądowaniu.

Z lotniska odebrał nas tata B. U rodziców B. zjedliśmy obiad i trochę się przepakowaliśmy. Wieczorem pojechaliśmy do Mojego Miasta.

W busie było bardzo tłoczno. Nic jednak nie przebiło pijanego faceta z tłustymi, jasnymi włosami. Facet, po wejściu do busa zaczął rozmawiać przez komórkę:

- ...ale słoneczko, jak Cię bardzo przeeeeepraszam no.... Jadę już do Ciebie. Bo kurdę, ja Ciebie proszę, cały dzień straciłem! Wyobraź sobie że pociągiem jedzie się dwa razy dłużej niż busem! No i dojechałem, spotkałem się z kolegami, wypiiiiiliśmy trzy piwa, cztery, no! Może pięć....Ale nie złość się cukiereczku, ja zaraz tam będę. Może wypijemy jakieś winko? co? Jak to nie chcesz?...

I tak właśnie wyglądała cała rozmowa. Później facet zadzwonił do jakiegoś kolegi:

- Słuchaj, to jakieś nieporozumienie jest! Cztery godziny jechałem w tamtą stronę! To jakiś absurd...No, tak. Wyyyypiliśmy jakąś wódeczkę, martini, czy jakieś takie dziwactwa. Gdzie mam Ci przelać tą kasę? Wysłać? To daj adres, zapamiętam....

B. śmiała się już bez skrępowania. Facet nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy w busie podsłuchują jego rozmowę.

Po godzinie, byliśmy w Moim Mieście. Tak zakończyła się wycieczka.

środa, 25 września 2013

Upadek imperium

Robi się ciekawie - co dopiero zamknąłem semestr, zaczyna się kolejny. Jeszcze nie mam pomysłu na jego zorganizowanie, siedem dni w tygodniu może nie wystarczyć.

W pracy wszystko się układa, a ja wpadłem na pomysł zrobienia czegoś bardzo fajnego, mam nadzieję, że zostanie to zauważone.

Wczoraj noc spędziłem u B. Byłem bardzo niewyspany, więc były duże problemy ze wstaniem. Szkoda, że moja praca wymaga punktualności. Chciałbym móc pracować w godzinach, które sam sobie ustalę. Z drugiej strony takie godziny pracy wymuszają na mnie normalną egzystencję, co w sumie może okazać się dobre.

Po powrocie z wycieczki zrobię wielką imprezę. Ze współlokatorami nie powinno być problemu. Jednego nawet poznałem - to mój współlokator z poprzedniego roku (nie pijaczek).

Zdecydowałem, że co miesiąc będę kupował jakąś książkę. Na razie na ten cel ustanowiłem budżet w wysokości ok 50 zeta. Fajnie poczytać coś, niezwiązanego z życiem zawodowym.

Niedawno czytałem o upadku Konstantynopola. Wg. mnie to bardzo tragiczna historia. Całkowicie odizolowane Państwo było skazane na upadek. Ostatnie dni obleganego miasta mogłyby spokojnie posłużyć jako scenariusz dobrego filmu. Co ciekawe, zachował się bardzo dobry opis zdobycia Konstantynopola. Obrońcy mieli około 10 tys. żołnierzy, atakujący ponad 80 tys... Ciekawskich odsyłam do Wujka Google.

niedziela, 22 września 2013

"Bezdomni"

W pracy jest bardzo śmiesznie. Mój zespół jest wyjątkowo twórczy, ludzie dbają o odpowiednią dawkę codziennego uśmiechu. Oto kilka przykładów:
  1. Koś z zespołu narysował na tablicy w sali konferencyjnej granata(taki co wybucha). Tak się złożyło, że akurat w tej sali manager miał przeprowadzać rozmowę rekrutacyjną. Zanim zaprosił kandydata, wszedł do salki, zmazał granata i napisał "co ja tutaj robię?!" Ciekaw jestem jaką minę miał kandydat, gdy to zobaczył. Ciekaw jestem jaką miał minę, gdy po drodze zobaczył naszą tablicę z narysowaną bombą! :-)
  2. W zespole mamy niejakiego D. To dość ciekawy człowiek - lubi jeść Nutelle, ostatnio ściął wszystkie włosy, bo był ciekaw jak to jest nie mieć włosów; czasami rysuje abstrakcyjne rzeczy. Ostatnio miał iść na jakiś meeting. Podobno na spotkaniu strasznie narzekał, że nie ma na czym notować. Zeszyt leżał na jego biurku. A w zeszycie, wielki napis: "cholera, zapomniałem notatek".
  3. Miałem do odrobienia dwie godziny pracy. Siedziałem do późna, więc postanowiłem zrobić coś zabawnego. Obkleiłem monitor D. karteczkami z napisami typu: "gdzie moja Nutella", "co się dzieje z moimi włosami?! - rosną!", "Jak żyć?", "A gdyby tak zjeść ten obiad?". Wszystkim się podobało:)
  4. Podczas przerw, część zespołu konstruuje trebusz z ołówków. Jest całkiem nieźle - trebusz ma już zasięg kilku metrów. 
Jak widać, atmosfera w pracy jest całkiem niezła, ludzie świetnie się dogadują, a ostatnio była nawet okazja integracji na imprezie firmowej.

Na uczelni trochę lepiej. Okazało się, że jednak zdałem coś, czego prowadząca nie zaliczyła - uwielbiam takie sytuacje! Mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia, powinienem jutro skończyć.

Cały wczorajszy dzień spędziłem z B, a wieczorem spotkaliśmy się z Jej przyjaciółką i poszliśmy grać w bilard. Nie wiem, czy mieliśmy pecha, ale wszystkie kluby, do których wchodziliśmy, były jakieś dziwne. Pierwszy wyglądał jak burdel i było w nim więcej ochroniarzy, niż ludzi. W drugim przesiadywali starzy Anglicy, a w trzecim nie można było kupić piwa(jakieś problemy prawne). Wybraliśmy klub nr 3, z tym, że piwo przynieśliśmy ze sobą:)

Przyjaciółka B. ma jedną poważną wadę - zapomina o tym, że ma piwo i zaczyna je pić, dopiero, gdy wszyscy skończą swoje, dlatego jeśli planuje się zmienić knajpy, trzeba mieć na uwadze to, że spotkanie może potrwać do 3. nad ranem... Na koniec chciała, żebyśmy Ją odprowadzili.

Na przystanku spotkaliśmy kobietę proszącą o "jakieś drobne, żeby mogła sobie jutro kupić zupę." Kobieta była bardzo przekonywującą. Mam żelazną zasadę, że nigdy nie daję pieniędzy. Podałem jej adres MOPSu - czasami warto wiedzieć takie rzeczy. Kobieta odpowiedziała, że nie wie gdzie to jest. Zapytałem, czy jest stąd - nie odpowiedziała, powiedziała, że od trzech tygodni jest bezdomna i rozpłakała się. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może rzeczywiście powinienem jej dać pieniądze, ale nie zrobiłem tego, powiedziałem jak trafić na miejsce a Ona odeszła. Dopiero później zorientowałem się, że jak na 3 tygodnie bezdomność jest całkiem czysta, ma umyte włosy i nie śmierdzi od Niej. Poza tym, nie odpowiedziała czy jest z Mojego Miasta. Zresztą nie wierzę, że można przez 3 tygodnie żebrać i nie wiedzieć że istnieją instytucje pomagające takim ludziom. A najciekawsze jest to, że zbierała na zupę o 3. w nocy... Myślę, że nigdy nie należy bezpośrednio dawać pieniędzy takim osobom. Co więcej - nie należy im kupować jedzenia, bo pieniądze, które mają na jedzenie, wydadzą na alkohol, albo na coś gorszego. Uważam, że jeśli ktoś chce naprawdę pomóc, powinien wspomóc organizacje zajmujące się bezdomnymi. Wtedy będzie można mieć pewność, że pieniądze trafią tam gdzie trzeba.

W czwartek przeprowadziłem się do mojego starego pokoju - Pokoju 1. Nawet sobie nie wyobrażacie jak tu jest czysto! Fajnie wrócić do swojego miejsca i móc żyć w czystości. Byłem już zmęczony syfem u MoD. Zapewne w nadchodzącym tygodniu ktoś się do mnie wprowadzi, więc korzystam z samotności jak się tylko da.
Za tydzień lecę na Kretę! To już pewne. Wylot w niedzielę nad ranem. Jestem szczerze podekscytowany. Nigdy nie byłem na takich wakacjach. Odliczam pozostałem dni...

wtorek, 10 września 2013

Śmiesznie.

W środę spotkałem się z M2. Tym razem wziąłem ze sobą B. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego - jak zwykle wypiliśmy parę piw i wesoło ze sobą rozmawialiśmy, pozwalając, by sympatyczne, czarne koty skakały nam po głowach. Wróciliśmy taksówką, grubo po północy.

Ciekawiej było następnego dnia. W pracy zrobiła się stresująca atmosfera, nic nie chciało wyjść, a support nie odpowiadał. Praca stała w miejscu, a zbliżał się deadline. Całe szczęście, że atmosfera wciąż determinuje wszystko inne.

Po wyjściu z pracy wydarzyło się coś niezwykłego - spotkałem chłopaka przyjaciółki Mojej Byłej! To było dziwne spotkanie. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wcale nie mamy ochoty rozmawiać o rzeczach, które wydarzyły się dawno temu. Padły standardowe pytania "co tam" i dość szybko poszliśmy w swoje strony, naiwnie sobie życząc wszystkiego dobrego. Czwartkowy wieczór spędziłem z B.

Jakież było moje piątkowe zdziwienie, gdy wracając z pracy spotkałem Grzesia! Wyjechał przed wakacjami do domu, ale jak się okazało, miał egzamin z elektroniki. Nie zdał ostatniego podejścia, więc będzie musiał dogadywać się z dziekanem w sprawie dalszego studiowania. Chyba nie pozostaje mu nic, jak powtarzać rok.

To jednak nie koniec opowieści o Grzesiu. Otóż idąc do akademika, Grzesiu wyciągnął z kieszeni klucz. Patrze...nie chcę wierzyć, znowu patrzę... Okazało się, że to klucze od mojego pokoju! Grzesiu spał u mnie przez dwa dni. Nawet nie pofatygował się zadzwonić! A kto go wpuścił? Oczywiście MoD!

