wtorek, 31 lipca 2012

Zła i dobra wiadomość

Postanowiłem, że nie będę czekał, aż szef się do mnie odezwie. Zaraz z rana wybrałem się na drugą stronę Mojego Miasta. Ledwie zdążyłem się z nim przywitać, a on już zaproponował mi konkretną pracę od zaraz. Jestem zadowolony, będę całkiem przyzwoicie zarabiał, przy dość krótkim dniu pracy.

Niestety, z powodu dużej ilości roboty, będę musiał pracować w biurze. Jak wiecie, planowałem jechać jutro na Woodstock. Czekałem na to cały rok i nic z tego nie wyjdzie. To duże rozczarowanie, ale ważniejsza jest moja kariera i zarobki. Dzięki tej pracy, być może będę mógł zrealizować w październiku moje marzenie o wyjeździe na Ibizę. Woodstock będę musiał zostawić sobie na przyszły rok. Niedoczekanie...

Ciekawie wyglądała moja dzisiejsza "praca". Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem takiej sieczki. Projekt, przy którym będę pracował nie posiada żadnej dokumentacji, dodatkowo jest olbrzymi - ponad 100 tys. linii kodu. Zostałem rzucony na głęboką wodę, bo moim zadaniem będzie uporządkowanie tego projektu. Nie mam pojęcia co się w nim dzieje, więc może być kolorowo. Najbliższy tydzień będzie nieprzyjazny dla mojego mózgu.

Wczoraj odezwała się do mnie dawna znajoma i zaproponowała "pijacką wycieczkę w góry". Zgodziłem się, jeśli uda się nam dogadać co do terminu, to może wybierzemy się nawet w ten weekend.

Wczoraj byłem na zakupach z S. Jechałem dziwnym, psychodelicznym autobusem. Dlaczego? W pewnym momencie zorientowałem się, że panuje dziwna atmosfera. Zauważyłem, że wszyscy podróżni milczą. Ani jedna osoba, przez dziesięć minut, nie odezwała się. To jest chyba zaraźliwe, sam nic nie mówiłem. Postanowiłem przerwać to milczenie i nawiązałem rozmowę z S. Co niezwykłe, to podziałało na ludzi i zaczęli ze sobą rozmawiać.

W sklepie zrobiłem zakupy na Woodstock... Cóż, jedzenie się nie zepsuje, a to, czego nie można zjeść, przeznaczę na kolejny Woodstock.

Chciałbym dodać nowe filmy do bazy, ale kompletnie nie mam czasu. Mam na głowie miliard rzeczy, a to dopiero początek. Dzisiaj muszę wymienić wodę w basenie, bo dawno w nim nie siedziałem, a mam ochotę wskoczyć do niego po jutrzejszej pracy.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Antykran

Jestem zły. Znowu udało mi się wstać o 7. rano, zjadłem śniadanie i poszedłem pod prysznic, a tu niemiłe zaskoczenie - nie ma ciepłej wody. Co ciekawe, jak odkręcę zimną, a potem ciepłą, to nawet zimna się nie leje. Zrobiłem mały test. Nalałem do szklanki zimnej wody. przyłożyłem tą szklankę do kranu i odkręciłem ciepłą wodę. Kran wypił szklankę wody w tempie ekspresowym. Zrobiło się jakieś dziwne podciśnienie. I ja mam płacić za taki akademik?

Wczoraj byłem na koncercie znajomych. Było raczej średnio. Nie przyszło wiele osób, wszyscy są na wakacjach, albo w domach. Poza tym zrobili płatny wstęp, co trochę mnie wkurzyło, bo nikt o tym wcześniej nie wspominał. Przynajmniej zrekompensowało mi to darmowe piwo, które miałem w ramach podziękowania za pomoc z komputerem.

Dzisiaj po pobudce stwierdziłem, że posłucham sobie jakiejś znanej wszystkim, polskiej muzyki. Wybór padł na tą piosenkę:


Piosenka jest niezwykła. Można się z niej dowiedzieć jak wygląda Pustorak;) A tak poważnie, to ta piosenka pokazuje jak pogorszyła się jakość muzyki w ostatnich czasach. Wtedy nawet piosenki dla dzieci były na wysokim poziomie. Przysłuchajcie się, jak Ostrowska panuje nad swoim głosem. Przy tak wysokich tonach jest to zadanie bardzo trudne.

Część moich znajomych już wyjechała na Woodstock. Prosiłem wczoraj kolegę, żeby zaklepał mi miejsce namiotowe. Jakby przypadkiem zapomniał, mam jeszcze kilka alternatyw. 

W piątek zaczęła się olimpiada. O ile jestem przeciwnikiem wszelkiego rodzaju turniejów piłki nożnej, o tyle jak najbardziej popieram coś takiego jak IO. Szkoda, że współcześnie wygląda to tak, że większość pieniędzy jest przeznaczane na piłkę nożną, a to co zostanie, idzie na inne dyscypliny. Jeśli ktoś chce być dzisiaj specjalistą w konkretnej dyscyplinie, musi być bogaty. Nawet osiąganie sukcesów nie oznacza zysków w tym państwie. Dopiero na zagranicznych turniejach można coś zarobić.

niedziela, 29 lipca 2012

K. zerwała z facetem

Nie uwierzycie - właśnie się obudziłem. Specjalnie położyłem się spać wcześniej, żeby wstać o 7. rano. Tak więc budzę się, robię śniadanie, siadam przed komputerem, a tu po ekranie chodzi sobie wesoła biedronka. Niby taka drobnostka, ale od razu polepszył mi się humor. Wziąłem ją na rękę, wystawiłem rękę za okno i poczekałem, aż biedronka odleci. To zabawne, biedronki mają taki dziwny instynkt, że gdy najdą się w jakimś najwyższym lokalnym miejscu, to przestają się wspinać i odlatują.

A teraz nieco ciekawsza informacja. Odezwała się do mnie K. Napisała tak po prostu, żeby oznajmić, że zerwała ze swoim facetem. Zdaje się, że miewam prorocze sny... Zaskoczyła mnie tą informacją. Nie sądziłem, że się jeszcze odezwie. Swoją drogą mam też wrażenie, że odzywając się do mnie nie powiedziała mi czegoś istotnego.

Zadała mi kilka pytań i odpowiedziała na kilka pytań. W sumie nic konkretnego, a rozmowa jakoś się nie kleiła. Nie dziwię się. Chyba wciąż czuję do niej żal za to, że czytała mojego bloga. Gdyby chociaż zadzwoniła...  Zapytała czy nie czuję satysfakcji. Nie czułem jej, wiedziałem że tak się stanie, tak musiało się stać. Jej facet na moje oko był bardzo niedojrzały, nie nadawał się na poważny związek.

Lubię K. jest inteligentną dziewczyną, ale wiem, że przyjaźń z Nią jest niemożliwa, bo zawsze chciałbym czegoś więcej. Dlatego też nie chcę, żeby traktowała mnie jak przyjaciela, nie chcę dawać sygnałów, że jest taka możliwość.

Wczoraj byłem w sklepie i kupiłem kilogram nektarynek. Tym razem trzymam je w pokoju przy oknie, będę je chronił za wszelką cenię i nikogo nie poczęstuję!

piątek, 27 lipca 2012

Niereguralny dodatek do bloga

Jak pewnie zauważyliście, blog wygląda troszkę inaczej. Postanowiłem, że zrobię dział, gdzie będę opisywał filmy, które szczególnie zapadły mi w pamięci. Postaram się to robić systematycznie. Planowałem to zrobić już dawno temu, ale albo nie było czasu, albo nie było chęci. Możliwe, że w przyszłości ten dział będzie wyglądał troszkę inaczej. Zaznaczam, że planuję dodanie jeszcze innych podstron, ale na to trzeba będzie trochę poczekać.

Po raz kolejny nie spałem całą noc, a rano poszedłem na zakupy. Pierwszy raz od dłuższego czasu zdarzyło mi się robić zakupy tak wcześnie. Byłem trochę nieprzytomny i kupiłem kilka rzeczy, których nie planowałem, np nektarynki. No właśnie...Gdzie one są?! Pewnie S. i M. ukradli! Oj, tego nie podaruję, to już przesada! Coś mi się zdaje, że rano będą mieć pustą lodówkę i braknie im srajtaśmy.

Dobrze się dogaduję ze współlokatorem S. Dość ciekawy człowiek, dużo czyta i interesuje się podobnymi filmami co ja. Przy okazji jest tak wkurzający jak S. i M. Idzie się z nim dogadać.

Zdecydowałem, że na Woodstock wyjadę w środę. Jeśli będą moi znajomi, to nie powinno być problemu z miejscem na namiot. Mam nadzieję, że nie przyjedzie tak dużo osób jak w tamtym roku, pod koniec zrobiło się nieprzyjemnie.

Byłem przed chwilą na balkonie i podziwiałem mgłę, która unosi się na okolicą. Można poczuć się jak w jakiś horrorze. Na ulicach zupełnie pusto, w powietrzu mgła i nawet ptaki nie śpiewają. No właśnie, to trochę dziwne. Jeszcze miesiąc temu ptaki zaczynały śpiewać od 4. rano, a teraz co? Odleciały?

