piątek, 26 grudnia 2014

Dylatacja czasu

Po kilku miesiącach znowu wpisałem adres swojego bloga i trochę się zdziwiłem. Zniknęło wsparcie dla polskich znaków... Może to tylko wina mojego systemu operacyjnego, ale muszę się upewnić...ale mniejsza z tym!

Pewnie ciekawi Was(no właśnie - czy ktoś w ogóle tu wchodzi?) dlaczego tak długo nie pisałem. Stałem się korpoludkiem z niewielką ilością czasu na swoje własne zajęcia. Od zawsze w mojej głowie pojawiało się milion pomysłów na godzinę. Niestety, od kiedy zacząłem pracować, musiałem zredukować ilość faktycznie realizowanych pomysłów. Codziennie są tylko priorytety i rzeczy do zrobienia na wczoraj. Urlopy i wyjazdy mijają bardzo szybko - muszę coś z tym zrobić!

Może to zabrzmi tendencyjnie, ale skupianie się na zarabianiu pieniędzy nie jest dobrym pomysłem. Takie podejście sprawia, że wiele ciekawych wydarzeń umyka gdzieś obok. Z drugiej strony, powrót do studenckiej biedy uniemożliwiłby realizację dalekosiężnych planów takich jak zakup mieszkania, czy bardziej przyziemnych - np. wakacje poza miejscem zamieszkania. Mało tego, studencki budżet nie pozwoliłby na dalszą egzystencję w Moim Mieście, które i tak z roku na rok staje się coraz bardziej szare i nudne.

To ciekawe: piszę o studiowaniu jak o czasie przeszłym, chociaż formalnie wciąż jestem studentem i czekam aż będę mógł oddać pracę i się obronić. Pieprzone formalności.

Ostatnio bardzo pogłębiłem moje zainteresowania polityką i historią. Co do polityki, to zacząłem zauważać drobne sprzeczności, których wcześniej nie widziałem, a które teraz sprawiają, że najchętniej założyłbym własną partię polityczną, której celem byłoby... i tu utnę ten monolog, bo mógłby się przerodzić w coś, w rodzaju Biblii.

Jeśli chodzi o historię, to bywa różnie... Spontanicznie zdarza mi się czytać o różnych okresach w dziejach ludzkości, przy czym coraz chętniej zagłębiam się w coraz to bardziej szczegółowe informacje. Ostatnio wyjątkowo upodobałem sobie historię mojej rodzinnej wioski i okolic. Chciałbym podjąć kolejną próbę uporządkowania losów mojej rodziny. Sprawa nie wygląda tak źle, bo za każdym razem, gdy nachodzi mnie taka "chęć" do dokumentowania wszystkiego, co dotyczy mojej familii, rzeczywiście coś robię i w ten sposób - krok po kroku - zdobywam coraz więcej dokumentów, zdjęć i informacji. Docelowo chciałbym stworzyć na komputerze obszerną bazę danych, za pomocą której w szybki sposób będzie można znaleźć interesującą informację. Najtrudniejszym elementem jest stworzenie odpowiedniego systemu numerowania zdjęć i ich uporządkowanie.

Czuję tęsknotę za akademikiem. Przypomniało mi się, jak rok temu robiłem wigilię i z pomocą B. wyprodukowałem kilkaset uszek. W tym roku również robiłem uszka, ale na mniejszą skalę i nie z przeznaczeniem na imprezę. Swoją drogą niedawno byłem u moich starych współlokatorów i miałem okazję pić z nimi wódkę:)

U moich rodziców wydarzyło się kilka zabawnych sytuacji. Np. ktoś wezwał straż pożarną do palącego się ogniska... Straż przyjechała, zagasiła ognisko dwoma uderzeniami łopaty i utknęła samochodem w polu:) Trzeba było pchać! Później wszyscy się śmiali, że teraz to strach zapalić zapałkę, bo straż przyjedzie. Swoją drogą, ciekawe który sąsiad zadzwonił...

W tym roku święta mijają wyjątkowo spokojnie i rodzinnie. Nikt się nie kłóci, dużo rozmawiamy, panuje serdeczna atmosfera z dużą ilością uśmiechu. Powiem szczerze, że to jest tak podręcznikowe, że aż niepokojące! Mimo wszystko, mam nadzieję, że kolejne święta będą równie przyjemne.

No właśnie - życzę wszystkim Wesołych Świąt, a tym, którzy lubią wysyłać hurtowe sms-y z życzeniami - serdecznego "Nawzajem"!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Wizja artysty

Wczoraj miałem okazję poznać pewnego pana - artystę, aktora. Akurat byłem u koleżanki i rozmawiamy o minionym tygodniu, aż tu nagle zza okna dobiega donośny krzyk: "sąsiadka!! sąsiadka!!"

Facet był już troszkę pijany, nawet bardzo, ale to nie przeszkadzało, żeby bliżej się poznać - zaprosił nas do swojego mieszkania. Gość mieszka razem z żoną i dorosłym(?) synem. Gra w teatrze, czasami w telewizji i ma do tego całkiem niezłe predyspozycję. Ma już dość duży staż pracy, co uzasadnia jego zachowanie - wydaje się, że jego życie prywatne wygląda jak gra aktorska, każda jego historia jest koloryzowana, przeplatana dygresjami i trochę nieprawdopodobna. Szczerze mówiąc, to zazdroszczę mu jego dykcji. Dzięki swej wrodzonej swobodzie i braku skrępowania, potrafi opowiadać w sposób recytatorski, tak jakby najdrobniejsza dykteryjka była wierszem.

Wszyscy w rodzinie piją. Nie pali chyba tylko żona artysty. Ona zrobiła na mnie najlepsze wrażenie - jest rozsądna, i chyba najmniej oderwana od rzeczywistości. Często zwraca uwagę swojemu mężowi, żeby nie podniecał się tak bardzo podczas wygłaszania swoich monologów.

Syn był dziwny. Depresyjny charakter i mocne zainteresowanie muzyka rockową. Dużo palił i był wyraźnie znudzony opowieściami ojca. Nie pamiętam, żeby się uśmiechał.

Ciężko powiedzieć, czy to przypadkowe spotkanie wniosło coś do mojego życia. Nie da się ukryć, że ciekawie jest poznać szczegóły dot. życia gwiazd, posłuchać plotek itp. ale na dłuższą metę ciężko byłoby wytrzymać w takim gronie. "Artystyczny światek" jest zamknięty i nadaje na zupełnie innych częstotliwościach niż reszta społeczeństwa.

A co dzieje się u mnie? Zastanawiam się nad zmianą pracy. Chcę zarabiać więcej, a nie będę czekał w nieskończoność na awans. Jeśli do października nie dostane podwyżki, przenoszę się. Na szczęście, w mojej branży jest olbrzymie zapotrzebowanie.

Ostatnio dużo czytam i spaceruję. Od czasu do czasu wchodzę do jakiejś małej kawiarni i tam pochłaniam kolejne strony książki. Mam coraz gorszy kontakt ze znajomymi ze studiów. Miałem okazję niedawno spotkać się z kilkoma, ale ciągłe rozmowy na temat IT szybko mnie znudziły. To nie był udany wieczór.

wtorek, 22 lipca 2014

W nowym mieszkaniu

Jak to się stało, że mój blog ma już 19tys. wyświetleń? Widocznie zbyt długo pozwalałem na swobodną działalność botów.

Jak zwykle na początku przeproszę, że długo nie pisałem. Dlaczego? Bo tak. Znudziło mi się i basta.

Dlaczego teraz piszę? Bo tak. Bo jest 3. w nocy.

Gdybym miał opisać jakie wydarzenia miały miejsce od czasów ostatniego wpisu, z pewnością zabrakłoby mi chęci i czasu. Może po prostu napiszę o ważniejszych rzeczach.

Stałem się korpoludkiem i pracuję jak popieprzony. Mam bardzo mało wolnego czasu i staram się go w pełni wykorzystywać. Niestety przez ostatni miesiąc poświęciłem mnóstwo energii na przeprowadzkę - właśnie tak! Już nie mieszkam w akademiku...

Przeprowadziłem się do bardzo spokojnej dzielnicy Mojego Miasta. Mam teraz blisko do pracy, a obok mnie znajduje się wielki park i inne miejsca, w których bez przeszkód można czytać książkę. Przez tą przeprowadzkę odizolowałem się od znajomych, ale może właśnie tego potrzebowałem?

Czuję, że moje życie staje się nudne. Ostatnia ciekawa rzecz to delegacja do innego miasta. Firma opłaciła luksusowy hotel, a moim zadaniem było rozwiązanie kilku problemów i picie whiskey wieczorami. Delegacje nie działają na mnie pozytywnie.

Nie czuję się dobrze w obecnej sytuacji... inaczej - nie czuję się dobrze, mając przed sobą perspektywę nieuchronnej rutyny. Musze coś zrobić, wyjść z jakąś inicjatywą - stanie w miejscu mnie nudzi, sama praca również. Nie ukrywam, że pięcie się po szczeblach kariery jest całkiem fajne, ale mimo wszystko - to wciąż jedno i to samo, zamknięte środowisko dziwnych ludzi. Może powinienem zainteresować się polityką albo założyć własna firmę? A może wrócę do zbierania znaczków?

Chciałem pojechać na Woodstock, ale stwierdziłem, że jestem na to za stary, albo raczej: nie bawiłoby mnie to. Lepiej zrobić coś nowego, albo porządnie wypocząć na wsi.

Oczywiście staram się pozostać w jakiś sposób aktywny - ćwiczę, jadam zdrowo, spaceruję, czytam. Zastanawiam się, czy nie zapisać się do klubu strzeleckiego, na lekcje szermierki czy jazdy konnej - byłoby to ciekawą odskocznią od codzienności.

Nie ma co przedłużać - i tak ten post wydaje się być pisany na siłę. Żeby stworzyć coś ciekawego, trzeba być bardziej wyspanym i rozpisanym. Dzisiaj nie wyszło, spróbuję innym razem;)

czwartek, 1 maja 2014

Da, da, da

Już bardzo dawno nie pisałem. Założę się, że część z Was pomyślała, że już nigdy nie napiszę. Niedawno też tak myślałem. Nie miałem ochoty pisać, miałem za dużo obowiązków a dotychczasowa forma bloga trochę mi się znudziła. Z wiekiem człowiek zmienia zainteresowania i dochodzi do wniosku że lokalna polityka jest ciekawsza od tego co dzieje się w akademiku czy na uczelni. No, może troszkę przesadzam z tą polityką, ale rzeczywiście, ostatnie wydarzenia wzburzyły we mnie krew na tyle, żeby wstrzymać pisanie na blogu.

Pierwszy raz od dłuższego czasu miałem ochotę coś napisać. Doszedłem do wniosku że anonimowość mojego bloga zaczyna mnie wkurzać.  Chciałbym pisać jako ja, ale nie mogę tego zrobić pisząc o osobistych sprawach. Rozwiązaniem jest założenie nowego bloga...

A co się działo u mnie ostatnio? Przez taki okres czasu musiało dziać się dużo, aczkolwiek nie chcę wymieniać wszystkich wydarzeń, część rzeczy zostawię dla siebie.

Może najpierw napiszę coś o S. Myślę że od kiedy z akademika wyprowadzili się T, D, M i S. zrobiło się cicho i nudno. Nasza paczka przestała istnieć, kontakty zanikają, coraz rzadziej się widujemy...W sumie szkoda, ale z drugiej strony, dzięki temu, studia stały się czymś nostalgicznym - okresem, który z pewnością będę dobrze wspominał.

Odszedłem trochę od tematu - S. Po pierwsze - zwolnił się z pracy. Nie jestem pewien, czy już o tym nie pisałem. Pewnego dnia S. pokłócił się ze swoim przełożonym, powiedział kilka niecenzuralnych słów i wyszedł z firmy. Wrócił po tygodniu żeby zabrać wszystkie papiery. No cóż, on nigdy się nie zmieni. To jednak nie jedyna sytuacja z jego udziałem w roli głównej. Innym razem przyszedł z M do akademika świętować urodziny M. Chyba tylko przypadek sprawił, że mnie wtedy nie było. S. pokłócił się z jakimiś "miśkami", jeden z nich go uderzył, a w ramach rewanżu S. postanowił rozpylić gaśnicę w jego składzie. Syf niesamowity! Wszystko w pianie, straszliwe zamieszanie. Problem w tym, że panowie nie chcieli pozostać dłużni i... wyważyli drzwi do pokoju MoD(tam przeniosło się picie wódki). MoD spał jak zabity, ale M, S i brat T. zostali dość dotkliwie pobici. S. zaczął dzwonić na policję, ale chyba zorientował się że sam jest pijany i policja nie bardzo pomoże.

Innym razem S. przyszedł do mnie z dwiema butelkami wina. Mieliśmy okazję pogadać i oczywiście coś wypić. Niestety wino przerodziło się w wódkę i na święta pojechałem do swojego rodzinnego domu z wielkim kacem. Nie jestem pewien czy to był kac czy jeszcze nietrzeźwość, w każdym razie rodzina chyba coś podejrzewała.

MoD oświadczył się swojej dziewczynie. To z pewnością największa sensacja tego postu. To bardzo dziwne uczucie obserwować te wszystkie zmiany wokół siebie. Dziwne, a zarazem smutne. Już nigdy te nasze kontakty nie będą takie same. Już teraz tęsknię za tym co było 2 lata temu....

T zrobił się gruby i zamknął się w korpo. Jest z nim coraz gorszy kontakt, aczkolwiek, pewnej słonecznej soboty doszło do spontanicznego spotkania między nami. Skończyło się na wódce i wypadem na miasto gdzie do nas dołączył D. Gdzieś w tym całym piciu, pojawił się Grzesiu i brat T. A wszystko zaczęło się od tego, że poszedłem do knajpowego ogródka by poczytać książkę...

Jedna z moich koleżanek - dla Jej i mojego bezpieczeństwa, nie powiem która - zaczęła się spotykać z nowym facetem. Koleżanka zawsze miała problemy z facetami, w jakiś sposób byłem Jej terapeutą i rozmawialiśmy o tym. Jednak teraz kompletnie przesadziła. Pieprzy się ze swoim ginekologiem. Nie żartuję. Facet ją utrzymuje niczym galeriankę - pozwala Jej mieszkać w swoim mieszkaniu, od czasu do czasu kupuje drobne prezenty, a tak w ogóle ma żonę i dwójkę dzieci. Spoko, zdrady się zdarzają, ale przechowywać kochankę w drugim mieszkaniu? Umawiać się z pacjentką, gdy jej "chłopak" siedzi w poczekalni? Nawet dla mnie jest to dużym zaskoczeniem....