Zamówiłem sobie Boską Komedię Dantego. Stwierdziłem, że dawno nie czytałem niczego klasycznego, więc postanowiłem to zmienić. Poszedłem na pocztę po paczkę. Mając szczęście do dziwnych sytuacji, musiało mnie spotkać coś dziwnego. W okienku obok stał obcokrajowiec o mongolskich rysach twarzy. Niestety żadna z pań nie znała angielskiego, więc zdecydowałem się pomóc. Facet był z Kirgistanu, dlatego pojawiło się parę problemów.

Dobra, nie chce mi się pisać historii całego tygodnia. Przeskoczę może do wczorajszego poniedziałku.

Wczoraj pisałem pieprzony egzamin. Wydawało mi się, że dobrze mi poszło, byłem wręcz pewny, że zdam, a tu dupa. Może kobieta mnie nie lubi? Co ciekawe, napisałem więcej niż MoD... ale nie będę się tu żalił. Teraz myśl o rezygnacji ze studiów robi się coraz bardziej realna.

Rozmawiałem z M3. Dziewczyna jest załamana, bo zauważyła, ze ma guzka, a teraz nie może się dostać do żadnego lekarza. Pytała mnie, czy mam czas, bo chciałaby trochę pogadać i napić się. Odpowiedziałem, że jak znajdę chwilę, to się z Nią spotkam, ale kurwa kiedy? Nie mogę z niczym wyrobić:/

Widziałem się wczoraj z B. Czekała na mnie koło mojej pracy. Bardzo się ucieszyłem, gdy Ją zobaczyłem, ale niestety dość szybko zauważyłem że coś nie gra.

To wszystko jest śmieszne. Żeby być szczęśliwym trzeba cholernie dużo pracować, a jak ma się coś spierdolić - to w jeden dzień. W czwartek kolejny egzamin. Mam to w dupie, idę spać. Za dużo siwych włosów.

środa, 4 września 2013

Gdzie podziała się prawda?

Podziwiam MoD za to, że potrafi zasypiać w miejscach i pozycjach zupełnie nie do przewidzenia. Wczoraj spał jakieś 6h trzymając głowę na łóżku a nogi na krześle, które nie dość, że było daleko od łóżka, to jeszcze miało znaczną wysokość. To pewnie wszystko przez tą pizzę, MoD je ją prawie bez przerwy.

W pracy robi się ciekawie. Skończyło się opie**** zaczęło się kodzenie, a właściwie pisanie dokumentacji... Duże projekty mają to do siebie, że aby coś znaleźć, trzeba spędzić nad tą rzeczą naprawdę sporo czasu, a gdy się już coś znajdzie - trzeba to baaaardzo szeroko opisać.

Doszedłem do wniosku, że nie potrafię znaleźć dla siebie mediów, które by mi odpowiadały. Nie chcę tu dołączać do rzeszy ludzi, którzy twierdzą, że media kłamią, ale cóż... chyba tak jest! Gazety drukowane mają tendencję do faworyzowania konkretnych opcji politycznych. Z kolei w internecie pełno badziewia i mylących tytułów. Od jakiegoś czasu obserwuję znany wszystkim portal Onet. Jestem pełen podziwu dla redaktorów tego portalu! Bardzo często można znaleźć tam dawkę mylących nagłówków. Nie wierzycie? Sprawdźcie! Przykładowo - wczorajszy, rzucający się w oczy artykuł, zatytułowany: "Obama ostro skrytykowany z powodu Polski". Widząc coś takiego, już byłem pewien, że link prowadzi do czegoś, co nie ma wielkiego związku z tytułem... Żeby w tym momencie nikt nie mógł mi nic zarzucić, napiszę, co znalazłem. Otóż, okazuje się, że w samym artykule, w tytule, już nie jest napisane, że Obama jest krytykowany z powodu Polski, ale , że w sprawie pojawił się "Polski wątek". Wiecie o co chodziło? To i tak nie ma znaczenia, jest o tym tylko jedno zdanie...
Aha! żeby Onet nie przyczepił się o to, że cytuję fragmenty i nie podaję źródła, pragnę poinformować, że źródłem jest Onet.pl, a fragmenty cytuję w zgodzie z obowiązującym prawem. Swoją drogą, nie macie czasem wrażenia, że prawo wyewoluowało tak daleko, że zamiast chronić przeciętnych obywateli, staje się narzędziem w rękach tych bogatych?

poniedziałek, 2 września 2013

Zaczęło się od jesieni - kończy się jesienią

Iks lat temu sprowadziłem się do akademika. Była prawie jesień, konkretnie koniec września. Nie znałem nikogo. Pierwszy znajomy, to człowiek, którego poznałem w kolejce do kwaterowania. Później byli współlokatorzy, później koledzy z roku... i tak jakoś grono znajomy powiększało się z każdym dniem.

Dzisiaj, z akademika wyprowadza się M. Mimo wszystko, jakoś tak smutno. Nie ma z kim pogadać, pokłócić się, czy coś wypić - wszyscy uciekli, pozostali młodzi studenci. Pewnie większość z nich jeszcze nie ma pojęcia, że studia to jeden z piękniejszych, o ile nie najpiękniejszy okres życia.

Dwa lata temu, jechałem z M, Jego samochodem, do akademika. Opisałem to nawet na starym blogu. Teraz M. odjeżdża tym samym samochodem.

Znając życie, jeszcze przez jakiś czas uda się utrzymać kontakt ze wszystkimi ludźmi, ale jak długo - tego nikt nie wie. Wiem za to inną rzecz - pod koniec września, albo na początku października planuję zorganizować ostatnią moją imprezę urodzinową w tym akademiku. Zaproszę wszystkich znajomych jacy jeszcze zostali w Moim Mieście. Nie mam wiele do stracenia - najwyżej wyrzucą mnie z akademika;)

Dzisiejszy wieczór jest bardzo nostalgiczny, więc nie wińcie mnie za formę tej wiadomości. Po prostu zdałem sobie sprawę jak szybko mija czas i jak ważna jest każda chwila - zarówno ta dobra, jak i ta zła. Zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy - nie żałuję niczego, co przeżyłem podczas studiów i tego, że studiowałem dłużej niż powinienem. Gdyby nie to, być może nie miałbym teraz pracy, cudownej dziewczyny i tylu znajomych.

A kiedy ja się wyprowadzę? Nie wiem, ale boję się, że po mnie nie będzie żadnego znajomego. Nie chcę być pierwszym i ostatnim. Jedno jest pewne - z końcem życia studenckiego, skończę pisać ten blog - to będzie mój pamiętnik. Wcześniejszego bloga przeniosłem już w bezpieczne miejsce, być może kiedyś zdecyduję się opublikować wszystko, w bardziej przystępnej formie. Jeszcze nie wiem, czy powstanie nowy blog - pewnie tak. Coś mi się zdaje, że nie będę mógł się powstrzymać, przed opisaniem jakiś nowych doświadczeń.

niedziela, 1 września 2013

Jesienne wakacje

Zbliża się jesień. Na drzewach czerwone jabłka i wielkie, fioletowe śliwki. Idąc sadem można też zjeść maliny, czernice, winogrona... jest wspaniale.

To ciekawe, że kiedyś wieś była dla mnie czymś powszechnym, rutyną. Teraz, odwiedzając moje rodzinne strony, zaczynam dostrzegać piękno w tych normalnych, cyklicznych zjawiskach. Kiedyś po prostu zrywałem z drzewa jabłko. Teraz zachwycam się jego kolorem zapachem i kształtem.

Najważniejsze, że słoneczniki zdążyły dojrzeć. Chyba tego nie pisałem, ale pomysł ich zasadzenia powstał wczesną jesienią, z myślą o B. Ona uwielbia słoneczniki, a ja chciałem zrobić coś, co zobrazuje moje zaangażowanie. Pewnie będzie zaskoczona - słoneczniki są bardzo dużo i co najważniejsze, mają gigantyczne nasiona.

W czasie gdy powstawał pomysł zasadzenia słoneczników, nie byłem pewny czy będę z B. Musiałem o Nią walczyć. Chciałem, by słoneczniki były dla mnie symbolem tego trudu. Ludzie idą na łatwiznę, kupując wszystko w sklepie.

Przed chwilą zdałem sobie sprawę, że kocham B. Nigdy nie nadużywam tego stwierdzenia, zresztą można to zobaczyć, śledząc mojego bloga. "Kocham" mówię tylko w wypadku, gdy jestem tego pewien. A dlaczego jestem tego pewien? To już zostawię dla siebie i dla Niej.

Tydzień temu spacerowaliśmy po górach. Była świetna pogoda, a trasa zachęcała do chodzenia. Pod koniec dnia byliśmy przekonani, że musimy częściej wybierać się na wycieczki. Nie minęło dużo czasu i podjęliśmy bardzo ważną decyzję - lecimy na Kretę!

Na Kretę polecimy na początku października. To będą moje pierwsze wakacje w takiej formie! Wziąłem już nawet urlop z tej okazji. Ciekawe w jaki sposób wpłynie to na nasz związek. Oby jak najlepiej!

czwartek, 15 sierpnia 2013

Ohydy ciąg dalszy

Rzygi na ścianie - czyli ciąg dalszy problemów ze współlokatorami. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał oznaczyć bloga jako +18.

W piątek pojechałem z B. do Jej domu - w sobotę miał być ślub kogoś z Jej rodziny - zostaliśmy zaproszeni. Na szczęście wyrobiłem się z zakupami ubrania. Obudziliśmy się rano, zjedliśmy śniadanie, zebraliśmy się i... w drogę!

Wzięliśmy samochód rodziców B. Po drodze zahaczyliśmy o Moje Miasto, ale tylko po to, by wziąć ubrania. Później była tylko podróż, rozwiane włosy i dobra muzyka. Nie jechaliśmy specjalnie daleko, ale i tak można było czerpać wiele przyjemności z tej przejażdżki.

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że B. ma bardzo fajną rodzinę. Jej pierwszy wujek jest drobnym, uśmiechniętym człowiekiem, który z dość dużym dystansem podchodzi do świata. Ma wesołą żonę i dwójkę dzieci. Mieszkają w jednorodzinnym domku w pięknej okolicy. Po wejściu do ich mieszkania od razu można poczuć wspaniałą, rodzinną, sielską atmosferę. Żona pierwszego wujka od razu zaproponowała mi coś do pica. Dzieciaki są urocze, bardzo stęskniły się za B. która w pewien sposób była dla nich dobrą ciotką.

Chwilę porozmawialiśmy, przebraliśmy się i pojechaliśmy na ślub.