Dzisiaj też nie będę spał. Chciałbym wreszcie zaprogramować coś dla siebie. Zrobię sobie program w który będzie zbierał informacje o przeczytanych książkach, przesłuchanej muzyce i obejrzanych filmach, taki podręczny katalog.

czwartek, 26 lipca 2012

Sen przeplatany z rzeczywistością

Po pierwsze - oddałem szefowi ostateczną wersję projektu. Bardzo mu się spodobało, będzie do mnie dzwonił w najbliższym czasie i najprawdopodobniej podpiszemy normalną umowę o pracę:)

Po drugie - miałem dziwny sen. Poza jakimiś niezwykłymi mieszankami z życia codziennego, śniło mi się, że K. rozstała się ze swoim facetem. To był dość realistyczny sen.

Obudziłem się o 10. Zadzwoniłem do siostry, która przyszła do mnie pół godziny później. Później pojechałem do firmy. Po drodze przypatrywałem się twarzom ludzi. Można z nich naprawdę dużo przeczytać. Najgorsze jest to, że tak naprawdę mało jest wesołych ludzi. Wszyscy tacy ponurzy i wkurzeni. Jakaś kobieta wsiadła do tramwaju i od razu zaczęła narzekać na młodzież, potem na komunikacje, następnie na Rząd. Szczerze współczuję takim ludziom, ich życie jest naprawdę smutne.

Biegając, nadwyrężyłem sobie kolano. Ostatnio mam problemy z tym kolanem. Zrobię sobie tydzień przerwy od biegania, a jak nie przejdzie, to pójdę do lekarza.

Po biegach MoD próbował mnie przekonać, że ateiści tak naprawdę są wierzący, bo wierzą w to, że nic nie ma. Tym tokiem rozumowania ja stwierdziłem, że tak naprawdę on jest niewierzący, bo nie wierzy w to, że nic nie ma. Strasznie ciężko się z nim rozmawiało. On chyba nie rozumie słowa aksjomat.

Dziś w akademiku miały być zakładane żaluzje na oknach. Owszem, gość założył wszędzie żaluzje, poza moim pokojem. Może jeszcze jutro przyjdzie.

Za kilka dni Woodstock, będę musiał się wybrać na większe zakupy. Problem w tym, że nie mogę się na nic zdecydować. Nie wiem jakim pociągiem pojadę, nie wiem co kupić i nie wiem kiedy pojechać. Dodatkowo dochodzi sprawa akademika. Nie wiem, czy nie powinienem się wyprowadzić. Moja praca jest zdalna, a raz na jakiś czas mogę przyjechać do Mojego Miasta i pokazać co zrobiłem, nie ma sensu płacić za akademik. Jeszcze się nad tym zastanowię. Trochę szkoda tej akademickiej atmosfery...

wtorek, 24 lipca 2012

W firmie

Dzisiaj postanowiłem się wybrać do siedziby firmy w celu oddania projektu. Szef był zadowolony, podobało mu się wykonanie i nawet sam fakt istnienia dokumentacji, ale postanowił, że projekt trzeba trochę inaczej zrobić. Szkoda tylko, że wcześniej sam wyraźnie powiedział, że ma być tak jak zrobiłem. Dowiedziałem się jednak, że to cecha szefa, dlatego często spóźnia się z terminami. Dobrze, że mogę wykorzystać poprzedni kod i cała praca zajmie mi maksymalnie kilka godzin. Ważne, że szef jest zadowolony.

Podoba mi się ta firma. W ciągu trzech lat istnienia całkiem nieźle się rozrosła i zajmuje się już kilkoma różnymi rzeczami. Są nawet ludzie programujący w asemblerze jakąś elektronikę. Same warunki są bardzo przyjazne. Jeśli pracuje się w biurze, to szef codziennie zamawia wszystkim pizzę. Siedziba firmy to bardzo przytulne miejsce. Jest tam wszystko: komputery, elektronika, wielka tablica, kserokopiarka, mały aneks kuchenny, olbrzymie stoły, sporo sprzętu biurowego, a nawet piękne widoki za oknem. Dodatkowo swoboda. Wszyscy są na 'ty', nikt nie przejmuje się manierami, szef chodzi po budynku boso:)

Wracając do akademika, mam przesiadkę, koło takiego placu, gdzie ludzie handlują wszystkim, czym się da. Najbardziej mnie cieszy możliwość kupienia świeżych warzyw i owoców. Dzisiaj kupiłem słonecznika i właśnie go skubię. Bardzo dobra rzecz, zwłaszcza dla informatyka, dzięki temu, nie muszę trzymać rąk w jednym miejscu, a przy okazji dostarczę organizmowi trochę witamin.

MoD wczoraj robił wielkie porządki. 16 razy biegał wynosić śmieci! Domyśliłem się, że sprowadził się do Niego nowy współlokator, to jedyny powód dla którego mógłby posprzątać. Nawet gdy kogoś zaprasza, to wkłada śmieci do szafy...


Co ciekawe, u MoD nie jest jeszcze najgorzej. Wczoraj byłem u kolegi, u którego podłoga nie była czyszczona od trzech lat! Wszędzie były takie ohydne kłaki z kurzu. Powiedziałem koledze, że to po wyjściu z pokoju powinno się ściągać buty, a nie odwrotnie. Plus taki, że przynajmniej śmieci wyrzucał i nic nie śmierdziało.

Chyba powoli przestawiam się na normalny tryb życia. Zasnąłem wczoraj wcześnie, bo o 2. a obudziłem się po ósmej. Dzień wcześniej było podobnie. Jutro też mam zamiar wcześnie się obudzić, przychodzi do mnie siostra, muszę ją jakoś ugościć.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Wind of Change

Garstko wiernych czytelników, zmiany na blogu nadchodzą! Pozwolę sobie potrzymać Was jeszcze chwilę w niepewnowności, z pewnościa, w swoim czasie zauważycie róznicę.

Dość długo nie pisałem, bo miałem dużo na głowie. Skończyłem wreszcie swój projekt, zrobiłem do niego dokumencaję i zaliczyłem nawet mały wypad do domu, tym razem nie bezinteresownie, bo interes mam. Musiałem zaprać namiot i śpiwór, przydadzą się na Woodstocku.

U mnie w domu bez rewelacji, żadnych zmian, na zewnątrz deszcz, a w środku cisza i odpoczynek - zupełne przeciwieństwo akademika.

Podczas jazdy busem w stronę Mojego Miasta, ktoś postanowił zepsuć ludziom dobry chumor. Jacyś faceci z tyłu ciągle pierdzeli. Nie dało się wytrzymać, zrobili taką komorę gazową, że nie pomógły nawet rozpylone przez jakąś panią perfumy. Ten człowiek musiał zjeść z kilogram fasoli i przejadać to zepsutym jajkiem. Teraz to wydaje się śmieszne, ale wtedy było tak, że że musiałem wysiąść na wcześniejszym przystanku. Dziwię się, że gośćia nie porwali jeszcze terroryści, nadawałby się do produkcji broni chemicznej.

Po wejściu do akademickiego pokoju, przez dobre pół godziny nie miałem spokoju, ciagle ktoś mnie nachodził, ale dzwonił. Poszedłem do sklepu, a gdy z niego wróciłem, poszedłem biegać. Jeszcze chyba nigdy nie miałem takiego tempa. Znowu spotkaliśmy jakieś psy i znowu właścicielka mówiła, że nie gryzą. Jasne! Przegryzają pożywienie tylną częścią ciała.

A jutro zaraz z rana czeka mnie wizyta w sądzie. Nie będę pisał o co chodzi, ale na szczęście to nic poważnego. Najtrudniejsze w tym wszystkim będzie obudzenie się o 7.30 rano.

czwartek, 19 lipca 2012

Agresywny pies

Mam coś takiego, że jak zacznę coś robić, to robię wszystko, żeby to skończyć. Nie inaczej jest z moim projektem. Wczoraj siedziałem przy nim cały dzień, a od północy do 14. prawie nie robiłem żadnej przerwy. Są postępy, ale dzisiaj coś mi nie działa, pewnie dlatego, że po godzinie 13. byłem półprzytomny i pisałem kod z automatu. Rzadko kiedy jestem tak zmęczony. Jestem ciekaw jaka jest granica mojej wytrzymałości. Dziś było tak źle, że nie jestem pewien kiedy dokładnie zasnąłem, czułem się jakbym był pijany. Musiało to być koło 14. bo taka jest godzina ostatniej modyfikacji pliku, który tworzyłem.

Zmieniła nam się sprzątaczka, ta poprzednia poszła na urlop. Od razu odczułem zmianę. Sprzątaczka weszła do składu i od razu krzyczy, że syf, że nie da się mieszkać w takich warunkach, że burdel. Nie wiem, co zwykle mówi gdy sprząta inne miejsca, ale mój skład naprawdę wyróżnia się na tle innych męskich składów. Nie wiem czego Ona oczekuje, zrobię Jej na złość i nie będę sprzątał w ogóle, w końcu to Jej praca. Jak nie potrafi być miła, to nie będę lepszy, mam dużo ważniejszych rzeczy na głowie niż mopowanie podłogi.