Ostatnio bardzo się rozczarowałem sposobem działania polskiej policji. chciałem zgłosić sprawę, która podlega pod kodeks karny, mam wszystkie dowody sugerujące winę podejrzanego, a policja mnie olewa. Kilka razy chodziłem na komisariat i za każdym razem otrzymywałem informację: "proszę przyjść za dwie godziny". Panowie dyżurni mają bardzo standardowy scenariusz odprawiania ludzi. Oczywiście nie odpuściłem. Wyjątkowo nie lubię takiego zbywania, wiec postanowiłem coś z tym zrobić... Dochodzę do wniosku, że narzekania Polaków na funkcjonowanie placówek publicznych są bez sensu. Sposób ich funkcjonowania jest kiepski, bo zwykli obywatele bagatelizują niedopuszczalne zachowania ze strony urzędników. Rozwiązanie jest proste - niezwłocznie zgłaszać sprawy najwyżej gdzie się da, nagłaśniać je i nie bać się. Asertywność daje wyraźne efekty.

W pracy idzie bardzo dobrze. Może to mało skromne, ale myślę, że jestem jednym z najlepszych pracowników w całym dziale. Zbieram wszystkie premie, dostaję specjalne zadania, a ostatnio nawet pojawiają się perspektywy wyjazdu za granice. Jestem zadowolony, bo to dopiero początek mojej kariery, a ja już teraz żyję na dość wysokim poziomie. Co jak co, ale decyzja o wyborze ścieżki edukacji była jedną z moich najlepszych decyzji w życiu.

Zastanawiam się, czy nie zapisać się na kurs szermierki - chciałbym spróbować czegoś nowego. Otworzyła się też perspektywa trenowania jazdy konnej. Nigdy nie próbowałem, więc brzmi zachęcająco. Jedyny minus jest taki, że będę musiał kupić jakiś dziwny strój.

Znowu zacząłem dbać o swoje zdrowie. Biegam, ćwiczę, staram się zdrowo jeść(mniej, więcej...). Jednym zdaniem - wiele się zmieniło, na różnych płaszczyznach życia a zmiany są jak najbardziej pozytywne. No ale wiecie jak to jest; gdy w życiu codziennym zaczyna się układać, człowiek zaczyna interesować się polityką. Szczęśliwe życie jest zbyt nudne do opisywania i dyskusji, trzeba znaleźć jakiś inny temat.

Na koniec mało popularny teledysk do bardzo popularnej piosenki. Ostatnio coś chodzi mi po głowie...


niedziela, 2 marca 2014

Smak minionego tygodnia

Studia, projekty, policja, kłótnie, praca, szkolenia, dentysta, biurokracja - oto obraz tego, z czym ostatnio musiałem się zmierzyć. Już dawno nie miałem tak wypełnionego czasu. Na co dzień narzekam, że jest ciężko, ale tym razem zabrakło skali. 

Dwa tygodnie temu byłem z B. w Budapeszcie. Było super! Potrzebowałem odpoczynku i udało się odpocząć. Zawsze gdy gdzieś wyjeżdżam, staram się zapoznać z historią miejsca które mam zwiedzać. Podobnie było tym razem. Wiecie, że Budapeszt pamięta czasy Cesarstwa Rzymskiego? Był wtedy dużym miastem, chociaż pod inną nazwą.

Aby w pełni wykorzystać czas, postanowiliśmy dużo zwiedzać. Pierwszego dnia były to spacery po okolicy naszego hotelu. Zamki, kościoły i inne punkty charakterystyczne zwiedziliśmy dnia drugiego. Później trzeba było wracać do Polski 

Wybaczcie że nie będę opisywał każdej Węgierskiej atrakcji - nie mam na to czasu, a chciałbym skupić się na innych rzeczach.

Po wycieczce zaczęła się walka z czasem:
  1. Projekty - Musiałem zdobyć wszystkie wpisy i zrobić zaległy projekt - wielkie gówno swoją drogą... Średni czas wykonania projektu przez innych studentów trwał jakieś 3 tygodnie. Ja miałem ze 4 dni. Było ciężko, w dzień chodziłem do pracy, wieczorami i w nocy pisałem projekt. Brakowało mi snu i sił. Na szczęście wyrobiłem się w ostatnim możliwym terminie! To dla mnie ogromny sukces! Nie lubię technologi, której musiałem użyć, to było prawie jak akt masochizmu.
  2. Praca - ja pierdolę! Gdyby nie tajemnica firmowa powiedziałbym coś więcej....W każdym razie na całej sprawie wyszedłem bardzo dobrze, ale było duuuuuuuużo roboty.
  3. Szkolenia - Pracodawca wysłał mnie na zewnętrzne 3-dniowe szkolenie. Trener był średnio ciekawy, ale samo szkolenie niezwykle interesujące, dużo się nauczyłem. Szkoda że wypadło to w okresie, kiedy nie spałem...
  4. Policja - Tu jest zabawna sprawa. Od tygodnia próbuję zgłosić przestępstwo na policji. Niestety mają mnie w d.(żeby nie było, to tylko moja subiektywna opinia). Za okienkiem siedzi kilku gości, którzy się śmieją i rozmawiają, a facet mi mówi, ze nie ma policjanta, który mógłby mnie obsłużyć i muszę poczekać dwie godziny. Gdy powiedziałem, że mogę przyjść za dwie godziny, przewidział, że najprawdopodobniej będę musiał czekać dłużej. Kurwa! Do niedawna uważałem, że ludzie są przewrażliwieni jeśli chodzi o funkcjonowanie polskiej policji, ale jak widzę, że zgłoszenie sprawy ściganej z urzędu trwa tyle czasu i zżera tyle nerwów, to mnie kurwica trafia i mam ochotę wyemigrować. Do tej pory byłem tylko w jednym komisariacie Może w innych jest inaczej, ale nie odpuszczę i będę próbował zgłosić sprawę. Powiedzcie mi, jak mam się czuć bezpiecznie? hę? Po co ja płacę podatki? Do lekarza mogę pójść prywatnie, ale niestety z policją jest trochę gorzej. Chyba czas spróbować sił w polityce...
  5. Dentysta - Chyba rośnie mi kolejny ząb. Co ciekawe, mam już ósemki. Ten ząb rośnie nad innym zębem i jest to dość dziwne oraz kosztowne. 
  6. Biurokracja - znowu temat związany z uczelnią. Wiem, że narzekanie na system zbierania wpisów do indeksu jest nużące, ale muszę to wyrazić. Na dodatek, potrzebowałem wpisu od promotora, który oceni jak wyglądają postępy z moją pracą magisterską. Problem w tym, że nie wyglądają - jestem w czarnej dupie. Na szczęście sam proponowałem temat i mam dużą wiedzę z tego zakresu, więc udało się przekonać promotora, że jednak coś robię.
Nie jestem pewien, czy to przez ostatnie wydarzenia, czy też z innych powodów, przez głowę przechodzi mi myśl dot. samotności. Czasami wydaje mi się, że jestem skazany na samotność i nie powinienem się z nikim wiązać. Związek to duża odpowiedzialność - trzeba pilnować nie tylko siebie ale i drugiej osoby. Człowiek wiąże się emocjonalnie z tą drugą osobą i boi się, że coś może pójść źle. Związek ogranicza też możliwość spotkań ze znajomymi. Jestem dość społecznym człowiekiem i dlatego zauważam tę zmianę. Kiedyś częściej spotykałem się z przyjaciółmi i poznawałem nowych ludzi - bardzo lubię to robić. Duża ilość znajomych może okazać się użyteczna. 

Strasznie denerwuje mnie sytuacja na Ukrainie, a jeszcze bardziej reakcja różnych państw. Chcecie wiedzieć jak będą wyglądać oświadczenia wszystkich organizacji, które do tej pory takowych oświadczeń nie wydały? "Jesteśmy zaniepokojeni", "Musimy być solidarni", "Jesteśmy głęboko zaniepokojeni", "Nie popieramy", "Uważamy że działania Rosji są bezprawne" - nie spodziewałbym się niczego więcej. Politycy nie mają jaj i odwagi żeby cokolwiek zrobić. Wg. mnie to wielka porażka polityki zachodu. Kto wie co się działo podczas drugiej wojny światowej, ten powinien zrozumieć analogię.

A co powinno się zrobić? Ja byłbym za tym, żeby wysłać broń, ustawić okręty na Morzu czarnym, zablokowane w Szwajcarii pieniądze przelać na konto Ukrainy - to by wkurzyło Janukowycza. Ponadto wysłać ochotników do pilnowania granicy ukraińsko-rosyjskiej. 

Szczerze powiedziawszy to mam pewien dylemat. Po drugiej wojnie światowej UPA mordowała i gwałciła Polaków. Teraz Ukraińcy oczekują pomocy. Aż chciało by się im pokazać środkowy palec, ale z drugiej strony, im mniej Rosji po prawej stronie, tym lepiej. Pomoc mogłaby się opłacać. Polacy nie potrafią wyjść z inicjatywą. Jako naród moglibyśmy zaproponować stworzenie sojuszu państw europy środkowej i wschodniej. Samodzielnie jesteśmy słabi, ale w połączeniu z Ukrainą, Litwą, Łotwą, Estonią, Czechami, Słowacją, Węgrami, Rumunią i Gruzją bylibyśmy niezłą przeciwwagą dla Rosji. To by wystarczyło by powstrzymać imperialistyczne zapędy Putina. Teraz jest już trochę późno, a Polska zamiast dogadywać się z sąsiadami, wchodzi w egzotyczne sojusze z USA... Podczas II Wojny Światowej było podobnie... Niestety kraje zachodnie nie będą dbały o bezpieczeństwo polski w razie napadu.

Kolejna rzecz, która mnie wkurza, to ONZ. Dla mnie to to samo co Liga narodów. Ta organizacja jest maksymalnie nieużyteczne. Poza tym, ustanowienie Rosji i Chin jako państw z prawem weta, mija się z celem. Jak myślicie? Jak zareaguje ONZ na konflikt Rosji z Ukrainą? 

Jak widać, mimo pełnej irytacji, nic nie można zrobić. Gdyby tylko była możliwość, wyjechania na Ukrainę w charakterze żołnierza, to chętnie bym skorzystał. Kto ma dać przykład europie jak nie my? Politycy? 

Polacy powinni się zorganizować i nie protestować przed ambasadą rosyjską, tylko przed naszymi instytucjami państwowymi, żądając zdecydowanej reakcji. Co Ukrainie da solidarność, czy debilne śpiewanie piosenek na rynku w Moim Mieście... Powinniśmy się wstydzić że nic nie robimy. Jak mam być dumny ze swojego kraju? Trzeba coś zrobić. Na razie jesteśmy jak ONZ.

piątek, 31 stycznia 2014

Obmacywanie maszynki do golenia

No i kończy się kolejny semestr. Zdaje się, że moje studia dobiegają końca, a oceny są bardzo dobre, biorąc pod uwagę to, że pracuję na pełny etat. Wczoraj dostałem piątkę, we wtorek tak samo. Kto wie, może pokuszę się o stypendium naukowe - o ile uda się załatwić kilka drażliwych kwestii...

W poniedziałek znalazłem się w dość niekomfortowej sytuacji. Poszedłem oddać projekt z jakiegoś przedmiotu humanistycznego. Tak w ogóle, to nie mam pojęcia po co jest ten przedmiot...ale może wrócę do tematu. Moim zadaniem było zrobienie biznesplanu i zaprezentowanie go przed prowadzącym. Problem polega na tym, że w ramach biznesplanu trzeba było uzupełnić wielgaśną tabelkę, z około 10 tysiącami komórek! Myślicie, że żartuję? Nie! Ta tabela strasznie mnie wkurwiła! Siedziałem przy niej całą noc, a później musiałem iść do pracy. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie chodziłem na wykłady, to mam za swoje.. To prawda - nie byłem na ani jednym wykładzie, ale wątpię, żebym się tam czegoś nauczył...

Przyszedł czas oddawania projektów. Czekałem przed salą prowadzącego dobre dwie godziny, musiałem się zwolnić z pracy. Wreszcie wchodzę - szczęśliwy, bo miałem już dość stania na korytarzu. Był jednak pewien mały problem...nigdy nie widziałem na oczy prowadzącego! W pokoju było dwóch facetów, miałem 50% szans że podejdę do tego właściwego. Niestety! Zgodnie z prawami Murphy'ego istnieje 90% szans, że w sytuacji 50/50 wybierze się tą złą opcję.
- Ale czego właściwie Pan ode mnie chce - zapytał zdziwiony facet, któremu próbowałem wytłumaczyć dlaczego przyszedłem.
- Oooo, widzę, że Pan z tych co nie chodzą na wykłady! Ale żeby tak mnie w ogóle nie kojarzyć? - Odpowiedział mój wykładowca.

Było mi strasznie wstyd, jakoś wybrnąłem z tej sytuacji, ale dostałem tylko 3.0. W sumie nie wiem, czy nawet na to zasługiwałem. Już tam więcej nie wrócę!

Uczelnie uczelnią, ale teraz najwięcej dzieje się w pracy. Chyba mnie doceniają, bo chcieli mnie zrobić team leaderem. Problem w tym, że na razie mam za dużo rzeczy na głowie i dopóki nie uspokoi się sprawa ze studiami, nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe obciążenie.

Nie zostałem Team Leaderem, ale dostałem dużą premię:) Aż jestem ciekaw co będzie dalej! Warunki są coraz lepsze.

W połowie lutego jadę z B. do Budapesztu. Chcemy trochę odpocząć, a ja zawsze chciałem odwiedzić to miasto. Będę tam tylko na weekend, ale mimo wszystko myślę, że może być fajnie. Może jutro kupię bilet.

Coraz bardziej mnie wkurza to, że każdy produkowany sprzęt elektroniczny ma "dotykowe" elementy. Po cholerę! Ani to wygodne ani praktyczne. Bardzo łatwo przez przypadek nacisnąć coś, czego nie chce się nacisnąć. Normalny przycisk można wyczuć, można go naciskać bez patrzenia. A przy tym dotykowym dziadostwie? Nie da się! Kurde, teraz nawet maszynka do golenia musi być dotykowa. Zupełny bezsens.


piątek, 10 stycznia 2014

Jedno "kurwa" wyraża więcej niż tysiąc słów

Kolejny rok na blogu i post numer 201. Ciekawe ile to słów albo liter? Nie chce mi się liczyć.

Przed chwilą na korytarzu akademika miał miejsce kolejny dramat. Jakaś dziewuszka rozmawiała ze swoim lubym. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt że dziewuszka płacze i w dość charakterystyczny sposób stara się konstruować zdania. Luby coś tłumaczy, a dziewuszka na to:
- Kurrrwa!... Jak tak można! No kurrrwa....nie w takim człowieku się zakochałam...kurwa!! Kurwa, kim ty jesteś!?... Kurwa to boli! Czemu mi to kurwa robisz, czemu mi chcesz to powiedzieć?...Ja nie chce tego kurwa słuchać, to jest pojebane! Kurwa to jest bez sensu! Nie rozumiesz że kurwa cierpię!?
- srutututu srutututu
- Ale kurwa nie! Kurwa mać! Czemu? Nie! Ja nie chce! kurwa kim Ty jesteś?!

