niedziela, 30 września 2012

Kobieta w kształcie góry

Kaaap, kaaap, kaap, kaap, kap, kap, kap, kap, kp, kp, kp, k, k,k,k,kkkkkkk... - tak jeszcze kilka godzin temu było na zewnątrz. Teraz słońce powoli wygląda zza chmur i zapowiada się piękne niedzielne popołudnie.

To, co wydarzyło się w piątek nie sposób opisać. był alkohol, były gimnazjalistki, była olbrzymia kobieta polująca na mnie. Bez obaw, już wszystko wyjaśniam, ale zacznę od czegoś troszkę innego.

W piątek rano przyjechałem do Mojego Miasta. Na portierni nie było klucza, więc wiedziałem już że mam nowego(albo nowych) współlokator(a/ów). Byłem ciekaw, czy będą to te same osoby co rok temu, czy może ktoś inny. Wchodzę. Pokój otwarty, a współlokator sobie śpi. No kur***! Trzeba go będzie nauczyć kilku zasad. Przywitałem się z Nim, okazuje się, że facet jest z pierwszego roku, wyglądał na przestraszonego. Pochodzi z drugiej strony Polski, więc nie mam co liczyć na to, że będzie wyjeżdżał na weekendy. No nic, przywitałem się, powiedziałem co i jak i przeszedłem do spraw swoich. Drugi współlokator też się wprowadził, ale zostawił tylko karteczkę i gdzieś pojechał, więc nie miałem okazji go poznać.

Tego dnia musiałem załatwić mnóstwo spraw na uczelni. Kilka rzeczy trzeba było załatwić do 30 września, więc został mi tylko jeden dzień. Zacząłem się trochę denerwować. W dziekanacie wszystko udało się załatwić, gorzej jednak z innymi sprawami. Na wydziale była chyba jakaś konferencja naukowa, więc nikogo nie dało się złapać i zaczęło się robić coraz bardziej nerwowo. Chodzę od drzwi do drzwi - wszystkie zamknięte. Wkurzony wróciłem do akademika i stwierdziłem że nic nie zrobię, olałem sprawę.

Zrobiłem coś do jedzenia i dość spokojnie spędziłem jasną część dnia. Współlokator w tym czasie kilka razy wychodził do sklepu. Wieczorem miało być picie. Dogadałem się z M. i S. że zaczynamy o 19. Przystali na to, ale S. powiedział, że idzie się na chwilę spotkać z dziewczyną, a później do nas dołączy. Przypomniało mi się, że tego dnia w telewizji miał występować M2. Facet ma specjalną zdolność, dzięki której już nie raz proponowali mu występ. Nie powiem o co chodzi, bo ktoś mógłby dojść do tego kim jest M2.

Mieliśmy niezły ubaw widząc go na ekranie. Śmialiśmy się za każdym razem gdy coś mówił. Napisałem do Niego i zaproponowałem wspólne picie. Wstępnie przystał, ale później pił wino z jakąś dziewczyną i odpadł. Trochę mnie to zaskoczyło bo podał imię niezgodne z imieniem swojej dziewczyny. Stwierdził też że ma dość wódki po naszym ostatnim spotkaniu, przez dwa dni nie mógł dojść do siebie. No cóż, musi się facet przyzwyczaić do studenckiego picia.

S. się spóźniał, nie chciało nam się czekać, więc zaczęliśmy sami pić. To była dobra decyzja, bo S. już nie wrócił. Dołączył do nas znajomy, a potem jeszcze kilku innych znajomych. Wódki było bardzo dużo, ale nie na tyle, żeby całkowicie się upić. I dobrze, planowaliśmy jeszcze pójść świętować obronę magisterki przez koleżankę.

Postanowienia realizować trzeba, więc gdy została tylko moja flaszka, wyciągnąłem ją z lodówki i poszliśmy na kolejną imprezę, tym razem w plenerze. Było nas sporo, bo około pięciu. Przechodziliśmy koło naszego wydziału. Tam akurat odbywała się jakaś impreza naukowa, podczas której gimnazjaliści zwiedzali wydział. M. nie mógł odpuścić sobie takiej okazji, myślałem, że dziewczyny stojące pod budynkiem to licealistki i zaczął swoją głupią pijacką gadkę:) Mówiłem mu chyba pięć razy, żeby dał spokój, bo te dziewczyny to są czternastolatki i lepiej odpuścić. On się jednak uparł. Wszyscy mówiliśmy mu, co myślimy, ale on jest najmądrzejszy. Długo jednak się z nimi nie nagadał, bo wyszła wychowawczyni tych dzieciaków i go przegoniła;) Mieliśmy ubaw po pachy! Biedne dziewczyny miały okazję zobaczyć prawdziwą wizję studiów.

Doszliśmy na miejsce. Przywitaliśmy się z koleżanką i ze wszystkimi ludźmi. Wódki było bardzo dużo, ktoś zaczął pić do mnie. Nie było kieliszka, więc piliśmy z gwinta. Wypiłem do losowo wybranej dziewczyny, której wcześniej nie widziałem, a która była nieprzeciętnie ładna. Swoją urodą naprawdę mnie zaskoczyła, wyglądała jak jakaś modelka. Zaczęło się mniej więcej tak:
- Ooo, witaj nowa koleżanko! Jestem ..., może się napijemy?
Uśmiechnęła się raz jeszcze, przedstawiła i zgodziła. Potem dość długo rozmawialiśmy. Dziewczyna jest bardzo mądra i robi dobre wrażenie. Zresztą pracuje w dziale rekrutacji pracowników, w dużej korporacji.

Rozmawiałem też z innym osobami, co ciekawe, były tam aż trzy osoby, które poznałem jakiś czas temu, był między innymi jeden z moich pierwszych współlokatorów na studiach. Wszyscy pracują w dużych korporacjach, większość czasu spędzają za granicą i zarabiają wielkie pieniądze. Będzę musiał coś ze sobą zrobić.

Piło się bardzo wesoło do momentu, aż taka WIELKA dziewczyna zainteresowała się mną. Nie dawało mi babsko spokoju. Możecie powiedzieć, że dyskryminuje ze względu na wagę, jestem nietolerancyjny, albo cokolwiek innego, ale mi po prostu nie podobają się takie kobiety, a często się składa że są wyjątkowo nachalne i upierdliwe. Ta przykładowo non stop chciała pić do mnie, przytulać się itd. Zawsze gdy od Niej odchodziłem, to Ona musiała mnie odnaleźć i dalej męczyć. Kupiła dużo wódki i wprowadziła w obieg. Nie wiem czy miała nadzieję mnie upić, ale niestety sama się upiła. Niestety, bo to nie było dobre dla mnie. Chciałem rozmawiać z tą ładną dziewczyną, ale się nie dało. Mało tego, w pewnym momencie wzięła moją kurtkę, założyła Ją i stwierdziła, że ją bierze. No tego było za dużo. Nie dość że ta kurtka była stanowczo na Nią za mała, to na dodatek nie miałem najmniejszej ochoty pożyczać albo oddawać Jej mojej kurtki. Sytuacja jest do dupy, bo to w końcu kobieta, ale moja ciemna strona była silniejsza i zażądałem zwrotu swojej rzeczy. W końcu udało mi się odzyskać moją własność, ale to wcale nie zahamowało zapędów Godzilli.

W tym momencie ze znajomych został tylko M. który znalazł jakąś pijaną dziewczynę i z Nią rozmawiał. Ja już miałem dość i powiedziałem mu, że będziemy się zbierać. Pożegnałem się z wszystkim i poszedłem w stronę akademika oddychając z ulgą. M. razem z Jego wybranką, poszedł inna drogą, zahaczając o sklep monopolowy. Spotkaliśmy się pod wejściem domu studenckiego. Było tam dwóch gości, którzy pili wódkę z gwinta. Poczęstowali nas. Chcieli żebym wyzerował butelkę. Niestety była opróżniona tylko do połowy, więc mogło to się źle skończyć. Wybranka M. nie potrafiła przełknąć wódy, więc zwymiotowała. M. znalazł sobie fajną dziewczynę, nie ma co;)

Przy wchodzeniu do budynku okazało się, ze ta dziewczyna mieszka w naszym akademiku. Popatrzyłem na M. ale był zbyt pijany żeby zrozumieć co się dzieje. Poszedłem do swojego pokoju, a M. z tą dziewczyną do swojego. Zrobiłem sobie coś do jedzenia. Nagle na korytarzu słyszę MoD. Jest 3. w nocy. Wychodzę, a on chodzi z biblią i coś mówi do Tej dziewczyny, po czym wchodzą do pokoju M. Nie mogłem odpuścić takiej sytuacji, poszedłem do Nich. Widok był zabawny - MoD. opowiada coś o Bogu, M. kładzie się spać, a dziewczyna mówi o czymś zupełnie innym. Już wtedy wiedziałem, że M. będzie zły na MoD, w końcu zepsuł mu randkę. Dowiedziałem się, że ta dziewczyna należy do bojówki pewnej drużyny piłkarskiej.

Komiczna sytuacja trwa jakiś czas, wciągają mnie w rozmowę, temat schodzi na historię. M. zasnął. Tutaj niespodzianka, bo ni stąd, ni zowąd do pokoju wchodzi pijany S. i zaczyna tańczyć. Po chwili wychodzi i więcej Go nie widziałem:) Poszedłem na balkon, dziewczyna za mną, MoD za Nią. Widać że Ją wkurzał. Poszedłem do swojego pokoju i znowu ten sam scenariusz, ta sama procesja. Zbliżała się 4. a dziewczyna wciąż gadała jakieś historyczne głupoty. Byłem trochę pijany, więc tłumaczyłem jak było naprawdę. Widocznie spodobało się Jej bo miała mnóstwo pytań. W końcu poszła do siebie. Gdy to zrobiła, MoD wyszedł z mojego pokoju i też poszedł spać;)

Zasnąłem twardym snem, współlokatora nie było, wyszedł około 17. i nie wrócił.