Ślub i wesele miały bardzo klasyczną formę. Po mszy w kościele wszyscy pojechali do zajazdu, w którym miała odbyć się impreza. Była pseudo-góralska kapela, było dużo jedzenia, wódki, ciast, i była muzyka, co do której mieliśmy sporo zastrzeżeń. Kapela grała wyjątkowo dużo nieznanych melodii. Zdaję sobie sprawę z tego, że na weselach jest kiczowata muzyka, ale przynajmniej piosenki są rytmiczne i znane. Tutaj nie można było mówić o jakiejkolwiek rytmice. To były jakieś regionalne utwory, do których nie dało się tańczyć! Dopiero około 1. w nocy poleciało coś bardziej znajomego. Ponadto orkiestra robiła coś, czego nie ma w moich i B. okolicach. Chodziła do każdego gościa weselnego, grała na jego temat krótką przyśpiewkę, a gość wrzucał do koszyka banknot. Jak dla mnie - przesada. Ludzie i tak płacą za wesele, zresztą nie wszyscy mają przy sobie gotówkę. Najgorsze było to, że odgrywano takie przyśpiewki dla malutkich dzieci, które nie potrafią jeszcze mówić.

Na imprezie poznałem pozostałych wujków B. Drugi wujek jest człowiekiem, którego można określić mianem "imprezowicz". Polewanie ludziom wódki to jego specjalność. Jest otwarty, lubi rozmawiać na różne tematy i ma trójkę małych dzieci - uroczych dziewczynek. Jest szefem firmy, którą zarządza razem z pozostałymi wujkami B.

Trzeci, najstarszy wujek, jest najpoważniejszy ze wszystkich. Można z Nim porozmawiać o wszystkim, jest bardzo inteligentny, również na trójkę dzieci, w tym jednego emo-dzieciaka, który jako jedyny nie korzysta bez przerwy z komputera, czy tabletu.

Wesele przerzedziło się dość szybko. Na początku było grubo ponad 100 osób, a po północy było około 40. To dziwne że liczyłem ich wszystkich...

Pozwólcie jednak, że wstawię tu małą dygresję. W momencie, gdy ja z B. bawiliśmy się na weselu, M, MoD, S i cała reszta piła wódkę na imprezie zorganizowanej z okazji urodzin K2. Cóż tam się działo! Jak się pewnie domyślacie nikt nie został trzeźwy, ale to wie każdy - nawet przed imprezą. Ciekawsze było to, że dziewczyna MoD jest w Włoszech, a on całuje się i obmacuje z inną. A już najciekawsze było to, że ta "inna" to koleżanka jego obecnej dziewczyny. Jestem ciekaw jaki to będzie mało finał. Coś mi się wydaje, że sprawa może trochę eskalować...

Wracając do wesela... Powoli zbliżała się 2. B. była już zmęczona, a ja musiałem być trzeźwy następnego dnia. Potańczyliśmy jeszcze chwilę i podjęliśmy decyzję, by powoli się zbierać. Mieliśmy zarezerwowany pokój w budynku w którym odbywała się zabawa, więc nie było zamieszania z transportem. Poszliśmy spać.

Poranek był wspaniały. Długo zbieraliśmy się z łóżka, aby wziąć prysznic. Około 11. zeszliśmy na śniadanie. Pani podała bardzo tłustą jajecznicę. Ja poprosiłem o herbatę, B. o kawę. Dostałem wodę z cytryną, a B. siekierę nie do wypicia. Dopiero po kilku minutach doszliśmy do wniosku, że pewnie jest to standardowy posiłek antykacowy.

Po leniwym śniadaniu spakowaliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy w drogę! Najpierw pojechaliśmy do centrum. Znajdował się tam przepiękny rynek, typowy dla małych miasteczek. Poszliśmy do jednego ze sklepów i kupiliśmy lody. Po lodach pojechaliśmy do pobliskiego lasu, gdzie znajdowały się potężne skały. Było tam chłodno, więc nie śpieszyliśmy się zbytnio. Kolejnym etapem podróży był wujek nr 1. Znowu było rodzinnie. Zjedliśmy obiad i zostaliśmy poczęstowani malinami. Znowu straciliśmy godzinę na rozmowy i nawet nie wiem jak to się stało, że zacząłem się zwracać do wujka B na "ty". W końcu padła propozycja, by pojechać na pobliskie obserwatorium.

Pomysł był świetny. Dzieciaki wreszcie oderwały się od komputera, a my mieliśmy okazję, by jeszcze bardziej się integrować. Jechałem za wujkiem nr 1, bo tylko on znał trasę. Przyznam szczerze, że miałem pewne problemy, bo facet jeździ dość szybko. W sumie, nie ma się co dziwić - zna dobrze okolicę. Co ciekawe, droga prowadziła prawie na szczyt góry. Gdzieniegdzie było stromo, ale samochód nie miał większych problemów z podjazdem.

Szczyt jest dobrze zagospodarowany. Znajduje się tam wieża widokowa, sklep i boisko. Dzieciaki dostały piłkę, a my poszliśmy na spacer. Rozmawialiśmy o grzybach, zwierzętach, znajomych i o dawnych czasach. Wujek nr 1 i jego żona zaprosili nas do siebie w bliżej nieokreślonej przyszłości. Powiedzieli, że jeśli będziemy mieć ochotę, to możemy przyjechać, a Oni chętnie nas ugoszczą.

Ostatnim punktem wyprawy były kolejne lody i powrót do wspomnianego domu. Wypiliśmy jeszcze herbatę i udaliśmy się w podróż powrotną, po drodze odwiedzając cmentarz, na którym jest pochowana babcia B. Zapaliliśmy znicze.

Robiło się już ciemno, gdy wyjechaliśmy na większą drogę. B. włączyła spokojną muzykę, ja uchyliłem nieco szybę. Jechało się spokojnie, co ciekawe, droga nie była bardzo oblężona.

Do Mojego Miasta wróciliśmy o 22. Nie było sensu jechać dalej. Doszliśmy do wniosku, że samochód odwieziemy w poniedziałek. Pożegnałem się z B, wziąłem część ubrań i poszedłem do akademika.

Wziąłem klucz z recepcji - okazało się, ze MoD nie ma w pokoju. Otwieram drzwi, rozkładam wszystkie ubrania, wchodzę do łazienki i .... KURWA! Wszędzie zaschnięte rzygi! Nie wiem jak to możliwe, żeby zarzygane było wszystko: od kibla, po umywalkę i ściany. Smród niesamowity! Wiem, że to ohydne, ale dzięki temu, przez chwilę możecie się poczuć tak, jak ja się poczułem...

MoD nie odbierał telefonu, dopiero na drugi dzień odpisał, że "przecież sprzątał". Jasne, chyba rozsmarował, a nie sprzątał. Dobrze, że byłem w pracy, bo ręka bardzo mnie świerzbiła. Jak można być takim idiotą, żeby zostawić tak wielki syf i pojechać do domu?!

Całe szczęście, że musiałem zostać w akademiku tylko do rana. Kolejną noc przespałem u B. Do tego czasu sprzątaczka wyczyściła łazienkę. Chociażby dlatego MoD powinien po sobie posprzątać - z szacunku dla tej kobiety.

Wczoraj, wróciłem z pracy i znowu się wkurzyłem. MoD zostawił w łazience swoje majtki, na moich przyborach do golenia. Wkurwiłem się po raz kolejny, wytarłem jego majtkami podłogę i rzuciłem je na Jego łóżko. Później przeprowadziłem z Nim rozmowę i upewniłem się, że nie spróbuje tego po raz kolejny... Powiedziałem mu, że jeśli tak się stanie, to będę obkładał tymi gaciami jego jedzenie. Co za wkurwiający człowiek! Czy takim ludziom wszystko trzeba tłumaczyć jak dzieciom?!

Wczoraj wieczorem była spontaniczna impreza. To było kameralne picie w gronie znajomych. Jedyną wadą była przepita. M. kupił napój o smaku rumu. Dobrze, że nie kupił napoju o smaku wódki...

wtorek, 6 sierpnia 2013

Sikanie Alfabetem Morse'a

Pod blokiem mojego akademika odbywają się jakieś rajdy samochodowe. Nie wiem, co się tam dzieje, grubo po północy słyszałem hałas jak z fabryki.

Weekend był tragiczny dla moich finansów. Owszem, kupiłem sporo użytecznych rzeczy - głównie ubrania, ale wydałem też sporo na pierdoły. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że żywność w Moim Mieście bardzo podrożała. Teraz idąc do kawiarni, za kawę trzeba zapłacić 10 zeta... Błogosławiony niechaj będzie ekspres w mojej pracy(który niestety właśnie się zepsół)

W sobotę przez cały dzień chodziłem z B. po sklepach i kupiłem fajny garnitur. Dzisiaj będę musiał odebrać spodnie. Zauważyłem, że stosunek do klienta, to duża część sukcesu firmy. Byłem w wielu sklepach, ale ostatecznie przekonała mnie bardzo rezolutna pani sprzedawczyni.

Niedziela zaczęła się od śniadania na mieście ze znajomymi B. Trochę dziwnie się tam czułem, bo Ci znajomi to trzech prawników i jedna lekarka. Wiało snobizmem. Znalazłem wspólny język z tymi ludźmi, ale dziwnie się tam czułem. W jakiś sposób było w tym wszystkim coś sztucznego. Na szczęście spotkanie szybko się skończyło i w ramach miłego spędzania czasu, wybrałem się z B. do jednego z większych parków w Moim Mieście. Wróciliśmy wieczorem. Zdążyłem zrobić obiad i pozmywać naczynia. Potem przyszedł błogi sen...

Hmm... zapomniałem wspomnieć o piątku. To był ciekawy dzień! B. zaprosiła mnie na grilla organizowanego przez Jej znajomego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ów znajomy jest Pakistańczykiem, a wśród przybyłych gości było dużo obcokrajowców. Byli Włosi, Argentyńczycy, Brytyjczycy i zdaje się był też Amerykanin.

Nie tylko ja miałem intensywny weekend. M i S również dobrze się bawili. Pojechali nad jezioro pod namioty. M. wrócił z wycieczki bez butów, ale za to ze skręconą kostką. Jak pewnie się domyślacie, zrobiło się im troszkę sucho, więc musieli ugasić pragnienie wódką. Gdy S. zrobił się już bardzo pijany, zgubił swoje buty i zabrał buty M, po czym oddalił się w nieznanym kierunku. Jak się później okazało, wrócił do Mojego Miasta, bo myślał, że na drugi dzień musi iść do pracy. Był piątek.