Ich interesująca rozmowa trwa nadal, niestety ciężko cokolwiek zrozumieć, bo Luby mówi bardzo cicho, a kobieta odpowiada płacząc. Domyślam się że ktoś kogoś zdradził...

Odezwał się facet, który sprzedawał mi głośniki w listopadzie. Zapytał, czy kurier przyniósł paczkę z głośnikami i czy odebrał wadliwe. Zabawne. Chłop przez cały czas milczał. Gdy pisałem do Niego maile, nie odzywał się, a  teraz pyta o wadliwe głośniki. Muszą mieć tam straszny burdel. Odpowiem mu za tydzień. Na razie i tak nie mam czasu. Jak chce sobie odebrać paczkę, którą przysłał, to niech sobie po nią przyjedzie. Czas to pieniądz, a ja nie mam zamiaru mu w niczym pomagać - wkurwia mnie.

Mój współlokator śmierdzi coraz bardziej. Dzisiaj na szczęście go nie ma, ale wczoraj to był wyraźny zapach gówna. Wiem, że to ohydne ale facet chyba sra w gacie. Z drugiej strony nie dziwię się... Ostatnio wymyślił że spróbuje wydawać na jedzenie jak najmniej. Przez dwa dni przeżył za 5.50. Wczoraj wieczorem, w ramach kolacji, zjadł upieczone obierki z ziemniaków...Ciekawe kiedy zacznie jeść tynk.

Aha! Chyba kłótnia właśnie się skończyła. Ktoś rzucił czymś o ziemię i zapadła cisza. Zgaduję że był to telefon. Kurde, bez sensu rozwalać telefon z takiego powodu.

Praca mnie dołuje. Wczoraj siedziałem do 19. Co prawda wziąłem nadgodziny, ale chyba przesadzam, muszę sobie ustalić jakąś granicę, bo inaczej nie będę miał czasu na normalne życie!

Zapomniałem! Jest jeszcze jeden ciekawy news! S. zrezygnował(wyrzucili Go) z pracy! Zrobił to w jedyny, możliwy dla siebie sposób...

Zaczęło się tak, że człowiek z Jego zespołu wziął urlop. S. miał jakieś zadanie, ale spokojnie je wykonywał. Dwa dni temu przyszedł jego manager i powiedział, że termin mija w czwartek. S. Powiedział, że nie da rady. Szef naciskał że musi to zrobić. S. stwierdził że to niemożliwe, bo to robota na znacznie dłuższy okres czasu. Zaczęli się kłócić.

To popieprzone, że w firmie, w której pracuje S. mają takie wymagania, ale nie sądzę też, że S. wykazał się spokojem podczas wspomnianej kłótni... Robiło się coraz nerwowo, zaczęły się sypać "kurwy", aż w końcu szef powiedział: "Jak Ci nie pasuje, to kurwa wypierdalaj stąd!" S. wyszedł z pracy. Na drugi dzień miał rozmawiać z kimś wyżej, ale już wcześniej ustalił, że się zwolni. Nie wiem jak to się zakończyło, bo nie udało mi się dodzwonić.

Najlepsze jest to, że S. nie szukał żadnej pracy i nie ma dodatkowego źródła zarobku. Znając Go, nie ma też żadnych oszczędności...

niedziela, 29 grudnia 2013

Sens istnienia straży pożarnej

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego ludzie wzywają straż pożarną do kotów, które wyszły na drzewo? Osobiście jeszcze się z tym nie spotkałem, ale to chyba dość popularna praktyka, skoro każda zapytana o to osoba zaczyna się zastanawiać... No właśnie - czy koty nie potrafią schodzić z drzewa? Co się stanie jeśli straż nie przyjedzie? Kot umrze? Widział ktoś kiedyś drzewa pokryte kocimi szkieletami? jeśli nie, to po marnować publiczne pieniądze?:)

Dość często zdarza się, że w mojej głowie pojawiają się pytania, nad którymi nikt się nie zastanawiał. Ostatnio myślałem o tym w jaki sposób zamykane są konserwy, albo dlaczego w ósmym kręgu piekła Dante umieścił wróżbitów. To dość dziwne.

Co dopiero zaczęły się święta a już jestem z powrotem w akademiku. Cieszę się, że w domu nie było tak źle. Rodzice doszli do porozumienia, a mi udało się zeskanować stare zdjęcia. Nawet zrobiło mi się trochę smutno, że muszę jechać. Fajnie jest czasem przyjechać do domu.

W drugi dzień świąt odwiedziliśmy ciotkę oraz rodzinę wujka. Ciotka jest bardzo chora, bez przerwy jeździ po lekarzach, ostatnio nawet trafiła do szpitala. Martwię się z tego powodu, lekarze nie mówią nic dobrego...

Wczoraj to ja byłem chory - chyba się czymś zatrułem. Przez cały dzień nie byłem w stanie wypić łyka wody, a tym bardziej zjeść coś. Po południu całkowicie opadłem z sił, zaczęło mi się kręcić w głowie. Lepiej zrobiło się dopiero gdy na siłę wlałem do gardła kubek herbaty.

Wreszcie dojrzałem do tego, żeby kupić nowy telefon, chociaż nie wiem, czy można tak nazywać te dziwne urządzenia z obmacywanymi ekranami, którymi wszyscy się tak podniecają. Pewnie się dziwicie, że informatyk mówi takie rzeczy. Uważam, że telefon powinien służyć do dzwonienia i SMS-owania. Każda dodatkowa rzecz niepotrzebnie rozprasza. Poza tym posiadanie smartfona wiąże się z ciągłą inwigilacją. Będę tęsknił za swoim starym Siemensem...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przeszłości czar

Kolejna wizyta w domu, tym razem świąteczna. To dobra okazja żeby odpocząć. Z powodu ostatniej imprezy miałem dużo pracy, nie wspominając już o tym, że nie było żadnych korzyści związanych z organizacją. Na dodatek ktoś rozwalił krzesło i nie chce się do tego przyznać... Postanowiłem, że kończę z tym - ludzie zachowują się jak dzieci, nie potrafią się bawić, więc niech sami spróbują coś zorganizować, może wtedy przekonają się jak dużo pracy trzeba w to włożyć. Przynajmniej choinka się ostała...

A w domu też bez rewelacji. Postanowiłem, że zrobię rodzicom świąteczny prezent i dam trochę kasy na zakupy, czy inne ewentualne wydatki. Pierwsza reakcja była taka, że nie chcieli przyjąć. W drugim podejściu pokłócili się, o to, kto ma więcej pieniędzy. Ostatecznie. Nikt nic nie kupił, lodówka jest pusta, tata, jest obrażony na mamę, mama prowokuję tatę - standard. Wigilii w tym roku znowu nie będzie. Już nigdy nie dam rodzicom prezentu w postaci pieniędzy.

Dzisiaj miałem dużo wolnego czasu, więc oddałem się zupełnie niecodziennym czynnościom. Pierwszy raz od kilku lat zagrałem w grę komputerową. Po godzinie stwierdziłem, że wolę czytać książkę. Polecam wszystkim japońskiego pisarza Haruki Murakamiego - facet ma talent!

Gdzieś w domu odnalazła się duża siatka ze starymi fotografiami. To naprawdę niezwykłe! Na jednym ze zdjęć widać to, co znajduje się za moim oknem, tylko pięćdziesiąt lat wcześniej! Nie było ani mojego domu, ani innych domów. Są też zdjęcia moich rodziców z czasów, gdy mieli po kilka lat. Ludzie ubierali się wtedy zupełnie inaczej, a co ciekawe - chyba bardziej dbali o ubiór.

Znalazło się również zdjęcie z pożaru domu w którym mieszkał mój dziadek. Z domu nic nie zostało, raptem sterta popiołu i schody. Dziwne, że w tych czasach była to okoliczność do zrobienia fotografii. Dzięki temu wiem, że strażacy ubierali się bardzo elegancko, jadąc do pożarów, a wodę transportowano w wielkim beczkowozie.

Jutro spróbuję zeskanować wszystkie zdjęcia i zrobić dla nich opisy, myślę, że może to być bardzo cenna pamiątka. Spróbuję zdobyć jak najwięcej informacji.

czwartek, 19 grudnia 2013

Wigilia++

Witajcie, dawno tu nie pisałem. Od ostatniego postu minęły jakieś 3 tygodnie. Jak zwykle, przez ten czas spotykały całkiem nienormalne sytuacje.

Możecie nazwać mnie super niekonsekwentnym człowiekiem, ale wybaczyłem B. Nie będę się tłumaczył dla czego, wiem, że nikogo nie przekonam;-)

W pracy idzie całkiem fajnie, ale na studiach już całkiem beznadziejnie. Mam coraz większe zaległości i nie widzę rozwiązania jak rozwiązać bieżącą sytuację. Jutro powinienem oddać duży projekt, niestety tak się składa, że robię kolejną imprezę...

No właśnie, jak co roku planuję zrobić wigilię. Tym razem powstało jeszcze więcej uszek, niż w zeszłym roku - około 320. Kupiłem choinkę, opłatki, i tonę innych rzeczy. Na szczęście nie byłem jedyną osobą, która wydawała na ten cel pieniądze.

Jestem bardzo ciekaw ile przyjdzie osób. Zarezerwowałem nawet specjalną salkę! Z roku na rok przychodzi coraz więcej ludzi. Wigilia w takiej formie to strzał w dziesiątkę!

Wkurza mnie S. którzy ostatnio nie przychodzi na imprezy. Odizolował się od naszego towarzystwa. Od kiedy zamieszkał ze swoją dziewczyną stał się strasznie dziwny. Kobieta zrobiła z niego pantofla. Podejrzewaliśmy, że może Ją zaciążył, ale szybko znaleźliśmy dowód obalający tą tezę. Ciekawe, czy kiedykolwiek dowiem się o co chodzi.

Wziąłem urlop na święta. W piątek, po raz ostatni w tym roku, idę do pracy. Chciałbym spędzić trochę czasu na wsi. Brakuje mi mojej sielanki.

Wybaczcie, ale muszę kończyć, potrzebuję snu.

sobota, 30 listopada 2013

Kolejny zwykły dzień

Nigdy nie może być zbyt różowo. Utwierdzam się w przekonaniu, że jestem człowiekiem skazanym na samotność. Zdaję sobie sprawę, że głupio to brzmi w mojej obecnej sytuacji, ale to tylko słowa obrazujące moje aktualne myśli.

Zrobiłem wczoraj imprezę. Scenariusz wyglądał standardowo - przyszli goście, zaczęli pić, zadzwoniły portierki, poszliśmy na miasto, a moja kobieta, dała mi powód, by z Nią zerwać.

B. tańczyła jak opętana. Tańczyła z kilkoma facetami, tańczyła też z moim znajomym. Ktoś szepnął mi do ucha, żebym lepiej zobaczył, co się dzieje na parkiecie. Byłem zaskoczony, nie chciałem wierzyć w to, co zobaczyłem.

B. przyszła do mojego stolika i wreszcie powiedziała, że mnie kocha - ot tak po pijaku, bezczelnie. Nic nie odpowiedziałem, nie miałem ochoty reagować, patrzyłem na Jej przyjaciółkę, która siedziała w rogu pomieszczenia i bacznie się nam przyglądała.

B. poszła znowu tańczyć.

B. wróciła i usiadła na krześle. Nie zareagowała jakość szczególnie na informację, że zamierzam się zbierać, miałem wrażenie, że chciała tego. Później przyszedł mój znajomy i zaczął obściskiwać B. Nie wytrzymałem, pchnąłem go. Momentalnie przyszedł ochroniarz i zaczął pytać o co chodzi. Wtedy zdałem sobie sprawę, że pobicie znajomego przysporzy mi tylko kłopotów, a nie On jeden był winny całej sytuacji. B. widocznie lubi poszaleć, gdy nie patrzę... Ta myśl spłynęła na mnie jak grom, wszystko stało się jasne. Jedyna pragnienie, jakie miałem to odejść, bez rozglądania się za siebie.

B. dzwoniła dzisiaj ze sto razy. Odrzuciłem prawie wszystkie połączenia. Gdy usłyszałem od Niej, że w sumie to tylko impreza i "nawet jej nie pocałował", miałem dość tłumaczeń. Nawet jej nie pocałował?!

Jak się czuję? Do dupy. Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek powie mi, że istnieją kobiety, które są porządne, przestanie być moim znajomym. Powiecie, że to niesprawiedliwe? Zgadza się, ale to ode mnie zależy, kto jest moim znajomym.

Każda kobieta zdradza.

B. chce się ze mną spotkać. Twierdzi, że nie powinienem z Nią zrywać przez telefon. Tyle, że ja z Nią nie zrywam przez telefon. To Ona zerwała, robiąc to, co zrobiła... Nie zasługuje, żeby kiedykolwiek mnie zobaczyć. Brak szczerości i wymigiwanie się od odpowiedzialności, nie pomaga.

Co poza tym? Obudziłem się, wysprzątałem pokój, ukradłem komuś mopa. Jak głupi leżałem obok swetra, który zostawiła B. Myślałem o wszystkich naszych wspólnych planach, których nie uda się zrealizować, myślałem o prezencie, który kupiłem Jej na mikołajki.

Teraz pójdę do sklepu, zrobię zakupy, spróbuję coś zjeść i może coś obejrzę. W poniedziałek zaproszę na piwo koleżankę z pracy. Od jakiegoś czasu mnie podrywa, a ja potrzebuję teraz kobiety. Potrzebuję zapomnieć o...Mojej Nowej Byłej.

piątek, 22 listopada 2013

Pierdzieć nie wypada!

Nie chcę narzekać, ale coraz bardziej daje mi się we znaki taka ilość pracy i zajęć. Po powrocie z firmy jestem wykończony. Cieszę się, że nadszedł weekend.

Parę dni temu B. poprosiła mnie o pomoc w pewnej sprawie. Zrezygnowała z usług pewnej firmy telekomunikacyjnej i musiała oddać router oraz dekoder. Za pierwszym razem się nie udało, bo "było już późno". Za drugim razem B. zapomniała wziąć większości akcesoriów... Po wizycie w oddziale firmy, zadzwoniła do mnie z nieukrywanym wkurzeniem.

 - Słońce, jestem załamana! Ta kobieta powiedziała, że czegoś nie wzięłam i teraz będę musiała jeszcze raz wszystko nosić. Była możliwość zapłacenia, ale wymyślili taką kwotę, że te rzeczy na pewno tyle nie kosztują! - wykrzyczała jednym ciągiem.
 - A czego zapomniałaś? - zapytałem
 - Jakichś pierdół: pilota, zasilacza, kabelka...

Wtedy zrozumiałem, że to klasyczne zachowanie B. Zapomniała prawie wszystkiego i narzeka, że są problemy...