Pierwszą pobudkę miałem o 16. Ktoś stukał do drzwi - śpię dalej. Ktoś kopie drzwi - śpię dalej. Ktoś wali w drzwi, niczym taranem - wstaję. M. i S. wchodzą do pokoju i pytają, czy nie zaj****em basenu. Nie będąc w pełni przytomny nie zauważyłem absurdu sytuacji, dopiero po chwili zapytałem o co chodzi. Okazuje się, że basen zniknął, był na balkonie i nagle go nie ma.  Powiedziałem, żeby sprawdzili monitoring i przeszli po wszystkich balkonach, bo taki basen nie może po prostu zniknąć. Wyrzuciłem ich delikatnie z mojego pokoju i wróciłem do spania.

Godzina 18. - kolejna pobudka, znowu S. Basen się znalazł, znajomy zauważył go w krzakach pod akademikiem i pewnie nie uznał by tego za nic nienormalnego, gdyby nie dowiedział się, że to nie my go tam włożyliśmy. Postanowiliśmy, że już więcej nie będziemy spuszczać z niego wody, jedynie w celu wymiany. S. zaproponował bieganie. Spałem jakieś cztery godziny, ale stwierdziłem, że jeśli się przebiegnę, to zrobię się bardziej przytomny i będę mógł wrócić do pracy nad projektem. Miałem pięć minut na zebranie się - prawie jak w wojsku. Wzięliśmy ze sobą kolegę.

Biegało się beznadziejnie, byłem głodny i zmęczony, nogi ledwo się poruszały, a w połowie trasy zaatakował nas olbrzymi wilczur. Nie wiem co ludzie mają w tych głowach, ale jak facet widzi, że jego pies próbuje odgryźć nam ręce(nie żartuję!), to powinien zareagować! Stoimy w trójkę, trzymając ręce w górze i krzycząc do faceta, żeby coś zrobił z tym bydlakiem, a on patrzy na nas i rozmawia prze telefon! Zastanawialiśmy się co zrobić, ale możliwości raczej niewielkie, bo pies jest agresywny, a na dodatek cięższy od każdego z nas. Pies coraz bardziej się rozkręca, zaczyna się rozpędzać, atakować, drapie pazurami, a ludzie patrzą i nic nie robią! Ucieczka jest głupim pomysłem, bo byliśmy zmęczeni, a pies od razu by nas dogonił, walka z psem jest jeszcze gorszym rozwiązaniem. Właściciel psa, dopiero po dwóch minutach raczył zakończyć rozmowę i przyjść spokojnym krokiem, żeby chwycić psa. Gdyby to był jakiś mały zwierzak, pewnie zadzwoniłbym po policję, tutaj wolałem nie wystawiać na próbę szaleństwa tego faceta, poza tym nie miałem przy sobie komórki. Życzę temu facetowi, żeby kiedyś zagryzł go jakiś pies, będzie mniej debili na świecie. Jeśli wychodzi się z takim wielkim psem, to trzeba mu założyć kaganiec, albo przynajmniej trzymać go na smyczy! To, że pies jest dobry dla właściciela, nie oznacza, że nie zagryzie biegającego obok faceta. Od teraz będę ze sobą zabierał komórkę i nie będę miał żadnych oporów, żeby zadzwonić na policję.

Muszę przyznać, że bieganie bardzo mnie pobudziło, dawno nie miałem takich emocji. Kolega z którym biegaliśmy, zaczął się zastanawiać, dlaczego zawsze, gdy coś z nami robi, musi się coś wydarzyć. Przez tego psa mieliśmy całkiem niezłe tempo, ale dwuminutowy postój zrobił swoje. Niedawno mierzyliśmy czas i wychodzi, że około 3.5km pokonałem w 16 minut i 20 sekund. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, może jest ktoś, kto to oceni? Swoją drogą fajne jest to, że wszyscy w akademiku zaczęli biegać. Fajnie, że wprowadziliśmy modę na zdrowy tryb życia:)

Rozmawiałem trochę z współlokatorem S. Studiuje na naszym wydziale, tyle, że fizykę. Pogadaliśmy o badaniu składu powietrza, pierwiastkach promieniotwórczych, elektrowniach i bombach atomowych. Doszliśmy do tych samych wniosków, tzn. że elektrownie atomowe są najbardziej ekologiczną formą energii, stare drzewa należy wycinać, bo produkują więcej dwutlenku węgla niż tlenu, na świecie jest coraz więcej drzew i ostatni, najważniejszy wniosek, Greenpeace to organizacja, która plecie pseudonaukowe bzdury i omamia tym samym społeczeństwo, przy okazji nieźle zarabiając.

Mało kto wie, że Ci wszyscy "wolontariusze" mają normalne pensje. Zgadzając się na wpłacanie pieniędzy na konto tej organizacji, tak naprawdę utrzymujecie "wolontariuszy". Mało tego, Ci ludzie plotą brednie. Kiedyś rozmawiałem z takim wolontariuszem i zapytałem jakie, wg. Greenpeacu jest najlepsze rozwiązanie na zaspokojenie zapotrzebowania energii dla Europy. Śmiałem się przez dobrą minutę, gdy usłyszałem odpowiedź. Powiedział, że należy stworzyć olbrzymią elektrownię słoneczną na Saharze i przesyłać stamtąd energię. Nie wiem kto to wymyślił, ale, żeby udaremnić straty energii na tak długiej trasie, trzeba by było zużyć więcej energii niż ta produkowana. Poza tym koszty były gigantyczne, a postawienie tak wielkiej elektrowni na środku pustyni, aż kusiłoby terrorystów do działania.

Problem jest taki, że Greenpeace mówi, że wszystko jest złe a jak dla mnie, nie proponuje nic dobrego. Ściąga od ludzi olbrzymie pieniądze, a za te pieniądze co robi? Tego też można się dowiedzieć od wolontariuszy, chociaż lepiej ze strony Greenpeace, bardziej wiarygodne źródło. Wchodzę w dział "nasze sukcesy", a tam kolejny powód śmiechu. Organizacja ma na całym świecie prawie 3 mln darczyńców, a w tym dziale widzę rzeczy, które nie wymagają większych nakładów finansowych. Ostatnie info z listopada 2010: zebrali 200tys podpisów, żeby poszerzyć park narodowy. Dalej jest maj 2010 - Nestlé ogłasza, że nie będzie używać produktów, które przyczyniają się do wycinki lasów deszczowych. I niby to zasługa Greenpeace, musieli wydać na to w **uj pieniędzy. Co ciekawe - nie ma więcej sukcesów na rok 2010. Oceńcie to sami. Co jeszcze ciekawsze współzałożyciel tej organizacji odszedł od niej, bo ta chciała przeforsować powszechny zakaz używania chloru. Wyobraźcie sobie, że pływacie w basenie z setką ludzi, a woda nie jest w żaden sposób dezynfekowana... Nie poruszam już tematu elektrowni atomowych, bo mam dość negatywnych emocji na dzisiaj.

środa, 18 lipca 2012

Jak rozweselić każdego?

Nektarynki - wspaniałe owoce, nie dość, że soczyste, to pachną i smakują jak brzoskwinie, tyle, że nie mają "futra." Ciężko kupić dobre nektarynki, jednak mi się udało i to po 3 zeta za kilogram!

Cały dzień był bardzo aktywny, a to kodziłem, a to robiłem pranie, a to pomagałem koledze z komputerem. Sama zabawa z komputerem zajęła mi około siedmiu godzin. Kolega poił mnie przez cały czas piwem, czego konsekwencją była coraz mniejsza efektywność mojej pracy.

Byłem dziś u kierowniczki zapłacić za akademik. Uwielbiam do Niej chodzić. Kierowniczka to osoba, która zawsze próbuje robić wrażenie podkur****ej. Zawsze gdy mam do czynienia z takimi ludźmi, staram się wywołać na ich twarzy uśmiech. Algorytm jest prosty - wystarczy być miłym i ciągle się uśmiechać podczas rozmowy - żadna kobieta się nie oprze. Miałem wielką satysfakcję obserwując jak kierowniczka próbuje powstrzymać uśmiech. Lubię rozweselać ludzi, to przynosi mi satysfakcję i jest dla mnie wyzwaniem. Myślę, że każdą osobę można rozśmieszyć, mając odpowiednie podejście.

Teraz kolejna ciekawostka z gatunku akademickich. Siedzieliście kiedyś na krześle które ma dwie nogi? Po wczorajszej wódce, jedno krzesło stało się dwunożne, a że znajduje się w miejscu w którym krzesła są towarem deficytowym, to wciąż staramy się je wykorzystywać.

W piątek moja znajoma organizuje urodziny i zaprosiła mnie na imprezę. Czuję, że może się to źle skończyć. Najgorsze jest to, że zostałem zaproszony na sobotę i niedzielę, na kolejną imprezę.

