sobota, 7 lipca 2012

Niebanalna noc

To co się działo przez ostatnie 20 godzin, nijak nie pasuje do rzeczywistości. Totalna abstrakcja!

Jak zwykle zaczęło się od bardzo znanego hasła "pijemy". Już nie ważne, kto to powiedział, kiedy i dlaczego. To słowo niesie ze sobą konsekwencje. Tym razem to były dość poważne konsekwencje. Gdy dzisiaj wstałem, nie byłem świadomy co się wczoraj wydarzyło. Dopiero z czasem przypominały się kolejne fragmenty układanki.

Poszedłem na balkon i gdy zobaczyłem to co zobaczyłem, powiedziałem tylko: "ja pie***le". Siedzący obok S. stwierdził, że moje słowa bardzo dobrze określają to co się stało i są jedynymi słowami, które można było powiedzieć jako pierwsze po obudzeniu.

Cofnijmy się jednak do godziny 20. poprzedniego dnia. Wtedy właśnie ktoś z naszej trójki(ja, S. i nasz znajomy) rzucił magicznym słowem "pijemy". Nie minęło 10 sekund, a wyciągnąłem z lodówki wódkę i powiedziałem, że to mój wkład. Zaproponowałem, żeby kumple kupili 0.7 na spółkę, a jako przepitę, możemy użyć soku przywiezionego z mojego domu.

Jak zostało postanowione, tak zostało zrealizowane. Poszliśmy na balkon i rozłożyliśmy wszystko na obudowie od komputera, która od zawsze do tego służyła. Szło dość szybko, pierwsza butelka została opróżniona w jakieś 10 minut. Z balkonu zobaczyliśmy, że gdzieś tam na dole szedł MoD, razem ze swoją świtą apostolską. S. zaczął krzyczeć i zapraszać na wódkę. MoD odmówił, bo dwa dni temu założył się z M. i S. o to, że do końca roku nie wypije ani kropli alkoholu. Jeżeli złamie postanowienie, płaci każdemu z Nich po 100 złotych. Jeśli wygra, to Oni mu płacą. Szczerze mówiąc nie sądzę, by wytrzymał tak długo bez alkoholu.

Wróciliśmy do picia. Rozmowa przeszła na temat mojej okolicy, bo ja i ten wspólny znajomy, mieszkamy dość blisko siebie. Potem rozmawialiśmy o krowach i o tym jak się je zapładnia... Nie mam pojęcia dlaczego.

Jeszcze później postanowiłem wylać wodę z basenu. Wyciągnąłem korek i woda wesoło popłynęła na sam dół. Wróciłem do picia. Robiło się coraz bardziej kolorowo. Nie mieliśmy już tematów do rozmów, więc zaczęliśmy zaczepiać przechodzące dołem osoby. Chyba zepsuliśmy randki kilku parom, bo życzyliśmy wszystkim miłego seksu...delikatnie to ujmując. Niektórzy się śmiali i z nami rozmawiali. Był jednak jeden samotny gość, który zrobił się dość agresywny i chciał się z nami bić. Zignorowaliśmy Go. Później zaczęliśmy głośno śpiewać pieśni religijne. Dla bezpieczeństwa, nie powiem jakie.

Skończyła się kolejna butelka, więc zaproponowałem jeszcze jedną, którą miałem zachomikowaną w lodówce. Pomysł się spodobał i miał ciekawe konsekwencje - nasz znajomy poszedł spać, a ja z S. poszedłem na miasto. Zanim jednak poszliśmy do klubu, wypiliśmy jeszcze wino. Po drodze spotkaliśmy Hiszpanów z którymi trochę pogadaliśmy.

W knajpie już nic nie piłem. Byłem w takim stanie, że każdy łyk, mógłby sprawić, że zasnę. Postanowiłem tańczyć. Było fajnie, bo wbrew podejrzeniom, leciało dużo rockowej muzyki. Tańczyłem nawet z jakąś Japonką. Prawie nie znała angielskiego, więc nie dowiedziałem się nic na Jej temat, poza tym ciągle zmieniała partnerów, co zaowocowało tym, że długo z Nią nie potańczyłem.