Postanowiłem, że pomogę Jej w załatwieniu tej sprawy. Poprosiłem tylko, żeby wzięła wszystkie rzeczy dołączone do zestawu. Upierała się, że nie było kilku akcesoriów, więc postanowiłem się za Nią wstawić. Niestety, po wizycie w salonie, okazało się, że B. po prostu nie pamięta co dostała, a na dodatek podpisała dokument, w którym potwierdza odbiór całego zestawu. I świeć tu oczami za kobietę, a później wyjdź na głupka...

Faktem jest jednak, że firma ma beznadziejny sposób kontaktu z klientem, są ciągłe problemy techniczne, niekorzystnie nabijane rachunki i ogromne utrudnienia przy próbie zrezygnowania z umowy.

To nie koniec problemów na linii klient-sprzedawca. Prawie dwa tygodnie temu kupiłem głośniki na Allegro. Miały zostać wysłane kurierem, ale facet strasznie odwlekał sprawę. Po tygodniu napisałem maila - brak odpowiedzi. Następnego dnia zadzwoniłem. Pan po drugiej stronie odpowiedział, że głośniki już zostały wysłane dojdą za dwa dni - nie doszły, doszedł za to mail, w którym sprzedawca informuje, że głośniki zostały właśnie wysłane... Oburzony, stwierdziłem, że przestanę być miły. Wypomniałem wszystkie przejścia, zapytałem jak długo trwa u nich Prima Aprilis. Dopiero wtedy raczyli odpisać. Przeprosili za opóźnienie i odpowiedzieli, że towar dotrze dzisiaj. Jak się domyślacie, niczego nie dostałem. Poprosiłem o numer listu przewozowego - cisza. Zastanawiam się co zrobić. Chcę to rozegrać tak, aby firma jak najmocniej to odczuła.

Za tydzień mam imprezę firmową, a w piątek spróbuję zorganizować swoją imprezę. Boję się, że może wyjść wielki niewypał.

W tym tygodniu próbowałem się dogadać z pewnym profesorem w sprawie zaliczenia, ale nie było szans się porozumieć. Zaczął mi opowiadać o Katarzynie II, o tym, że politycy są źli i że na świecie jest dużo przestępców. Nie byłem pewny, czy gość rzeczywiście miał świadomość, że ze mną rozmawia...

Przed chwilą współlokator spierdział się tak, że kilka minut otwartego okna nie pomogło:( Wczoraj pił i zasnął przed komputerem.

Jestem głodny, a nie chce mi się iść do sklepu, będę musiał coś ugotować, bo chleb zrobił się zielony.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rzucanie cegłami - forma patriotyzmu

Wybaczcie, że tak rzadko piszę, sam nie wiem jakim cudem udaje mi się ze wszystkim wyrobić. Przez większość tygodnia jestem zajęty od 7 do 21...

W pracy się powodzi, więc w tym temacie nie mam nic do powiedzenia. Niestety na studiach trochę gorzej. Nie mam czasu, by się uczyć, nie chodzę na dwa przedmioty. Dogadałem się z jednym prowadzącym, że zrobię jakiś ekstra projekt, ale na razie nie ruszyłem z pracą. Z drugim prowadzącym nie mogę się skontaktować, a to duży problem, bo muszę zdać ten przedmiot, żeby skończyć studia w odpowiednim czasie.

Wczoraj miałem spotkać się z M2, ale nie wyszło. Zadzwonił i powiedział, że urwała mu się linka od sprzęgła i nie może dojechać do Mojego Miasta. Zaproponowałem, że napijemy się innym razem. Byłem zły, bo umówiłem się też z S, ale ten nie odbierał nawet telefonu. Dzień wcześniej B. umówiła się z koleżanką, przed spotkaniem też urwała kontakt. Co dzieję się z tymi ludźmi?! Ja rozumiem, że czasami coś wypada, albo człowiek nie ma ochoty imprezować, ale dlaczego kurwa ludzie boją się tego powiedzieć? Oszczędziłoby to czas i pieniądze. Wystarczy odrobina bezpośredniości.

Planuję zrobić imprezę pod koniec miesiąca, niestety potrzebuję do tego pomocy kilku osób. Ostatnia impreza nie wypaliła i teraz wszyscy zadają mi pytanie kiedy wreszcie coś zorganizuję. Cholera, przydałby się czasowstrzymywacz.

Przed chwilą włączyłem radio. Przewijam kolejne stacje i zastanawiam się czego posłuchać. Zatrzymałem na relacji z manifestacji w Warszawie. Dziennikarz ciągle opowiada jak to niedobra policja atakuje bezbronnych ludzi. Zastanawiam się co to za radio i dlaczego wspiera skrajnie prawicową i (już) nielegalną manifestację. Sprawa ciekawa, więc słucham dalej. Słyszę, że policjanci nie dają możliwości na spokojne świętowanie. Następnie relacja zostaje przerwana. Inny prowadzący zaczyna klepać zdrowaśki. Wszystko jasne... Zabawny ten nasz kraj.

czwartek, 31 października 2013

Arbuz

Po powrocie z Grecji nie mogłem odnaleźć się w pracy. Zaszły duże zmiany, m. in. moje stanowisko zostało przeniesione, a ludzie zostali podzieleni na zespoły. Kilka dni później czekała mnie kolejna przeprowadzka. Wtedy właśnie zaczęła się poważna praca dla zagranicznego klienta.

Dostałem podwyżkę i premię, więc idzie mi raczej dobrze. Rozgryzłem dość poważny problem i zostało to zauważone. Klienci też są zadowoleni.

Niestety, dwa tygodnie temu musiałem iść na L4. Zachorowałem na tyle poważnie, że nie mogłem mówić. Najśmieszniejsze jest to, że u jednego lekarza, dowiedziałem się, że zostanę przyjęty w ciągu tygodnia. I za co ja płacę ubezpieczenie?! Poszedłem do prywatnej kliniki i zostałem przyjęty od ręki.

Rzadko bywam w akademiku. Przez większość czasu jestem albo w pracy, albo u B. Powoli tracę kontakt ze znajomymi. Ostatnią okazją na integrację była impreza zorganizowana tydzień po moim przyjeździe. Zapowiadało się fajnie, ale organizator olał sprawę i zostawił gości bez muzyki i alkoholu. W ciągu 20 minut wszyscy wyszli, łącznie ze mną.

Sam chciałem zorganizować imprezę, niestety zachorowałem. Może na Andrzejki coś zrobię? W tym roku nie było jeszcze okazji, a ludzie pytają.

Gdybym tylko miał więcej czasu, to pewnie wpisy na blogu byłyby częstsze i bardziej obszerne, niestety nie zapowiada się na zmianę - mam za dużo pilniejszych zajęć.

Dzisiaj, po powrocie do akademika zostałem niemiło zaskoczony. Arbuz, którego wyrzuciłem dwa dni wcześniej, zaczął zamieniać się w wodę. Gdy próbowałem wyrzucić śmieci, omal nie zabiła mnie woń zgnilizny. Arbuza wyrzuciłem, bo już w momencie zakupu był zepsuty. Gdzie go kupiłem? W Carrefourze. Ot pozwolę sobie zareklamować.

środa, 16 października 2013

"Nie udawaj Greka"

Wróciłem z Krety. Poniżej krótkie sprawozdanie z wyprawy.
Sobota
Spakowałem bagaż i poszedłem do mieszkania B. Udaliśmy się na obiad do restauracji. Wracając, kupiliśmy ostatnie niezbędne rzeczy. Wieczorem pojechaliśmy do rodziców B.

Kolacja była równocześnie początkiem długiej rozmowy z mamą B. Rozmawialiśmy o wszystkim - o historii, o podróżach, o polityce, o książkach. Samolot startował o 4. rano, więc tematów było naprawdę dużo.
Niedziela
Minęła północ, a ja czułem napływające zmęczenie. Mama B. również była zmęczona, ale pomimo tego, siedziała ze mną przy stoliku. B. biegała niczym sarenka, próbując wszystko ogarnąć. Jej tata miał nas odwieźć na lotnisko.

Było cholernie zimno, zrobił się lekki przymrozek, a mgła utrudniała prowadzenie samochodu.

Na lotnisku panował spokój - odprawa przebiegała bardzo sprawnie - nie było wielu ludzi. Niestety, dostaliśmy miejsca po prawej stronie samolotu, więc nie mogliśmy obserwować wschodu słońca. Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy - po wschodzie mogliśmy obserwować ląd, bez obawy o utratę wzroku. Widoki były cudowne! Tysiące wysepek na tle niebieskiego morza dawało niezwykły efekt. Lądując, mogliśmy podziwiać samotne góry otaczające stolicę Krety - Heraklion.

Wyszedłem z samolotu. Było gorąco! Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to wygląd lotniska - było bardzo małe. W łazienkach nie zamykały się drzwi, a większość komunikatów nadawanych przez głośniki była w języku greckim. Za to autobus, którym mieliśmy dojechać do kurortu był już wygodny, duży i klimatyzowany.

Grecy słyną z tego, że lubią parkować byle gdzie i byle jak, stąd nasz autobus dosłownie o centymetry mijał zaparkowane pojazdy. Co ciekawe, niektóre samochody stały na skrzyżowaniach, lub zaraz przy ścianach budynków, w taki sposób, że dotykały lusterkami muru.

Jechałem z B. i trzymałem Ją za rękę. Co chwilę oglądaliśmy okolicę. Droga prowadziła wzdłuż morza, przez co mieliśmy wspaniałe widoki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy autobus niespodziewanie skręcił w bardzo ciasną i stromą uliczkę. Od tej pory miałem wrażenie, że pojazd ocierał się o samochody. Po chwili wszystko się wyjaśniło - kierowca podjechał pod jakiś hotel i wysadził część turystów. Zawrócił autobus niemal obracając go w miejscu i udał się w stronę drogi głównej. Gdzieś, w wąskiej uliczce, przejazd zablokowały zwisające ze ściany kwiaty. Co zrobił kierowca? Wysiadł z autobusu i zerwał wszystkie kwiaty. Mieliśmy ubaw po pachy. Biedny właściciel poświęcił pewnie mnóstwo czasu na pielęgnację tych kwiatów.

To nie koniec przygód z szalonym kierowcą. Kierowca miał nas wysadzić obok naszego hotelu. Wysadził nas w... bliżej nieokreślonym miejscu. Autobus odjeżdża, a my nie widzimy żadnego hotelu! Za naszymi plecami piękna plaża, a przed nami zaorane pole w kolorze krwisto czerwonym. Podeszliśmy do jakiejś knajpki i zapytaliśmy o drogę. Właściciel powiedział, że nasz hotel znajduje się 200m dalej.

Hotel był szeregiem domków ustawionych blisko siebie. Wszystkie zabudowania otoczone były murem, a jedyne wejście prowadziło przez hotelowy bar. Zamieniliśmy kilka słów z Panią barmanką, wzięliśmy klucz i poszliśmy do naszego pokoju, mijając po drodze całe stado kotów.

Koty na Krecie są poważnym problemem, ich rozmnażanie nie jest niczym kontrolowane, a ludzie chętnie je dokarmiają. Ja i B. lubimy koty, ale widząc taką ich ilość, stwierdziliśmy, że nie będziemy się kąpać w hotelowym basenie.

Gdy tylko weszliśmy do pokoju, położyliśmy się na łóżku i zasnęliśmy. Długa podróż, upał i brak snu zrobiły swoje. Przez 3 godziny spaliśmy przytuleni do siebie, nie reagując na żadne czynniki. Te kilka godzin wystarczyło by wypocząć. Po przebudzeniu, w naszych głowach była tylko myśl o spacerze wzdłuż plaży. Pierwszy raz w życiu widziałem z bliska morze i pierwszy raz w życiu miałem okazję zanurzyć w nim stopy - to wspaniałe uczucie! B. patrzyła na mnie, obserwując moją reakcję, a ja cieszyłem się jak dziecko.

Plaża była przepiękna,  a woda bardzo ciepła i krystalicznie czysta. Ludzie korzystali z dobrodziejstw słońca. Co ciekawe, wiele kobiet opalało się bez biustonoszy.

Wieczorem miała być kolacja. W cenę posiłku wliczone były przystawka, danie główne i deser. B. wybrała coś normalnego, a ja nie mogłem oprzeć się pokusie, by wziąć któreś z regionalnych dań. Mój wybór padł na Moussakę. Była pyszna. To chyba najlepsze greckie danie.

Po sytej kolacji wróciliśmy do naszego pokoju i tam spędziliśmy resztę wieczoru.
Poniedziałek
Bardzo przyjemnie obudzić się ze świadomością, że nie trzeba iść do pracy - zwłaszcza, jeśli jest to poniedziałek. Wstaliśmy i bez szczególnego pośpiechu udaliśmy się do naszej hotelowej tawerny.

Śniadania nie powalało. Ser był w miarę normalny, za to szynka, mleko, kawa, herbata, czy nawet chleb były wątpliwej jakości. Co gorsze - każdego dnia, śniadania były takie same.

Po posiłku, udaliśmy się na plażę. Na razie tylko spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, szukając miejsca na leżakowanie. Nie trwało to długo, bo około południa zaplanowane było spotkanie z rezydentem z biura podróży.

Pan rezydent był bardzo miły. Odpowiedział na wszystkie pytania i udzielił ważnych wskazówek. Skrupulatnie zanotował informację o kierowcy autobusu i obiecał, że opisana sytuacja już się nie powtórzy.

Nastał moment, gdy mogliśmy nacieszyć się urokami lata. Na krecie panował upał. Leżeliśmy na plaży, od czasu do czasu chłodząc nasze ciała w morzu. Wziąłem ze sobą książkę, ale "Boska Komedia" Dantego nie była najlepszym wyborem... Szybko zrezygnowałem z czytania.

Po południu zrobiliśmy zakupy. Było strasznie drogo! Przykładowo, za małą puszkę szprotek, zapłaciliśmy ponad 2 euro. Swoją drogą, szprotki były przepyszne!
Wtorek
Pobudce towarzyszyło nieprzyjemne swędzenie. Poprzedniego dnia trochę nas przypiekło. Na szczęście nie na tyle, by nie móc kontynuować opalania. Niestety, nie było już tak spokojnie jak w poniedziałek. Od lądu wiał silny wiatr. Temperatura wciąż była wysoka, więc nie zastanawiając się długo, poszliśmy na plażę. Próbowałem zrobić dla B. zamek z piasku, ale wiatr znacznie utrudniał budowę.

Gdy leżenie zaczynało się nudzić, wchodziliśmy do wody i walczyliśmy z falami. To było bardzo przyjemne! Wiatr sprawiał, że nie chciało się wychodzić z ciepłego morza. Było już całkiem późno, gdy zdecydowaliśmy się wrócić do hotelu. Pogoda zaczęła się pogarszać, ale kolacja poprawiła nam humor.