Postanowiłem, że jeśli będę miał pracę przez całe wakacje, to zrobię wszystko, żeby w październiku polecieć na Ibizę. Na razie w głowie tylko Woodstock.


wtorek, 17 lipca 2012

Rybi problem

Wyobraźcie sobie taką sytuacje: kupujecie pyszną, wędzoną rybę. Wkładacie ją do lodówki i zapominacie o tym, że ma krótki okres przydatności do spożycia. Po kilku dniach w lodówce zaczyna coś śmierdzieć. Następnego dnia śmierdzi już cała kuchnia, a jeszcze następnego smród dociera do pobliskich pokoi. Co należy zrobić? Rozwiązania akademickie wydaje się być genialne w swej prostocie. Swego czasu zrobił to współlokator M. Prawdę mówiąc, minęło już pół roku od kiedy włożył rybę do zamrażarki. Wyrzucenie jej byłoby bardzo kłopotliwe, bo w składzie M. śmieci są wyrzucane raz na dwa tygodnie. No właśnie i tu pojawia się problem, skoro śmieci wyrzucane są tak rzadko, to kiedy wyrzucić rybę? Problem do tej pory nie został rozwiązany, ryba i kilka śmierdzących rzeczy wciąż zalega w zamrażarce. Mam zamiar ją dziś wyciągnąć i podłożyć im do jakiejś szafy, będzie zabawnie:)

Byłem dziś na dużych zakupach. Zaopatrzyłem się przede wszystkim w mięso i mleko. Jednej butelki już się pozbyłem, bo koledzy piją wódkę orzechowa z mlekiem. Co ciekawe pije również MoD. Dogadał się z kumplami tak, że kupi wódkę pod warunkiem, że nie przegra zakładu. Zgodzili się. Wg mnie źle zrobili, bo tym sposobem może kupić do dziesięciu butelek wódki, a jeśli wygra to i tak będzie na plusie.

S. wreszcie spłacił mi swój dług, podobnie M. MoD ma trochę gorszą sytuację, bo pożyczył im bardzo dużo i nie może tego wyegzekwować. Zaproponowałem, że jeśli da mi 10% to mu pomogę.

Powoli zbieram ekipę na Woodstock. Jest kilku chętnych z Mojego Miasta, ale chciałbym co najmniej kilkunastu, żeby założyć własny obóz. Do tej pory integrowałem się z ludźmi z innych rejonów Polski, teraz chciałbym zebrać znajomych w jednym miejscu.

Jutro ma mnie odwiedzić znajomy, któremu obiecałem naprawić komputer. Po co ja to robię? Mam nadzieję, że kupi mi przynajmniej kilka piw.


niedziela, 15 lipca 2012

Wszyscy "urwali"

Moje życie nie może być normalne, zawsze coś się dzieje. Dzisiaj przykładowo obudziłem się po drugiej stronie Mojego Miasta. Kodziłem wcześniej przez dwa dni, więc musiałem jakoś się odmóżdżyć. Najgorsze jest to, że potrzebowałem przeanalizować jakiś plik, więc postanowiłem zrobić do tego celu parser. Dopiero, gdy skończyłem nad ranem pisać ten nieszczęsny parser, zorientowałem się, że jest już do tego stworzona specjalna biblioteka i dwoma linijkami kodu można wszystko załatwić...

Niedawno pisałem o tym, że moi znajomi rozstali się po bardzo długim związku. Do tej pory nie wiem co było powodem i ciągle mnie to zastanawia, bo nikt nie zna oficjalnego powodu, a wiem na 100% że nie chodziło o zdradę. Mniejsza z tym, ważne jest to, że ta koleżanka, która się rozstała zaprosiła mnie i innych znajomych na piwo.

Jechałem do Niej psychodelicznym tramwajem. W wagonie byłem tylko ja i trochę dziwnie się z tym czułem. Później usiadł przede mną gość z "tunelem" w uchu. Zawsze mnie to śmieszy. Nie rozumiem jak można sobie zrobić taką dziurę we własnym ciele. Siedziałem sobie za nim i zastanawiałem się nad kupieniem kłódki. Wiem, że to mogłoby mieć nieprzyjemne konsekwencje, ale jak sobie wyobrażę gościa który przychodzi do sklepu z narzędziami, ma na uchu zawieszoną kłódkę i pyta o brzeszczot, to kusi mnie, żeby kiedyś założyć kłódkę na czyjeś ucho:)

Dojechałem na miejsce, wchodzę do mieszkania, a tam już piją. Koleżanka była po czterech piwach, tak samo jak dwóch znajomych. Chwilę później zjawiła się reszta towarzystwa, co ciekawe, był wśród nich były facet koleżanki. Podoba mi się takie podejście do sprawy, chociaż wróży, że mogą się ponownie zejść.

Wypiłem raptem dwa piwa, a ktoś wyciągnął Gin. Koleżanka przyniosła z lodówki wódkę, a jeszcze ktoś inny poszedł po dwie kolejne do sklepu. Wiedziałem, że dzisiaj wszyscy "urwą", to było nie do uniknięcia i tak też się stało.

Mieszkanie koleżanki było akurat remontowane, więc zrobił się spory bałagan. Pewnie zdecydowała się na ten remont po wyprowadzce Jej faceta. Było ciasno, ale dzięki temu fajnie się rozmawiało. Gdy wszyscy byli pijani, zaczęliśmy nawet tańczyć. Najbardziej upiła się koleżanka, jeszcze nigdy nie widziałem Jej tak pijanej. Ba! Jeszcze nigdy nie widziałem tak pijanej kobiety. Mi wgrał się pijacki program częstowania wszystkich wódką. Chodziłem pomiędzy znajomymi i narzucałem mordercze tempo, było na tyle źle, że gdy podszedłem do kolegi, on zaczął wymiotować na widok wódki. Gdy już skończył, wrócił do spożywania alkoholu.

Wyszliśmy około drugiej w nocy. Poszedłem pożegnać się z koleżanką i zauważyłem, że płacze. Trochę Ją pocieszyłem, przytuliłem i poszedłem. Na noc został u Niej Jej chyba-były facet. My(ja, trzech kolegów i koleżanka) pojechaliśmy taksówką do innego mieszkania. Jeden ze znajomych przez całą drogę rozmawiał z taksówkarzem i udawał, że jest ze szczecina. To wyglądało bardzo zabawnie, bo  taksówkarz był typowym, łysym dresiarzem, szerszym niż wyższym, a kolega ma długie włosy, zresztą jak my wszyscy. Już po minucie przeszedł na "ty" i zaproponował, że postawi taksówkarzowi piwo. Zatrzymaliśmy się na stacji, kupiliśmy sześć piw i ćwiartkę wódki.

Jak pewnie podejrzewacie, przyjechaliśmy na mieszkanie i wypiliśmy wódkę. Było źle, bardo źle. Obudziłem się leżąc, jak w kołysce, na kanapie, która była dwa razy krótsza ode mnie. Obok na jednym łóżku spali dwaj znajomi. Gdy otwarłem oczy, byłem pijany i to dość mocno. Razem kumplem wypiliśmy po piwie, co było złym pomysłem. Potem doczołgaliśmy się do sklepu i kupiliśmy duuuuuużo zupek chińskich. Po zjedzeniu zupki poczułem się jeszcze gorzej i poszedłem się przespać. Pozostali zrobili to samo.

Nie wiem jak to się dzieje, ale w weekendy pije całe Moje Miasto. Nie wiem czy tak jest w innych rejonach Polski, ale to miasto jest wyjątkowo imprezowe.

Ciekaw jestem co u mojej koleżanki. Fajna z Niej dziewczyna i mam nadzieję, że jakoś sobie wszystko poukłada. Podoba mi się, nie powiem, ale nie będę robił świni kumplowi.

piątek, 13 lipca 2012

Śmiech powoduje agresję

Wróciłem do Mojego Miasta. W domu nie da się wytrzymać dłużej niż kilka dni. Moja mama musi sobie znaleźć powód do kłótni...

Będąc jeszcze w busie, zdzwonił do mnie telefon. Kolega zaproponował piwo w plenerze. Przystałem na propozycję i godzinę później siedzieliśmy na ławce, pijąc zimne piwo i rozmawiając o informatyce. Zaczyna mnie to przerażać, bo od jakiegoś tygodnia, wszystkie rozmowy schodzą na temat informatyki.

Późnym wieczorem poszedłem z MoD do kina. Od ciągłego programowania mam taki chaos w głowie, że musiałem się odmóżdżyć. Towarzystwo MoD nie jest najlepszym wyborem, bo On jest najprawdopodobniej bi, ale miałem to w dupie, dawno nie byłem w kinie, a MoD zaproponował jakiś nieamerykański film.

Kupiliśmy bilety i gdzieś na boku czekaliśmy na godzinę 22. Zacząłem się zastanawiać jakim cudem takie kino utrzymuje się w centrum miasta, przy tak tanich biletach. Naszą rozmowę przerwał śmiech kobiety stojącej obok. Starsza Pani przeprosiła, że się wtrąca, ale "tak się składa, że jest właścicielką tego kina". Zabawna sytuacja, którą musiałem wykorzystać. Zadałem niedyskretne pytanie dotyczące opłacalności. Miła Pani stwierdziła, że rzeczywiście to średnio opłacalny biznes, jak na taką lokalizację.