M. Nie był zadowolony z powodu braku butów. Pożyczył japonki od jednego ze swoich znajomych i w ten sposób pokonał trasę dzielącą go od cywilizacji.  Droga powrotna wiele go kosztowała. Wrócił ze skręconą i zdartą od obtarć nogą.

Dzisiejszy poranek był dla mnie źródłem mocnych wrażeń. Pierwsze co zobaczyłem po otworzeniu oczu, to pojemnik z moczem. MoD robi jakieś badania i położył pojemniczek, z tym co wysikał, na stole, obok jedzenia. Gdy człowiek z kimś mieszka, chyba z czasem zapomina o dobrych obyczajach.

Bardzo denerwuje mnie H. Zawsze po powrocie z pracy, siedzi przy komputerze w samych gaciach i zostawia otwarte drzwi do składu. On ma chyba jakieś kompleksy. Gdyby przynajmniej miał coś do zaprezentowania... ale nie! Kawał beczki i slipy komunistyczne. To jeszcze nic! Wieczorami, ma zwyczaj sikać przy otwartych drzwiach do łazienki. Żeby było śmieszniej robi to alfabetem Morse'a... Ohydny człowiek!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Trujące grzyby

Dawno już tu nie pisałem. Wybaczcie, jednak stała praca sprawia, że mam o wiele mniej czasu.

Pierwszy miesiąc pracy za mną. Zajmuję się dziwnymi rzeczami, poznaję technologię, o której nigdy nie miałem pojęcia. No i najważniejsze - dostałem wypłatę! W sobotę zrobię zakupowe szaleństwo, a tymczasem muszę przetrwać jeszcze jeden dzień...

Dwa dni temu zatrułem się obiadem. Zamówiłem coś dziwnego w sosie z kurek i chyba te kurki nie były kurkami. Pod koniec pracy zaczęła mnie boleć głowa, później było już tylko gorzej. W pewnym momencie kompletnie straciłem orientacje, zakręciło mi się w głowie i miałem problem z oddychaniem. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Ciekawe skąd wzięli te grzyby...

Zdążyłem już się zintegrować z innymi osobami, którzy razem ze mną zaczęli pracę. Był grill, było trochę piwa. Wziąłem nawet B. Podobało Jej się! Mi się za to nie podobało, że mój kolega do Niej zarywał.

Na weekend byłem w domu. Już dawno nie było tak dobrej atmosfery. Wszyscy uśmiechnięci i rozgadani. Nawet nikt się specjalnie nie kłócił.

W czasie, gdy ja byłem w domu S. imprezował w akademiku. MoD również pił, więc mój pokój w akademiku był raczej słabo pilnowany. Gdy wróciłem ochrzaniłem MoD, bo gdzieś się zapodziała jedna hantla. Nie miałem zamiaru Jej szukać, stwierdziłem, że to zadanie dla MoD i poszedłem do B. Rano dostałem telefon z informacją, że hantla się znalazła. S. włożył ją pod poduszkę...

Dziś znowu szykuje się integracja, tym razem jest propozycja imprezowania w knajpie na rynku. Niespecjalnie mi się chce, ale kto wie - może się zdecyduję. Szkoda, że jutro trzeba pójść na 8. do pracy.

niedziela, 14 lipca 2013

Opis minionego tygodnia

Tydzień temu w piątek, miała miejsce spora impreza, organizowana przez mojego kolegę z pracy. Początkowo nie planowałem tam iść. O 20 byłem z B. w sklepie i robiłem zakupy. Później przyszła olbrzymia ulewa. Staliśmy na przystanku i obserwowaliśmy jak ludzie uciekają przed deszczem. Dwie dziewczyny postanowiły się nie przejmować, ściągnęły buty i zaczęły skakać i krzyczeć. To było świetne!

Tramwajem przedostaliśmy się do mieszkanie B. Całe szczęście, że miałem parasol. Po drodze zadzwonił do mnie T2. On również wiedział o organizowanej imprezie i przekonał mnie, żebym tam poszedł. Mieliśmy spotkać się gdzieś w okolicach akademików. T2 przyszedł razem ze swoim bratem. Zaskoczył mnie, bo umówił się z trzema dziewczynami. Jeszcze bardziej byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem owe niewiasty. Były całkowicie pijane! Idąc na imprezę, jedna z nich bez przerwy mówiła mi jaka to nie jest "nak*rwiona". Gdy dowiedziała się, że pracuję w tej samej firmie co T2, chciała się do mnie przytulać...

Na szczęście droga nie była aż tak długa i szybko dotarliśmy na miejsce. Impreza przerosła moje oczekiwania. Przede mną stał duży dom. Cały dom był miejscem zabawy. Samo przywitanie się ze wszystkimi zajęło ponad 10 minut. Było tam grubo ponad 50 osób. Jak to wszystko wyglądało? Na parterze większość piła a niektórzy spali. Na górze, grupka osób grała w butelkę. W piwnicy przesiadywali dresiarze i rozmawiali o tym jak to się kiedyś z kimś bili. Około północy przyszedł profesjonalny DJ i w piwnicy zrobiła się dyskoteka. W tym czasie spacerowałem pomiędzy ludźmi i nie mogłem wyjść z podziwu. Moje imprezy były bardzo niewinne przy tej. Kobiety były bardzo roznegliżowane. Jedna chwaliła się swoimi tatuażami na różnych częściach ciała. Inna upiła się do tego stopnia że krzyczała w stronę wiatraka i myślała, że jest to śmieszne...było to śmieszne.

Impreza zakończyła się tym, że jej organizator pobił się z facetem, który próbował poderwać jego byłą dziewczynę. Wyszedłem razem z T2, jego bratem i dziewczynami. Skierowaliśmy się w stronę rynku z nadzieją na znalezienie knajpy, w której można byłoby wypić piwo. Zamiast knajpy, znaleźliśmy McDonalda... Zjedliśmy, tępo patrząc na siebie. Byliśmy tak zmęczeni, że zdecydowaliśmy rozejść się do domów. O 6. rano wróciłem do akademika. Złapałem czkawkę, której nie mogłem się pozbyć do momentu, aż położyłem się spać.

Następnego dnia opowiedziałem B. o imprezie. Była zadowolona, że nie zdecydowała się pójść.

Któregoś dnia na korytarzu akademika spotkałem Grzesia, który powitał mnie w bardzo zaskakujący sposób:

- Cześć, nie mógłbyś mnie przenocować? Jestem bezdomny, współlokator wyrzucił mnie z mieszkania, a rodzice nie chcą dać pieniędzy, bo się nie uczę.

Hmm... Cały Grzesiu. Wiedziałem, że kiedyś tak będzie. Nie mogłem się zgodzić na przenocowanie, bo gdybym to zrobił, nigdy by się nie wyniósł. Podejrzewam, że taki sam problem miał jego wcześniejszy współlokator. Wkurzył mnie tym, że jakiś czas później zaczął snuć plany o jednoosobowym mieszkaniu. Przecież nie ma żadnych pieniędzy, nie ma pracy - nie szuka jej nawet! Nie stać go na żadne mieszkanie, a mówi o jednoosobowym. Ten człowiek żyje utopią! Ostatecznie sprawa wyjaśniła się gdy Grzesiu zamieszkał u M. Próbował zdać egzamin z elektroniki, a gdy dowiedział się, że nie zdał - pojechał do domu. Kiedyś zrobiło mi się Go żali i pozwoliłem mu uczyć się przez noc u mnie. On i tak się nie uczył, tylko oglądał jakieś głupie filmy w internecie. Chciałem mu pomóc, jakoś go zmobilizować, poczęstowałem go nawet kolacją, zrobiłem kawę, ale wszystko na nic. Facet nie nadaje się na studia.

W niedzielę o godzinie 17. dostałem telefon od kierowniczki. Zszedłem na dół - była u siebie. Poprosiła mnie, bym się przeprowadził, bo nie mogę samotnie mieszkać w jednym pokoju. Ależ byłem wkurwiony. Musiałem zacząć przenosić rzeczy. Postanowiłem, że zamieszkam z MoD. Ostatnio dobrze się z nim dogaduje, a MoD bardziej dba o porządek. Przeprowadzka zajęła mi kilka godzin. Mimo, że pokoje nie są od siebie bardzo oddalone, to skończyłem o godzinie 2. w nocy. Rano musiałem wstać o 6. Było to troszkę irytujące...

Nie jestem jedyną osobą, która się przeprowadziła. M. mieszka teraz w Pokoju 3, a jego dotychczasowe miejsce snu zajęły dwie dziewczyny.

Kolejny tydzień pracy był całkiem przyjemny. Zaczęły się kolejne szkolenia, już coraz bardziej zaawansowane. W środę z serwisu wrócił do nas ekspres do kawy - szaleństwo - prawdziwy ekspres ciśnieniowy, który nawet sam mieli kawę! Teraz poranki bywają wspaniałe!

B. zachorowała. Odwiedzałem ją codziennie po pracy i pytałem jak się czuje. Na szczęście jest już względnie dobrze. Musiała wziąć L4. Dobrze zrobiła, naprawdę słabo wyglądała. Dwa dni temu pojechała do domu. Ostatnio, nasze stosunki bardzo się poprawiły. Wyjaśniliśmy sobie sprawę, o której wcześniej pisałem. B. wyznała mi coś bardzo ważnego. Czuję, że nasz związek się umocnił.

W piątek wieczorem siedziałem przy komputerze i chciałem napisać tego posta. Zgadnijcie kto mi przeszkodził? Drzwi otworzyli S. i T. Chcieli pić wódkę. Nie mogłem odmówić! Dawno się z nimi nie widziałem, był weekend - czemu nie? Co było dalej? Kilka butelek wódki w ekspresowym tempie. Jakoś to przetrwałem, ale nie mogłem zrozumieć dlaczego musimy tak szybko pić. Okazało się, że S. miał wielkie parcie, by pójść później na miasto. Z tego co się dowiedziałem, S zgubił się nad ranem w komunistycznej dzielnicy Mojego Miasta... Nie mam pojęcia co stało się z T. Pewnie wrócił do dziewczyny.  Ja, po piciu wódki, poszedłem spać.

Przespałem dużą część minionego dnia. Cholera, znowu obudziłem się w ubraniu! O 13. obudził mnie SMS od B. Oddzwoniłem. Dowiedziałem się, że wysłałem Jej wczoraj jakieś śmieszne sms-y, miała z tego niezły ubaw. Przeprosiłem Ją i zaproponowałem, żeby coś jutro wspólnie zrobić. Zdecydowaliśmy się na kino.

