poniedziałek, 24 września 2012

Mission impossible

Im bliżej roku akademickiego tym bardziej akademicko, bardziej intensywnie. Aż nie chce mi się wierzyć, że już prawie październik. Mniej, więcej rok temu jechałem z M. samochodem do Mojego Miasta, żeby zakwaterować się w akademiku...

Standardowo, zacznę chronologicznie od piątkowego wieczoru. Tak jak wspomniałem w poprzednim poście, umówiłem się na picie z M2. Poszedłem ja, M. i taki nasz znajomy, którego M2 nie zna. Szliśmy razem z S. który zmierzał na autobus do domu. Mieliśmy ze sobą 0.7, a po drodze kupiliśmy jeszcze połówkę.

M2 i jego dziewczyna bardzo mnie zaskoczyli. Po pierwsze przygotowali prawdziwą ucztę, jakieś ciasta, paluszki, chipsy, ogórki...no trzeba przyznać że postarali się. Po drugie dostałem od nich prezent urodzinowy - puzzle. Oczywiście z zastrzeżeniem, że mogę je układać tylko po pijaku;)

Kolega z którym przyszliśmy został zapamiętany przez M2 jako Jacek - tak ni stąd, ni zowąd. A że mieliśmy dobry humor, to stwierdziliśmy, że tak Go będziemy nazywać.

Zaczęło się ostre picie, kolejka szła dość szybko, M2 chyba nie był przyzwyczajony do takiego tempa, Jego dziewczyna nie piła. Cały czas rozmawialiśmy o jakiś pierdołach, aż w pewnym momencie do M2 dwoni telefon. Okazuje się, że dzwonił S. i prosi aby mu otworzyć. Byliśmy mocno zdziwieni, ale szybko zorientowaliśmy się, że musiał się spóźnić na autobus. Oczywiście kupił po drodze jeszcze jedną flaszkę. Zaraz po jego wyjściu, Jacek oznajmił, że musi wyjść na pół godziny. Wtedy zyskał pseudonim "Jacek Cipeczka". Już po dziesięciu minutach zaczęliśmy do niego wydzwaniać, żeby kupił jeszcze flaszkę.

Picie szło całkiem sprawnie, my, jak to bywa po pijaku, dużo się kłóciliśmy. Jacek już nie wrócił, więc wódka przypadła na naszą czwórkę. Łącznie wychodziło trochę ponad pół litra na głowę. Musiałem długo nie pić, bo gdy opróżniliśmy wszystkie flaszki, nie byłem bardzo pijany. To pewnie zasługa tych wszystkich przekąsek, które zostały przygotowane.

Z ciekawych rzeczy, które robiliśmy, to granie paluszkami w bierki, picie wódki bez popity, kręcenie się na fotelu obrotowym... I tu był problem, bo jak M zakręcił M2, to ten wyleciał z fotela i uderzył głową w stół. Później biłem się z M rękawicami bokserskimi, które M2 skądś wyciągnął. Walka trwała do czasu, aż M uderzył mnie poniżej pasa... Oczywiście był rewanż, bo dostałem od M2 pałkę teleskopową:)

Tym sposobem, spokojnie spędzaliśmy wolny wieczór, a ja świętowałem zakończenie pracy. Z mieszkania M2 wyszliśmy po godzinie 1. Ja ciągle chciałem pić i próbowałem kogoś namówić. Niestety M. szybko się położył, a S. nie chciał. Wpadł za to na inny świetny pomysł - chciał iść na miasto. Nie miałem na to ochoty, zresztą S. chodzi do innych klubów niż ja. Uparł się i poszedł sam. Jako, że w jego łóżku spał taki znajomy, który zatrzymał się na weekend, S. miał spać u mnie. Poprosił mnie, żebym nie zamykał drzwi na klucz, to sobie wejdzie.

Wpadłem na szatański plan, żeby ustawić na komputerze najbardziej uszojebny budzik na godzinę 8. Stwierdziłem, że to będzie świetny sposób na S. który wróci pewnie nad ranem. Ja jakoś się poświęcę, chociażby dla samej przyjemności zobaczenia reakcji S. Podpiąłem głośniki i ustawiłem na pełny regulator.