Obudziłem się o 12. Rozglądam się po pokoju widzę wino, które zostawiła wybranka M. Wypiłem trochę mleka z lodówki, biorę do ręki wino i zmierzam w stronę pokoju M. Nagle całkowicie mnie zatrzymało, stoję i nie wiem co zrobić. Drzwi w sąsiednim pokoju, tam gdzie jeszcze niedawno mieszkał S. są otwarte, a w pokoju trójka ludzi. Już chciałem powiedzieć "cześć", ale w ostatniej chwili się powstrzymałem, coś było nie tak. No jasne, już wiem co! Tych troje ludzi to: dziewczyna, lat 20; facet, lat 60; kobieta, lat 50. Wygląda na to, że M. i S. będą mieć w składzie dwie współlokatorki! To naprawdę zły, zły, zły pomysł:) Jak się później dowiedziałem, to kierowniczka przyznając im miejsce powiedziała: "to chłopaki się ucieszą". Oj, kierowniczka wie co robi! Miał tam mieszkać były współlokator S. ale kierowniczka dała go na inny blok, co też było dobrym ruchem strategicznym z Jej strony.

Wracając do dziwnej sytuacji. Stoję tak sobie w drzwiach z butelką wina i nie wiem co powiedzieć. W końcu mówię "dzień dobry". Oni odpowiadają i pytają czy jestem współlokatorem M. W tym momencie M. wychodzi z pokoju i tłumaczy, że jestem tylko znajomym z pietra. Wchodzę do pokoju M. i zamykam drzwi, po drodze rozglądam się po składzie. W kuchni syf jak jasna cholera, talerze brudne tak jak to tylko możliwe.

Rozmawiam z M. mówi mi, że nie może się doczekać aż rodzice nowej współlokatorki otworzą szafkę w składzie. Zrozumiałem. Szafka ma gdzieś dwa metry wysokości, a na wszystkich półkach są butelki, mnóstwo butelek po piwie, tak na oko - kilkaset. Podobno Ci rodzice pytali M. czy często zdarzają się tu imprezy. Odpowiedział: "nooo, czasami się zdarzają". Coś czuję, że rodzice nie będą zachwyceni...
Tak wesoło sobie gadamy, a tu do pokoju wchodzi dawny współlokator S. i krzyczy: "Kur**, znowu się Opier***acie. pomoglibyście mi wnieść do pokoju parę rzeczy, bo mam tego w ch*j, a pokój jest na czwartym piętrze". No tak... mówię koledze na ucho, żeby tak troszkę ciszej k*rwa mówił, bo w pokoju obok jest nowa współlokatorka z rodzicami... Zaczęliśmy się śmiać.

Pomogliśmy koledze z gratami, a ten w nagrodę kupił nam po trzy piwa. poszliśmy na balkon i je pijemy. Pech chciał, że akurat na balkon wchodzą rodzice...

Chwilę później dołączyło do nas dwóch kumpli, zrobiło się wesoło. Niestety szybko musiałem się zbierać - dzisiaj jadę po siostrę. W autobusie przypadkowo słyszałem jak jakaś kobieta opowiadała o studentach, którzy ciągle imprezują...

Jak już wspomniałem, zaraz jadę po siostrę, a w poniedziałek do Mojego Miasta, tym razem na dłużej.

czwartek, 27 września 2012

"Całodobowy, sklep monopolowy"

Nie lubię kaw typu "3 in 1", bo i tak zawsze je słodzę. To już czwarta kawa pod rząd którą posłodziłem. Jak tak dalej pójdzie, to przyzwyczaję się do słodzenia czterema łyżeczkami cukru i sfermentuję, a później koledzy mnie wypiją na jakiejś imprezie i nigdy nie wytrzeźwieją.

Miałem dziś cholernie ciężki dzień - biurokracji ciąg dalszy, a najgorsze jest to, że terminy gonią, mam coś załatwić do 1., czyli mam tylko jeden dzień, bo sobota i niedziela odpadają. Jutro rano wracam do Mojego Miasta i zaczynam bieganie.

Na wieczór mam zaplanowaną mała imprezę podczas której oblewamy obronę pracy mgr przez koleżankę. Zapowiada się ciekawy miesiąc. Jutro impreza, za tydzień impreza i za dwa tygodnie impreza. Kto wie, może w międzyczasie też będzie jakaś impreza? A wiecie jak rozpocząć imprezę? Wystarczy zapytać: "a może byśmy się coś tak napili"?. Odpowiedź powinna musi brzmieć: "Ależ owszem w każdej chwili! Całodobowy, sklep monopolowy!" A to wszystko w rytmie...no właśnie, lepiej nie pisać w jakim. Jeśli jesteście ciekawi, poszukajcie w internecie.

Rozmawiałem wczoraj z A. Byłem ciekaw, czy moje podejrzenia są trafne. A jakże! A. znalazła sobie jakiegoś faceta i się z Nim przespała, ale "ma obawy co do tego związku, bo wokół Niego kręci się sporo lasek". Później dodała, że czuje się wykorzystywana. Dziwne, że to coś nazwała związkiem.

Niedawno, przyznane zostały kolejne Antynoble. To jedna z moich ulubionych nagród(poza Nagrodami Darwina). Najbardziej poruszyła mnie nagroda dla naukowców, którzy odpowiedzieli na pytanie dlaczego kawa rozlewa się, gdy z nią maszerujemy. Oczywiście odkrycie sposobu na zabieg kolonoskopii tak, aby pacjent nie eksplodował, jest również zastanawiające. Najzabawniejsze jest to, że na świecie są ludzie, którzy dostali Antynobla, a później otrzymali bardziej znanego i prestiżowego Nobla - rzecz jasna, za coś innego.


wtorek, 25 września 2012

"Okres studenta"

W życiu każdego studenta przychodzi taki okres, że trzeba się napić. O ile okres ten zdarza się częściej niż okres u kobiety, o tyle okres na załatwianie wszelkich formalności związanych z uczelnią, zdarza się maksymalnie dwa razy do roku. Przychodzi taki wrzesień. Student sobie myśli: "Jeszcze jest sporo czasu, załatwię wszystko za kilka dni". Wrzesień się kończy a wtedy myśli studenta są nieco inne: "pasowałoby się napić".

W końcu mamy październik. Zaczyna się bieganie od dziekanatu, do wykładowców i z powrotem. Zbieranie wpisów, składanie dokumentów, dzwonienie, pisanie maili, konsultacje z kolegami i przyśpieszone kursy udawania niezaradnej osoby - to bardzo przeciętny obraz. Na podziw zasługują jednak inni ludzie - ci którzy piją piwo, albo wódkę i nic nie robią, a później i tak mają wszystko załatwione. W najgorszym wypadku biorą urlop dziekański lub warunek. Do takich ludzi z pewnością należy S. Facet ma wszystko w dupie, ale ma też pieprzonego farta. Jeśli w teraz nie straci kolejnego roku, to będę musiał stwierdzić, że istnieje jakaś siła wyższa.

Są też ludzie, którzy nadmiernie się stresują i niecierpliwią - studenci pierwszego roku. Owszem też kiedyś byłem na pierwszym roku, ale był to okres, gdzie miałem wszystko w d. więc nie bardzo się przejmowałem. Studenci pierwszego roku popełniają jeden podstawowy błąd - twierdzą, że ze studiów można wylecieć. Hmm, studiów można nigdy nie skończyć, ale zawsze jest sposób, żeby nie wylecieć, nawet na bardzo popieprzonych kierunkach.

A jak ja podchodzę do "okresu studenta"? Za każdym razem inaczej. Na pierwszym roku miałem wszystko w dupie. Na drugim pierwszym roku już mi zależało. Później był okres, gdzie było mało formalności, a następnie zmiana koniunktury. Teraz załatwiania papierków jest bardzo dużo, ale już wiem, że nie wszystkim trzeba się przejmować. Jeśli jakaś data się nie zgadza, to jej nie wpisuję, jeśli dziekan nie chce się na coś zgodzić, to piszę inne podanie i przekazuję je przez kolegę. Jeśli nie mogę załatwić jakiegoś wpisu, to kupuję piwo i mam to w dupie, w końcu jest sporo czasu.

Przyjechałem wczoraj do domu, żeby zrobić sobie mały urlop, a tu już telefony, maile, i sms-y w sprawie uczelni. Z tego wszystkiego wyłączyłem telefon i poszedłem do sadu nażreć się winogronami. Wracam, a na skrzynce pięć wiadomości od jednego gościa, każda z nich inna, ale pytająca o to samo: "Jesteś?". No bez jaj!

Była też wiadomość od byłego szefa, który chciał mnie pouczyć, co muszę robić na przyszłość, żeby dużo zarobić w branży IT. Nie wiem co chciał tym osiągnąć. Nie chciało mi się odpisywać, że gada głupoty i to On popełnia błędy, które wymienił, więc napisałem, że ubolewam nad swoimi wadami. Tak jak podejrzewałem, dał sobie spokój i już się nie odezwał. Z tego co się dowiedziałem, kolegom wciąż nie zapłacił za pracę. Ich sprawa, że dają się naciągać.

Z tego co się dowiedziałem, jutro do akademika wprowadza się P. - była współlokatorka K. Tylko Ona jedna zostaje w tym akademiku, B i K. będą studiować na innych uczelniach.

Przez kilka najbliższych dni mam w planach oczyścić trochę swój komputer i znacznie go przyśpieszyć. Zbierałem się do tego jakiś czas, ale dopiero teraz mogę to zrobić. Znając życie, zajmie to jakieś dwa dni...

poniedziałek, 24 września 2012

Mission impossible

Im bliżej roku akademickiego tym bardziej akademicko, bardziej intensywnie. Aż nie chce mi się wierzyć, że już prawie październik. Mniej, więcej rok temu jechałem z M. samochodem do Mojego Miasta, żeby zakwaterować się w akademiku...

Standardowo, zacznę chronologicznie od piątkowego wieczoru. Tak jak wspomniałem w poprzednim poście, umówiłem się na picie z M2. Poszedłem ja, M. i taki nasz znajomy, którego M2 nie zna. Szliśmy razem z S. który zmierzał na autobus do domu. Mieliśmy ze sobą 0.7, a po drodze kupiliśmy jeszcze połówkę.

M2 i jego dziewczyna bardzo mnie zaskoczyli. Po pierwsze przygotowali prawdziwą ucztę, jakieś ciasta, paluszki, chipsy, ogórki...no trzeba przyznać że postarali się. Po drugie dostałem od nich prezent urodzinowy - puzzle. Oczywiście z zastrzeżeniem, że mogę je układać tylko po pijaku;)

Kolega z którym przyszliśmy został zapamiętany przez M2 jako Jacek - tak ni stąd, ni zowąd. A że mieliśmy dobry humor, to stwierdziliśmy, że tak Go będziemy nazywać.