O 22. zaczął się film. Miała to być niemiecka komedia. Byłem rozczarowany i wkurzony. W kinie było sporo osób, które śmiały się z niczego. Jakiś gość na ekranie idzie ulicą - HAHAHAHAHA, ten sam gość coś je - HAHAHAHA, kobieta płacze - HAHAHAHA. Wariactwo! Nie wiem co jest powodem takiego zachowania, ale podejrzewam, że Ci ludzie wmówili sobie od samego początku, że to jest śmieszny film i trzeba się śmiać, a tymczasem film był nudny. Po dziesięciu minutach zasnąłem, znużony suchymi żartami. Później zasypiałem jeszcze kilka razy.

Wracając zahaczyliśmy o sklep. MoD zachowywał się jak baba i przez pięć minut wybierał, co chce kupić. Zdecydował się, gdy sprzedawczyni, zaczęła się z niego śmiać. Zapłaciliśmy i poszliśmy do akademika.

Mam ochotę się upić, ale nie mogę - muszę robić projekt. Poza tym ostatnio pożyczyłem ludziom za dużo pieniędzy. Najbardziej zadłużony jest S. On powinien ogłosić upadłość. Jest zadłużony chyba u wszystkich. Podejrzewam, że całą najbliższą wypłatę wyda na spłatę długów. M. również jest mi winien pieniądze. On również jest wierzycielem S, ale jednocześnie dłużnikiem MoD, który to z kolei ma mały dług u mnie. Chyba nie było w historii naszych studiów sytuacji, żeby nikt nie był nikomu czegoś winien. Powinienem wykorzystać sytuację i zostać lichwiarzem.

środa, 11 lipca 2012

Morderca Szyderca vs Ziemniak - 0:1

No tak, zachciało mi się zapiekanki ziemniaczanej! Wszystko zapowiadało się cudownie - jest śmietana, jest mleko, jest czosnek, są ziemniaki. Jest mały problem z naczyniem żaroodpornym, ale znalazłem gdzieś alternatywę.

Postanowiłem zrobić ekstra porcję. Skrobałem ziemniaki tak długo, aż zrobił mi się bąbel na palcu wskazującym. Potem je umyłem. Otworzyłem słoik ze śmietaną i początkowo wszystko wydawało się być ok. Gdy jednak wyciągałem jego zawartość, okazało się, że na dnie śmietana ma konsystencję kamienia. Ja wiem, że prawdziwa, wiejska śmietana jest trochę bardziej gęsta, ale żeby aż tak?

No dobra, jakoś udało mi się rozpuścić śmietanę w mleku. Zacząłem szukać szatkownicy, którą miałem zamiar pociąć ziemniaki. Nie znalazłem, więc zapytałem mamy. Mama oczywiście wyciągnęła ją z jakiejś tajemnej szafy i długo mówiła, żebym jej lepiej nie używał, bo mogę się pociąć. Pomyślałem "spokojnie, poradzę sobie, co to za problem trzymać mocno ziemniaka". Wziąłem do ręki ziemniaka, wziąłem szatkownicę i...CIACH! Zrobiłem sobie cienki plasterek dużego palca, paradoksalnie przez to, że szatkownica była bardzo tępa - ziemniak się zatrzymał, a mój palec nie:-( Siostra, widząc krew, zaczęła krzyczeć i pytać czy bardzo się pociąłem. Miałem ochotę zapytać, czy nie chciałaby zapiekanki z mięsem, ale wolałem poprosić o jakiś plaster.

Stwierdziłem, że chociaż miałbym stracić wszystkie palce, to dokończę tą zapiekankę. Ziemniaki trzeba było pociąć nożem, zaangażowałem w to siostrę i brata, a sam ciąłem lewą ręką. Brat oczywiście szybko zrezygnował, ale siostra dzielnie mi towarzyszyła. Praca zajęła nam jakieś czterdzieści minut i jak się przed chwilą okazało, zakończyła się sukcesem. Następnym razem zaufam Mamie.

wtorek, 10 lipca 2012

Chatka w lesie

Wieś, wieś, znowu wieś. W okresie letnim jest tu pięknie. Poza wrażeniami estetycznymi wieś ma jeszcze jedną zaletę - gdyby się uprzeć, można by w ogóle nie odwiedzać sklepu. Jest zboże, są warzywa i owoce. Na dobrą sprawę, można sobie nawet ławkę z drewna zrobić.

Nie raz myślałem o tym, że fajnie byłoby żyć całkowicie odizolowanym od cywilizacji, w jakiejś chatce w lesie. Wystarczyłby mi tylko prąd i internet:) Myślę, że całą resztę mógłbym sam pozyskać. Oczywiście musiałbym zdobyć trochę doświadczenia, ale nie sądzę, żeby były z tym większe problemy. Chociaż mógłby być problem z ubraniami. Najwyżej biegałbym nago!

Dla zabicia czasu chodziłby na długie spacery. W dużej piwnicy miałbym zawsze zapasy jedzenia na czarną godzinę. Wodę mógłbym pobierać z pobliskiej studni, a drewno na opał z lasu. Gdyby znudziły mi się spacery, zajmowałbym się tworzeniem ogrodu. W najbliższej okolicy mojego domku wyciąłbym drzewa i zasadził tuje, które z czasem stałyby się naturalnym ogrodzeniem. W środku ogrodzenia zasadziłbym tylko trawę, nie sadziłbym żadnych innych roślin. W sąsiedztwie ogrodu chciałbym mieć sad, a w nim jabłonie i inne drzewa owocowe. Pod drzewami znajdowałby się ule. Chciałbym też wykopać staw, nie mam jeszcze pomysłu czy w sadzie, czy w ogrodzie. idąc z domu do lasu, szłoby się wąską kamienna ścieżką, utworzoną z kamieni z pobliskiej rzeki.

Beztroskie życie w takiej chatce byłoby wspaniałe. Ciekawe jak szybko by mi się znudziło. Jednak z perspektywy obecnej chwili, mógłbym tam żyć naprawdę długo, nie musiałbym się niczym przejmować, poza jedzeniem i ogrzaniem domu.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Entropia

MoD to straszny syfiarz. Po wejściu do jego pokoju nie mogłem znaleźć drogi powrotnej. Śmieci zalewały wszystko, stół jest ulokowany na środku pokoju, łóżka są zasypane różnymi rzeczami, wszędzie są resztki jedzenia i opakowania po jedzeniu, najczęściej pudełka po pizzy. Kiedyś MoD wygrzebał spod łóżka kiełbasę, na której znajdowały się małe, białe robaczki. Niedawno dowiedzieliśmy się o istnieniu szafy w której znajdują się śmieci z października... Do tej pory szafa nie została otwarta, z obawy przed tym, co z niej może wyskoczyć. Założę się, że bakterie w tej szafie wynalazły już koło. Kto wie, może pracują nad napędem nadprzestrzennym!

Najzabawniejsze jest to, że MoD nie jest największym syfiarzem, jakiego znam. Gdy zaczynałem studia, jeden z kolegów miał w pokoju wysypisko śmieci - dosłownie. Był tylko mały fragment podłogi po którym można było się poruszać, reszta pokoju tonęła w śmieciach. Można było się dostać tylko do łóżka. Śmierdziało tam niemiłosiernie! Gdy kolega zjadł jabłko, wyrzucał je na stertę śmieci, tak samo z innymi resztami organicznymi. Nie wiem jak to się skończyło, wiem, że ten kolega nie mieszkał już dłużej w akademiku.

Jest naprawdę dużo osób, które nie potrafią utrzymać porządku. Nie raz zdarza mi się przyjść do jakiegoś znajomego i natknąć się na środku pokoju na jakąś niezwykłą rzecz, jak dmuchaną krowę, piłę do drewna, albo klucz francuski. To czasami nawet bywa ciekawe, zawsze można liczyć na coś nowego.

Ale nie tylko faceci robią bałagan. Kobiety nie są lepsze, tyle, że ten bałagan lubi być lokalny, np torebka. Ileż razy byłem świadkiem jak dziewczyna przez dobre pięć minut próbowała coś znaleźć w torebce. To nie są mity, to rzeczywistość. Co Wy tam nosicie drogie panie?

Jeśli zaś kobieta ma bałagan w pokoju, to na 90% jest on spowodowany porozrzucanymi ubraniami. Kobiety zawsze mówią "nie mam w co się ubrać" i równocześnie "nie mam gdzie tego włożyć". Od przybytku głowa boli...

niedziela, 8 lipca 2012

Muzyka jako źródło wspomnień

Tak sobie siedzę i piszę, aż tu nagle słyszę piosenkę "No woman, no cry" w wykonaniu niestandardowym, bo zaśpiewaną przez Boney M. Przypomniałem sobie, że kiedyś, przypadkiem byłem na ich koncercie. Mam sentyment do ich muzyki. Często słyszałem Ich w dzieciństwie, w radiowej Jedynce. Pamiętam, że w kuchni mieliśmy Kasprzaka, który działa do tej pory. Jakość dźwięku marna, ale w jakiś dziwny sposób ten dźwięk jest przyjemniejszy dla ucha i taki miły. Szkoda, że teraz wszystko idzie w stronę cyfryzacji.

Czuję, że ta noc będzie bardzo twórcza, zrobię sobie herbatę i trochę uporządkuję bałagan na komputerze. Potem trochę pokodzę.