Nie wiem kiedy zasnąłem. Padłem ofiarą swoich niecnych planów i zostałem obudzony przez budzik... Wyobraźcie sobie, że śpię sobie słodko po dużym piciu, a tu nagle rozbrzmiewa dźwięk alarmu przeciwpożarowego z taką intensywnością, że wszystko się trzęsie. Wstałem jak porażony piorunem, o mało nie dostałem zawału. Niewyspany nic nie widziałem na oczy, a musiałem wyłączyć ten alarm. Niestety trafienie myszką w malutki krzyżyk, który zmienia swoje położenie i to jeszcze na kacu, zaraz po pobudce, jest bardzo trudnym zadaniem. Gdy wreszcie mi się to udało, a moje uszy już nic nie słyszały, zorientowałem się, że mogłem wyłączyć głośniki... Na dodatek rozglądam się po pokoju i nigdzie nie widzę S. - bardzo śmieszne! Wróciłem do łóżka.

Obudziłem się o 12. Dopiero wtedy zorientowałem się, że leżę w łóżku we wczorajszym ubraniu i w butach na nogach. Mało tego! Wstaję, rozglądam się - wszystkie drzwi otwarte na oścież. Ok, S. prosił mnie żebym zostawił otwarte drzwi, ale nie otwierałem ich aż tak. Gdyby ktoś chciał, to mógłby mnie bez problemu okraść. Na szczęście zginęła tylko jedna mała łyżeczka, niestety jedyna jaką miałem. Wszystkie inne wyparowały dawno temu.

Patrzę do lodówki - pustka. Idę do pokoju S i M - skład otwarty, ale pokój zamknięty. W kuchni jakiś kumpel korzysta z ich mikrofali. Nie ma to jak pilnowanie swojego dobytku - myślę sobie. Rozmawiam z kumplem, ale On nic nie wie, przyszedł, ale nikogo nie było, to skorzystał z mikrofali. Spoko!

Wracam do siebie, próbuję dodzwonić się do M albo S. ale daremnie, więc olewam sprawę. Niechętnie zjadłem jakieś kanapki, które smakowały jak piasek. Może to i dobrze, że później zauważyłem, że powinny smakować jak pleśń.

Dzień minął na totalnym opieprzaniu się, nie chciało mi się iść do sklepu, więc umierałem z pragnienia i picia. Dopiero wieczorem udało mi się nawiązać kontakt z M i S. Gdy poznałem ich wersję, wszystko zaczęło łączyć się w logiczną całość. S. poszedł na miasto, odwiedził dwa kluby, poznał dwie dziewczyny i poszedł z nimi na wódkę. O 6. odprowadził je na przystanek, a że pora była odpowiednia, to od razu wskoczył w autobus do domu i później tłumaczył się rodzicom jak bardzo nie jest pijany.

M. podobno wstał dość wcześnie i z tego co mówił to nawet był u mnie rano i ze mną rozmawiał. Pytał o S. a ja mu całkowicie logicznie odpowiadałem. Kompletnie nie pamiętam tej rozmowy, musiałem chyba lunatykować, albo mówić przez sen. To najprawdopodobniej On zostawił otwarte drzwi. Kto ukradł łyżeczkę? - tego chyba nigdy się nie dowiem.

Zapomniałem napisać, że w czwartek wieczorem odezwała się do mnie A. Chciała u mnie nocować w piątek. Odmówiłem Jej wtedy, więc znalazła sobie innego faceta, z którym się zresztą przespała. W sobotę zaproponowała, żebyśmy się spotkali w niedzielę, a w niedzielę powiedziała, że nie może, bo jest całkowicie uzależniona od Pawła. Tak samo jak Wy, też nie mam pojęcia kim jest Paweł. Nawet nie chciało mi się odpisywać.