Zaczęło się ostre picie, kolejka szła dość szybko, M2 chyba nie był przyzwyczajony do takiego tempa, Jego dziewczyna nie piła. Cały czas rozmawialiśmy o jakiś pierdołach, aż w pewnym momencie do M2 dwoni telefon. Okazuje się, że dzwonił S. i prosi aby mu otworzyć. Byliśmy mocno zdziwieni, ale szybko zorientowaliśmy się, że musiał się spóźnić na autobus. Oczywiście kupił po drodze jeszcze jedną flaszkę. Zaraz po jego wyjściu, Jacek oznajmił, że musi wyjść na pół godziny. Wtedy zyskał pseudonim "Jacek Cipeczka". Już po dziesięciu minutach zaczęliśmy do niego wydzwaniać, żeby kupił jeszcze flaszkę.

Picie szło całkiem sprawnie, my, jak to bywa po pijaku, dużo się kłóciliśmy. Jacek już nie wrócił, więc wódka przypadła na naszą czwórkę. Łącznie wychodziło trochę ponad pół litra na głowę. Musiałem długo nie pić, bo gdy opróżniliśmy wszystkie flaszki, nie byłem bardzo pijany. To pewnie zasługa tych wszystkich przekąsek, które zostały przygotowane.

Z ciekawych rzeczy, które robiliśmy, to granie paluszkami w bierki, picie wódki bez popity, kręcenie się na fotelu obrotowym... I tu był problem, bo jak M zakręcił M2, to ten wyleciał z fotela i uderzył głową w stół. Później biłem się z M rękawicami bokserskimi, które M2 skądś wyciągnął. Walka trwała do czasu, aż M uderzył mnie poniżej pasa... Oczywiście był rewanż, bo dostałem od M2 pałkę teleskopową:)

Tym sposobem, spokojnie spędzaliśmy wolny wieczór, a ja świętowałem zakończenie pracy. Z mieszkania M2 wyszliśmy po godzinie 1. Ja ciągle chciałem pić i próbowałem kogoś namówić. Niestety M. szybko się położył, a S. nie chciał. Wpadł za to na inny świetny pomysł - chciał iść na miasto. Nie miałem na to ochoty, zresztą S. chodzi do innych klubów niż ja. Uparł się i poszedł sam. Jako, że w jego łóżku spał taki znajomy, który zatrzymał się na weekend, S. miał spać u mnie. Poprosił mnie, żebym nie zamykał drzwi na klucz, to sobie wejdzie.

Wpadłem na szatański plan, żeby ustawić na komputerze najbardziej uszojebny budzik na godzinę 8. Stwierdziłem, że to będzie świetny sposób na S. który wróci pewnie nad ranem. Ja jakoś się poświęcę, chociażby dla samej przyjemności zobaczenia reakcji S. Podpiąłem głośniki i ustawiłem na pełny regulator.

Nie wiem kiedy zasnąłem. Padłem ofiarą swoich niecnych planów i zostałem obudzony przez budzik... Wyobraźcie sobie, że śpię sobie słodko po dużym piciu, a tu nagle rozbrzmiewa dźwięk alarmu przeciwpożarowego z taką intensywnością, że wszystko się trzęsie. Wstałem jak porażony piorunem, o mało nie dostałem zawału. Niewyspany nic nie widziałem na oczy, a musiałem wyłączyć ten alarm. Niestety trafienie myszką w malutki krzyżyk, który zmienia swoje położenie i to jeszcze na kacu, zaraz po pobudce, jest bardzo trudnym zadaniem. Gdy wreszcie mi się to udało, a moje uszy już nic nie słyszały, zorientowałem się, że mogłem wyłączyć głośniki... Na dodatek rozglądam się po pokoju i nigdzie nie widzę S. - bardzo śmieszne! Wróciłem do łóżka.

Obudziłem się o 12. Dopiero wtedy zorientowałem się, że leżę w łóżku we wczorajszym ubraniu i w butach na nogach. Mało tego! Wstaję, rozglądam się - wszystkie drzwi otwarte na oścież. Ok, S. prosił mnie żebym zostawił otwarte drzwi, ale nie otwierałem ich aż tak. Gdyby ktoś chciał, to mógłby mnie bez problemu okraść. Na szczęście zginęła tylko jedna mała łyżeczka, niestety jedyna jaką miałem. Wszystkie inne wyparowały dawno temu.

Patrzę do lodówki - pustka. Idę do pokoju S i M - skład otwarty, ale pokój zamknięty. W kuchni jakiś kumpel korzysta z ich mikrofali. Nie ma to jak pilnowanie swojego dobytku - myślę sobie. Rozmawiam z kumplem, ale On nic nie wie, przyszedł, ale nikogo nie było, to skorzystał z mikrofali. Spoko!

Wracam do siebie, próbuję dodzwonić się do M albo S. ale daremnie, więc olewam sprawę. Niechętnie zjadłem jakieś kanapki, które smakowały jak piasek. Może to i dobrze, że później zauważyłem, że powinny smakować jak pleśń.

Dzień minął na totalnym opieprzaniu się, nie chciało mi się iść do sklepu, więc umierałem z pragnienia i picia. Dopiero wieczorem udało mi się nawiązać kontakt z M i S. Gdy poznałem ich wersję, wszystko zaczęło łączyć się w logiczną całość. S. poszedł na miasto, odwiedził dwa kluby, poznał dwie dziewczyny i poszedł z nimi na wódkę. O 6. odprowadził je na przystanek, a że pora była odpowiednia, to od razu wskoczył w autobus do domu i później tłumaczył się rodzicom jak bardzo nie jest pijany.

M. podobno wstał dość wcześnie i z tego co mówił to nawet był u mnie rano i ze mną rozmawiał. Pytał o S. a ja mu całkowicie logicznie odpowiadałem. Kompletnie nie pamiętam tej rozmowy, musiałem chyba lunatykować, albo mówić przez sen. To najprawdopodobniej On zostawił otwarte drzwi. Kto ukradł łyżeczkę? - tego chyba nigdy się nie dowiem.

Zapomniałem napisać, że w czwartek wieczorem odezwała się do mnie A. Chciała u mnie nocować w piątek. Odmówiłem Jej wtedy, więc znalazła sobie innego faceta, z którym się zresztą przespała. W sobotę zaproponowała, żebyśmy się spotkali w niedzielę, a w niedzielę powiedziała, że nie może, bo jest całkowicie uzależniona od Pawła. Tak samo jak Wy, też nie mam pojęcia kim jest Paweł. Nawet nie chciało mi się odpisywać.

Niedziela była dość ciekawym dniem. Od rana słuchałem głośnej muzyki. Później wybrałem się na zakupy. W sklepie kupiłem zapas sztućców;) Gdy przyszedłem do akademika, pogadałem trochę z MoD, który wrócił z jakiegoś wesela. To dzisiaj miał się do mnie przeprowadzać i sprzątać swój pokój. Śmiałem się, że będzie musiał otworzyć swoją magiczną szafę, w której znajdują się śmieci sprzed roku, kto wie, co tam może być. Widziałem, że jest nieźle zdołowany i nie bardzo wie co zrobić. Gdy tylko poszedł do sklepu, postanowiłem działać. Nie zdradzę tajemnicy i nie powiem jak to zrobiłem, ale pięć minut po jego wyjściu rozmawiałem przez telefon z kierowniczką. Nie uwierzycie, ale pomimo niedzieli i dziwnych okoliczności, udało się załatwić akademik dla MoD:-) A wydawałoby się, że jest to kobieta, której boi się każdy student. Podziękowałem Jej w imieniu MoD i standardowo zbajerowałem kilkoma miłymi słowami, tak żeby usłyszeć w słuchawce śmiech. Na zakończenie życzyłem miłego wieczoru.

Teraz przyszedł czas na najzabawniejszy moment - rozmowę z MoD. Dzwonie do Niego, a On pewnie myśli, że chcę czegoś ze sklepu.
- MoD, jesteś gotowy na otrzymanie bardzo ważnej informacji? - pytam.
- yyy, no, ale o co chodzi.
- Chciałem Ci tylko powiedzieć, że zostajesz w akademiku na kolejny rok.
- ...
- Rozumiesz co do Ciebie mówię?
- yyy, ale jak to zostaję? Co Ty do mnie mówisz? - MoD pyta z wielkim niedowierzaniem
- No, gadałem właśnie z kierowniczką, i załatwiłem Ci akademik. Masz się nie pakować i nie musisz się jutro wykwaterowywać.
- No pierdolisz? Jaja sobie robisz? - wciąż nie chce wierzyć.
- Nie, nie robię sobie jaj, jesteś mi dłużny dużą flaszkę, a jutro masz przyjść rano do kierowniczki, kupić Jej kwiaty i ładnie Jej podziękować. - tłumaczę spokojnie.
- Ej, jeśli to jest prawda, to ja nie wiem....Jaką chcesz tą flaszkę, może być 0,7? Zajebiście! Jaką konkretnie?
I tutaj MoD zaczął powoli wierzyć, i rozmawiać z większym entuzjazmem, ale wciąż pełen wątpliwości. Słyszałem jak rozmawiał z kasjerką i prosił o wódkę, niestety nie było takiej, jak chciałem, więc obiecał kupić gdzieś indziej. Gdy wrócił, pogadaliśmy trochę dłużej. Musiałem go trochę przekonywać, że mówię prawdę. Cały czas rozważał, że może to być najlepszy wkręt w tym roku. On wejdzie do Kierowniczki z kwiatami, a Ona pyta czy już się wykwaterował :-)

A jak udało mi się załatwić sprawę? Nie mogę powiedzieć jak dokładnie, ale to wynikało z kilku zbiegów okoliczności, i ze znajomości chyba wszystkich regulaminów uczelnianych. Zawsze się tym interesowałem i zauważyłem, że uczelnia ma przepisy pełne luk, często bezsensowne i nielogiczne, co można wykorzystać i co najważniejsze, będzie to zgodne z prawem. Nie inaczej było teraz. Już się przyzwyczaiłem do tego, że w akademiku, jestem kimś w rodzaju adwokata dla moich znajomych ze studiów. Jak chcą coś załatwić, to zawsze do mnie dzwonią. W każdym razie cieszę się, że nikt nie odejdzie z naszej paczki.

Wieczorem było piwo na balkonie i typowa pogaducha. Przyszedł Jacek i tłumaczył się dlaczego uciekł z imprezy. Nie uwierzyłem mu, a rozmowa przeszła na inny temat. Założyłem się z Nim o piwo w sprawie jakiegoś filmu. Niestety zakład przegrałem.