Tego dnia przekonaliśmy się, że Grecy robią najgorsze cappuccino na świecie! Nie dość, że drogie, to jeszcze z bitą śmietaną zamiast pianki. Ohyda! Wtedy jednak nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest coś gorszego...
Środa
Było brzydko. Zrobiło się chłodno, wiał porywisty wiatr. Podjęliśmy decyzję, że jedziemy do Heraklionu i do Knossos.

Za naszą wioską znajdował się przystanek, na którym zatrzymywały się autobusy jadące do stolicy. Było całkiem nieźle - wolne miejsca, klimatyzacja i stosunkowo tani bilet. Za 2.5 euro przejechaliśmy ponad 20km.

W okolicach portu przesiedliśmy się na kolejny autobus. Przez okna obserwowaliśmy miasto. Poza wybrzeżem, nie było w nim nic magicznego. Panujący na ulicach chaos, skutecznie odstraszał od samodzielnych podróży samochodowych. Stojący na poboczu policjanci ignorowali zatrzymujące się i trąbiące samochody. Ludzi starali się nie przechodzić przez jezdnie, a gdy już musieli, to nie czekali na światła - przebiegali gdy tylko nadarzyła się okazja.

Przejazd przez miasto był straszny. Korki i strome uliczki, sprawiły, że do Knossos jechaliśmy ponad godzinę. Przed wejściem do pałacu ciągnęła się wielka kolejka. Każda wolna przestrzeń była zabudowana sklepikami. Całe szczęście, że za bramą było trochę spokojniej. Przyznam szczerze, że nigdy w życiu nie widziałem tak dużych ruin. Świadomość tego, że budowla ma ponad 3,5 tys. lat była dodatkowo pociągająca. Przez chmury zaczęło przedzierać się słońce...

Na zwiedzanie poświęciliśmy około 2 godziny. Po pewnym czasie chodzenie zrobiło się uciążliwe, a kolejne budynki wydawały się być takie same.

Wracając, wysiedliśmy na jednym z przystanków. Tak się złożyło, że trafiliśmy w okolice "centrum", które przypominało raczej losowo wybraną ulicę starego miasta w Moim Mieście. Poza fontanną, nie było niczego interesującego. Zjedliśmy lody i wybraliśmy się na krótki spacer. Przypadkowo odkryliśmy wąską uliczkę prowadzącą w stronę wybrzeża. Widok był wspaniały, a wiejąca na nasze twarze bryza napawała nas radością. Nie ma słów, by wyrazić co wtedy czuliśmy i widzieliśmy. Po prostu było niezwykle.

Około godziny 16. byliśmy przy dworcu portowym. W supermarkecie zaopatrzyliśmy się w żywność, a po zakupach załatwiliśmy bilet na autobus. W tym momencie poznaliśmy kolejną cechę Greków - brak jakiejkolwiek organizacji. Na dworcu panował chaos. Co chwilę wychodził jakiś facet i krzyczał gdzie jedzie. Na nasz autobus sprzedano kilka razy więcej biletów niż maksymalna ilość miejsc w autobusie. Sam nie wiem w jaki sposób udało nam się wrócić.

Obładowani zakupami, wróciliśmy do pokoju. Czas mijał bardzo szybko, a kolejną rzeczą którą pamiętam była kolacja. Znowu było pyszne jedzenie!
Czwartek
Słońce wciąż było schowane za chmurami. B. od rana robiła smutne miny, więc zaproponowałem wycieczkę.

Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Naszym celem było Hersonissos. Poruszaliśmy się wzdłuż wybrzeża, obserwując wzburzone morze. Trochę się wkurzałem, bo B. robiła setki zdjęć, zatrzymując się co kilka metrów.

Po przejściu paru kilometrów, droga odbijała od wybrzeża, stromo idąc w górę. Bardziej przypominała tunel niż drogę, po obu stronach znajdowały się wysokie mury. To dość niebezpieczne, bo na zakrętach widoczność była bardzo ograniczona.

Doszliśmy do miejsca, które ciężko jednoznacznie zaklasyfikować jako wioska. Była to raczej namiastka woski, albo jakiś przysiółek. Najciekawsze punkty w tym rejonie to sklep z pamiątkami i restauracja. W restauracji wypiliśmy jedyną normalną kawę w całej Grecji!

Nie zdecydowaliśmy się pójść dalej. Droga rozwidlała się w różne strony, a grecka mapa nie nadawała się do wybrania kierunku. Postanowiliśmy wrócić.

Co prawda, było za zimno na kąpiel, ale chodzenie wzdłuż linii morza, z zanurzonymi w wodzie nogami było całkiem fajne.

W hotelu czekała nas niemiła niespodzianka - woda pod prysznicem była zimna. Rozumiem, że głównym źródłem ciepłej wody są kolektory, ale w takie zimne i pochmurne dni powinni włączać jakieś dodatkowe ogrzewanie. Niestety pani na recepcji powiedziała: "no sun, no water". Trzeba było wziąć zimny prysznic.
Piątek
Kolejny poranek i kolejne rozwiane nadzieje o pięknej pogodzie. Jak zwykle, o 9.30 wybraliśmy się na śniadanie. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy zobaczyliśmy, że panie z obsługi wynoszą jedzenie. Zapytaliśmy recepcjonistkę o co chodzi. Ta odpowiedziała, że śniadanie wydawane jest do godziny 9.30. To ciekawe - zawsze jedzenie było zabierane o 10. Dlaczego więc tym razem było inaczej? Ano dlatego, że starsze małżeństwo Niemców, które zawsze z nami jadło, tym razem postanowiło zjeść wcześniej... Błogosławiony naród, czy jak? Ot kolejny minus dla Greków.

Nie pozostawało nic innego jak zrobić zakupy i samodzielnie przygotować jedzenie. Brak hotelowego śniadania wynagrodziłem sobie kolejnego i jeszcze następnego dnia, kiedy to zjadłem potrójne porcje. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Cudowanie było zachowywać się jak prawdziwy, stereotypowy Polak.

Na morzu panował niemal sztorm, więc podjęliśmy kolejną próbę udania się do  Hersonissos, tym razem inną drogą, z dala od cywilizacji, kurortów i turystów.

Za naszą wioską, ruszyliśmy wzdłuż mało uczęszczanej, wąskiej dróżki, cały czas idąc w głąb wyspy. Po obu stronach drogi roztaczały się piękne sady oliwne. Najwyraźniej było już dawno po zbiorach, bo pojedyncze oliwki, które pozostały na drzewach, zupełnie wyschły.

Poza drzewami, trawą i systemem nawadniającym, w okolicy było mnóstwo pustych, ślimaczych muszelek. Zadziwiające jest to, że wśród tych wszystkich muszelek nie było ani jednego żywego ślimaka. Był to widok jedyny w swoim rodzaju! Gdzieniegdzie, od muszelek, ziemia miała biały kolor.

Domy mijaliśmy rzadko, a wszystkie wyglądały tak samo - były w budowie. Otóż Grecy to ludzie, którzy lubią kombinować. Ich prawo mówi, że nieruchomości będące w budowie nie podlegają opodatkowaniu, więc wszystkie domy są w budowie, z każdego wystają metalowe pręty. To nie przeszkadza temu, by mieszkać w takich budynkach. Znając takie fakty, można zrozumieć dlaczego Grecja pogrążona jest w kryzysie.

Zbliżaliśmy się do małej wioski - Agriany. Ta miejscowość kompletnie mnie zauroczyła, to chyba najpiękniejsze miejsce, które miałem okazję zobaczyć na Krecie. Agriana to maleńka wioska zewsząd otoczona plantacjami oliwek. W wiosce znajdują się dwie cerkwie - przy czym jedna jest w budowie. To najdziwniejsza konstrukcja na świecie! Na dole wszystko jest w stanie surowym - nie ma okien, drzwi, nawet ścian. Konstrukcję podtrzymują betonowe pale. Góra jest wykończona, są nawet witraże. Tylko Grecy mogli wpaść na pomysł budowania cerkwi od góry.

Agriana ma swój niezwykły klimat. Panuje tam zupełna cisza, nie słychać nawet ptaków. Uliczki są wąskie i zupełnie puste. Tylko przed jednym domem siedziały dwie starsze panie i bacznie nas obserwowały. Czuliśmy się, jakbyśmy przechodzili przez kontrolę radarową, a przy okazji, swoją obecnością zaburzali naturalny porządek i codzienność. Gdzieś po lewej stronie znajdowała się lokalna knajpka, której jedynym rezydentem był właściciel. Miałem wrażenie, jakbym był tysiące kilometrów od cywilizacji. Turyści, morze i kurorty momentalnie przestały istnieć.

Kilkaset metrów dalej było coś niesamowitego - stary, wąski, metalowy most. Najdziwniejsze było to, że pod mostem znajdował się bardzo głęboki wąwóz, na dnie którego przebiegała jedyna na Krecie autostrada. To wręcz niemożliwe, że kilkanaście metrów przed mostem nie było słychać ani jednego samochodu! Mało tego! Nigdzie nie było widać zejścia do tej autostrady, a z samego mostu roztaczał się przepiękny widok na okoliczne góry. Żałuję że nie poszliśmy w ich stronę.

Udaliśmy się na wschód, licząc, że dróżka którą podążymy zaprowadzi nas do wyznaczonego celu. Minęliśmy olbrzymią, starą opuncję, droga prowadziła w głąb kolejnego sadu.

Tym razem roślinność była bardziej zróżnicowana. Poza oliwkami, gdzieniegdzie znajdowały się cytrusy albo winogrona. Pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć tak wielkie owoce winogron.

Okolica zrobiła się mniej przyjazna. Przy każdej posiadłości rezydował pies. Nie były to pieski wielkości kaczki, ale potężne wilczury. Co kilkaset metrów B. odruchowo odskakiwała od ogrodzenia, przestraszona szczekaniem.

Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a my robiliśmy się głodni i zmęczeni. Gdy doszliśmy do skrzyżowania, uświadomiliśmy sobie, że Greckie mapy nadają się jedynie jako papier toaletowy. Wg mapy powinniśmy być w  Hersonissos, a w rzeczywistości byliśmy pośrodku niczego. Droga była bardziej ruchliwa, budynków było nieco więcej, ale nic nie wskazywało na to, by miejsce, w którym się znaleźliśmy, miało jakąkolwiek nazwę. Dla pewności przeszliśmy kilkaset metrów w każdą ze stron, ale to działanie nie miało żadnego wpływu na otaczający nas krajobraz.

Podjęliśmy decyzję - czas na powrót! To zadanie tylko z założenia wydawało się łatwe. Pójście tą ścieżką, którą przyszliśmy byłoby zbyt czasochłonne, a odkrywanie nowej trasy to duże ryzyko. Czy się opłaciło? Myślę że tak! Przeszliśmy kawał drogi, ale mieliśmy okazję zobaczyć kilka bardzo greckich rzeczy, np. zarastający kaktusem przystanek.

Jakaż była ulga gdy zobaczyliśmy drogowskaz z nazwą naszej miejscowości! Zmęczeni i szczęśliwi, przyczołgaliśmy się do naszego hotelu, by wziąć prysznic i zjeść kolację.
Sobota
To już końcówka naszej wycieczki. Tak, jak sobie obiecałem, zjadłem obfite śniadanie. Potem był spacer i Kawa w centrum naszej wioski.

Nie mogliśmy podjąć decyzji co do miejsca, w którym wypijemy kawę, baliśmy się, że znowu dadzą nam coś co nawet nie przypomina kawy. Po długim czasie poszukiwań usiedliśmy w przyjaźnie wyglądającej knajpce, z dużym tarasem. Potem pojawiły się wątpliwości:
  1. Pan kelner był sympatycznym staruszkiem z dużym wąsem. Po głosie można było stwierdzić, że pewnie dużo pije, ale facet był otwarty i uśmiechnięty.
  2. Pan kelner był Grekiem, więc kawa też będzie grecka...
B. zamówiła cappuccino a ja postanowiłem dowiedzieć się jak smakuje kawa po grecku. Tak jak się można domyślić - oba napoje były ohydne. W cappuccino jak zwykle była bita śmietana, a kawa po grecku to drobne fusy wymieszane z wodą. Nie dało się tego wypić ani zjeść, pomimo,  że dostałem filiżankę wielkości śliwki. Cóż, Grecy nie potrafią robić dobrych kaw, win zresztą też...

Chwilę później spacerowaliśmy wzdłuż morza. To był nasz ostatni dzień na Krecie, więc chcieliśmy jeszcze na chwilę zanurzyć nogi w słonej wodzie. Minęło kilka godzin, a my spacerowaliśmy tam i z powrotem. Wieczorem, po kolacji, udaliśmy się na zakupy.

Na pamiątki wydaliśmy resztę pieniędzy, które posiadaliśmy. Byłem zadowolony z zakupów, wiedziałem, że gdy przyjadę do domu i rozdam prezenty, wszyscy będą się cieszyć.

Wróciliśmy do naszego apartamentu i dość szybko zasnęliśmy. Rano trzeba było wstać i spakować się.
Niedziela
Ostatnie śniadanie na wyspie również było duże. Po posiłku oddaliśmy klucz, pożegnaliśmy się z obsługą i wyszliśmy na drogę.

Czekaliśmy na autobus, jednak zamiast autobusu przyjechała taksówka. Kierowca zapakował nasze bagaże i ruszyliśmy w stronę Heraklionu, po drodze zatrzymując się przy innym hotelu, by zabrać jeszcze dwie osoby.

Pasażerami byli starsi małżonkowie ze Śląska - stereotypowi Polacy. Podczas, gdy my pojechaliśmy odpocząć, oni narzekali na zbytnią ciszę. Chwalili się luksusowym hotelem i pytali o to, co robiliśmy podczas urlopu. Kobieta pytała nas o Konssos. Powiedziała, że wynajęli samochód i byli pod samym pałacem, ale jakiś Niemiec powiedział, że nie ma tam nic ciekawego, więc postanowili nie wchodzić. Myślałem, że padnę ze śmiechu.

Na szczęście, na lotnisku udało się nam zgubić rozgadane małżeństwo. Zgubiliśmy też naklejkę na bilet, co spowodowało pewne problemy formalne, aczkolwiek nie minęło dużo czasu i znaleźliśmy się na pokładzie samolotu.

Siedząc w fotelu robiłem podsumowanie całej wycieczki. Myślałem o tym, co czeka mnie po przyjściu do pracy, o tym jaka jest pogoda w Polsce i o planach na przyszłość. Moje myśli przerwał nieprzyjemny dźwięk z drugiej strony samolotu. Jakiś facet postanowił oglądać film na swoim laptopie. Cieszyłem się, że podróż nie potrwa już długo. Z irytujących rzeczy zostały jeszcze oklaski podczas lądowania i pośpiech pasażerów zaraz po wylądowaniu.

Z lotniska odebrał nas tata B. U rodziców B. zjedliśmy obiad i trochę się przepakowaliśmy. Wieczorem pojechaliśmy do Mojego Miasta.