Niedziela była dość ciekawym dniem. Od rana słuchałem głośnej muzyki. Później wybrałem się na zakupy. W sklepie kupiłem zapas sztućców;) Gdy przyszedłem do akademika, pogadałem trochę z MoD, który wrócił z jakiegoś wesela. To dzisiaj miał się do mnie przeprowadzać i sprzątać swój pokój. Śmiałem się, że będzie musiał otworzyć swoją magiczną szafę, w której znajdują się śmieci sprzed roku, kto wie, co tam może być. Widziałem, że jest nieźle zdołowany i nie bardzo wie co zrobić. Gdy tylko poszedł do sklepu, postanowiłem działać. Nie zdradzę tajemnicy i nie powiem jak to zrobiłem, ale pięć minut po jego wyjściu rozmawiałem przez telefon z kierowniczką. Nie uwierzycie, ale pomimo niedzieli i dziwnych okoliczności, udało się załatwić akademik dla MoD:-) A wydawałoby się, że jest to kobieta, której boi się każdy student. Podziękowałem Jej w imieniu MoD i standardowo zbajerowałem kilkoma miłymi słowami, tak żeby usłyszeć w słuchawce śmiech. Na zakończenie życzyłem miłego wieczoru.

Teraz przyszedł czas na najzabawniejszy moment - rozmowę z MoD. Dzwonie do Niego, a On pewnie myśli, że chcę czegoś ze sklepu.
- MoD, jesteś gotowy na otrzymanie bardzo ważnej informacji? - pytam.
- yyy, no, ale o co chodzi.
- Chciałem Ci tylko powiedzieć, że zostajesz w akademiku na kolejny rok.
- ...
- Rozumiesz co do Ciebie mówię?
- yyy, ale jak to zostaję? Co Ty do mnie mówisz? - MoD pyta z wielkim niedowierzaniem
- No, gadałem właśnie z kierowniczką, i załatwiłem Ci akademik. Masz się nie pakować i nie musisz się jutro wykwaterowywać.
- No pierdolisz? Jaja sobie robisz? - wciąż nie chce wierzyć.
- Nie, nie robię sobie jaj, jesteś mi dłużny dużą flaszkę, a jutro masz przyjść rano do kierowniczki, kupić Jej kwiaty i ładnie Jej podziękować. - tłumaczę spokojnie.
- Ej, jeśli to jest prawda, to ja nie wiem....Jaką chcesz tą flaszkę, może być 0,7? Zajebiście! Jaką konkretnie?
I tutaj MoD zaczął powoli wierzyć, i rozmawiać z większym entuzjazmem, ale wciąż pełen wątpliwości. Słyszałem jak rozmawiał z kasjerką i prosił o wódkę, niestety nie było takiej, jak chciałem, więc obiecał kupić gdzieś indziej. Gdy wrócił, pogadaliśmy trochę dłużej. Musiałem go trochę przekonywać, że mówię prawdę. Cały czas rozważał, że może to być najlepszy wkręt w tym roku. On wejdzie do Kierowniczki z kwiatami, a Ona pyta czy już się wykwaterował :-)

A jak udało mi się załatwić sprawę? Nie mogę powiedzieć jak dokładnie, ale to wynikało z kilku zbiegów okoliczności, i ze znajomości chyba wszystkich regulaminów uczelnianych. Zawsze się tym interesowałem i zauważyłem, że uczelnia ma przepisy pełne luk, często bezsensowne i nielogiczne, co można wykorzystać i co najważniejsze, będzie to zgodne z prawem. Nie inaczej było teraz. Już się przyzwyczaiłem do tego, że w akademiku, jestem kimś w rodzaju adwokata dla moich znajomych ze studiów. Jak chcą coś załatwić, to zawsze do mnie dzwonią. W każdym razie cieszę się, że nikt nie odejdzie z naszej paczki.

Wieczorem było piwo na balkonie i typowa pogaducha. Przyszedł Jacek i tłumaczył się dlaczego uciekł z imprezy. Nie uwierzyłem mu, a rozmowa przeszła na inny temat. Założyłem się z Nim o piwo w sprawie jakiegoś filmu. Niestety zakład przegrałem.

Za dwa tygodnie w piątek robię pierwszą w tym roku akademickim wielką imprezę. Zaproszonych jest dużo ludzi, więc z pewnością będzie ciekawie. Gdybyście tylko wiedzieli kto ma się pojawić....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)