Spotkałem się wieczorem z A3. Ma jakieś problemy chciała się wygadać. Posłuchałem i udzieliłem kilka rad. Poszliśmy na spacer. Powiedziała, że jak nie znajdziemy sobie nikogo konkretnego, to za trzy lata musimy się pobrać. Zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Nie chcę, żeby nasza przyjaźń przerodziła się w coś innego, nie chcę się z Nią wiązać, nic do niej nie czuję, poza sympatią.

W akademiku czuję się jak na wielkiej patelni, nawet w nocy bywa zbyt ciepło. Jak ja mam coś zrobić w takich warunkach?!


sobota, 7 lipca 2012

Niebanalna noc

To co się działo przez ostatnie 20 godzin, nijak nie pasuje do rzeczywistości. Totalna abstrakcja!

Jak zwykle zaczęło się od bardzo znanego hasła "pijemy". Już nie ważne, kto to powiedział, kiedy i dlaczego. To słowo niesie ze sobą konsekwencje. Tym razem to były dość poważne konsekwencje. Gdy dzisiaj wstałem, nie byłem świadomy co się wczoraj wydarzyło. Dopiero z czasem przypominały się kolejne fragmenty układanki.

Poszedłem na balkon i gdy zobaczyłem to co zobaczyłem, powiedziałem tylko: "ja pie***le". Siedzący obok S. stwierdził, że moje słowa bardzo dobrze określają to co się stało i są jedynymi słowami, które można było powiedzieć jako pierwsze po obudzeniu.

Cofnijmy się jednak do godziny 20. poprzedniego dnia. Wtedy właśnie ktoś z naszej trójki(ja, S. i nasz znajomy) rzucił magicznym słowem "pijemy". Nie minęło 10 sekund, a wyciągnąłem z lodówki wódkę i powiedziałem, że to mój wkład. Zaproponowałem, żeby kumple kupili 0.7 na spółkę, a jako przepitę, możemy użyć soku przywiezionego z mojego domu.

Jak zostało postanowione, tak zostało zrealizowane. Poszliśmy na balkon i rozłożyliśmy wszystko na obudowie od komputera, która od zawsze do tego służyła. Szło dość szybko, pierwsza butelka została opróżniona w jakieś 10 minut. Z balkonu zobaczyliśmy, że gdzieś tam na dole szedł MoD, razem ze swoją świtą apostolską. S. zaczął krzyczeć i zapraszać na wódkę. MoD odmówił, bo dwa dni temu założył się z M. i S. o to, że do końca roku nie wypije ani kropli alkoholu. Jeżeli złamie postanowienie, płaci każdemu z Nich po 100 złotych. Jeśli wygra, to Oni mu płacą. Szczerze mówiąc nie sądzę, by wytrzymał tak długo bez alkoholu.

Wróciliśmy do picia. Rozmowa przeszła na temat mojej okolicy, bo ja i ten wspólny znajomy, mieszkamy dość blisko siebie. Potem rozmawialiśmy o krowach i o tym jak się je zapładnia... Nie mam pojęcia dlaczego.

Jeszcze później postanowiłem wylać wodę z basenu. Wyciągnąłem korek i woda wesoło popłynęła na sam dół. Wróciłem do picia. Robiło się coraz bardziej kolorowo. Nie mieliśmy już tematów do rozmów, więc zaczęliśmy zaczepiać przechodzące dołem osoby. Chyba zepsuliśmy randki kilku parom, bo życzyliśmy wszystkim miłego seksu...delikatnie to ujmując. Niektórzy się śmiali i z nami rozmawiali. Był jednak jeden samotny gość, który zrobił się dość agresywny i chciał się z nami bić. Zignorowaliśmy Go. Później zaczęliśmy głośno śpiewać pieśni religijne. Dla bezpieczeństwa, nie powiem jakie.

Skończyła się kolejna butelka, więc zaproponowałem jeszcze jedną, którą miałem zachomikowaną w lodówce. Pomysł się spodobał i miał ciekawe konsekwencje - nasz znajomy poszedł spać, a ja z S. poszedłem na miasto. Zanim jednak poszliśmy do klubu, wypiliśmy jeszcze wino. Po drodze spotkaliśmy Hiszpanów z którymi trochę pogadaliśmy.

W knajpie już nic nie piłem. Byłem w takim stanie, że każdy łyk, mógłby sprawić, że zasnę. Postanowiłem tańczyć. Było fajnie, bo wbrew podejrzeniom, leciało dużo rockowej muzyki. Tańczyłem nawet z jakąś Japonką. Prawie nie znała angielskiego, więc nie dowiedziałem się nic na Jej temat, poza tym ciągle zmieniała partnerów, co zaowocowało tym, że długo z Nią nie potańczyłem.

To ciekawe, że z S. wyszliśmy dokładnie o tej samej porze. Spotkaliśmy się przy wyjściu z knajpy i poszliśmy w stronę akademika. Po drodze stwierdziliśmy, że kupimy piwo i wskoczymy do basenu. Chwilę później na światłach spotkaliśmy jakąś A. pogadaliśmy chwilę, wiedziała o naszym basenie i powiedziała, że może nas kiedyś odwiedzi. Teraz dobrze wiem, że po prostu rzucała słowa na wiatr. Co mogła powiedzieć dwóm pijanym facetom, którzy próbowali Ją poderwać? Pytaliśmy, czy ma chłopaka. Okazało się, że tak, ale ostatnio mają mały kryzys. Chyba nie było tak tragicznie, bo mogła od nas od razu odłączyć, a jednak poszła z nami aż do sklepu. Mogliśmy wziąć numer telefonu, ale za bardzo myśleliśmy o piwie i basenie.

W akademiku portierka zapytała, czy to my tak krzyczeliśmy. Odpowiedzieliśmy, że nie :-) Gdy przyszliśmy na balkon, stanęliśmy jak wryci. Nie było wody w basenie! No, tak, przecież wylałem wodę podczas picia. Co zrobić w takiej sytuacji? A no rozciągnąć węża i nalać. To było głupie - woda była lodowata. Weszliśmy do basenu i próbowaliśmy się nie poruszać, bo każdy ruch sprawiał, ze po ciele przechodził paraliżujący chłód. Swoją drogą, kto widział o 4. nad ranem siedzieć w lodowatym basenie na balkonie i pić zimne piwo!?

Po dziesięciu minutach trzeba było coś zrobić. To chyba był jeden z najgłupszych pomysłów. Zaczęliśmy gotować wodę! Problem był taki, że po wlaniu wrzątku z czajnika nie było żadnej odczuwalnej zmiany temperatury. Trzeba było zagotować więcej wody. Obudziliśmy MoD i wzięliśmy jego olbrzymi garnek. Sam pozbierałem kilka garnków i zacząłem gotować na kilku kuchenkach. Co chwilę biegaliśmy przez korytarz, rozlewając wodę. Trochę się poparzyłem, ale było wesoło. Wyobraźcie sobie dwóch facetów w samych kąpielówkach, biegających z wrzątkiem po korytarzu akademika o godzinie 5. rano. Żeby tego było mało, postanowiliśmy zrobić tosty. Ukradliśmy koledze ser, szynkę i chleb. Gdy skończył się Jego chleb, przyniosłem swój. Zjedliśmy bardzo dużo. Byłem poparzony wodą i tosterem, ale gotowałem dalej.

Po godzinie zmagań, gdy na zewnątrz było już jasno, woda wreszcie nadawała się do kąpieli. Zmęczeni, wskoczyliśmy do basenu. Nie minęło pięć minut, a S. zasnął. Obudziłem go po 20 minutach, potem jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu wstał i poszedł do siebie. Ja ostatkiem sił wziąłem prysznic i w mokrych włosach udałem się do łóżka.

Przebudziłem się koło 10. i wypiłem litr mleka, litr maślanki i pół butelki wody. Ponownie zasnąłem. Po pobudce zobaczyłem na balkonie straszliwy śmietnik. Było tam wszystko, zaczynając od tostów, kończąc na rozbitej butelce. Dodatkowo kac gigant w głowie. Ogarnąłem trochę syf, a później poszedłem z S. do sklepu, bo postanowiliśmy zrobić spaghetti. Domyślcie się jak to wyglądało.

S. i kumpel mieli zrobić makaron, a ja sos. Nie dałem im wymagającego zadania, ale Oni i tak zepsuli ten makaron! Może właśnie dlatego zadeklarowałem, że zrobię sos. Szkoda byłoby zepsuć prawie kilogram mięsa. Koniec, końców nażarliśmy się jak świnie ;-) Dosłownie! Makaron był wszędzie, w dwóch pokojach, w kuchni i na balkonie. Niestety kac zrobił swoje i zjedzenie takiej ilości zaowocowało bólem brzucha.

Teraz mała sjesta, a wieczorem spotkanie z A3.

piątek, 6 lipca 2012

Zapach seksu

Dziwna ta noc. Niby wszyscy powinni już wyjechać, a w akademiku wciąż dużo ludzi. Dzisiaj było bardzo tłoczno pod lokalnym sklepem, zupełnie jakby to były juwenalia. W dodatku gorąco i spokojnie. Samochody jeżdżą rzadziej niż zwykle, na ulicach zamiast studentów zaczynają się pojawiać jacyś turyści. A w parku ludzie próbują się opalać.