W busie było bardzo tłoczno. Nic jednak nie przebiło pijanego faceta z tłustymi, jasnymi włosami. Facet, po wejściu do busa zaczął rozmawiać przez komórkę:

- ...ale słoneczko, jak Cię bardzo przeeeeepraszam no.... Jadę już do Ciebie. Bo kurdę, ja Ciebie proszę, cały dzień straciłem! Wyobraź sobie że pociągiem jedzie się dwa razy dłużej niż busem! No i dojechałem, spotkałem się z kolegami, wypiiiiiliśmy trzy piwa, cztery, no! Może pięć....Ale nie złość się cukiereczku, ja zaraz tam będę. Może wypijemy jakieś winko? co? Jak to nie chcesz?...

I tak właśnie wyglądała cała rozmowa. Później facet zadzwonił do jakiegoś kolegi:

- Słuchaj, to jakieś nieporozumienie jest! Cztery godziny jechałem w tamtą stronę! To jakiś absurd...No, tak. Wyyyypiliśmy jakąś wódeczkę, martini, czy jakieś takie dziwactwa. Gdzie mam Ci przelać tą kasę? Wysłać? To daj adres, zapamiętam....

B. śmiała się już bez skrępowania. Facet nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy w busie podsłuchują jego rozmowę.

Po godzinie, byliśmy w Moim Mieście. Tak zakończyła się wycieczka.

środa, 25 września 2013

Upadek imperium

Robi się ciekawie - co dopiero zamknąłem semestr, zaczyna się kolejny. Jeszcze nie mam pomysłu na jego zorganizowanie, siedem dni w tygodniu może nie wystarczyć.

W pracy wszystko się układa, a ja wpadłem na pomysł zrobienia czegoś bardzo fajnego, mam nadzieję, że zostanie to zauważone.

Wczoraj noc spędziłem u B. Byłem bardzo niewyspany, więc były duże problemy ze wstaniem. Szkoda, że moja praca wymaga punktualności. Chciałbym móc pracować w godzinach, które sam sobie ustalę. Z drugiej strony takie godziny pracy wymuszają na mnie normalną egzystencję, co w sumie może okazać się dobre.

Po powrocie z wycieczki zrobię wielką imprezę. Ze współlokatorami nie powinno być problemu. Jednego nawet poznałem - to mój współlokator z poprzedniego roku (nie pijaczek).

Zdecydowałem, że co miesiąc będę kupował jakąś książkę. Na razie na ten cel ustanowiłem budżet w wysokości ok 50 zeta. Fajnie poczytać coś, niezwiązanego z życiem zawodowym.

Niedawno czytałem o upadku Konstantynopola. Wg. mnie to bardzo tragiczna historia. Całkowicie odizolowane Państwo było skazane na upadek. Ostatnie dni obleganego miasta mogłyby spokojnie posłużyć jako scenariusz dobrego filmu. Co ciekawe, zachował się bardzo dobry opis zdobycia Konstantynopola. Obrońcy mieli około 10 tys. żołnierzy, atakujący ponad 80 tys... Ciekawskich odsyłam do Wujka Google.

niedziela, 22 września 2013

"Bezdomni"

W pracy jest bardzo śmiesznie. Mój zespół jest wyjątkowo twórczy, ludzie dbają o odpowiednią dawkę codziennego uśmiechu. Oto kilka przykładów:
  1. Koś z zespołu narysował na tablicy w sali konferencyjnej granata(taki co wybucha). Tak się złożyło, że akurat w tej sali manager miał przeprowadzać rozmowę rekrutacyjną. Zanim zaprosił kandydata, wszedł do salki, zmazał granata i napisał "co ja tutaj robię?!" Ciekaw jestem jaką minę miał kandydat, gdy to zobaczył. Ciekaw jestem jaką miał minę, gdy po drodze zobaczył naszą tablicę z narysowaną bombą! :-)
  2. W zespole mamy niejakiego D. To dość ciekawy człowiek - lubi jeść Nutelle, ostatnio ściął wszystkie włosy, bo był ciekaw jak to jest nie mieć włosów; czasami rysuje abstrakcyjne rzeczy. Ostatnio miał iść na jakiś meeting. Podobno na spotkaniu strasznie narzekał, że nie ma na czym notować. Zeszyt leżał na jego biurku. A w zeszycie, wielki napis: "cholera, zapomniałem notatek".
  3. Miałem do odrobienia dwie godziny pracy. Siedziałem do późna, więc postanowiłem zrobić coś zabawnego. Obkleiłem monitor D. karteczkami z napisami typu: "gdzie moja Nutella", "co się dzieje z moimi włosami?! - rosną!", "Jak żyć?", "A gdyby tak zjeść ten obiad?". Wszystkim się podobało:)
  4. Podczas przerw, część zespołu konstruuje trebusz z ołówków. Jest całkiem nieźle - trebusz ma już zasięg kilku metrów. 
Jak widać, atmosfera w pracy jest całkiem niezła, ludzie świetnie się dogadują, a ostatnio była nawet okazja integracji na imprezie firmowej.

Na uczelni trochę lepiej. Okazało się, że jednak zdałem coś, czego prowadząca nie zaliczyła - uwielbiam takie sytuacje! Mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia, powinienem jutro skończyć.

Cały wczorajszy dzień spędziłem z B, a wieczorem spotkaliśmy się z Jej przyjaciółką i poszliśmy grać w bilard. Nie wiem, czy mieliśmy pecha, ale wszystkie kluby, do których wchodziliśmy, były jakieś dziwne. Pierwszy wyglądał jak burdel i było w nim więcej ochroniarzy, niż ludzi. W drugim przesiadywali starzy Anglicy, a w trzecim nie można było kupić piwa(jakieś problemy prawne). Wybraliśmy klub nr 3, z tym, że piwo przynieśliśmy ze sobą:)

Przyjaciółka B. ma jedną poważną wadę - zapomina o tym, że ma piwo i zaczyna je pić, dopiero, gdy wszyscy skończą swoje, dlatego jeśli planuje się zmienić knajpy, trzeba mieć na uwadze to, że spotkanie może potrwać do 3. nad ranem... Na koniec chciała, żebyśmy Ją odprowadzili.

Na przystanku spotkaliśmy kobietę proszącą o "jakieś drobne, żeby mogła sobie jutro kupić zupę." Kobieta była bardzo przekonywującą. Mam żelazną zasadę, że nigdy nie daję pieniędzy. Podałem jej adres MOPSu - czasami warto wiedzieć takie rzeczy. Kobieta odpowiedziała, że nie wie gdzie to jest. Zapytałem, czy jest stąd - nie odpowiedziała, powiedziała, że od trzech tygodni jest bezdomna i rozpłakała się. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może rzeczywiście powinienem jej dać pieniądze, ale nie zrobiłem tego, powiedziałem jak trafić na miejsce a Ona odeszła. Dopiero później zorientowałem się, że jak na 3 tygodnie bezdomność jest całkiem czysta, ma umyte włosy i nie śmierdzi od Niej. Poza tym, nie odpowiedziała czy jest z Mojego Miasta. Zresztą nie wierzę, że można przez 3 tygodnie żebrać i nie wiedzieć że istnieją instytucje pomagające takim ludziom. A najciekawsze jest to, że zbierała na zupę o 3. w nocy... Myślę, że nigdy nie należy bezpośrednio dawać pieniędzy takim osobom. Co więcej - nie należy im kupować jedzenia, bo pieniądze, które mają na jedzenie, wydadzą na alkohol, albo na coś gorszego. Uważam, że jeśli ktoś chce naprawdę pomóc, powinien wspomóc organizacje zajmujące się bezdomnymi. Wtedy będzie można mieć pewność, że pieniądze trafią tam gdzie trzeba.

W czwartek przeprowadziłem się do mojego starego pokoju - Pokoju 1. Nawet sobie nie wyobrażacie jak tu jest czysto! Fajnie wrócić do swojego miejsca i móc żyć w czystości. Byłem już zmęczony syfem u MoD. Zapewne w nadchodzącym tygodniu ktoś się do mnie wprowadzi, więc korzystam z samotności jak się tylko da.
Za tydzień lecę na Kretę! To już pewne. Wylot w niedzielę nad ranem. Jestem szczerze podekscytowany. Nigdy nie byłem na takich wakacjach. Odliczam pozostałem dni...

wtorek, 10 września 2013

Śmiesznie.

W środę spotkałem się z M2. Tym razem wziąłem ze sobą B. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego - jak zwykle wypiliśmy parę piw i wesoło ze sobą rozmawialiśmy, pozwalając, by sympatyczne, czarne koty skakały nam po głowach. Wróciliśmy taksówką, grubo po północy.

Ciekawiej było następnego dnia. W pracy zrobiła się stresująca atmosfera, nic nie chciało wyjść, a support nie odpowiadał. Praca stała w miejscu, a zbliżał się deadline. Całe szczęście, że atmosfera wciąż determinuje wszystko inne.

Po wyjściu z pracy wydarzyło się coś niezwykłego - spotkałem chłopaka przyjaciółki Mojej Byłej! To było dziwne spotkanie. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wcale nie mamy ochoty rozmawiać o rzeczach, które wydarzyły się dawno temu. Padły standardowe pytania "co tam" i dość szybko poszliśmy w swoje strony, naiwnie sobie życząc wszystkiego dobrego. Czwartkowy wieczór spędziłem z B.

Jakież było moje piątkowe zdziwienie, gdy wracając z pracy spotkałem Grzesia! Wyjechał przed wakacjami do domu, ale jak się okazało, miał egzamin z elektroniki. Nie zdał ostatniego podejścia, więc będzie musiał dogadywać się z dziekanem w sprawie dalszego studiowania. Chyba nie pozostaje mu nic, jak powtarzać rok.

To jednak nie koniec opowieści o Grzesiu. Otóż idąc do akademika, Grzesiu wyciągnął z kieszeni klucz. Patrze...nie chcę wierzyć, znowu patrzę... Okazało się, że to klucze od mojego pokoju! Grzesiu spał u mnie przez dwa dni. Nawet nie pofatygował się zadzwonić! A kto go wpuścił? Oczywiście MoD!

Zamówiłem sobie Boską Komedię Dantego. Stwierdziłem, że dawno nie czytałem niczego klasycznego, więc postanowiłem to zmienić. Poszedłem na pocztę po paczkę. Mając szczęście do dziwnych sytuacji, musiało mnie spotkać coś dziwnego. W okienku obok stał obcokrajowiec o mongolskich rysach twarzy. Niestety żadna z pań nie znała angielskiego, więc zdecydowałem się pomóc. Facet był z Kirgistanu, dlatego pojawiło się parę problemów.

Dobra, nie chce mi się pisać historii całego tygodnia. Przeskoczę może do wczorajszego poniedziałku.

Wczoraj pisałem pieprzony egzamin. Wydawało mi się, że dobrze mi poszło, byłem wręcz pewny, że zdam, a tu dupa. Może kobieta mnie nie lubi? Co ciekawe, napisałem więcej niż MoD... ale nie będę się tu żalił. Teraz myśl o rezygnacji ze studiów robi się coraz bardziej realna.

Rozmawiałem z M3. Dziewczyna jest załamana, bo zauważyła, ze ma guzka, a teraz nie może się dostać do żadnego lekarza. Pytała mnie, czy mam czas, bo chciałaby trochę pogadać i napić się. Odpowiedziałem, że jak znajdę chwilę, to się z Nią spotkam, ale kurwa kiedy? Nie mogę z niczym wyrobić:/

Widziałem się wczoraj z B. Czekała na mnie koło mojej pracy. Bardzo się ucieszyłem, gdy Ją zobaczyłem, ale niestety dość szybko zauważyłem że coś nie gra.

To wszystko jest śmieszne. Żeby być szczęśliwym trzeba cholernie dużo pracować, a jak ma się coś spierdolić - to w jeden dzień. W czwartek kolejny egzamin. Mam to w dupie, idę spać. Za dużo siwych włosów.

środa, 4 września 2013

Gdzie podziała się prawda?

Podziwiam MoD za to, że potrafi zasypiać w miejscach i pozycjach zupełnie nie do przewidzenia. Wczoraj spał jakieś 6h trzymając głowę na łóżku a nogi na krześle, które nie dość, że było daleko od łóżka, to jeszcze miało znaczną wysokość. To pewnie wszystko przez tą pizzę, MoD je ją prawie bez przerwy.

W pracy robi się ciekawie. Skończyło się opie**** zaczęło się kodzenie, a właściwie pisanie dokumentacji... Duże projekty mają to do siebie, że aby coś znaleźć, trzeba spędzić nad tą rzeczą naprawdę sporo czasu, a gdy się już coś znajdzie - trzeba to baaaardzo szeroko opisać.

Doszedłem do wniosku, że nie potrafię znaleźć dla siebie mediów, które by mi odpowiadały. Nie chcę tu dołączać do rzeszy ludzi, którzy twierdzą, że media kłamią, ale cóż... chyba tak jest! Gazety drukowane mają tendencję do faworyzowania konkretnych opcji politycznych. Z kolei w internecie pełno badziewia i mylących tytułów. Od jakiegoś czasu obserwuję znany wszystkim portal Onet. Jestem pełen podziwu dla redaktorów tego portalu! Bardzo często można znaleźć tam dawkę mylących nagłówków. Nie wierzycie? Sprawdźcie! Przykładowo - wczorajszy, rzucający się w oczy artykuł, zatytułowany: "Obama ostro skrytykowany z powodu Polski". Widząc coś takiego, już byłem pewien, że link prowadzi do czegoś, co nie ma wielkiego związku z tytułem... Żeby w tym momencie nikt nie mógł mi nic zarzucić, napiszę, co znalazłem. Otóż, okazuje się, że w samym artykule, w tytule, już nie jest napisane, że Obama jest krytykowany z powodu Polski, ale , że w sprawie pojawił się "Polski wątek". Wiecie o co chodziło? To i tak nie ma znaczenia, jest o tym tylko jedno zdanie...
Aha! żeby Onet nie przyczepił się o to, że cytuję fragmenty i nie podaję źródła, pragnę poinformować, że źródłem jest Onet.pl, a fragmenty cytuję w zgodzie z obowiązującym prawem. Swoją drogą, nie macie czasem wrażenia, że prawo wyewoluowało tak daleko, że zamiast chronić przeciętnych obywateli, staje się narzędziem w rękach tych bogatych?

poniedziałek, 2 września 2013

Zaczęło się od jesieni - kończy się jesienią

Iks lat temu sprowadziłem się do akademika. Była prawie jesień, konkretnie koniec września. Nie znałem nikogo. Pierwszy znajomy, to człowiek, którego poznałem w kolejce do kwaterowania. Później byli współlokatorzy, później koledzy z roku... i tak jakoś grono znajomy powiększało się z każdym dniem.

Dzisiaj, z akademika wyprowadza się M. Mimo wszystko, jakoś tak smutno. Nie ma z kim pogadać, pokłócić się, czy coś wypić - wszyscy uciekli, pozostali młodzi studenci. Pewnie większość z nich jeszcze nie ma pojęcia, że studia to jeden z piękniejszych, o ile nie najpiękniejszy okres życia.