Postanowiłem, że powrócę do dbania o moje ciało. Zrobiłem duży trening. Biegając, zdałem sobie sprawę, że mam o wiele niższą formę niż chociażby na wiosnę. Codzienne obiady i brak aktywności fizycznej robią swoje. Muszę wprowadzić jakąś systematykę, bo inaczej stanę się grubasem. Daleko mi do tego, ale lepiej dmuchać na zimne.

MoD pojechał na weekend do domu. Potrzebowałem suszarki, więc udałem się do M. Nie było go u siebie - zapukałem do drzwi obok. CYCKI! Otworzyła dziewczyna z olbrzymimi cyckami. Powiedziałem, że chciałem pożyczyć suszarkę. Nowa współlokatorka nie robiła problemów. Chwilę późnej, do mojego składy ktoś zapukał. Otwieram drzwi i... więcej CYCKÓW. Przyszły dwie dziewczyny. Nie znam ich. Zapytały, czy nie chciałbym z Nimi pić. Zaskoczyły mnie. Z tego co mi powiedziały, to normalnie studiują w innym mieście, ale wprowadziły się na czas wakacji.

Zamiast pić, zrobiłem pranie i nauczyłem się czegoś, co pewnie przyda mi się kiedyś do pracy. Mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia, ale nie wszystko na raz - są pewne priorytety. Dobrze byłby ogarnąć sprawy związane ze studiami, a potem zabrać się za aplikację, którą chciałbym napisać... Mam ciekawy pomysł i kto wie - może na tym zarobię:)

piątek, 5 lipca 2013

Jak wygląda praca w korpo?

Muszę przyznać, że pierwsze dni pracy minęły bardzo pozytywnie. Co prawda, wczoraj miałem dość nudne szkolenie, ale jedno nieciekawe szkolenie to nie problem. Bardzo podoba mi się środowisko pracy. Atmosfera jest luźna, nie ma problemu żeby się czegoś dowiedzieć, nigdy niczego nie brakuje, a szef jest bardzo sympatyczną osobą i wszyscy go lubią. Podczas pracy można pójść do kuchni i wypić herbatę, kawę, czy sok. Wybór jest spory, ostatnio widziałem nawet herbatę gruszko-jakąśtam, a do kawy jest porządny ekspres ciśnieniowy. Obiady są donoszone do biurka a ponadto jest mnóstwo bonusów socjalnych.

Przed chwilą byłem z B. na koncercie moich znajomych. Wśród znajomych była K3, która bardzo chciała poznać B. Powiedziała mi, że B. jest bardzo ładną kobietą. Zrobiło mi się bardzo miło.

Mniej miło zrobiło mi się podczas naszego powrotu. Spacerowaliśmy ulicami Mojego Miasta i przy okazji tego spaceru rozmawialiśmy o znajomych. Powiedziałem B. że dzisiaj dziewczyna MoD wylatuje za granicę na dwa miesiące. Wyraziłem swoje obawy co do tego czy ten związek przetrwa. Wiecie co mi odpowiedziała? "Najwyżej zrobią sobie skok w bok i potem wrócą do siebie". Nie wiem czy tylko ja jestem nienormalny i może źle zareagowałem, ale wkurzyłem się, że powiedziała coś takiego. Niby sprawa nie dotyczy nas, ale nie podoba mi się swoboda z jaką to powiedziała. Jestem wkurzony.

wtorek, 2 lipca 2013

Wielka Wsteczna Improwizacja

Zaczęła się praca, studia spadły na dalszy plan. Coś mi się wydaje, że otwarłem kolejny, bardzo ważny etap mojego życia. Jako, że podjąłem prace na pełny etat, może się okazać, że nie będę w stanie dokończyć obecnych studiów. Nawet jeśli się uda, to studiowanie będę mieć zupełnie inny charakter, utraci część zwaną "kontaktami towarzyskimi". 


Pamiętacie jak zacząłem pierwszego bloga? Część z Was pamięta. Byłem zupełnie inną osobą, z zupełnie innymi problemami. Uważam, że wtedy nie byłem jeszcze wystarczająco dojrzały. W ciągu dwóch lat zmieniło się bardzo wiele i myślę, że duża w tym zasługa pisania. Wyrzuciłem z siebie złe emocje i z czasem osiągnąłem osobisty spokój. Teraz mam kobietę, dobrą pracę i wyższe wykształcenie. Owszem, zawsze może być lepiej, ale i tak uważam to za wielki sukces. 

Czuję, że już długo nie pomieszkam w akademiku, a niebawem zacznie się normalne, dorosłe życie. Wydaje mi się, że za kilka miesięcy miejsce, w którym mieszkam, będzie tylko wspomnieniem i źródłem tematów podczas spotkań ze znajomymi. Zdaje sobie sprawę, że z perspektywy trzeciej osoby moje refleksje nie są niczym ciekawym, ale blog jest przede wszystkim dla mnie. Jestem ciekaw jak zareaguję, gdy przeczytam ten wpis za kilka miesięcy czy lat. 

Moje myśli nie są bezpodstawne. Już teraz z akademika wyprowadzają się bliscy znajomi. Dwa lata temu uciekł T. Teraz S. w ciągu kilku miesięcy akademik opuści D(któremu swoją drogą dobrze się powodzi). Z końcem wakacji zniknie M. Z bliskich znajomych zostanie tylko MoD...chociaż nie wiadomo, bo dobrze zarabia i może nie dostać akademika. Co ciekawe, Jego dziewczyna wyjechała na 2 m-ce do Włoch. Ciekawe, czy wytrzyma...

Jak widać, ludzie znikają. Z tej całej grupy osób, to ja pierwszy zamieszkałem w akademiku. Kilka dni później wprowadził się MoD... A teraz ostatni się wyprowadzę? Może jednak uda się oszukać przeznaczenie?

Teraz, gdy nie będzie znajomych ze studiów, trzeba nawiązać znajomości w pracy. Już dziś poznałem kilku sympatycznych korpo-ludzi. Nigdy nie miałem problemów z nawiązywaniem kontaktów, więc powinno pójść gładko. Korpo-ludki to ciekawy gatunek społeczny. Zaklasyfikować ich można jako bogatą klasę średnią. Są zawsze weseli, robią to, co każe przełożony, i wychwalają swą korporację pod niebiosa. Myślę, że każdy Korpo-ludek powinien nosić koszulę z logo swojej firmy. Najlepiej z fosforyzowanym napisem.

Śmieję się, a jakby nie było sam stałem się Korpo-ludkiem. Teraz będę codziennie chodził do swojej firmy, o określonej porze jadał obiad, a w pracy szczerzył zęby jak szympans.

A co będę robił? To jest bardzo dobre pytanie! Nie mogę nic zdradzić, bo wszystko jest w chuj tajne. Samo podpisywanie jakiś dziwnych dokumentów o poufności zajęło 1.5h i wcale nie przesadzam! Dostaliśmy kilkadziesiąt stron do przejrzenia. Dowiedziałem się, że teraz zacznie się okres szkoleń. Ciekawe jak długo to potrwa. Mam nadzieję, że nauczę się czegoś ciekawego.

Jutro kolejny dzień pracy. Nareszcie zobaczę swoje biurko! 

środa, 26 czerwca 2013

Czas na konferencję!

W niedzielę zgubiłem komórkę. Byłem w kinie z B. i jakoś musiała mi wylecieć z kieszeni. Po seansie próbowałem jej szukać, ale ktoś w końcu zgasił światła i nic się nie dało zrobić. Trochę do dupy, bo na komórce miałem sporo kontaktów, poza tym dostęp do mojego banku i sam numer, który mają wszyscy... No nic, będę miał sporo zabawy. Najśmieszniejsze jest to, że żeby zmienić numer w moim koncie bankowym, trzeba podać kod, który przychodzi na starą komórkę... super! Jeśli chodzi o zapisane numery telefonów, to gdzieś na komputerze robiłem kopię, więc nie jest źle, baza jest dość aktualna. Najgorzej z numerem. Pewnie przez 2 tyg nie będę miał do niego dostępu.

Próbowałem pytać o tą komórkę dzień później, jednak bez skutku, pewnie ktoś ją zabrał. Trzeba przyznać, że obsługa tego kina była bardzo miła, bo nawet pomagali w poszukiwaniach. Bardzo mi się to spodobało.

W poniedziałek miałem spotkanie zarządu tej mojej Organizacji. Organizujemy we wrześniu konferencję! Nareszcie się sprawdzimy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie jest sporo niewiadomych, ale mam nadzieję, że wszystko się uda. Najważniejsze, że coś się dzieje i wreszcie się sprawdzimy. Trzeba coś wymyślić ze sponsorami...

Gdy szedłem na to spotkanie, rozpoczęła się wielka ulewa. Wszyscy wchodzili do akademika, a ja wychodziłem z uśmiechem na twarzy. W swej naiwności sądziłem, że parasol coś mi pomoże... Przeszedłem może 200 metrów i pomimo, że miałem parasol, byłem całkowicie mokry! Jako, że było to raptem 10% drogi, którą miałem przejść, wróciłem do akademika. Pierwsza próba wyjścia zakończyła się klęską.
W akademiku przebrałem się w suche ubranie i zaraz po tym podjąłem drugą próbę wyjścia. Padało nieco mniej, więc się udało.

A dzisiaj lenistwo. Miałem zrobić sporo rzeczy i nie zrobiłem nic. Jestem zły sam na siebie. Udało mi się przynajmniej zrobić wieczorem zakupy. Po zakupach spotkałem B. i wróciłem z nią do akademika, po czym udaliśmy się do Niej. Ona właśnie śpi, a ja obserwuję jak pięknie wygląda:)

piątek, 21 czerwca 2013

Zapach gówna

Ale mnie wkurwia współlokator. Sra, pierdzi i nie wyrzuca śmieci. Smród niesamowity! No rozumiem, że Pijaczek jest człowiekiem i czasami musi pierdzieć, ale ileż można! Wczoraj, musiałem uciekać z akademika, bo tak zapierdział pokój, że omal się nie porzygałem. Po jednej fali smrodu - następna. Na dodatek cholerne upały. Dzień wcześniej nie było lepiej. Przyszedłem rano do akademiki, a tam smród, że wytrzymać się nie da. Pijaczek oczywiście nie kupił worków na śmieci, a jakieś jego jedzenie wesoło się rozkładało.