Dziś spotkałem się z dobrą znajomą, przyjaciółką, z którą widuję się raz, na jakiś czas i zawsze mogę z Nią szczerze porozmawiać. Dla wygody nazwę Ją A3...

Poszliśmy właśnie do parku, bo chciała się poopalać. Mi tam wszystko jedno, więc przystałem na propozycję. Przy okazji podrzuciłem na wydział jakieś papiery. A3 nie lubi słońca i nie rozumiem dlaczego się opala, Ona chyba też. Zaktualizowaliśmy informacje o sobie, pogadaliśmy o kilku ciekawych sprawach. A3 jest ode mnie dużo starsza i kończyła psychologię, więc zawsze ciekawie się z Nią rozmawia. To dość rezolutna i asertywna dziewczyna, wiem, że gdy rozmawiamy, będzie to szczera rozmowa.

Siedzieliśmy w parku około godziny. Potem poszliśmy do sklepu i do mnie. "Katie" dziś się wyprowadził, więc mam cały wolny pokój. Zostawił mi w lodówce jakiś podejrzany pasztet i pół butelki wódki! Bardzo dobrze.

Włączyłem jakąś muzykę. A3 poprosiła mnie o masaż. Wiedziałem jak to się skończy. Zrobiłem Jej masaż, a potem uprawialiśmy dziki seks. To nic osobistego, po prostu mieliśmy ochotę na seks. Zawsze jesteśmy szczerzy względem siebie, a że była okazja, to czemu nie skorzystać i udawać, że jesteśmy tacy niedostępni. To mi się właśnie u Niej podoba - bezpośredniość. Podczas seksu powiedziała mi, że umiem obchodzić się z kobietami. No cóż, faceci lubią gdy kobiety mówią coś takiego:)

Wieczorem wreszcie wskoczyłem do basenu. To było wspaniałe uczucie, od razu poczułem się orzeźwiony. Posiedziałem tam z dwie godziny. Po wyjściu wziąłem prysznic i zrobiłem sobie małą drzemkę.

Gdy się obudziłem postanowiłem dokonać drobnych zmian na które bardzo długo czekałem. Nie wiem, czy mieliście okazję spać na piętrowym łóżku, ale to bardzo nieprzyjemna sprawa. Dlatego, po roku czasu zamieniłem sobie łóżko. Nareszcie wyśpię się jak człowiek, a najważniejsze, że nie będę musiał codziennie z niego zeskakiwać. Hmm, może właśnie dlatego tak bolą mnie stawy...

Wdałem się w małą kłótnię z M. na temat odżywiania. M. próbował wcisnąć mi kit, że ryż jest mniej kaloryczny i zdrowszy od ziemniaków. O ile na temat zdrowia ciężko dyskutować, to na temat kaloryczności nie mogłem się zgodzić. Przecież ryż ma więcej węglowodanów niż cola! Postanowiłem się z Nim założyć i wygrałem 10 złotych. Zanim to sprawdziliśmy, ciągle wypominał mi, że jestem głupi i że strasznie pie**olę. Szkoda że nie założyłem się o stówę. Tak, czy inaczej, następnym razem pomyśli dwa razy zanim coś powie.

Ludzie nie mają pojęcia na temat odżywiania. Kiedyś, w liceum, moja koleżanka stwierdziła, że będzie się zdrowo ożywiać i przy okazji zacznie się odchudzać jedząc ryż. Kłóciła się ze mną prawie codziennie, a koleżanki stawały po Jej stronie. Czas najobiektywniej zweryfikował Jej plan i... ładna kuleczka się z Niej zrobiła. Jeśli już coś się robi, to warto zainteresować się daną sprawą, a nie polegać wyłącznie na intuicji. Mitów miejskich i wiejskich jest bardzo wiele, a ich prawdziwość pozostawia wiele do życzenia. Trochę rozwagi w tym co się robi, a pozbędziemy się wielu rozczarowań.

środa, 4 lipca 2012

Lato w akademiku

Sprzątaczka w akademiku jest najlepsza! Zawsze, gdy gdzieś rano wychodzę, to mnie zaczepi i ze mną porozmawia. Zawsze jest miła i sympatyczna. Dzisiaj pytała, czy zostajemy na wakacje. Gdy dowiedziała się, że tak, to stwierdziła, że bierze urlop na dwa tygodnie:) Czasami dziwię się Jej opanowaniu i dobremu samopoczuciu. Pamiętam, jak Kiedyś w składzie S. i M. była impreza po której ktoś "zabrudził" całą kuchnię. Nad ranem leżałem jeszcze w łóżku i słyszałem z korytarza takie oto krzyki: "Przekażcie Im, że ostatni raz sprzątam zaschnięte rzygi ze ścian! Następnym razem wzywam kierowniczkę!" No i jak nie mieć szacunku do tej kobiety? Mogła spokojnie wezwać kierowniczkę, ale lubi nas tak bardzo, że nas przed Nią chroni. Następnym razem, gdy MoD pokolorował całą łazienkę i kuchnię, zmobilizowaliśmy Go, żeby od razu to posprzątał. A gdy pierwszy raz rozłożyliśmy basen, to Nasza Sprzątaczka zawołała inne sprzątaczki i żartowała pytając, czy nie chcą się wykąpać. Uwielbiam Tą kobietę! Jeśli kiedyś się wyprowadzimy z akademika to zaproponuje kupienie Jej jakiegoś miłego prezentu:)

W nocy nalaliśmy wodę do basenu i dzisiaj planujemy się w nim relaksować. Na takie upały chyba nie ma lepszego rozwiązania. Trzeba kupić kilka browarów i będę czuł się jak w niebie.

Załatwiłem sprawę z przeprowadzką, okazuje się, że nie będę musiał się nigdzie przeprowadzać - nie wiem czym sobie zasłużyłem na tak łaskawy los. Szkoda tylko, że oddaliśmy rzeczy do depozytu, w tym bujany fotel, na którym uwielbiam siedzieć. Może uda się wyciągnąć te rzeczy.

Nie mam pomysłu na to, żeby w pokoju było chłodniej. Chyba przykleję do okiem folię ameliniową. Troszkę to będzie brzydko wyglądać, ale jak powiedział poeta - To jest amelinium, tego nie pomalujesz!

wtorek, 3 lipca 2012

Praca

Mój poprzedni, "pijany post" nie opisywał dobrze tego co się wydarzyło...może to i lepiej.

Tak jak myślałem obudziłem się dość wcześnie, tj. o godzinie 7. Budzik zadzwonił godzinę później. Od razu pobiegłem do lodówki i wyciągnąłem stamtąd zimną wodę. Potem wypiłem mleko, potem jeszcze raz wodę i tak dalej, aż do zaspokojenia pragnienia.

Siedziba firmy znajduje się dość daleko. Mają jakieś biura gdzieś w centrum, ale szef woli siedzieć na zadupiu. Jechałem tam trzema autobusami. Drzwi budynku firmy znajdowały się siedem kroków od autobusu. Wychodziło się po schodach, a tam miłe zaskoczenie. Dość duża przestrzeń, wszędzie jakieś monitory i sprzęt elektroniczny, w rogu aneks kuchenny. Akurat trafiłem na moment, gdy szef mówił coś takiego: "...jesteśmy zje**mi, że produkujemy te układy..." Od razu wiedziałem, że będzie wesoło. Przywitał się z nami i kazał poczekać. Przez ten czas kłócił się z jakimiś pracownikami, a ja nie mogłem się powstrzymać od śmiechu - nic nie chciało im działać. Kolega próbował podpiąć monitor do laptopa i czołgał się gdzieś pod stolikami. Inny kolega walił w komputer i mocno się wkurzał. Szef tłumaczył dlaczego coś nie chce działać, ludzie, którzy Go słuchali, nie wytrzymali i zaczęli się śmiać. Szef również nie wytrzymał i śmiał się z nimi.

Gdy szef trochę ochłonął, zaczął nam mówić co mamy zrobić. Projekt nie wydaje się być skomplikowany, więc pewnie bez problemów go zrobię, zwłaszcza, że mam więcej czasu niż podejrzewałem. Ważne, że wiem co mam robić i nawet mnie to interesuje.  Rozmawialiśmy tak może z piętnaście minut i poszedłem na przystanek. Dojazd powrotny zajął mi ponad godzinę. Wychodzę z autobusu, a tam kobiety, piersi, mnóstwo piersi, rzekłbym Cyckoland! Szkoda, że nie obnażone;) Poza tym ludzie, psy, samochody i cała reszta.

Gazety zaczynają robić podsumowania po Euro. Ciekaw jestem jak Polacy będą reagować na fakt, że państwo wydało ponad 6% PKB na tą imprezę. Wśród kibiców jest wielu zwolenników takich działań. Co ciekawe, wśród tych kibiców jest też wiele ludzi narzekających, że podwyższa się wieki emerytalne, że podatki wysokie, albo że zarobki niskie. Już wiecie o co mi chodzi? Tak, macie racje! Naród chciał Euro, to niech teraz płaci za to, żeby turyści mogli się dobrze bawić.