Dwa lata temu, jechałem z M, Jego samochodem, do akademika. Opisałem to nawet na starym blogu. Teraz M. odjeżdża tym samym samochodem.

Znając życie, jeszcze przez jakiś czas uda się utrzymać kontakt ze wszystkimi ludźmi, ale jak długo - tego nikt nie wie. Wiem za to inną rzecz - pod koniec września, albo na początku października planuję zorganizować ostatnią moją imprezę urodzinową w tym akademiku. Zaproszę wszystkich znajomych jacy jeszcze zostali w Moim Mieście. Nie mam wiele do stracenia - najwyżej wyrzucą mnie z akademika;)

Dzisiejszy wieczór jest bardzo nostalgiczny, więc nie wińcie mnie za formę tej wiadomości. Po prostu zdałem sobie sprawę jak szybko mija czas i jak ważna jest każda chwila - zarówno ta dobra, jak i ta zła. Zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy - nie żałuję niczego, co przeżyłem podczas studiów i tego, że studiowałem dłużej niż powinienem. Gdyby nie to, być może nie miałbym teraz pracy, cudownej dziewczyny i tylu znajomych.

A kiedy ja się wyprowadzę? Nie wiem, ale boję się, że po mnie nie będzie żadnego znajomego. Nie chcę być pierwszym i ostatnim. Jedno jest pewne - z końcem życia studenckiego, skończę pisać ten blog - to będzie mój pamiętnik. Wcześniejszego bloga przeniosłem już w bezpieczne miejsce, być może kiedyś zdecyduję się opublikować wszystko, w bardziej przystępnej formie. Jeszcze nie wiem, czy powstanie nowy blog - pewnie tak. Coś mi się zdaje, że nie będę mógł się powstrzymać, przed opisaniem jakiś nowych doświadczeń.

niedziela, 1 września 2013

Jesienne wakacje

Zbliża się jesień. Na drzewach czerwone jabłka i wielkie, fioletowe śliwki. Idąc sadem można też zjeść maliny, czernice, winogrona... jest wspaniale.

To ciekawe, że kiedyś wieś była dla mnie czymś powszechnym, rutyną. Teraz, odwiedzając moje rodzinne strony, zaczynam dostrzegać piękno w tych normalnych, cyklicznych zjawiskach. Kiedyś po prostu zrywałem z drzewa jabłko. Teraz zachwycam się jego kolorem zapachem i kształtem.

Najważniejsze, że słoneczniki zdążyły dojrzeć. Chyba tego nie pisałem, ale pomysł ich zasadzenia powstał wczesną jesienią, z myślą o B. Ona uwielbia słoneczniki, a ja chciałem zrobić coś, co zobrazuje moje zaangażowanie. Pewnie będzie zaskoczona - słoneczniki są bardzo dużo i co najważniejsze, mają gigantyczne nasiona.

W czasie gdy powstawał pomysł zasadzenia słoneczników, nie byłem pewny czy będę z B. Musiałem o Nią walczyć. Chciałem, by słoneczniki były dla mnie symbolem tego trudu. Ludzie idą na łatwiznę, kupując wszystko w sklepie.

Przed chwilą zdałem sobie sprawę, że kocham B. Nigdy nie nadużywam tego stwierdzenia, zresztą można to zobaczyć, śledząc mojego bloga. "Kocham" mówię tylko w wypadku, gdy jestem tego pewien. A dlaczego jestem tego pewien? To już zostawię dla siebie i dla Niej.

Tydzień temu spacerowaliśmy po górach. Była świetna pogoda, a trasa zachęcała do chodzenia. Pod koniec dnia byliśmy przekonani, że musimy częściej wybierać się na wycieczki. Nie minęło dużo czasu i podjęliśmy bardzo ważną decyzję - lecimy na Kretę!

Na Kretę polecimy na początku października. To będą moje pierwsze wakacje w takiej formie! Wziąłem już nawet urlop z tej okazji. Ciekawe w jaki sposób wpłynie to na nasz związek. Oby jak najlepiej!

czwartek, 15 sierpnia 2013

Ohydy ciąg dalszy

Rzygi na ścianie - czyli ciąg dalszy problemów ze współlokatorami. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał oznaczyć bloga jako +18.

W piątek pojechałem z B. do Jej domu - w sobotę miał być ślub kogoś z Jej rodziny - zostaliśmy zaproszeni. Na szczęście wyrobiłem się z zakupami ubrania. Obudziliśmy się rano, zjedliśmy śniadanie, zebraliśmy się i... w drogę!

Wzięliśmy samochód rodziców B. Po drodze zahaczyliśmy o Moje Miasto, ale tylko po to, by wziąć ubrania. Później była tylko podróż, rozwiane włosy i dobra muzyka. Nie jechaliśmy specjalnie daleko, ale i tak można było czerpać wiele przyjemności z tej przejażdżki.

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że B. ma bardzo fajną rodzinę. Jej pierwszy wujek jest drobnym, uśmiechniętym człowiekiem, który z dość dużym dystansem podchodzi do świata. Ma wesołą żonę i dwójkę dzieci. Mieszkają w jednorodzinnym domku w pięknej okolicy. Po wejściu do ich mieszkania od razu można poczuć wspaniałą, rodzinną, sielską atmosferę. Żona pierwszego wujka od razu zaproponowała mi coś do pica. Dzieciaki są urocze, bardzo stęskniły się za B. która w pewien sposób była dla nich dobrą ciotką.

Chwilę porozmawialiśmy, przebraliśmy się i pojechaliśmy na ślub.

Ślub i wesele miały bardzo klasyczną formę. Po mszy w kościele wszyscy pojechali do zajazdu, w którym miała odbyć się impreza. Była pseudo-góralska kapela, było dużo jedzenia, wódki, ciast, i była muzyka, co do której mieliśmy sporo zastrzeżeń. Kapela grała wyjątkowo dużo nieznanych melodii. Zdaję sobie sprawę z tego, że na weselach jest kiczowata muzyka, ale przynajmniej piosenki są rytmiczne i znane. Tutaj nie można było mówić o jakiejkolwiek rytmice. To były jakieś regionalne utwory, do których nie dało się tańczyć! Dopiero około 1. w nocy poleciało coś bardziej znajomego. Ponadto orkiestra robiła coś, czego nie ma w moich i B. okolicach. Chodziła do każdego gościa weselnego, grała na jego temat krótką przyśpiewkę, a gość wrzucał do koszyka banknot. Jak dla mnie - przesada. Ludzie i tak płacą za wesele, zresztą nie wszyscy mają przy sobie gotówkę. Najgorsze było to, że odgrywano takie przyśpiewki dla malutkich dzieci, które nie potrafią jeszcze mówić.

Na imprezie poznałem pozostałych wujków B. Drugi wujek jest człowiekiem, którego można określić mianem "imprezowicz". Polewanie ludziom wódki to jego specjalność. Jest otwarty, lubi rozmawiać na różne tematy i ma trójkę małych dzieci - uroczych dziewczynek. Jest szefem firmy, którą zarządza razem z pozostałymi wujkami B.

Trzeci, najstarszy wujek, jest najpoważniejszy ze wszystkich. Można z Nim porozmawiać o wszystkim, jest bardzo inteligentny, również na trójkę dzieci, w tym jednego emo-dzieciaka, który jako jedyny nie korzysta bez przerwy z komputera, czy tabletu.

Wesele przerzedziło się dość szybko. Na początku było grubo ponad 100 osób, a po północy było około 40. To dziwne że liczyłem ich wszystkich...

Pozwólcie jednak, że wstawię tu małą dygresję. W momencie, gdy ja z B. bawiliśmy się na weselu, M, MoD, S i cała reszta piła wódkę na imprezie zorganizowanej z okazji urodzin K2. Cóż tam się działo! Jak się pewnie domyślacie nikt nie został trzeźwy, ale to wie każdy - nawet przed imprezą. Ciekawsze było to, że dziewczyna MoD jest w Włoszech, a on całuje się i obmacuje z inną. A już najciekawsze było to, że ta "inna" to koleżanka jego obecnej dziewczyny. Jestem ciekaw jaki to będzie mało finał. Coś mi się wydaje, że sprawa może trochę eskalować...

Wracając do wesela... Powoli zbliżała się 2. B. była już zmęczona, a ja musiałem być trzeźwy następnego dnia. Potańczyliśmy jeszcze chwilę i podjęliśmy decyzję, by powoli się zbierać. Mieliśmy zarezerwowany pokój w budynku w którym odbywała się zabawa, więc nie było zamieszania z transportem. Poszliśmy spać.

Poranek był wspaniały. Długo zbieraliśmy się z łóżka, aby wziąć prysznic. Około 11. zeszliśmy na śniadanie. Pani podała bardzo tłustą jajecznicę. Ja poprosiłem o herbatę, B. o kawę. Dostałem wodę z cytryną, a B. siekierę nie do wypicia. Dopiero po kilku minutach doszliśmy do wniosku, że pewnie jest to standardowy posiłek antykacowy.

Po leniwym śniadaniu spakowaliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy w drogę! Najpierw pojechaliśmy do centrum. Znajdował się tam przepiękny rynek, typowy dla małych miasteczek. Poszliśmy do jednego ze sklepów i kupiliśmy lody. Po lodach pojechaliśmy do pobliskiego lasu, gdzie znajdowały się potężne skały. Było tam chłodno, więc nie śpieszyliśmy się zbytnio. Kolejnym etapem podróży był wujek nr 1. Znowu było rodzinnie. Zjedliśmy obiad i zostaliśmy poczęstowani malinami. Znowu straciliśmy godzinę na rozmowy i nawet nie wiem jak to się stało, że zacząłem się zwracać do wujka B na "ty". W końcu padła propozycja, by pojechać na pobliskie obserwatorium.

Pomysł był świetny. Dzieciaki wreszcie oderwały się od komputera, a my mieliśmy okazję, by jeszcze bardziej się integrować. Jechałem za wujkiem nr 1, bo tylko on znał trasę. Przyznam szczerze, że miałem pewne problemy, bo facet jeździ dość szybko. W sumie, nie ma się co dziwić - zna dobrze okolicę. Co ciekawe, droga prowadziła prawie na szczyt góry. Gdzieniegdzie było stromo, ale samochód nie miał większych problemów z podjazdem.

Szczyt jest dobrze zagospodarowany. Znajduje się tam wieża widokowa, sklep i boisko. Dzieciaki dostały piłkę, a my poszliśmy na spacer. Rozmawialiśmy o grzybach, zwierzętach, znajomych i o dawnych czasach. Wujek nr 1 i jego żona zaprosili nas do siebie w bliżej nieokreślonej przyszłości. Powiedzieli, że jeśli będziemy mieć ochotę, to możemy przyjechać, a Oni chętnie nas ugoszczą.

Ostatnim punktem wyprawy były kolejne lody i powrót do wspomnianego domu. Wypiliśmy jeszcze herbatę i udaliśmy się w podróż powrotną, po drodze odwiedzając cmentarz, na którym jest pochowana babcia B. Zapaliliśmy znicze.

Robiło się już ciemno, gdy wyjechaliśmy na większą drogę. B. włączyła spokojną muzykę, ja uchyliłem nieco szybę. Jechało się spokojnie, co ciekawe, droga nie była bardzo oblężona.

Do Mojego Miasta wróciliśmy o 22. Nie było sensu jechać dalej. Doszliśmy do wniosku, że samochód odwieziemy w poniedziałek. Pożegnałem się z B, wziąłem część ubrań i poszedłem do akademika.

Wziąłem klucz z recepcji - okazało się, ze MoD nie ma w pokoju. Otwieram drzwi, rozkładam wszystkie ubrania, wchodzę do łazienki i .... KURWA! Wszędzie zaschnięte rzygi! Nie wiem jak to możliwe, żeby zarzygane było wszystko: od kibla, po umywalkę i ściany. Smród niesamowity! Wiem, że to ohydne, ale dzięki temu, przez chwilę możecie się poczuć tak, jak ja się poczułem...

MoD nie odbierał telefonu, dopiero na drugi dzień odpisał, że "przecież sprzątał". Jasne, chyba rozsmarował, a nie sprzątał. Dobrze, że byłem w pracy, bo ręka bardzo mnie świerzbiła. Jak można być takim idiotą, żeby zostawić tak wielki syf i pojechać do domu?!

Całe szczęście, że musiałem zostać w akademiku tylko do rana. Kolejną noc przespałem u B. Do tego czasu sprzątaczka wyczyściła łazienkę. Chociażby dlatego MoD powinien po sobie posprzątać - z szacunku dla tej kobiety.

Wczoraj, wróciłem z pracy i znowu się wkurzyłem. MoD zostawił w łazience swoje majtki, na moich przyborach do golenia. Wkurwiłem się po raz kolejny, wytarłem jego majtkami podłogę i rzuciłem je na Jego łóżko. Później przeprowadziłem z Nim rozmowę i upewniłem się, że nie spróbuje tego po raz kolejny... Powiedziałem mu, że jeśli tak się stanie, to będę obkładał tymi gaciami jego jedzenie. Co za wkurwiający człowiek! Czy takim ludziom wszystko trzeba tłumaczyć jak dzieciom?!

Wczoraj wieczorem była spontaniczna impreza. To było kameralne picie w gronie znajomych. Jedyną wadą była przepita. M. kupił napój o smaku rumu. Dobrze, że nie kupił napoju o smaku wódki...

wtorek, 6 sierpnia 2013

Sikanie Alfabetem Morse'a

Pod blokiem mojego akademika odbywają się jakieś rajdy samochodowe. Nie wiem, co się tam dzieje, grubo po północy słyszałem hałas jak z fabryki.

Weekend był tragiczny dla moich finansów. Owszem, kupiłem sporo użytecznych rzeczy - głównie ubrania, ale wydałem też sporo na pierdoły. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że żywność w Moim Mieście bardzo podrożała. Teraz idąc do kawiarni, za kawę trzeba zapłacić 10 zeta... Błogosławiony niechaj będzie ekspres w mojej pracy(który niestety właśnie się zepsół)

W sobotę przez cały dzień chodziłem z B. po sklepach i kupiłem fajny garnitur. Dzisiaj będę musiał odebrać spodnie. Zauważyłem, że stosunek do klienta, to duża część sukcesu firmy. Byłem w wielu sklepach, ale ostatecznie przekonała mnie bardzo rezolutna pani sprzedawczyni.

Niedziela zaczęła się od śniadania na mieście ze znajomymi B. Trochę dziwnie się tam czułem, bo Ci znajomi to trzech prawników i jedna lekarka. Wiało snobizmem. Znalazłem wspólny język z tymi ludźmi, ale dziwnie się tam czułem. W jakiś sposób było w tym wszystkim coś sztucznego. Na szczęście spotkanie szybko się skończyło i w ramach miłego spędzania czasu, wybrałem się z B. do jednego z większych parków w Moim Mieście. Wróciliśmy wieczorem. Zdążyłem zrobić obiad i pozmywać naczynia. Potem przyszedł błogi sen...