Za dwa tygodnie w piątek robię pierwszą w tym roku akademickim wielką imprezę. Zaproszonych jest dużo ludzi, więc z pewnością będzie ciekawie. Gdybyście tylko wiedzieli kto ma się pojawić....

piątek, 21 września 2012

Sweet Home Alabama

Wszyscy mówią, że to piosenka Gunsów, a ja pytam skąd takie podejrzenie. Siedzę sobie przed komputerem, zżeram kupionego dwie godziny temu słonecznika i czuję olbrzymią ulgę i satysfakcję. W tle leci na cały regulator tytułowa piosenka.

Wczoraj spotkałem się z A3. Chciała, żebyśmy oglądali jakiś film u mnie, ale z obawy przed seksem, wymyśliłem głupi pretekst, dlaczego, nie możemy się u mnie spotkać. Pewnie jesteście zaskoczeni, ale niedawno zrobiłem sobie małe postanowienie. Będę starał się unikać przypadkowego seksu. Wiem, że gdyby przyszło nam oglądać ten film, to byłoby ciężko się opanować, dlatego staram się ograniczać okazje. Po co to robię? Bo taki seks jest fajny w danej chwili, a na dłuższą metę, to jest takie nijakie. Chociaż łatwiej stwierdzić, że mi po prostu odpier***** na starość:-)

Spotkałem się z Tą przyjaciółką i gadaliśmy. Ona ciągle o tym swoim facecie, że źle, że nie dobrze, a ja muszę słuchać. Doradziłem Jej żeby się nad nim poznęcać. Powiedziała mu przez telefon, że jest ze mną w knajpie, i obiecała że się odezwie jak wróci do domu. Gdy odłożyła słuchawkę, zasugerowałem, żeby nie odzywała się przez całą noc, a facet zacznie świrować. Miałem rację. To typ faceta, którego można kontrolować przez zdradzę. Dzisiaj się dowiedziałem, że facet jest cholernie o mnie zazdrosny. Dziwi mnei, że A3 na to nie wpadła, w końcu kończyła psychologię.

Wracając z knajpy zdefiniowałem sobie kwestię ostatecznego rozwiązania sprawy pracy. Zdecydowałem, że spotkam się z szefem i to wyjaśnię. Sprawdziłem parę artykułów kodeksu prawa cywilnego, przeglądnąłem sms-y i maile od szefa. Mój plan był prosty - poinformowanie szefa że rezygnuję z pracy, i żądanie natychmiastowego wypłacenia zaległych pieniędzy. W przypadku gdyby robił problemy to sprawa trafia do sądu i nie bawię się z Nim więcej. Na początku jednak kulturalna rozmowa, żeby nikt nie mógł mi zarzucić, że popełniłem jakiś błąd.

Postanowienie zaplanowane, zrealizować trzeba. Tego dnia w firmie mieli się stawić dwaj koledzy. Z jednym umówiłem się na przystanku. Jedziemy sobie, jedziemy i jak to zwykle bywa - dojeżdżamy:) Koledzy przepuszczają mnie w drzwiach, bo wiedzą co się szykuje. Idę pierwszy, witam się z szefem, znowu mnie wkurza obecność Jego żony. Walę prosto z mostu, że nie zajmę mu dziś dużo czasu, bo chciałem tylko przekazać, że chcę zrezygnować z dalszej współpracy. Zachęcony jego całkowitym zaskoczeniem, mówię, to co zaplanowałem, załatwiam zaległą kasę, podaję mu rękę i wychodzę, zostawiając Go i całą resztę z wielkim bananem na twarzy:) Trzeba jednak przyznać, że tym wszystko było w porządku.

Czekając na autobus powrotny byłem świadkiem małej stłuczki. Jakiś facet wjechał ciężarówką w zaparkowany samochód dostawczy. Na szczęście nic poważne się nie stało.

Przychodzę do akademika, podchodzę do recepcjonistki po klucz, a tam karteczka, że mam się zgłosić do kierowniczki. Kur**, nie zapłaciłem za akademik! Po drodze do Jej gabinetu spotykam MoD - też został wezwany. Niestety musi się wykwaterować do poniedziałku. Czeka na efekt odwołania do Rektora, ale tymczasem nie może siedzieć w swoim pokoju. Jako, że umiem sobie radzić z kierowniczką postanawiam mu pomóc. Czekamy w kolejce. Najpierw wchodzę Ja. Powiedziałem, że szef nie wypłacił, że chciałem zapłacić, ale nie mogłem, bla bla bla i nagle już rozmawiam o tym, że współczuję Jej ciężkiej pracy, bo pewnie musi nieźle się namęczyć. Ona coraz bardziej uśmiechnięta, zwierza się, że nieraz musi po nocach przeglądać jakieś dane, ja już wiem, że Ją mam;) Sprytnie dokańczam temat jakże Jej trudnej pracy, i mówię, że spotkałem pod drzwiami kolegę...bla bla bla. Wiedziałem, że załapie o kogo chodzi. Mówię, że kolega nieporadny, przestraszony, nie ma co ze sobą zrobić, chciałbym mu jakoś pomóc...bla bla bla. Wychodzę, a po mnie wchodzi MoD. Czekam na niego. Wychodzi o od razy do mnie:
- Jak Ty to zrobiłeś! Jeszcze nigdy nie widziałem kierowniczki w tak dobrym humorze!
- Jak Ci załatwię akademik, to wisisz mi kilka flaszek - odpowiedziałem krótko.

MoD na razie może spać na waleta w moim pokoju. Więcej nie miałem możliwości ugrać, bo to nie od kierowniczki zależy. Gdyby nawet nie udało się z odwołaniem do Rektora, to mam pomysł jak to załatwić w inny sposób. Zobaczymy, czy poskutkuje.

Potem była wizyta w banku i zakupy. W międzyczasie napisał do mnie szef. Pytał dlaczego zrezygnowałem. No to ja mu wielką litanię robię. On na to: "ok, dzięki za odpowiedź".

Zadzwoniła do mnie A3. a ja z głupa "cześć Madziu!" Cisza w telefonie. Przecież Ona ma inne imię! Oj trochę głupio;) Podziękowała mi za wczorajszą radę co do wzbudzania zazdrości - poskutkowało.

Rozmawiałem z Ł. i dowiedziałem się, że szef był nieźle zaskoczony i pytał, czy nie wiedzą dlaczego zrezygnowałem. Oni oczywiście wiedzieli, ale nie chcieli się wtrącać. Podobno jest przez to spory problem, bo szef nie ogarnia tego, co się dzieje z projektami, jest mnóstwo pracy, a ja szybko to robiłem, kumple już od jakieś czasu pracują nad czymś innym. Ł. obstawia, że szef może do mnie zadzwonić i zaproponować lepsze warunki pracy. Pożyjemy zobaczymy. Gdyby tak było, to tym razem ja będę wybredny i wycenię się naprawdę wysoko.

Tymczasem wieczorem idę do M2, będziemy się alkoholizować. Z przyjemnością odreaguję ten popieprzony dzień.

czwartek, 20 września 2012

Wyjątkowa doba

Dzień jak co dzień, tyle że trochę inny:) Nie spałem całą noc. W ramach olewania pracy oglądałem film i słuchałem muzyki. Rano o 5.40 musiałem wyjść z akademika, musiałem pojechać do domu po kilka papierów na uczelnię.

Poranek był niezwykły. Miasto jest zupełnie inne o tej porze dnia, a uroku dodaje czerwona poświata  wschodzącego słońca, odbijająca się na ścianach bloków. Wszyscy napotkani ludzie są niewyspani i chyba nie do końca przytomni. Większość z nich ma przymrużone oczy.

Stoję na przystanku miejskim i czekam na tramwaj, delektując się obserwacja zaspanego społeczeństwa. Jest tak, jakby się było w innej rzeczywistości. Wszystko jest rozmyte i jakieś takie wolniejsze, ale i weselsze. Jakiś gość z wąsem stoi obok mnie i przymyka oczy. Zaczyna się przechylać raz do przodu, raz do tyłu. Może za chwilę się przewróci? Szkoda, że wieje taki słaby wiatr.

Wreszcie podjeżdża tramwaj, prawie pusty, w środku dwie osoby z zamkniętymi oczami. Tramwaj powoli rusza, budynki zaczynają się przesuwać, po ulicy poruszają się samochody dostawcze z zaopatrzeniem dla sklepów. Stoję, bo nie chce mi się siedzieć, nie chce dołączyć do "uśpionych porankiem".

Wysiadam z tramwaju, idę powolnym krokiem, nie śpieszę się. Mam dobre 30 minut czasu, a przystanek z którego odjeżdża bus znajduje się jakieś 400 metrów dalej. Po drodze mijam dwóch meneli i zastanawiam się, jakby to było być na ich miejscu. Pewnie całkiem śmiesznie. Miałbym gdzieś wszystkie problemy, nigdy nie musiałbym się śpieszyć, do smrodu bym się przyzwyczaił, gorzej z zimnymi wrześniowymi nocami na ławkach w parku. Wkurzało by mnie jednak niezmiernie to, że przechodząc koło piekarni, nie mogę sobie pozwolić na zakup zajebiście dużego, wypieczonego, pachnącego croissanta. Porzucam myśl o byciu menelem.

Dochodzę na przystanek. Zatrzymuje się i obserwuję pracę pobliskiego dźwigu, rozkładając wszystkie siły działające na niego podczas podnoszenia ładunku. Coś mi zaczyna nie pasować. Dlaczego dźwig nie przewraca się w momencie podniesienia ciężkiego, betonowego bloku? Analizuję, rysuję w myślach wypadkowe siły i nagle przytomnieje - o czym ja myślę? Próbuję oderwać wzrok od dźwigu, ale nie mam obiektu zastępczego. Ludzie raczej nieciekawi...chociaż? Właśnie mija mnie dość niska dziewczyna uśmiecha się do mnie, otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, również otwieram usta, zamierzając wydusić "cześć". Zdaję sobie jednak sprawę, że kompletnie nie wiem kto to jest, ona chyba zauważyła moje zmieszanie i nie odezwała się, idzie dalej uśmiechnięta, odwzajemniam uśmiech i śledzą ją wzrokiem, aż nie zniknie za zakrętem.