Chcecie więcej? Dzisiaj Pijaczek zrobił super śmierdzącą kupę. Rozumiem, że może się zdarzyć, ale idiota zostawił za sobą wszystkie otwarte drzwi! No kurwa! Wytrzymać się nie da! Zamknąłem wszystkie drzwi i popatrzyłem wymownie na Pijaczka. Chyba zrozumiał...

Jestem zdeterminowany, by wyprowadzić się z akademika i po wakacjach to zrobię. Mam dość debili, którzy nie znają podstawowych zasad współdzielenie mieszkania. Mam też dość niszczenia moich rzeczy. Moja patelnia wygląda jakby była lodowiskiem. Kubki, z których korzystają współlokatorzy są tak brudne, że trzeba byłoby je zanurzyć w kwasie, żeby je wyczyścić!

Całe szczęście, że ostatnio dużo czasu spędzam u B. - w przeciwnym wypadku byłbym już pewnie na oddziale toksykologii. Jadę zaraz do domu, muszę odpocząć, za duży syf.

środa, 19 czerwca 2013

Przeprowadzka S.

Coś mi się zdaje, że mój blog zaczyna podupadać. Coraz rzadziej piszę, coraz mniej chce mi się pisać. Co jest powodem? Tu sprawa jest dość jasna - moja kobieta. Znajduję w Niej również to, co wcześniej znajdowałem w prowadzeniu bloga. Gdy mam ochotę o czymś napisać, to piszę do Niej maila. Od kiedy wróciła do Krakowa, to cały możliwy, wolny czas spędzamy razem. Tak było w poniedziałek, tak było wczoraj. Moje życie się zmienia, obiektywnie - robię się coraz mniej ciekawy, ale subiektywnie czuję się lepiej. Chyba tego właśnie potrzebowałem.

Czasami zdarzają się jeszcze typowo akademickie sytuacje, ale jest ich coraz mniej. Tak też było w sobotę. Miałem z kolegą kręcić film na zaliczenie, ale nie mogliśmy się dogadać i skończyło się na tym, że On został u siebie, a ja piłem wódkę. Przyszedł K2 z T i zapytali, czy będę z Nimi pił... miałem ochotę, więc czemu nie? Po godzinie przynieśli dwie butelki wódki. Wypiliśmy je dość szybko, potem pojawiły się kolejne dwie itd. Sam nie wiem kiedy się upiłem. Było ze mną bardzo źle. Obudziłem się o 2. w nocy, w swoim łóżku, co ciekawe - prawie trzeźwy. Wtedy też zorientowałem się, że B. kilka razy próbowała się do mnie dodzwonić. Wysłała też SMS, że się martwi. Zrobiło mi się głupio. Podczas, gdy Ona się martwi, ja piłem wódkę z kolegami. Na drugi dzień zadzwoniłem i Ją przepraszałem. Na szczęście nie była na mnie bardzo zła.

S. wyprowadził się z akademika! Właśnie wtedy, gdy piliśmy. Przyszedł w trakcie naszej improwizowanej imprezy i zaczął pić wódkę. W tym dniu miał razem z kolegą przewozić rzeczy do nowego mieszkania. Nieszczęśliwie dla Niego, troszkę się naj*** i zapomniał o kilku gratach. Przyjechał do mieszkania całkiem pijany. Zarówno kierowca samochodu jak i dziewczyna S. byli bardzo niezadowoleni. Pierwszy dzień z kobietą, a S. już jest pijany, ciekawe jak będzie dalej. Chyba mu się troszkę nudzi, bo wczoraj wysłał mi SMS-a z prośbą o rozłożenie basenu na balkonie. Zignorowałem sprawę, nie chce mi się.

W niedzielę przyszedł kolega, z którym miałem robić projekt. Wiele razy nagrywaliśmy te same sceny, bo nie mogliśmy przestać się śmiać. Nic nie chciało działać tak, jak zaplanowaliśmy. Green box był pomięty, więc biegaliśmy z rozgrzanym żelazkiem, żeby go wyprasować. Nie mogliśmy znaleźć dostatecznej liczby aktorów i zapomnieliśmy nagrać kilku scen. Światło było do dupy, kamera zresztą też. Najważniejsze, że ostatecznie udało się zrobić ten cholerny projekt. Siedzieliśmy do 5. rano, właściwie bez przerwy. Kolega zdecydował, że nie opłaca mu się wracać do domu, więc spał u mnie.

O 9. w poniedziałek miałem egzamin z angielskiego. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miał taki ból głowy. Przez 40 minut nie mogłem się skupić na tym co piszę, przez co raczej słabo mi poszło. No, ale nie ma się co dziwić - takie są efekty całonocnej, intensywnej pracy nad projektem.

Z projektu dostaliśmy piątkę i dopiero wtedy mogłem się wyspać, chociaż ciężko nazwać 3 godziny leżenia w łóżku "wyspaniem się".

Wieczorem spotkałem się z B. Najpierw poszliśmy na piwo, później do Niej. Zjedliśmy najlepszą na świecie kolację. Rano przytrafiła się śmieszna sytuacja, bo B. była jeszcze trochę zaspana, zrobiła sobie kanapkę do pracy i później chodziła po mieszkaniu tam i z powrotem, by w końcu oznajmić ze smutną miną i spuszczoną głową: "Zgubiłam kanapkę". B. jest urocza:)

Wczoraj miałem jakieś kolokwium zaliczeniowe, ale nie było z nim większych problemów. Nauczyłem się i napisałem wszystko. W końcu dotyczyło przedmiotu, którym się interesuję - bezpieczeństwa sieci komputerowych.

Po kolokwium znowu spotkałem się z B. Kupiłem wino i chcieliśmy zrobić kolejny miły wieczór. Niestety coś się spieprzyło. B. była smutna. Chyba udało mi się Ją pocieszyć, sam nie wiem. Trochę się na Nią wkurzyłem, bo nie zawsze zachowuje się racjonalnie, ale wiem, że każda kobieta tak ma, takie momenty trzeba po prostu przeczekać, a później szczerze porozmawiać - to bardzo pomaga.

Tej nocy miałem dziwne sny. B. powiedziała mi rano, że jak spałem, bardzo szybko biło mi serce. Nie dziwię się, rzadko miewam takie koszmary. Sen tak na mnie wpłynął, że przez cały poranek byłem nieco otępiony i w konsekwencji nie przygotowałem śniadania. Wypiliśmy tylko herbatę. Wydaje mi się, że gdy odprowadzałem Ją na tramwaj, nadal była smutna. Mam nadzieję, że do czwartku to minie. Za tydzień w weekend mamy zamiar jechać na małą wycieczkę. Tym razem to ja Ją gdzieś zabieram:)

Powoli kończy się kolejny semestr nauki. Zostały dwa egzaminy i kilka sprawozdań. Jeśli się z tym uporam, mam "wakacje". Od lipca zaczynam pracę. Nareszcie coś poważnego. Czy to będzie koniec mojego życia studenckiego? Czyżby zaczynał się kolejny etap mojego życia? Chyba jeszcze nie, ale wszystko będzie nieco inne. Czas pokaże.

piątek, 14 czerwca 2013

Międzynarodowy dzień dziwnych dziwnych zjawisk

Inaczej tego dnia nie da się nazwać! Dlaczego? Chociażby dlatego, że przed chwilą omal nie zostałem laureatem nagrody Darwina... Ale może zacznę od małej retrospekcji.

W środę Moja Kobieta wróciła do Mojego Miasta. Bałem się, że wyjazd popsuje coś w naszych relacjach, po głowie chodziły mi złe myśli, wciąż pozostaje we mnie echo tego, co zrobiła mi Moja Była. Gdy B. wysiadła z busa wszystko okazało się bezpodstawne! Nie da się tego opisać, ale po prostu rzuciliśmy się w swoje ramiona i przez kilka chwil staliśmy na chodniku przytulając się i całując. Nie mogliśmy przestać. Ludzie na nas dziwnie patrzyli, ale wszystko inne przestało mieć sens. Tęskniłem za B. i nareszcie przyjechała.

Nie zdążyłem nawet kupić Jej kwiatka, bo zadzwoniła niespodziewanie i poprosiła, żebym przyszedł na przystanek. Tak się złożyło, że odsypiałem wtedy dwie noce, ale gdy usłyszałem Jej głos, od razu zerwałem się z łóżka.

Z przystanku poszliśmy do mnie - tylko na chwilę, zapomniałem czegoś wziąć. Później odprowadziłem Ją do mieszkania i w czasie gdy Ona rozpakowywała plecak, ja poszedłem kupić różę:) Później była kawa i kolacja w najpiękniejszej dzielnicy Mojego Miasta. Takie dni przechodzą do historii i jestem pewien, że nie zapomnę tych wydarzeń. Po kolacji musieliśmy się rozstać na chwilę. Ja w tym czasie znalazłem wygodną ławkę i obserwowałem przechodzących ludzi. Na 57 osób tylko jedna wyróżniała się z tłumu - był to facet z dwiema, długimi, białymi laskami. Na piersi miał przypiętą flagę Polski i plakietkę z Janem Pawłem II. Mówił coś do siebie, usiadł obok mnie i zaczął coś jeść. Wcześniej, w tym samym miejscu siedziały dwie dziewczyny. Chcąc, nie chcąc, słyszałem o czym rozmawiają. Jedna z nich zadała drugiej pytanie o to, jak wygląda kolor "zimny kasztan". Gdybym coś wtedy pił, to pewnie zadławiłbym się, zwłaszcza, że późniejsza rozmowa dotyczyła "chipsów błonnikowych". Zaklasyfikowałem je kontenera z osobami, które gonią za modą i myślą, że jak będą jeść DUŻO zdrowych rzeczy, to schudną. Prawie jak moja znajoma z liceum, która chciała się odchudzać ryżem:)

Środowy wieczór w całości poświęciłem B. Zdecydowaliśmy, że w sierpniu pojedziemy na wakacje. W sumie nie miałem dużo do gadania, bo B już coś wymyśliła. Wiem, że pod tym względem mogę Jej ufać, więc nawet nie pytałem o szczegóły.

B. musiał wczoraj pojechać do swojej rodziny, ale wróci w niedzielę. Tymczasem mi przytrafiają się dziwne rzeczy.

Wczoraj było jeszcze względnie normalnie - wieczorem wypiłem trochę z kolegami...  K2 miał potrzebę i zapytał S: "S, macie gdzieś srajtaśmę?". S odpowiedział: "Nie, N(dziewczyna S.) nie przyniosła".  Czegóż innego można było się spodziewać? Przecież to kobieta powinna przynosić srajtaśmę;) Nie wyobrażam sobie tego, ze S. chce zamieszkać razem z dziewczyną.