Hmm... zapomniałem wspomnieć o piątku. To był ciekawy dzień! B. zaprosiła mnie na grilla organizowanego przez Jej znajomego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ów znajomy jest Pakistańczykiem, a wśród przybyłych gości było dużo obcokrajowców. Byli Włosi, Argentyńczycy, Brytyjczycy i zdaje się był też Amerykanin.

Nie tylko ja miałem intensywny weekend. M i S również dobrze się bawili. Pojechali nad jezioro pod namioty. M. wrócił z wycieczki bez butów, ale za to ze skręconą kostką. Jak pewnie się domyślacie, zrobiło się im troszkę sucho, więc musieli ugasić pragnienie wódką. Gdy S. zrobił się już bardzo pijany, zgubił swoje buty i zabrał buty M, po czym oddalił się w nieznanym kierunku. Jak się później okazało, wrócił do Mojego Miasta, bo myślał, że na drugi dzień musi iść do pracy. Był piątek.

M. Nie był zadowolony z powodu braku butów. Pożyczył japonki od jednego ze swoich znajomych i w ten sposób pokonał trasę dzielącą go od cywilizacji.  Droga powrotna wiele go kosztowała. Wrócił ze skręconą i zdartą od obtarć nogą.

Dzisiejszy poranek był dla mnie źródłem mocnych wrażeń. Pierwsze co zobaczyłem po otworzeniu oczu, to pojemnik z moczem. MoD robi jakieś badania i położył pojemniczek, z tym co wysikał, na stole, obok jedzenia. Gdy człowiek z kimś mieszka, chyba z czasem zapomina o dobrych obyczajach.

Bardzo denerwuje mnie H. Zawsze po powrocie z pracy, siedzi przy komputerze w samych gaciach i zostawia otwarte drzwi do składu. On ma chyba jakieś kompleksy. Gdyby przynajmniej miał coś do zaprezentowania... ale nie! Kawał beczki i slipy komunistyczne. To jeszcze nic! Wieczorami, ma zwyczaj sikać przy otwartych drzwiach do łazienki. Żeby było śmieszniej robi to alfabetem Morse'a... Ohydny człowiek!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Trujące grzyby

Dawno już tu nie pisałem. Wybaczcie, jednak stała praca sprawia, że mam o wiele mniej czasu.

Pierwszy miesiąc pracy za mną. Zajmuję się dziwnymi rzeczami, poznaję technologię, o której nigdy nie miałem pojęcia. No i najważniejsze - dostałem wypłatę! W sobotę zrobię zakupowe szaleństwo, a tymczasem muszę przetrwać jeszcze jeden dzień...

Dwa dni temu zatrułem się obiadem. Zamówiłem coś dziwnego w sosie z kurek i chyba te kurki nie były kurkami. Pod koniec pracy zaczęła mnie boleć głowa, później było już tylko gorzej. W pewnym momencie kompletnie straciłem orientacje, zakręciło mi się w głowie i miałem problem z oddychaniem. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Ciekawe skąd wzięli te grzyby...

Zdążyłem już się zintegrować z innymi osobami, którzy razem ze mną zaczęli pracę. Był grill, było trochę piwa. Wziąłem nawet B. Podobało Jej się! Mi się za to nie podobało, że mój kolega do Niej zarywał.

Na weekend byłem w domu. Już dawno nie było tak dobrej atmosfery. Wszyscy uśmiechnięci i rozgadani. Nawet nikt się specjalnie nie kłócił.

W czasie, gdy ja byłem w domu S. imprezował w akademiku. MoD również pił, więc mój pokój w akademiku był raczej słabo pilnowany. Gdy wróciłem ochrzaniłem MoD, bo gdzieś się zapodziała jedna hantla. Nie miałem zamiaru Jej szukać, stwierdziłem, że to zadanie dla MoD i poszedłem do B. Rano dostałem telefon z informacją, że hantla się znalazła. S. włożył ją pod poduszkę...

Dziś znowu szykuje się integracja, tym razem jest propozycja imprezowania w knajpie na rynku. Niespecjalnie mi się chce, ale kto wie - może się zdecyduję. Szkoda, że jutro trzeba pójść na 8. do pracy.

niedziela, 14 lipca 2013

Opis minionego tygodnia

Tydzień temu w piątek, miała miejsce spora impreza, organizowana przez mojego kolegę z pracy. Początkowo nie planowałem tam iść. O 20 byłem z B. w sklepie i robiłem zakupy. Później przyszła olbrzymia ulewa. Staliśmy na przystanku i obserwowaliśmy jak ludzie uciekają przed deszczem. Dwie dziewczyny postanowiły się nie przejmować, ściągnęły buty i zaczęły skakać i krzyczeć. To było świetne!

Tramwajem przedostaliśmy się do mieszkanie B. Całe szczęście, że miałem parasol. Po drodze zadzwonił do mnie T2. On również wiedział o organizowanej imprezie i przekonał mnie, żebym tam poszedł. Mieliśmy spotkać się gdzieś w okolicach akademików. T2 przyszedł razem ze swoim bratem. Zaskoczył mnie, bo umówił się z trzema dziewczynami. Jeszcze bardziej byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem owe niewiasty. Były całkowicie pijane! Idąc na imprezę, jedna z nich bez przerwy mówiła mi jaka to nie jest "nak*rwiona". Gdy dowiedziała się, że pracuję w tej samej firmie co T2, chciała się do mnie przytulać...

Na szczęście droga nie była aż tak długa i szybko dotarliśmy na miejsce. Impreza przerosła moje oczekiwania. Przede mną stał duży dom. Cały dom był miejscem zabawy. Samo przywitanie się ze wszystkimi zajęło ponad 10 minut. Było tam grubo ponad 50 osób. Jak to wszystko wyglądało? Na parterze większość piła a niektórzy spali. Na górze, grupka osób grała w butelkę. W piwnicy przesiadywali dresiarze i rozmawiali o tym jak to się kiedyś z kimś bili. Około północy przyszedł profesjonalny DJ i w piwnicy zrobiła się dyskoteka. W tym czasie spacerowałem pomiędzy ludźmi i nie mogłem wyjść z podziwu. Moje imprezy były bardzo niewinne przy tej. Kobiety były bardzo roznegliżowane. Jedna chwaliła się swoimi tatuażami na różnych częściach ciała. Inna upiła się do tego stopnia że krzyczała w stronę wiatraka i myślała, że jest to śmieszne...było to śmieszne.

Impreza zakończyła się tym, że jej organizator pobił się z facetem, który próbował poderwać jego byłą dziewczynę. Wyszedłem razem z T2, jego bratem i dziewczynami. Skierowaliśmy się w stronę rynku z nadzieją na znalezienie knajpy, w której można byłoby wypić piwo. Zamiast knajpy, znaleźliśmy McDonalda... Zjedliśmy, tępo patrząc na siebie. Byliśmy tak zmęczeni, że zdecydowaliśmy rozejść się do domów. O 6. rano wróciłem do akademika. Złapałem czkawkę, której nie mogłem się pozbyć do momentu, aż położyłem się spać.

Następnego dnia opowiedziałem B. o imprezie. Była zadowolona, że nie zdecydowała się pójść.

Któregoś dnia na korytarzu akademika spotkałem Grzesia, który powitał mnie w bardzo zaskakujący sposób:

- Cześć, nie mógłbyś mnie przenocować? Jestem bezdomny, współlokator wyrzucił mnie z mieszkania, a rodzice nie chcą dać pieniędzy, bo się nie uczę.

Hmm... Cały Grzesiu. Wiedziałem, że kiedyś tak będzie. Nie mogłem się zgodzić na przenocowanie, bo gdybym to zrobił, nigdy by się nie wyniósł. Podejrzewam, że taki sam problem miał jego wcześniejszy współlokator. Wkurzył mnie tym, że jakiś czas później zaczął snuć plany o jednoosobowym mieszkaniu. Przecież nie ma żadnych pieniędzy, nie ma pracy - nie szuka jej nawet! Nie stać go na żadne mieszkanie, a mówi o jednoosobowym. Ten człowiek żyje utopią! Ostatecznie sprawa wyjaśniła się gdy Grzesiu zamieszkał u M. Próbował zdać egzamin z elektroniki, a gdy dowiedział się, że nie zdał - pojechał do domu. Kiedyś zrobiło mi się Go żali i pozwoliłem mu uczyć się przez noc u mnie. On i tak się nie uczył, tylko oglądał jakieś głupie filmy w internecie. Chciałem mu pomóc, jakoś go zmobilizować, poczęstowałem go nawet kolacją, zrobiłem kawę, ale wszystko na nic. Facet nie nadaje się na studia.

W niedzielę o godzinie 17. dostałem telefon od kierowniczki. Zszedłem na dół - była u siebie. Poprosiła mnie, bym się przeprowadził, bo nie mogę samotnie mieszkać w jednym pokoju. Ależ byłem wkurwiony. Musiałem zacząć przenosić rzeczy. Postanowiłem, że zamieszkam z MoD. Ostatnio dobrze się z nim dogaduje, a MoD bardziej dba o porządek. Przeprowadzka zajęła mi kilka godzin. Mimo, że pokoje nie są od siebie bardzo oddalone, to skończyłem o godzinie 2. w nocy. Rano musiałem wstać o 6. Było to troszkę irytujące...

Nie jestem jedyną osobą, która się przeprowadziła. M. mieszka teraz w Pokoju 3, a jego dotychczasowe miejsce snu zajęły dwie dziewczyny.

Kolejny tydzień pracy był całkiem przyjemny. Zaczęły się kolejne szkolenia, już coraz bardziej zaawansowane. W środę z serwisu wrócił do nas ekspres do kawy - szaleństwo - prawdziwy ekspres ciśnieniowy, który nawet sam mieli kawę! Teraz poranki bywają wspaniałe!

B. zachorowała. Odwiedzałem ją codziennie po pracy i pytałem jak się czuje. Na szczęście jest już względnie dobrze. Musiała wziąć L4. Dobrze zrobiła, naprawdę słabo wyglądała. Dwa dni temu pojechała do domu. Ostatnio, nasze stosunki bardzo się poprawiły. Wyjaśniliśmy sobie sprawę, o której wcześniej pisałem. B. wyznała mi coś bardzo ważnego. Czuję, że nasz związek się umocnił.

W piątek wieczorem siedziałem przy komputerze i chciałem napisać tego posta. Zgadnijcie kto mi przeszkodził? Drzwi otworzyli S. i T. Chcieli pić wódkę. Nie mogłem odmówić! Dawno się z nimi nie widziałem, był weekend - czemu nie? Co było dalej? Kilka butelek wódki w ekspresowym tempie. Jakoś to przetrwałem, ale nie mogłem zrozumieć dlaczego musimy tak szybko pić. Okazało się, że S. miał wielkie parcie, by pójść później na miasto. Z tego co się dowiedziałem, S zgubił się nad ranem w komunistycznej dzielnicy Mojego Miasta... Nie mam pojęcia co stało się z T. Pewnie wrócił do dziewczyny.  Ja, po piciu wódki, poszedłem spać.

Przespałem dużą część minionego dnia. Cholera, znowu obudziłem się w ubraniu! O 13. obudził mnie SMS od B. Oddzwoniłem. Dowiedziałem się, że wysłałem Jej wczoraj jakieś śmieszne sms-y, miała z tego niezły ubaw. Przeprosiłem Ją i zaproponowałem, żeby coś jutro wspólnie zrobić. Zdecydowaliśmy się na kino.

Postanowiłem, że powrócę do dbania o moje ciało. Zrobiłem duży trening. Biegając, zdałem sobie sprawę, że mam o wiele niższą formę niż chociażby na wiosnę. Codzienne obiady i brak aktywności fizycznej robią swoje. Muszę wprowadzić jakąś systematykę, bo inaczej stanę się grubasem. Daleko mi do tego, ale lepiej dmuchać na zimne.

MoD pojechał na weekend do domu. Potrzebowałem suszarki, więc udałem się do M. Nie było go u siebie - zapukałem do drzwi obok. CYCKI! Otworzyła dziewczyna z olbrzymimi cyckami. Powiedziałem, że chciałem pożyczyć suszarkę. Nowa współlokatorka nie robiła problemów. Chwilę późnej, do mojego składy ktoś zapukał. Otwieram drzwi i... więcej CYCKÓW. Przyszły dwie dziewczyny. Nie znam ich. Zapytały, czy nie chciałbym z Nimi pić. Zaskoczyły mnie. Z tego co mi powiedziały, to normalnie studiują w innym mieście, ale wprowadziły się na czas wakacji.

Zamiast pić, zrobiłem pranie i nauczyłem się czegoś, co pewnie przyda mi się kiedyś do pracy. Mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia, ale nie wszystko na raz - są pewne priorytety. Dobrze byłby ogarnąć sprawy związane ze studiami, a potem zabrać się za aplikację, którą chciałbym napisać... Mam ciekawy pomysł i kto wie - może na tym zarobię:)

piątek, 5 lipca 2013

Jak wygląda praca w korpo?

Muszę przyznać, że pierwsze dni pracy minęły bardzo pozytywnie. Co prawda, wczoraj miałem dość nudne szkolenie, ale jedno nieciekawe szkolenie to nie problem. Bardzo podoba mi się środowisko pracy. Atmosfera jest luźna, nie ma problemu żeby się czegoś dowiedzieć, nigdy niczego nie brakuje, a szef jest bardzo sympatyczną osobą i wszyscy go lubią. Podczas pracy można pójść do kuchni i wypić herbatę, kawę, czy sok. Wybór jest spory, ostatnio widziałem nawet herbatę gruszko-jakąśtam, a do kawy jest porządny ekspres ciśnieniowy. Obiady są donoszone do biurka a ponadto jest mnóstwo bonusów socjalnych.

Przed chwilą byłem z B. na koncercie moich znajomych. Wśród znajomych była K3, która bardzo chciała poznać B. Powiedziała mi, że B. jest bardzo ładną kobietą. Zrobiło mi się bardzo miło.

Mniej miło zrobiło mi się podczas naszego powrotu. Spacerowaliśmy ulicami Mojego Miasta i przy okazji tego spaceru rozmawialiśmy o znajomych. Powiedziałem B. że dzisiaj dziewczyna MoD wylatuje za granicę na dwa miesiące. Wyraziłem swoje obawy co do tego czy ten związek przetrwa. Wiecie co mi odpowiedziała? "Najwyżej zrobią sobie skok w bok i potem wrócą do siebie". Nie wiem czy tylko ja jestem nienormalny i może źle zareagowałem, ale wkurzyłem się, że powiedziała coś takiego. Niby sprawa nie dotyczy nas, ale nie podoba mi się swoboda z jaką to powiedziała. Jestem wkurzony.