W końcu przyjeżdża bus, zatrzymuję go, machając ręką, bo próbuje mi uciec. Wsiadam. Nie ma nikogo poza mną i kierowca. Zamawiam bilet na swoje zadupie, a kierowca zaczyna opowiadać o jakimś wypadku który się wydarzył niedaleko mojej wysiadki. Ciężarówka, jadąc rozpędzona, nie wyrobiła na zakręcie i zjechała po linii prostej, nie wiadomo czy coś się stało. Zapłaciłem kierowcy, z nudów siadam na przednim siedzeniu, licząc, że trochę sobie pogadamy. Nie ma o czym, więc podziwiam budzące się miasto, robiąc się coraz bardziej sennym. Walczę z moim oczami całkiem skutecznie, nie mogę oderwać wzroku od gazeciarzy, dostawców, sklepikarzy, gołębi i budzących się meneli - wszystko zalane morzem promieni słońca.

Po drodze na przystankach wsiadają zmęczeni pasażerowie, pewnie po nocnej zmianie. Na jednym z przystanków do busa wchodzą dwie olbrzymie 50-letnie kobiety. Już wiem, ze będą chciały usiąść koło mnie, dlatego myślę sobie żeby zmienić miejsce. Za późno, jedna kobieta zabarykadowała odwrót swoją noga. Słucham ich rozmowy o pieskach czarnych i białych, szarych i brudnych. Potem opowieść o grzecznym chłopaku, który mówi "dzień dobry", O strategii snu itp. Nie jest tak źle, już myślałem, że będzie polityka i narzekanie. Dobra atmosfera została zachowana.

Jedziemy sobie jedziemy i nie wiem kiedy dotarliśmy do miasta w którym chodziłem do liceum. Przejeżdżamy koło wielkich zakładów produkcyjnych i przypomina mi się ostatnia rozmowa z bratem. Otóż W tym sympatycznym, małym miasteczku założonym jeszcze przez piastów, urzęduje sobie wesoły, brodaty burmistrz. Już nie pamiętam jak udało mu się wygrać wybory, ważne jednak, że zdecydował się na poważne zmiany. Zaczął inwestować w przemysł i edukację. Tamtejsze liceum to jego ulubiona instytucja. Wiadomo, edukacja kosztuje, a pieniędzy nie można wydawać w nieskończoność. Facet wpadł na świetny i ryzykowny pomysł. Postanowił wygospodarować dość duży teren i wydzierżawić go za DARMO kilku dużym firmom. Tym sposobem na kilkadziesiąt lat oddał w wydawałoby się nieopłacalną dzierżawę olbrzymie tereny, ale tym samym wygrał wszystkie przetargi na inwestycje sprowadzając dużą ilość wielkich firm do małego, kilkutysięcznego miasta. Był to strzał w dziesiątkę. Powstała spora strefa przemysłowa, firmy wybudowały fabryki i zaczęły zatrudniać ludzi. Gospodarka od razy się ożywiła, bezrobocie spało, ludzie zaczęli przyjeżdżać z pobliskich wiosek do pracy. To z kolei zachęciło kolejne firmy do lokowania się w tym miejscu. Dzisiaj to małe miasteczko, radzi sobie najlepiej na tle pobliskich miejscowości, jest ciągle remontowane i upiększane i staje się prawdziwą perełką, w całkiem ładnej okolicy.

Bus wesoło jedzie przez kraj i mija kolejne małe miejscowości, teren robi się coraz bardziej malowniczy, mijamy wioskę, w której miałem podstawówkę. Busiarz zatrzymuje się i mówi "przerwa". Wyciąga jakąś bułkę, wysiada i idzie na przystanek. Byłem wtedy jedynym pasażerem, nikt nie jeździ w moje okolice. Siedzę sobie spokojnie próbując walczyć ze snem. Patrzę na prawo, lewo i zauważam coś zabawnego. Od strony szkoły jedzie autobus szkolny. Ten sam, którym kiedyś ja jeździłem, niestety z innym kierowcą i jeszcze bardziej zniszczonymi siedzeniami. Uśmiechnąłem się do Ciebie.

Busiarz musiał jeszcze trochę połazić, po czym, jakby nigdy nic, wsiadł do pojazdu i ruszył. Postanowiłem zagadać i powspominać dawne czasy. Wyszła z tego rozmowa o wszystkim i niczym. Trochę o paliwie, trochę o dawnych autobusach pks, trochę o okolicznych mieszkańcach. Czas leciał szybko i zaraz byłem na miejscu. Facet, pomimo, że dużo starszy podał mi rękę i powiedział "cześć, trzymaj się". Odpowiedziałem "do zobaczenia" i z impetem zamknąłem drzwi.

Został mi kilometr wiejską dróżką w dół. Słońce było już dość wysoko, okoliczne góry wyglądały piękniej niż zwykle. Idę wsłuchując się w głos moich butów "tup, tup, tup, tup".

Koło domu siedzi płochliwy, czarno-biały kot. Ucieka, gdy przechodzę obok. Pewnie liczył na coś do jedzenia.

Wchodzę do kuchni - pusto. Idę do swojego pokoju, otwieram okno. Na szybko piszę maila do szefa, że na razie nie chce mi się przychodzić do firmy:)

Schodzę na dół i spotykam mamę. Trochę rozmawiamy, pijemy herbatę - standardowy scenariusz. Wracam do siebie, przebieram się i idę zbierać jabłka:) W skupie bardzo podrożały, więc czemu trochę sobie nie dorobić? Opłaca się bardzo, bo w ciągu dnia można zarobić bez problemu jakieś 400 zeta. Trochę trwało to zbieranie jabłek, brat zdążył  zebrać dużą część i ogołocić dolne części jabłoni. Musiałem wpinać się po gałęziach, wspomagając się niestabilną, pękniętą w połowie drabiną. Po kilku godzinach odpoczynek. Po drodze zauważyłem spory krzak winogron. Ma ze trzy metry wysokości i pięć metrów długości. Winogrona są jednak przerażająco kwaśne. Lubię takie rzeczy, ale po zjedzeniu kilku kiści, mój język czuł się tak, jakbym go szorował papierem ściernym.

Herbata i jajecznica na kiełbasie. Trzeba się śpieszyć, bo w każdej chwili może zacząć lać. No i tak też się stało. Naładowany pewnym bardzo miłym mailem, w przypływie dobrego humoru, wybiegłem na ten deszcz i zacząłem w deszczu zbierać jabłka:) Brat nie odpuszczał i również wybiegł. Tym sposobem chodziliśmy jak głupi po sadzie i zbieraliśmy jabłka. Po jakichś dwóch godzinach pogoda znacznie się pogorszyła, zrobił się zimno, a deszcz stał się uciążliwy. Wróciłem do domu cały mokry, z włosami w totalnym nieładzie. Usiadłem w kuchni przy stole i zasnąłem w mokrych ubraniach

Potem był obiad i ciekawa rozmowa przy stole. Jeden z naszych sąsiadów kiedyś hodował woły. Niestety technika zaczęła wypierać tradycyjne metody rolnictwa, więc facet postanowił kupić traktor. No i tu zaczyna się zabawna część, bo zamiast kupić jakiegoś fajnego polskiego Ursusa, facet kupił dziwną, radziecką konstrukcję. Niestety Rosja to stan umysłu, a nie kraj, więc i traktor nie mógł być zbyt banalny. Wyglądał dość ciekawie, bo z przodu popychał przed sobą zamontowaną na stałe przyczepę. Nie wiem kto to wymyślił, ale konstruktor musiał być bardzo pijany. Jeśli włożyło się coś na przyczepkę, to ładunek zasłaniał widok. Z tyłu nie dało się nic podpiąć, bo nie było do czego. Sąsiedzi jednak znaleźli rozwiązanie. Zwożąc pocięte gałęzie wierzby, facet wysyłał swoją żonę jako pilota, a sam prowadził na oślep. Babina krzyczała "w prawo!" albo "w lewo!" ale to było dość trudne zadanie, bo traktor był najgłośniejszym urządzeniem we wsi. To jeszcze nie wszystkie zalety. Otóż był problem z samym skręcaniem. Traktor skręcał, ale trzeba było się wręcz wieszać na kierownicy. Nie znam szczegółów, ale to było skonstruowane jakoś tak, że przy obrocie kierownicy obracała się cała przednia oś. Sąsiedzi się śmiali, że jak facet chce obrócić traktor, to musi okrążyć całą wieś:)

Sąsiad z żoną dalej żyją w swoim domku, ale traktora już nie ma. Ciekawe co się z nim stało i jaki był powód porzucenia tej niezwykłej maszyny.

Reszta dnia nie była już taka kolorowa, ale i tak oceniam ten dzień bardzo pozytywnie. Wieczorem zabrałem się za wypełnianie uczelnianej biurokracji.. Dzisiaj niestety będę musiał jechać do Mojego miasta i oddać te papiery. Może jeszcze wrócę na kilka dni. Oby było słonecznie!

wtorek, 18 września 2012

Miła pogawędka z szefem

Kurwa! Teraz to już jest przesada. Spotkałem się z szefem, a on mi mówi, że spieprzyłem, bo zrobiłem tak, tak i tak. Szkoda tylko, że robiłem tak jak brzmiały polecenia. Mało tego wyszedł jakiś temat dotyczący adresów e-mail i zaczął mi pierdolić, że zgodnie z prawem jeśli ktoś zostaje o coś oskarżony, to musi udowadniać swoją niewinność. Nie wiem gdzie chodził do szkoły, ale domniemanie niewinności to jedna z najważniejszych zasad prawa. Najbardziej jednak mnie wkurwił tym, że stwierdził, że nie może mi normalnie płacić i proponuje 9 zeta za godzinę. No ja pierdolę! W biedronce lepiej zarabiają. Miałem cholerną ochotę mu powiedzieć co o tym myślę, ale zrodził mi się w głowie pewien pomysł. Ciężko było się powstrzymać bo w firmie była akurat jego żona, która dodatkowo mnie wkurwiała.

Cała rozmowa była dość nudna. Przywitałem się, powiedział, żebym usiadł. Zaczął mi wymieniać co źle zrobiłem. A że jakiegoś przycisku nie zapisałem jako zmienną, a że zmieniłem plik css-a, a to znowu, że wersje językowe wstawiłem do złej tabeli. Mówię mu:
- ja nie odpowiadałam za wkładanie wersji językowych do bazy. Przycisk zrobiłem normalnie, bo nie było żadnych wytycznych - przecież nie jestem jasnowidzem! - css-a zmieniłem bo chcieli żebym zmienił.
I gadaj tu z takim, i staraj się! Oj teraz nie będę się tak starał...