Dzisiaj rano musiałem zrobić badania do pracy. Na szczęście jestem zdrowy;) W drodze do lekarza spotkałem który uwielbia błaźnić się w internecie. Nie sądziłem, że w rzeczywistości jest taki stary.

Sam lekarz był bardzo fajny, gdy wychodząc, zapytałem, czy mam coś jeszcze załatwić na recepcji, powiedział, że jak chcę, to mogę pokazać Paniom język:)

Zrobiłem, zakupy, wróciłem do akademika, trochę poćwiczyłem. Wyszedłem na balkon i obserwuję poruszające się wolno samochody. Nagle "bum"! Kabriolet, za którego kierownicą siedział młody facet, uderzył w tył innego samochodu. Widziałem, że panowie dogadali się, że zjadą za mój akademik i ustalą co i jak. Po 30 sekundach widzę, że facet w kabriolecie z impetem wyjeżdża zza akademika. Uciekł. Żałuję, że nie zapamiętałem numerów rejestracyjnych.

Kolejne wydarzenie też było osobliwe. Kupiłem wielkiego, soczystego wassermelona. Uwielbiam arbuza i miałem wielką ochotę go zjeść. Pech chciał, że nóż ześlizgnął się, a  arbuz wylądował na ziemi. Na początku wkurzyłem się, że nie będę mógł zjeść arbuza, ale później zdałem sobie sprawę, że niewiele brakowało, a poważnie pociąłbym się nożem. To byłoby naprawdę głupie.

A zgadnijcie co właśnie robi Pijaczek? Pije wódkę z kolegą.

niedziela, 9 czerwca 2013

Czerwone światło? Można przechodzić!

Moje Słońce dalej siedzi w Berlinie, a ja zarywam kolejną noc. Rozmawiałem dzisiaj z B. i wygląda na to, że za mną tęskni. Też za Nią tęsknię, niech no tylko wróci!:)

A w akademiku dzieją się cuda. Wczoraj w Pokoju 2 było picie. Przyszedłem i powiedziałem, że zapłacę za 0.7 pod warunkiem, że ktoś skoczy do sklepu. Jaki był efekt? M. i K2 obrazili sie o to, że nie poszedłem do sklepu, więc nie zapłaciłem za wódkę;) S. stwierdził dzisiaj, że to było głupie.

Dzisiaj też było picie, tylko na mniejszą skalę. Oglądaliśmy KSW i spożywaliśmy browary. Przyszło sporo znajomych, więc było ciekawie. O 23. zadzwonili z recepcji, żeby goście opuścili akademik. Dzwonili jeszcze 2 razy, aż jedna z portierek się wkurzyła i przyszła do nas. To było bardzo zabawne - kolega zaczął tłumaczyć, że chce obejrzeć jeszcze jedną walkę, że jesteśmy cicho i że nie pijemy alkoholu. W tym momencie po podłodze potoczyła się jakaś butelka z wódki i uderzyła o piwo. Portierka dała gościom 15 minut na opuszczenie akademika.

Kilka dni pod rząd staram się nadrobić zaległości na uczelni. Siedzę nocami i walczę z samym sobą. Kurwa! Ale mnie to wkurza! To jest cholernie nudna robota, nic twórczego, nic nowego, suche, bezsensowne klepanie kilometrowych kodów. Mam nadzieję, że w przyszłej pracy będzie ciekawiej.

No właśnie - jestem zaskoczony, że tak szybko mi odpisali. O 11.30 skończyłem z nimi rozmawiać, a już po 16.00 zaproponowali mi pracę. Najważniejsze, że będzie umowa o pracę i dobre zarobki. Opłacało się zostać informatykiem.

Wczoraj odwiedził mnie kolega. Poszliśmy coś przekąsić i po drodze rozmawialiśmy o programowaniu. Tak się zamyśliłem, że nie zdałem sobie sprawy, że wchodzę na ulicę na czerwonym świetle. Mało tego - widziałem, że z prawej strony jedzie samochód, ale zignorowałem to...całe szczęście, że jechał dość wolno. Facet musiał się wkurzyć, bo trochę nas wytrąbił - oczywiście kolega poszedł za mną... Pierwszy raz w życiu przytrafiło mi się coś takiego. Muszę bardziej uważać, bo nie doczekam starości.

wtorek, 4 czerwca 2013

Szybka odpowiedź

Udało się! Właśnie dzwonili, mam pracę!:)

Mocz+perfumy

Nareszcie mogę odetchnąć, dzisiaj była rozmowa o pracę. Pytali mnie dość długo, ale chyba dobrze wypadłem, mam przynajmniej taką nadzieję. Nie chcę się wgłębiać w kwestie techniczne, dlatego nie będę pisał z czego byłem dokładnie pytany. Ważne, że firma wygląda na całkiem przyjazną. Poza tym dałaby mi możliwość rozwoju w dziedzinie, którą lubię.

B. wyjechała za granicę na tydzień. Tęsknię za Nią, zwłaszcza, że spędziliśmy wspaniały, wspólny weekend. Wspólnie gotowaliśmy, poszliśmy do kina i dużo się przytulaliśmy. Magia trwała najlepsze, nawet się nie zorientowałem kiedy minął ten cały czas. W niedzielę wraca do Polski, więc muszę wymyślić jakieś powitanie. Macie jakieś propozycje?

W akademiku dzieją się dziwne rzeczy, ale ludzie powoli dorośleją. Odnoszę wrażenie, że moi znajomi chyba zdają sobie sprawę, że za rok już nie będą mieszkali w akademiku. Oczywiście S. będzie mieszkał, bo jeszcze sporo czasu minie zanim skończy studia. Nie pamiętam, czy pisałem, ale niedawno wywalili go z uczelni, bo oddał indeks o wiele za późno. Powiedział mi, że "będzie się reaktywował".

K2, wpadł na pomysł, żeby dziewczynom z Pokoju 3 nasikać do flakonika z perfumami. On chyba nie lubi nie tylko facetów ale wszystkich.

Pijaczek oczywiście przez weekend był na melanżu. Tym razem Warszawa. Nie mam pojęcia skąd ten facet bierze tyle energii, by pić.

Zabieram się za ostrą naukę na studiach, muszę nadrobić zaległości!

poniedziałek, 27 maja 2013

Męskie kobiety, żeńscy faceci

Z godziny na godzinę jestem coraz bardziej chory. Ale to nic, poradzę sobie, jak zwykle, zignoruję chorobę. Ciekawe, kiedy to się na mnie odbije.

Miałem Ciekawy dzień na uczelni. Poza angielskim, wszystkie zajęcia były dziwne. Jedne trwały 15 minut, bo nikt nic nie przygotował, a po innych jeden kolega chciał ukraść z wydziału wielki banner z nazwą jednego z zakładów. W tym momencie z windy wyszedł jakiś doktor. Było śmiesznie.

Po zajęciach poszedłem się trochę zintegrować z ludźmi. Na tym roku jest dość dużo dziewczyn - aż dwie ładne! I te dwie dziewczyny stanowiły 50% osób przesiadujących w knajpie podczas picia piwa. Poza dziewczynami byłem tylko ja i mój kolega. To jakaś dziwna inwersja obsadzeń.

O 19 spotkałem się z B. Przywitała mnie ciepłym pocałunkiem. Poszliśmy na pocztę, potem skoczyliśmy na zapiekankę. Po drodze kupiłem Jej kwiaty. To wszystko jakieś takie naturalne, lepiej być nie może.

Usłyszałem dzisiaj małe sprawozdanie z rajdu, na który miałem jechać. Podobno było ciekawe. S. był bez przerwy pijany, podczas marszu wypił całą butelkę wódki i jakimś cudem udało mu się dojść do schroniska. MoD dużo spał, a M. starał się nie trzeźwieć. M i S. postanowili zafarbować włosy D. Pomalowali mu połowę włosów na rudo. Najlepsze jest to, że dzisiaj miał lecieć w zagraniczną delegację do Finlandii:)

Żałuję, że mnie nie było. To ja rok temu namówiłem znajomych na uczestnictwo w rajdzie. Byłem na tym rajdzie, gdy Oni jeszcze chodzili do liceum. No cóż, z wiekiem zmieniają się priorytety.

Antyprzeziębienie

Po odpoczynku przyszła pora na aktywność. Uczyłem się dużo, spałem mało, ale udało się zdać te cholerne testy. Dostałem dziś telefon z firmy. Zaprosili mnie na rozmowę za tydzień we wtorek.  Trochę szkoda, bo była fajna okazja na wycieczkę. Gdyby nie ten termin, zwiedzałbym Pragę, Bratysławę, Budapeszt i Wiedeń. Cholera, jak się nie uda z pracą, to będę bardzo zły!

To nie jedyna rzecz, która ma się wydarzyć w przyszłym tygodniu. B. w poniedziałek wyjeżdża do Niemiec. Powinna wrócić w ciągu 8 dni.

Chyba będę chory, od 2 dni boli mnie gardło, teraz jeszcze doszedł katar. Dziwna sprawa, przez całą zimę chodziłem tylko w koszulce i kurtce i jakoś nie chorowałem, a teraz gdy jest ciepło, mój organizm tego nie toleruje.

Przez weekend byłem w domu. Dowiedziałem się, że chłopak siostry też wyjechał za granicę. Może to nie wygląda najlepiej, ale wszyscy się cieszą, nikt specjalnie nie lubił tego faceta.

Do środy daję sobie czas na intensywne nadrabianie zaległości na uczelni, a później już tylko przygotowania do rozmowy. Muszę mieć tą pracę! Gdyby tylko się udało, miałby bardzo dobre zarobki i normalną umowę o pracę. Mało tego - jest to prestiżowa firma, która otworzyłaby mi drogę do dalszej kariery.

wtorek, 21 maja 2013

Odpoczynek

Przepraszam Was, że tak długo nie pisałem. Przez długi czas nie miałem dostępu do internetu, a poza tym byłem bardzo zajęty. To już nie jest to co dwa lata temu, kiedy mogłem sobie pozwolić na codzienne wpisy.

B. zaprosiła mnie na imprezę do swojego domu na wsi. Nareszcie poznałem Jej rodziców! Kupiłem Jej mamie kwiatka i chyba był to dobry ruch. Rozmawiałem chwilę z rodzicami B, później zostaliśmy sami. Zostałem kierowcą... musieliśmy pojechać do miasta, by zrobić zakupy i odebrać koleżankę B. Kupiliśmy dużo jedzenia i piwa. Jakieś dwie godziny po powrocie, impreza rozkręciła się na dobre.