Pozwólcie, że przedstawię Wam przykład niegospodarności - Stadion Narodowy - najdroższy stadion piłkarski na świecie. Stadion kosztował nas 1.9 mld złotych! Kiedy to się zwróci? Zróbmy małą kalkulację. Bilety na mecz Polska-Rosja były sprzedawane na Allegro średnio(uwzględniając wszystkie rodzaje) po  ok. 500 zeta. Oczywiście na Allegro jest o wiele drożej niż w kasach, ale załóżmy, że taka jest normalna cena. Stadion mieści 58 tys ludzi, czyli z jednego przychód brutto wynosi 29mln złotych. Nie jest źle. W sytuacji, gdyby nie było żadnych wydatków wystarczyło by zorganizować 35 meczów takiej rangi. Problem w tym, że utrzymanie stadionu kosztuje. Trzeba uwzględnić koszty wynajęcia pracowników, ochrony, ewentualnych zniszczeń, zużycia energii, remontów, sprzątania itd... Podejrzewam, że te koszty mogą pochłonąć 70% przychodu(optymistycznie patrząc), czyli z 29 milionów zostaje nam niespełna 9mln. Ponadto nikt nie chce robić na tym stadionie mniej ważnych meczy, bo to się nie opłaca. W takim tempie możemy jeszcze bardzo długo poczekać, aż stadion na siebie zarobi, zwłaszcza, że nie mamy kolejnego Euro w planach. Oczywiście to są moje prywatne kalkulacje i prawda może być trochę inna, ale nie sądzę, żeby było lepiej. Przyjąłem dość optymistyczny scenariusz, gdzie bilety są cholernie drogie. Przy bardziej rzeczywistych kalkulacjach wyszło mi, że potrzeba zorganizować około 200 meczów rangi Euro - nieosiągalne, zwłaszcza, że nie często się takie zdarzają, a przez ten czas trzeba utrzymywać stadion. Miesięczny koszt utrzymania stadionu, to około 1mln złotych. I taka ciekawostka na koniec - Skarb Państwa nie dostał ani grosza za za bilety na Euro na Stadionie Narodowym.

Jeśli już jesteśmy przy Euro, od znajomych dowiedziałem się, że mój "ulubiony" portal(Onet) wyznaczył sobie za cel wyreklamowanie mało znanej modelki Natalii S. Z ciekawości postanowiłem się przyjrzeć sprawie i jestem zaskoczony. Nie wiem jaki Onet ma w tym interes, ale jak to powiedział kolega, Natalia S. jest wszędzie i za przeproszeniem, prawie każdy czytelnik już widziało Jej d. i cycki. Znajomy kolegi, opowiadając mi o tym, wyraził się mniej, więcej tak: "Ta Natalka jest wszędzie! Czytam o zamachach w Syrii - Natalka, czytam jak się robi placek - Natalka, czytam o odkryciach naukowców - Natalka, klikam wreszcie w link o Niej, a tam Jej d*pa". Bardzo dosadnie powiedziane, muszę przyznać.

Niebawem na moim blogu pojawi się coś nowego, ale to zależy od tego, ile będę miał czasu. Więcej informacji niebawem.

Zakupy

Znowu pijany. Tym razem powodem jest brak powodu, to było spontaniczne picie z okazji przeprowadzki. Najlepsze jest to, że żadnej przeprowadzki nie było...Może jutro.

Jutro o 10. mam być w siedzibie firmy w której pracuję. Nie wiem jakim cudem uda mi się wstać. Plus jest taki, że zawsze kiedy jestem pijany wstaję bardzo wcześnie.

Dzisiaj przyjechał do akademika współlokator M. Spakował pozostałości swoich rzeczy. Pojechaliśmy wspólnie samochodem M. do mieszkania współlokatora. Potem odwiedziliśmy centrum handlowe i zrobiliśmy duże zakupy. Z racji olbrzymich korków zajęło nam to pół dnia.

Jutro, albo pojutrze muszę się przekwaterować. Jest niewielka szansa, że będę mieszkał w swoim pokoju, ale wolę nie zawracać sobie tym głowy.

Jutro też zaczynam pracę. Umówiłem się z kolega o 9.20 na przystanku. Pewnie dostanę jakiś projekt do zrobienia i będę go musiał oddać w ciągu dwóch tygodni. Jak dla mnie - idealnie!


niedziela, 1 lipca 2012

Kroniki z dawnych lat

Wszyscy będą oglądać mecz, a ja mam to jak zwykle w dupie:) Może uda się znaleźć w tym czasie kilka okazji na allegro, a później sprzedać drożej. Ci, którym aukcja kończy się w trakcie meczu, często bardzo na tym tracą...

Wróciłem do akademika, straszliwe pustki, i upał jak nigdy. Idąc ulicami miasta miałem wrażenie, że niebo to olbrzymi klosz zrobiony ze szkła, a słońce nad nim, to gwiazda śmierci, która próbuje we mnie trafić. Nienawidzę takich temperatur. Mam nadzieję że upały szybko miną.

Gdy wyjeżdżałem z domu, zbliżała się burza, miałem nadzieję, że mnie dogoni. Przyjechałem tutaj i co? gdzie ta burza? Zdaje się, że burze omijają miasta i nawiedzają tylko wioski, żeby siać tam zawieruchę i zniszczenie.

A teraz ciekawostka. Udało mi się dotrzeć do ciekawej książki. Jacyś prawnicy na początku XX wieku postanowili, że zbiorą wszystkie kroniki dotyczące zebrań sądów wiejskich i wydadzą to w postać jednej książki. Trzeba przyznać, że zrobili kawał dobrej roboty, udało im się zdobyć zapiski jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego. Oczywiście w tamtych czasach mało kto pisał, a Ci co pisali, posługiwali się głównie łaciną. Za to, jakieś 200 lat później, pojawiało się coraz więcej sprawozdań po polsku. Tak się szczęśliwie złożyło, że natrafiłem na obszerny fragment(kilkaset stron!) dotyczący sąsiedniej miejscowości! Mało tego, pojawia się tam bardzo często moje nazwisko, co świadczy o tym, że historia mojego rodu jest dość stara. Był tam jeden pan, będący wójtem, inny ławnikiem, jeszcze inny był z kolei powodem w sądzie. Bardzo ciekawy zbór. Ponadto zauważyłem, że sprawy dotyczyły trzech rzeczy: ziemi, obyczajów i religii. Kary były surowe. Uśmiałem się, gdy przeczytałem wyrok w sprawie kobiet, które nie chciały wyjść za mąż. Takie kobiety były zmuszane do pracy w dworze, wymierzano im chłostę, a gdy dalej nie wychodziły za mąż, to były bite jeszcze mocniej.

Sądy wiejskie zbierały się raz na jakiś okres czasu, a w ich skład wchodzili w głównej mierze duchowni. Często karami było zapłacenie datku na rzecz kościoła. Sprawy przedstawiał wójt danej wioski, a w skład ławy przysięgłych wchodzili ludzie darzeni dużym szacunkiem.

Jako, że prawa autorskie do wspomnianego zbioru już dawno wygasły, pozwolę sobie zacytować losowo wybrany fragment:
Zachwieia y Skrobaczka - Po smierci niebosczyka Iana Skrobacza bednarza, przedala zona iego chalupe y z ostatkiem gruntu, co woda nie popsowala Iendrzeiewi Zachweiei za złotych 3, a panu z gruntu będzie powinien na bezrok davac zloty y gr. 6 y posługi odprawowac, iako inszi komornicy. To sie działo circa festum S. Matthei apostoli et Ewangelistae A. D. 1621.  
Oj to były czasy!

Poranny koncert

Oj, mój żołądek jest bardzo szczęśliwy. Zrobiłem sobie kanapki z szynką, serem, pomidorem, ogórkiem, papryką, rzodkiewką i sałatką. Jedna kanapka ważyła więcej niż cztery kanapki akademickie. Co ja teraz będę jadł jak wrócę do Mojego Miasta?

No dobra, nie powstrzymam się dłużej i napiszę to - zdałem kur**! Egzamin na który się praktycznie nie uczyłem! Mam teraz wakacje i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Jednak czy powinienem? Od wtorku praca...

Wieś kojąco na mnie działa, za oknem słyszę śpiewy pierwszych ptaków. Zauważyłem, że gdy jeden zacznie, momentalnie budzi się cała reszta. Ciekawe o czym rozmawiają. Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie omawiali skuteczne metody antykoncepcji....

Zaraz pójdę spać, ale gdy się obudzę, to pierwszą rzecz jaką zrobię, to pójdę na czereśnie. Czuję, że gdybym mógł, to zjadłbym nieskończoną ich ilość. Szkoda, że w moim ogrodzie to zawsze był towar deficytowy. Za to aronię i czarną porzeczkę można liczyć w dziesiątkach, jak nie setkach kilogramów. Szkoda, że nie są takie dobre.

Mówiłem, że napiszę coś mądrego na moim blogu i mam zamiar to zrobić w najbliższy czasie, tylko jeszcze nie teraz...