Na domiar wszystkiego, wracam z tego zadupia, a M. dzwoni do mnie i nudzi mnie, żebym mu coś wydrukował. Idę do punktu ksero, jakiś gość siedzi przy komputerze i ma zamiar wydrukować jakieś podanie. W problem w tym, że w pieprzonym punkcie ksero zamiast drukować, dopiero się przymierza do napisania. Szuka w internecie nazwiska dziekana, nawet datę idiota sprawdza. Nie wytrzymałem, wyszedłem trzaskając drzwiami.

Przychodzę do pokoju w akademiku, a tu nowe krzesła, cholernie niewygodne. Jeszcze tego brakowało, od razu powinni wstawić dywanik na środek pokoju, żeby siedzieć po turecku.

Rzadko kiedy tak się wkurzam, ale jak już się wkurzę, to nie odpuszczam.

poniedziałek, 17 września 2012

Dobra atmosfera w domu

Biedna siostra, nie zdała egzaminu z matematyki. Uczyła się, bo widziałem, chciała to zdać, starała się. Szkoda, że nie mogę Jej pomóc. Nie wiem czy ma jeszcze jakiś termin. Kontakt z Nią jest utrudniony bo jedzie właśnie za granicę. Sam Ją odwoziłem na autobus i pomagałem z bagażami. Powinna wrócić do października. Jeśli nie, będę musiał załatwić kilka formalności w Jej imieniu.

Gdy wracałem samochodem do domu po drodze mijałem leżącego na ulicy psa. ktoś się nim zajmował, ale pies był w tragicznym stanie. Potrącił go samochód. Ledwo poruszał głową.

Odwiedziła mnie dzisiaj ciotka. Przyjechała z kuzynem. Zdążyłem zamienić tylko kilka zdań, zanim pojechałem odwieźć siostrę. Ciotka nie jest w najlepszym stanie. Wieloletnia praca w rolnictwie zrobiła swoje. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bardzo ją lubię, zawsze gdy się Ją odwiedzi, to wita nas z otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy.

Odkąd jestem w domu, pomagam bratu z LaTeXem. Zawsze mu powtarzam, żeby robił sobie kopie tego, co napisał. Ale gdzie tam! On wychodzi z założenia, że kopie tylko zaśmiecają system. No i się doigrał. Stracił całą bibliografię i jeszcze próbował zwalić winę na mnie. Strasznie niewdzięczny z niego człowiek.

Znajomi z Mojego Miasta ciągle do mnie wydzwaniają. Kumpel od przeprowadzki chciał się ze mną napić, inni mieli do mnie kilka pytań. Właśnie opublikowane zostały wyniki egzaminu z elektroniki. MoD niestety nie zdał. Zdało za to kilku znajomych, teraz czeka ich egzamin ustny.

Nie wiem kiedy wrócić do Mojego Miasta. W domu jest mi teraz wyjątkowo dobrze, a w mieście nie będę miał co robić, jeśli nie wyjaśni się sprawa z pracą. Jutro mam zamiar coś z tym zrobić, najprawdopodobniej zadzwonię do szefa. Mam dość tej zabawy. Jeśli niczego się nie dowiem, zaczynam szukać innej roboty.

niedziela, 16 września 2012

Trochę o kurach, trochę o cebuli

I ponownie wieś. Tym razem jakaś inna, taka szara i nieprzyjazna. Jest zimno, nie czuć już w ogóle lata. Zmiana jest niesamowita. Jesień na wsi zaczyna się wcześniej niż w mieście i od razu dobija. Z drugiej strony to sprawia, że inne pory roku są bardziej doceniane. W sadzie pozostały jabłka, winogrona i trochę gruszek. Są też śliwki i jagody. Z warzyw - cukinia, pomidory, patisony, groch, buraki, seler, por i cebula. Aby obraz wsi był kompletny muszę go uzupełnić o kury wesoło spacerujące po okolicy.

W domu jest lepiej niż zwykle. Atmosfera bardzo pozytywna, nikt się nie kłóci. Obiad był przepyszny, a po obiedzie były lody! Do tego kiełbasa i inne pyszne rzeczy w lodówce. Chciałoby się wszystko zjeść, ale nie ma miejsca w żołądku.

Wieczorem czekała mnie biurokratyczna zabawa, trzeba było przygotować stos dokumentów na uczelnie. Bawiłem się z tym jakieś trzy godziny.

Podobno w akademiku koledzy ostro piją. Mam nadzieję, że nie wypili wódki, którą dostaliśmy za pomoc przy przeprowadzce...wiem, wiem, mało to prawdopodobne.

Niedawno M. kupił sobie nowy telefon, więc musiałem zrobić, to co zawsze robię kolegom, gdy wpadnie mi w ręce Ich telefon - zmieniam język na grecki:)

Przeglądając szafy w moim pokoju natrafiłem na kilka ciekawostek. Znalazłem stare zdjęcia z czasów podstawówki, pamiątki z wycieczek i prace magisterską Mojej Byłej z podziękowaniami dla mnie. W sumie fajny pomysł, żeby wykorzystać jedną stronę na podziękowania. Tylko w moim przypadku nie miałbym komu dziękować.

czwartek, 13 września 2012

Rozdrażniony S.

Z racji dziwnej sytuacji w pracy, nie mam co robić. Znowu straciłem cały dzień. Widząc deszcz za oknem zdecydowałem się na spacer. Przy okazji postanowiłem, że wydrukuję kilka potrzebnych dokumentów. Niestety spóźniłem się dwie minuty. Dosłownie przed nosem zamknęli mi sklep.

Od wczoraj głównym składnikiem mojej diety są lody i zupki chińskie. Takie połączenie nie wróży nic dobrego.

Wieczorem S. próbował dodzwonić się do swojego banku, bo zapomniał hasła. Pierwsza próba była nieudana. Przy drugiej M. włączył piosenkę "ona robi loda mu". S. z trudem powstrzymywał śmiech. Okazało się, że podał złe dane i pracownik banku nie może mu pomóc. Namówiliśmy S. żeby spróbował jeszcze raz. Tym razem ja zaproponowałem włączenie odgłosów wydawanych przez różne zwierzęta. Przy kaczce S. nie był w stanie odpowiadać na pytania konsultanta, a gdy zaczęła muczeć krowa, S. musiał się rozłączyć:) Zastanawiam się, jak zareagował pracownik banku. S. stwierdził, że rezygnuje z usług tego banku:)

Koleżanka, której pomagałem z programowaniem ciągle się do mnie odzywa. Nie przeszkadza mi to zbytnio, ale nie chcę z Nią utrzymywać relacji innych niż koleżeńskie.

MoD dostał odpowiedz z dziekanatu - nie otrzymał akademika na nadchodzący rok akademicki. Może jeszcze odwoływać się do rektora, ale będzie ciężko. Pytał mnie czy może przez kilka tygodni mieszkać u mnie na waleta. Mi to nie przeszkadza(no może troszkę), ale nie sądzę, żeby przyszłym współlokatorom to się podobało. Zaproponowałem mu, że mogę pogadać ze znajomymi i załatwić jakieś tymczasowe mieszkanie.

Martwię się, bo z szefem nie ma kontaktu, nie wypłaca pieniędzy. Jeśli do poniedziałku nic nie dostanę to zacznę działać...

środa, 12 września 2012

Nowy dzień - nowa koleżanka

Dokładnie tak jak w tytule. Dzisiaj odwiedziła mnie jeszcze inna znajoma, tym razem z prośbą o pomoc. Chciała sprawić, żeby zaczął Jej działać program napisany w C++. Niestety nie zna się na programowaniu a musi oddać na zaliczenie. Trochę łatwo mają.

Dała mi jakiś program napisany kilka lat temu zupełnie w stylu proceduralnym i z domieszką języka C. Był bardzo brzydko zrobiony, trzeba było troszkę zmienić. W ciągu godziny udało się naprawić. Chyba się ucieszyła, bo kupiła mi piwo i obiecała przyjść z flaszką. Nie powiem, wynagrodzenie całkiem fajne jak za godzinę pracy. Ważne, że mam z tego satysfakcję. Portierki zaczynają się dziwić, że prawie codziennie odwiedza mnie jakaś koleżanka...

Nie tylko koleżance pomagałem. Mój brat zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc z LaTeX-em. W sumie fajnie, że interesuje się kilkoma rzeczami związanymi z informatyką. Napisałem do Niego olbrzymiego maila z miliardem porad, ciekawe jak to wykorzysta.

Dwie godziny temu, będąc w sklepie kupiłem duże opakowanie lodów i chipsy. Mam smaki ciążowe, a piwosz rośnie, może powinienem doszukiwać się jakiegoś przesłania?

Na koniec, w ramach dygresji, krótka porada, dlaczego należy czytać postanowienia licencyjne przed zainstalowaniem jakiegokolwiek programu:

Wspólne filmowanie

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie co robiłem wczoraj - zupełna pustka. Musiałem jakoś spędzić cały dzień ale nie wiem jak. Z pewnością nic nie piłem. Może po prostu nic nie robiłem?

S. przeprowadził się do pokoju M. W tym roku będą mieszkać razem. To może być tragiczne w konsekwencjach. Nie minął dzień, a S. już jest chory. Jest śmiesznie - MoD wyżera mu tabletki. Przychodzi do pokoju S, rozgląda się, patrzy  - O Rutinoscorbin! Mogę się poczęstować - pyta.
- Nie możesz, bo nie jesteś chory - odpowiada S.
- Ale przecież takie rzeczy się je!
I w tym momencie S. dał mu tabletki bez dalszych dyskusji. Szkoda że nie było tam aspiryny.

Wieczorem przyjechał kumpel, któremu pomagaliśmy z przeprowadzką. Kupił nam dużą wódkę:) Facet ma gest. Zaprosił nas na parapetówę, gdy już poukładają graty w mieszkaniu.

Chwilę później zacząłem gotować, bo miały odwiedzić mnie dwie koleżanki, z którymi spotkałem się w niedzielę. Nie było tak nastrojowo jak dwa dni temu, ale było nieźle. Jedzenie im smakowało, chociaż nie wiem, czy powiedziały to z grzeczności, czy dlatego, że tak było.

Trochę gadaliśmy, a później oglądaliśmy ambitny, rosyjski film. Po filmie, odprowadziłem je na tramwaj.