Nie była to impreza taka jak w akademiku. Ludzi było niewiele, ale za to wszyscy kulturalni i dojrzali. Była nawet kobieta z małym dzieckiem. Ze wszystkimi świetnie się rozmawiało.

Siedzieliśmy w ogrodzie, jedliśmy łososia, kiełbaski, kurczaka... same pyszności! Ja odpowiadałem za grilla. Zupełna sielanka. Zmarnowałem cały dzień z uśmiechem na ustach.

Po grillu grałem ze znajomym B. wielką, dmuchaną piłką. Byliśmy jedynymi facetami na imprezie. Biegaliśmy po trawniku, trzymając w ręce piwo.

Nie było nawet chwili, podczas której mógłbym się nudzić, a pogoda była idealna. Wieczorem był tort, granie w ping-ponga i wielkie zmęczenie.

Niedziela zaczęła się od jajecznicy z 10 jajek. W przeliczeniu na osobę nie wyszło dużo, ale innego jedzenia nie brakowało. Po śniadaniu pojechaliśmy na pobliski zamek. Był naprawdę duży, zrobił na mnie wrażenie.

Ta mini-wycieczka była zakończeniem imprezy. Goście pojechali w swoją stronę, została z nami tylko jedna przyjaciółka B. Zjedliśmy lody, zrobiliśmy grilla i siedzieliśmy rozmawiając.

Po południu wróciła mama B.  - bardzo miła i sympatyczna kobieta. Dużo rozmawiałem z Nią o historii Polski. Niestety, wieczorem musieliśmy się zbierać, by zdążyć na pociąg.

Przez weekend bardzo odpocząłem. Potrzebowałem tego. W tym tygodniu czekają mnie kolejne testy, tym razem pouczę się więcej niż jeden dzień. Właśnie z tego powodu muszę zrezygnować z wyjazdu w góry, który ma się odbyć za kilka dni. Szkoda, bo co roku biorę w tym udział. Praca jest jednak ważniejsza.

sobota, 11 maja 2013

Zabawy studentów

Mój stan emocjonalny w obecnej chwili można określić trzema słowami - wszystko mi jedno. Jestem zmęczony studiami i alkoholem. Juwenalia trochę się przejadły. Najbardziej wkurzają mnie ludzie, którzy wymyślają repertuar koncertów na tą okoliczność - co roku to samo. Podjąłem decyzję, że będę bojkotował wszelkie eventy, pójdę tylko na koncert moich znajomych.

Nie chce mi się za bardzo cofać w czasie, więc zacznę opowieść od wczorajszego wieczoru.

Umówiłem się z B. że przyjdzie do mnie po godzinie 19. Moi znajomi pili już od rana, ja starałem się być trzeźwy. Co prawda, śniadanie zacząłem od kieliszka wódki, ale nie dałem się wciągnąć w wir. Mniejsza z tym - o 19.20 przyszła B. ze składnikami do szaszłyków. Trzeba przyznać, że świetnie przyrządziła mięso. Przez jakieś 10 minut robiliśmy te szaszłyki, a potem poszliśmy do Pokoju 2, by przywitać się ze znajomymi.

Znajomi i zaproszeni goście pili już jakiś czas. S, M i K2 byli bardzo pijani. M. średnio orientował się w tym, co się dzieje. Długo zbieraliśmy się z wyjściem, bo nikt nie mógł się zorganizować. Zebranie do kupy kilkunastu osób jest sporym wyzwaniem. Na dodatek, żaden z dwóch grilli nie nadawał się do użytku. Przełożyłem części z jednego do drugiego. Gdy wydawało się, że wszyscy ruszą z miejsca, uświadomiłem sobie, że nikt nie wziął tego cholernego grilla. Gdy ktoś go wziął, zauważyłem, że nikt nie zabrał węgla. Gdy ktoś zabrał węgiel... okazało się że opakowanie jest puste!

Naszym kierunkiem był Plener. S. chciał pić kolejną wódkę, ale na szczęście przekonaliśmy Go, żeby zabrał ją ze sobą i otworzył na miejscu. Mimo, że nasz cel nie był daleko, pokonanie dzielącego nas dystansu zajęło ponad pół godziny. Na miejscu był tłum ludzi, wszyscy grillowali i pili alkohol. Znaleźliśmy innych naszych znajomych i rozłożyliśmy się obok nich. To wtedy zorientowałem się, że nie mamy węgla. Wysłałem jedną z koleżanek, by pożyczyła go od kogoś. Wiedziałem, że kobiecie będzie łatwiej, a nie chciałem wysyłać B. Udało się.

Okres, kiedy wszystko było w porządku, trwał jakieś 1.5h. Smażyliśmy szaszłyki i częstowaliśmy ludzi. Wszystkim smakowało. B. była wyjątkowo czuła i bardzo się przytulała. Cieszę się, że była ze mną.

Później mogło być tylko gorzej. Większość osób mocno się upiła, nie było szans by dostać się do toya, a B. musiała się zbierać. Odprowadziłem Ją do domu, a w swej naiwności poprosiłem M. by przypilnował grilla... Gdy wróciłem, grilla ktoś już ukradł, a w miejscu, gdzie wcześniej było mnóstwo osób, stało trzech pijanych kolegów. Nikt nikt nie wiedział, co się stało. Koc też zniknął. Chwilę później pojawił się M. Przyszedł z dziewczyną, z którą kiedyś tańczyłem. Trochę mi Go było żal, bo on próbował się do Niej przytulać, a ona Go olała, gdy mnie zobaczyła. Zaczęła mnie o coś wypytywać, nawet nie pamiętam o co. Ja tylko chciałem zakończyć rozmowę, żeby znowu wróciła do M. Nie pamiętam jaki był tego efekt. Coś tam ze mną ustaliła i oddaliła się. Na Jej miejsce pojawiła się zupełnie inna dziewczyna. Nie mam pojęcia skąd się wzięła. Wiem tylko, że chyba miała olbrzymią chcicę. Zauważyła, że mam długie włosy i ciągle mnie pytała jakich zespołów słucham. Kurwa! Nie dla muzyki mam długie włosy. W pewnym momencie już nie wytrzymałem i powiedziałem, żeby poszła do Grzesia, bo chciałby z Nią porozmawiać. Oczywiście skłamałem, ale znając Grzesia, wiedziałem, że byłby bardzo zadowolony. Nie wiem, o czym gadali, dość szybko postanowiłem, że wrócę do akademika.

Wypiłem sporo piw, przez co szybko zasnąłem. Podobno koledzy prosili M. by wracał do akademika, On jednak upierał się, że nie pójdzie. Zostawili Go, ale bardzo się zdziwili, bo gdy przyszli do Jego pokoju, On już tam leżał i spał. Teleportacja? A tak bardzo chciał zostać...

Obudziłem się około 9. Właściwie, to obudził mnie Pijaczek. Poszedłem do Pokoju znajomych, a tam wszyscy piją wódkę. Gdy się skończyła, K2 przyniósł coś, co ma 70%. Miałem przyjemność jako pierwszy spróbować tego specjału. Cholera! Znowu nic nie jadłem.

Trzy kolejne godziny potraktujcie jako wielką, czarną dziurę. Napiszę jedynie tyle, że byliśmy na rynku, S, i M. przebrali się za dziwki, ja to wszystko kamerowałem. Jak się później dowiedziałem, jeden z kolegów dostał mandat za picie.

Po powrocie był ciąg dalszy wielkiej imprezy. Udało się pić do godziny 16. W pewnym momencie wszyscy poszli spać. Też chciało mi się spać, ale wolałem zrobić coś do jedzenia. Nie byłem nawet bardzo pijany. Nie piłem by upić się do nieprzytomności.

Obiad sprawił, że trochę wytrzeźwiałem. Ludzie zaczęli się budzić i... powtórka z rozrywki. Przyszedł D. i opowiedział, co wczoraj zrobił Jego współlokator. Otóż postanowił zrobić jajecznicę. Żeby było śmiesznie, zdecydował, że zje ją z własnej klaty. Niestety był tak pijany, że padł ofiarą swojego planu. Zasnął z tą jajecznicą na sobie, a gdy spał, obrócił się na brzuch... Wszystkim jedzącym właśnie śniadanie, życzę smacznego:)

Zbliżała się 20. a M. wyciągał ciągle to nowe butelki z alkoholem. Mieszaliśmy chyba wszystko. Były szampany, były kolorowe wódki, piwa, śliwowica, i chyba wina. Zmęczyłem się, po prostu się zmęczyłem! Nie miałem już siły, by po raz kolejny się upić. Odpuściłem. Poszedłem na chwilę do siebie, by zrobić coś z drugim grillem. Potrzebowałem śrubek, by przykręcić nóżki grilla. Podczas picia piwa, wpadłem na świetny pomysł, by pociąć puszkę po piwie w długie, aluminiowe prostokąty, zagiąć je wzdłuż kilka razy, w taki sposób, by można było je zmieścić w otwory na śrubki. Tym sposobem zrobiłem śrubki z puszek po piwie!

Wróciłem do znajomych i obserwowałem jak z minuty na minutę ludzie stają się coraz mniej stabilni. Brat S. przyprowadził ze sobą dziewczyny z innej uczelni. O 23. nastąpił moment kulminacyjny imprezy. M5 opowiadała mi coś o kondomie, który w łazience zostawił Z.,  a współlokatorka M5 obraziła się śmiertelnie na K2, który ciągle powtarzał Jej coś o "dochodzeniu". M. leżał na łóżku jak kłoda, a jakiś facet machał Jego bezwładnymi rękami i krzyczał "habemus papam". Z opowiadał o jelitach, a ktoś inny o erekcji w czasie robienia kontrastu. S. był jak zwykle wszędzie i ciągle się śmiał. Z kolei Jego dziewczyna była wykończona fizycznie i nie rozstawała się z butelką soku. Któryś z braci S. wstał z krzesła, powiedział "eee...muszę..." - nie dokończył i zwymiotował. Zostawiłem wszystkich i wróciłem do swojego pokoju.

Tak minął piątek. Wszędzie.

Właśnie dlatego potrzebuję być z B. Nie bawią mnie te wszystkie rzeczy. Potrzebuję bliskości jednej osoby, o którą mogę się troszczyć. Jutro spędzę z Nią cały dzień. Już teraz wiem, że będzie cudownie.