To ciekawe, że z S. wyszliśmy dokładnie o tej samej porze. Spotkaliśmy się przy wyjściu z knajpy i poszliśmy w stronę akademika. Po drodze stwierdziliśmy, że kupimy piwo i wskoczymy do basenu. Chwilę później na światłach spotkaliśmy jakąś A. pogadaliśmy chwilę, wiedziała o naszym basenie i powiedziała, że może nas kiedyś odwiedzi. Teraz dobrze wiem, że po prostu rzucała słowa na wiatr. Co mogła powiedzieć dwóm pijanym facetom, którzy próbowali Ją poderwać? Pytaliśmy, czy ma chłopaka. Okazało się, że tak, ale ostatnio mają mały kryzys. Chyba nie było tak tragicznie, bo mogła od nas od razu odłączyć, a jednak poszła z nami aż do sklepu. Mogliśmy wziąć numer telefonu, ale za bardzo myśleliśmy o piwie i basenie.

W akademiku portierka zapytała, czy to my tak krzyczeliśmy. Odpowiedzieliśmy, że nie :-) Gdy przyszliśmy na balkon, stanęliśmy jak wryci. Nie było wody w basenie! No, tak, przecież wylałem wodę podczas picia. Co zrobić w takiej sytuacji? A no rozciągnąć węża i nalać. To było głupie - woda była lodowata. Weszliśmy do basenu i próbowaliśmy się nie poruszać, bo każdy ruch sprawiał, ze po ciele przechodził paraliżujący chłód. Swoją drogą, kto widział o 4. nad ranem siedzieć w lodowatym basenie na balkonie i pić zimne piwo!?

Po dziesięciu minutach trzeba było coś zrobić. To chyba był jeden z najgłupszych pomysłów. Zaczęliśmy gotować wodę! Problem był taki, że po wlaniu wrzątku z czajnika nie było żadnej odczuwalnej zmiany temperatury. Trzeba było zagotować więcej wody. Obudziliśmy MoD i wzięliśmy jego olbrzymi garnek. Sam pozbierałem kilka garnków i zacząłem gotować na kilku kuchenkach. Co chwilę biegaliśmy przez korytarz, rozlewając wodę. Trochę się poparzyłem, ale było wesoło. Wyobraźcie sobie dwóch facetów w samych kąpielówkach, biegających z wrzątkiem po korytarzu akademika o godzinie 5. rano. Żeby tego było mało, postanowiliśmy zrobić tosty. Ukradliśmy koledze ser, szynkę i chleb. Gdy skończył się Jego chleb, przyniosłem swój. Zjedliśmy bardzo dużo. Byłem poparzony wodą i tosterem, ale gotowałem dalej.

Po godzinie zmagań, gdy na zewnątrz było już jasno, woda wreszcie nadawała się do kąpieli. Zmęczeni, wskoczyliśmy do basenu. Nie minęło pięć minut, a S. zasnął. Obudziłem go po 20 minutach, potem jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu wstał i poszedł do siebie. Ja ostatkiem sił wziąłem prysznic i w mokrych włosach udałem się do łóżka.

Przebudziłem się koło 10. i wypiłem litr mleka, litr maślanki i pół butelki wody. Ponownie zasnąłem. Po pobudce zobaczyłem na balkonie straszliwy śmietnik. Było tam wszystko, zaczynając od tostów, kończąc na rozbitej butelce. Dodatkowo kac gigant w głowie. Ogarnąłem trochę syf, a później poszedłem z S. do sklepu, bo postanowiliśmy zrobić spaghetti. Domyślcie się jak to wyglądało.

S. i kumpel mieli zrobić makaron, a ja sos. Nie dałem im wymagającego zadania, ale Oni i tak zepsuli ten makaron! Może właśnie dlatego zadeklarowałem, że zrobię sos. Szkoda byłoby zepsuć prawie kilogram mięsa. Koniec, końców nażarliśmy się jak świnie ;-) Dosłownie! Makaron był wszędzie, w dwóch pokojach, w kuchni i na balkonie. Niestety kac zrobił swoje i zjedzenie takiej ilości zaowocowało bólem brzucha.

Teraz mała sjesta, a wieczorem spotkanie z A3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)