Ludzie zaczynają zapełniać akademik. Zaczęła się sesja jesienna, więc coraz więcej osób z bagażami. Podoba mi się to, lubię, gdy w akademiku są ludzie. Przez wakacje było trochę nudno. Z drugiej strony zbliża się październik...

poniedziałek, 10 września 2012

Na dachu

Mam bardzo dobry humor! Z jednej strony nie układa mi się w pracy, z drugiej - dzisiejszy dzień był pełen pozytywów.

Około 18. zadzwonił do mnie kumpel od przeprowadzki. Potrzebował pomocy z kilkoma meblami. Oczywiście pomogłem. A później razem z Nim, jego dziewczyną i kumplem Wyszliśmy na dach i siedzieliśmy tam rozmawiając. Podobają mi się ten nasze spotkania na dachu:) Tym razem poszliśmy w zupełną abstrakcję i rozmawialiśmy o mące. Nie będę tłumaczył dlaczego akurat o tym, za dużo czasu zeszłoby na wyjaśnienia. Po prostu mamy głupie pomysły.

Gdy zeszliśmy z dachu, kumpel wyciągnął z lodówki placek. Zrobiliśmy z niego fraktale. Kroiliśmy go na coraz to mniejsze części. Był przepyszny, szkoda że nie zapytałem o przepis.

Nie chciało mi się stamtąd wychodzić, ale musiałem, bo umówiłem się z tą koleżanką od wycieczki i Jej znajomą. Poszliśmy na piwo. Ta Jej znajoma za wszelką cenę chciała napić się jakiegoś konkretnego rodzaju piwa, dlatego trzeba było znaleźć odpowiednią knajpę.

Podobało mi się i to bardzo. Złapałem wspólny język nie tylko ze znajomą, ale i Jej koleżanką. Okazuje się, że lubimy podobne filmy, czytamy podobne książki, itd. Postanowiliśmy się spotkać we wtorek wieczorem. Ja przygotuję coś do jedzenia, a one przyniosą coś do przegryzienia, bo mamy zamiar oglądać jakiś mało znany film. Trochę to dziwne, że tak w trójkę, wolałbym tylko ze znajomą, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Znajomą pewnie zaproszę do kina, bo coś wspomniała o filmie na który chciała by się wybrać... Osobiście odebrałem to jako jakaś sugestia, ale ciężko się domyślić, równie dobrze mogła tylko to powiedzieć tak po prostu.

Jak dobrze pójdzie, już dzisiaj będę wiedział co dalej z pracą, powinienem się wyspać.

niedziela, 9 września 2012

Podłoga pamięta wszystko

Świat wokół mnie zwariował. Sytuacja diametralnie się zmieniła. Wczoraj dostałem od szefa dziwnego maila. Napisał, żebym nic nie robił, musimy pogadać w poniedziałek. Jestem ciekaw o co tym razem chodzi. Kto wie, może będzie chciał mnie wyrzucić, wcale bym się nie zdziwił. Muszę znaleźć coś lepszego. Mam już na oku inną firmę, gdzie czas pracy jest od 8. do 16, nie ma problemu z wypłatą, a jak kończę pracę to nie obchodzi mnie co się dalej dzieje. Tutaj muszę myśleć nad pracą przez cały dzień, czasami nie śpię w nocy, nie powiem, żebym był zadowolony. Na początku inaczej to wyglądało.

Koledzy się śmiali, bo ja zamiast martwić się mailem od szefa, cieszyłem się, że mam wolny dzień. Potrzebowałem tego. Zrobiłem jakieś nieszablonowe żarcie, wyłączyłem komórkę, odłączyłem prawie na cały dzień internet, i zacząłem porządkować mój komputer. Gdy to się znudziło, poszedłem po piwo, znalazłem jakiś film dokumentalny o II WŚ i zacząłem oglądać. Później wrócili koledzy z pracy, a ja zacząłem się zbierać do umówionego spotkania.

Spotkałem się z koleżanką z dawnych lat. Bardzo miła kobieta, powiedziałbym, że idealna. Przed spotkaniem napisała, że się spóźni i określiła dlaczego, oraz za ile minut będzie. Teraz rzadkością jest, żeby kobiety tak pilnowały terminów spotkań, bardzo mi się to spodobało. Zabrałem ją do takiego fajnego ogórdka piwnego w okolicach rynku. Rozmawialiśmy jakieś dwie godziny, poprosiłem Ją, żeby opowiedziała co się u Niej wydarzyło od momentu rozpoczęcia liceum. Dowiedziałem się, że nieźle się Jej układa. Kończy studia, jest zatrudniona w firmie swojej mamy, ma własne mieszkanie, co roku wyjeżdża na wycieczki, tylko brakuje Jej porządnego faceta, na którego mogłaby liczyć. Z drugiej strony nie chce się z nikim wiązać na siłę, chce trochę skorzystać z życia i czuje, że nie jest gotowa na założenie rodziny. Użyła nawet stwierdzenia, że "Nie jestem jeszcze na tyle dojrzała". Zaprotestowałem, powiedziałem, że takie podejście świadczy właśnie o rozsądku i dojrzałości.

Bardzo fajnie się nam rozmawiało, odprowadziłem Ją i na koniec zaprosiłem na najbliższą imprezę akademicką, która odbędzie się pewnie w październiku.

Dzisiejszy dzień troszkę się różnił od wczorajszego. Po pierwsze wstałem bardzo późno. Miałem chyba fajny sen, bo jak się obudziłem, to znowu chciałem zasnąć. Powiem szczerze - dziwne uczucie. Gdy już się jakoś ogarnąłem, to wybrałem się do sklepu. Znowu kupiłem jakiś syf. Po powrocie spotkałem MoD. Posiedział u mnie dłuższą chwilę, dużo rozmawialiśmy. Jak zwykle musieliśmy poruszyć kwestię religii. Zaraz po wyjściu MoD. Wyszedłem po A3, bo zaplanowaliśmy porozmawiać. Tu znowu byłem miło zaskoczony, bo w ramach niespodzianki kupiła wino.

Wyszło tak jak zwykle. Mieliśmy pogadać, a zamiast tego oglądaliśmy film, a później standardowy scenariusz... Podczas łóżkowych igraszek przewróciłem butelkę z winem. Całe szczęście wino zalało tylko podłogę. Niestety, z racji sytuacji w której się znajdowałem nie posprzątałem tej czerwonej kałuży i na podłodze został kleks, którego nie da się zmyć.

Niepokoją mnie te ostatnie "wyskoki". To już nawet nie jest takie fajne. Muszę związać się z kimś na stałe, ale chyba nie potrafię, nie widzę dla siebie kandydatki.

A teraz dopijam resztkę wina z butelki i myślę jak zagospodarować wolny czas.

czwartek, 6 września 2012

Najbardziej uprzejma Pani z dziekanatu

Dużo się nie wyspałem, raptem dwie godziny. Zanim położyłem się spać poszedłem z S. do dziekanatu. Trafiliśmy na dość niespokojny moment. Jakiś facet wiercił dziury w ścianie, pani z dziekanatu ciągle gdzieś biegała, a gdy wreszcie zatrzymała się na chwilę, to dzwoni jakiś student, że połamał sobie nogi i nie może przynieść dokumentów. Jednym słowem - chaos.

W końcu udało się pogadać, S. zapytał jak wygląda jego sytuacja na studiach i na którym jest roku. Dowiedział się, że znowu ma rok w plecy, ale zamiast się martwić, to się cieszył, że nie ma dwóch lat. Pani z dziekanatu była mocno zdziwiona i przyznała wprost, że pierwszy raz widzi tak beztroskiego studenta. Stwierdziła:
- Może Panu wszystko jedno, ale pewnie Pańscy rodzice nie będą tak zadowoleni
S. dowalił bezdyskusyjną odpowiedzią:
- Oni nie mają nic do powiedzenia.
Nie wytrzymałem, zacząłem się śmiać, tak jak i jakaś dziewczyna obok mnie.Ja mam lepszą sytuację niż S. Muszę tylko załatwić miliard formalności.

Po wyjściu z dziekanatu S. nie krył zadowolenia. Zapytałem go czego nie zaliczył, bo z tego co kojarzyłem, został mu tylko angielski, a to jest formalność. Okazuje się, że tą formalność zawalił po raz drugi, bo z powodu nieobecności nie został dopuszczony do egzaminu. Brawo. Nie znam osoby, która zawaliła angielski, a S. ma na koncie już dwa razy.

Zrobiłem małe zakupy i wróciłem do akademika. Od razu położyłem się na łóżku. Nie minęły dwie godziny i dzwoni szef. Mówi mi co mam zrobić, a ja jeszcze w głowie mam pozostałości bardzo fajnego snu... Trzy razy go pytałem czego właściwie chciał:) Później, przez kilka godzin męczyłem się z rzeczą, którą mi zadał, a której nie da się zrobić. Napisałem mu to, odpisał, że myśli nad tym...

Tym razem nie było biegania, postanowiłem odpocząć i nie myśleć już o pracy. Wyłączyłem telefon, zamknąłem projekt, zrobiłem jakieś meksykańskie danie i w ramach buntu, zjadłem je pałeczkami.

Jutro spotykam się z koleżanką z podstawówki, ciekawe czego się od niej dowiem.


Niczym w obozie pracy

Właśnie skończyłem pracować, znowu będę niewyspany. Za to w ciągu dnia postanowiłem zrobić sobie wolne.

Ugotowałem pyszny obiad i zrobiłem kompot z jabłek. Wieczorem biegałem z S. wyniosłem śmieci i zrobiłem pranie. Wszystko pięknie, tylko wciąż jestem przemęczony. Pierd***, w weekend nie pracuję.

Wpadłem na pomysł, żeby zrobić mały żarcik kolegom z akademika. Kupię dużo środka przeczyszczającego, ugotuję coś zajebistego, zostawię u siebie w kuchni i zamknę drzwi do pokoju. Wcześniej czy później muszą mnie odwiedzić, a jak mnie odwiedzą to na pewno będzie sraka, za przeproszeniem. Ale ze mnie zły człowiek.

Będę musiał w końcu odwiedzić dziekanat. Ciekaw jestem, co mi powiedzą. Dawno nie interesowałem się tym, co muszę zaliczyć, a co nie.

A zaraz pójdę spać, bo za godzinę pobudka...



środa, 5 września 2012

Kobieta+alkohol=seks?

Wszedłem na Onet tylko na chwilę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie napisali czegoś o Natalii Siwiec. Oczywiście tak! Chociaż tym razem nie dali zdjęcia Jej dupy. Co za beznadziejny portal.

Od czasu ostatniego wpisu wydarzyło się dużo rzeczy. Jestem bardzo zmęczony, ale i tak muszę uzupełnić bloga.

Cieszyłem się, że przeprowadzki nie będzie, a w niedzielę zadzwonił kumpel i poprosił o pomoc. Pojechaliśmy do Jego dotychczasowego mieszkania. Jego kobieta zrobiła nam kanapki. Później zabraliśmy się za znoszenie rzeczy do samochodu. Dojechaliśmy na mieszkanie i trzeba było wszystko wnieść na piąte piętro. Zadzwoniłem do S. żeby nam pomógł. Po jakiejś godzinie siedzieliśmy na dachu, na rozłożonym kocu i piliśmy piwo:-) Dowiedziałem się, że jego kobieta, to nie żona, a dziewczyna. Kumpel jest w trakcie rozwodu. Nie wiem jak to się stało i może lepiej, żebym nie wiedział, fajnie się z Nim dogaduję. Dzisiaj dostałem od niego sms-a, że będzie mnie jeszcze prosił o pomoc, a na końcu tekst: "666 Ave Satan Imperator". Przynajmniej w zabawny sposób wykorzystuje stereotypy:-)

Wróciłem z S. do akademika i postanowiliśmy obejrzeć film. S. wymyślił jakiś horror i był to bardzo zły pomysł. Już po kilku minutach mieliśmy dość. Na początku myśleliśmy, że to komedia, ale po chwili okazało się, że jest to najgorszy horror jaki w życiu widziałem.

W nocy pracowałem nad projektem. Oczywiście rano, niczym kukułka, szef obudził mnie dzwoniąc i pytając jak idą prace nad projektem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że dobrze i że zrobiłem dużego commit-a. Pracowałem przez cały dzień, z przerwą na zakupy, a wieczorem dostaję telefon od szefa i opieprz. Na starcie zapytał czy robię sobie jaja. Zapytałem o co chodzi. Okazuje się, że On twierdzi, że "duży commit" oznacza, że wszystko działa. Ja mu mówię, że gdyby tak było, to powiedziałbym, że "wszystko działa", a "duży commit" oznacza, że jest duży, bo w końcu zmodyfikowałem około sześćdziesięciu plików. Zresztą pięć minut później puściłem mu kolejnego commita, gdzie wszystko działało jak chciał. Był zadowolony i wydawało się, że jest ok...

Chwilę później poszedłem po koleżankę, z którą miałem się spotkać, a która to miała u mnie nocować. I tu znowu nieszczęście, bo na portierni akademika dwa babsztyle nie chcą wypisać noclegu. Prosiłem chyba z dziesięć razy, ale nie ma szans. Wkurzyłem się, zostawiłem tam dokumenty koleżanki, poszedłem z Nią do pokoju, odłączyłem telefon i zamknąłem drzwi na klucz.

Piliśmy przez pół nocy. Źle mi się z Nią rozmawiało. Ciągle gadała o problemach z facetami i narzekała na cały świat. Narzeka, że nie ma pracy, a jak rzuciłem Jej kilka pomysłów, to zaraz znalazła jakąś wymówkę. Pomimo tego, alkohol zrobił swoje...

Obudziliśmy się o dziewiątej, zrobiłem Jej śniadanie, po czym postanowiliśmy pójść do parku. Na recepcji okazało się, że nie mogę wziąć dokumentów koleżanki, muszę najpierw pogadać z kierowniczką. Oczywiście wymyśliłem jakąś historyjkę, w którą kierowniczka uwierzyła, ale zaczęła pytać dlaczego nie były zostawione dokumenty na recepcji. Wkurzyłem się, bo wygląda na to, że recepcjonistki lubią kłamać. Kierowniczka zapytała też dlaczego nie wypisałem noclegu. Powiedziałem kierowniczce, że dokumenty były zostawione, a nocleg chciałem wypisać, tylko ta kobita na portierni była zbyt złośliwa. Kierowniczka nie chciała wierzyć, więc zaproponowałem sprawdzenie nagrań z kamery. Od razu uwierzyła. Zapłaciłem nocleg i zabrałem dokumenty z portierni.

Siedzieliśmy na ławce w parku, gdy zadzwonił do mnie kolega z pracy i powiedział, że szef jest na mnie wkurzony i opowiada o mnie dziwne historie. Okazało się, że ciągle wkurza się na tego "dużego commita", mimo, że wyjaśniliśmy już sobie sprawę. Potem, gdy już odprowadziłem koleżankę na autobus, zadzwonił szef i zaczął mówić co jeszcze jest do zrobienia. Powiedział też, że do czasu pracy nie mogę sobie liczyć czasu przeznaczonego na szukanie informacji i czasu spędzonego przy poprawkach projektów, bo płaci mi już wystarczająco dużo. Mocno się wkurzyłem. Ochłonąłem trochę i napisałem mu maila, w którym wytłumaczyłem, dlaczego nie zgadzam się na to. Przecież w ramach "poprawek" można zrobić 90% projektu, a poprawki nie wynikają z moich błędów, tylko z tego, że coś się komuś nie spodoba i zmieni zdanie, albo będzie trzeba zrobić coś, co wcześniej nie zostało zrobione. Zadzwonił do mnie, przyznał mi rację i zaczął mówić, że szybko programuję, że ma dla mnie przygotowane jakieś tam zadania, że będę zajmował się kontaktami z klientem itd.. Najważniejsze, że wywalczyłem swoje.

Okazuje się, że moja firma dostała finansowanie od takiej innej, dużo większej firmy i pewnie w związku z tym będzie trzeba zatrudnić nowe osoby, a ja najprawdopodobniej dostanę opiekę nad wszystkimi dotychczasowymi projektami. Nie wiem czy się cieszyć, czy martwić...

Idąc dziś ulicą spotkałem koleżankę z liceum. Kończy właśnie studia matematyczne. Pogadaliśmy chwilę i wróciliśmy do swoich spraw

Przed chwilą przyszli do mnie S. i M. Poczęstowałem ich wódką. Mam nadzieję, że też mnie poczęstują, gdy będę w potrzebie. Później zaczęli obrzucać się gruszkami.


niedziela, 2 września 2012

Kolejna zmiana planów

Uff, jest prawie piąta i dopiero teraz dostrzegłem światełko w tunelu, jeśli chodzi o mój projekt. Dziś siedziałem nad tym dobre dziesięć godzin. Nic nie chce działać, wszystko się wysypuje, a projekt składa się z nieskończonej ilości plików i bądź tu mądry. Nie wiadomo gdzie co jest, nie ma żadnej dokumentacji, nazwy zmiennych byle jakie, aż ciężko zapanować nad sobą. W pewnym momencie miałem ochotę rozwalić wszystko co mnie otacza.

Okazało się, że nie musiałem pomagać z przeprowadzką temu znajomemu, bo przełożył ją na inny dzień. Zaprosił mnie za to do siebie. Mieszkanie na piątym piętrze, bez windy. Przeprowadzka byłaby ciężka. Poznałem żonę tego znajomego, miło spędziliśmy czas, śmiejąc się i rozmawiając. W sumie fajnie wyszło, bo prawdę mówiąc nie miałem zbyt dużo czasu.

Był u mnie kolega po notatki na kampanię wrześniową. Mam nadzieję, że przynajmniej postawi mi jakieś piwo. Te notatki, to  jedne z najlepszych jakie mam i ciężko tu zaprzeczyć, bo to chyba jedyne notatki jakie posiadam;)

Koleżanka z którą miałem iść na wycieczkę standardowo przełożyła termin...można było się tego spodziewać. Zaproponowała wypad na piwo. Zadzwoniła za to inna koleżanka i prosiła mnie o możliwość rozmowy i przenocowania w poniedziałek. Znowu będę służył za psychologa.

Szef poza ciągłym zlecaniem nowych zadań, poprosił o zestawienie godzin, które przepracowałem. Zdaje się, że niebawem będzie wypłata:)






sobota, 1 września 2012

Oryginalny sposób na poderwanie dziewczyny

Jest coraz gorzej. Perspektywa przyszłych dni przeraża, a to tylko część zmartwiej. W drodze do Mojego Miasta zadzwonił szef i poprosił o zrobienie kilku rzeczy. Po powrocie Zabrałem się za zadanie i zrobiłem to co miałem zrobić. Problem w tym, że to była drobnostka. Dostałem kolejny projekt, bardzo skomplikowany, bez jakichkolwiek wskazówek, poza stwierdzeniem "zrób to". Jutro mam dzwonić do szefa, ale znając życie nie dowiem się niczego nowego. To będzie spore wyzwanie, mam nadzieję, że sobie z tym poradzę. To jest taki test, który zweryfikuje moje umiejętności. System zero-jedynkowy. Jeśli sobie poradzę, to jestem zajebisty, jeśli nie, to jestem do niczego. Tym razem naprawdę się stresuję, bo projekt jest ciężki, a ja nie mam ani żadnych instrukcji, ani dokumentacji.

Wieczorem, koledzy kupili duże ilości whiskey i wszystko wypili. Osobiście stwierdziłem, że szkoda pieniędzy na coś, za czym nie przepadam i kupiłem wino. Rozmawiałem tak długo, jak się dało, tzn, do momentu, aż towarzystwo nie zrobiło się pijane.

W moim pokoju pustka, ale przynajmniej jest porządek, to poprawia mi humor. Fajnie jest mieć tak duży pokój tylko dla siebie, szkoda, że nie mogę tego wykorzystać.

Podczas balkonowego picia usłyszałem ciekawą opowieść dotyczącą znajomego mojego znajomego. Otóż facet jest Hindusem i ma bardzo oryginalne pomysły. Ma w posiadaniu głowę sarny, z urwanym uchem. Wpadł na pomysł, że wykorzysta to trofeum do podrywania dziewczyn. Jak postanowił tak zrobił - kilka razy poszedł do klubu z tą głową sarny i zaczął z nią tańczyć. Nie wiadomo jaka była reakcja kobiet, chociaż on twierdzi, że bardzo pozytywna. Ważne, że taniec z głową sarny jest autentyczny.

Wciąż nie mogę się schylać, a poza kręgosłupem, zaczynają boleć mnie palce - za dużo programowania. Muszę kupić jakąś wygodną klawiaturę. Mam nadzieję, że wypłata przyjdzie niebawem.