czwartek, 20 września 2012

Wyjątkowa doba

Dzień jak co dzień, tyle że trochę inny:) Nie spałem całą noc. W ramach olewania pracy oglądałem film i słuchałem muzyki. Rano o 5.40 musiałem wyjść z akademika, musiałem pojechać do domu po kilka papierów na uczelnię.

Poranek był niezwykły. Miasto jest zupełnie inne o tej porze dnia, a uroku dodaje czerwona poświata  wschodzącego słońca, odbijająca się na ścianach bloków. Wszyscy napotkani ludzie są niewyspani i chyba nie do końca przytomni. Większość z nich ma przymrużone oczy.

Stoję na przystanku miejskim i czekam na tramwaj, delektując się obserwacja zaspanego społeczeństwa. Jest tak, jakby się było w innej rzeczywistości. Wszystko jest rozmyte i jakieś takie wolniejsze, ale i weselsze. Jakiś gość z wąsem stoi obok mnie i przymyka oczy. Zaczyna się przechylać raz do przodu, raz do tyłu. Może za chwilę się przewróci? Szkoda, że wieje taki słaby wiatr.

Wreszcie podjeżdża tramwaj, prawie pusty, w środku dwie osoby z zamkniętymi oczami. Tramwaj powoli rusza, budynki zaczynają się przesuwać, po ulicy poruszają się samochody dostawcze z zaopatrzeniem dla sklepów. Stoję, bo nie chce mi się siedzieć, nie chce dołączyć do "uśpionych porankiem".

Wysiadam z tramwaju, idę powolnym krokiem, nie śpieszę się. Mam dobre 30 minut czasu, a przystanek z którego odjeżdża bus znajduje się jakieś 400 metrów dalej. Po drodze mijam dwóch meneli i zastanawiam się, jakby to było być na ich miejscu. Pewnie całkiem śmiesznie. Miałbym gdzieś wszystkie problemy, nigdy nie musiałbym się śpieszyć, do smrodu bym się przyzwyczaił, gorzej z zimnymi wrześniowymi nocami na ławkach w parku. Wkurzało by mnie jednak niezmiernie to, że przechodząc koło piekarni, nie mogę sobie pozwolić na zakup zajebiście dużego, wypieczonego, pachnącego croissanta. Porzucam myśl o byciu menelem.

Dochodzę na przystanek. Zatrzymuje się i obserwuję pracę pobliskiego dźwigu, rozkładając wszystkie siły działające na niego podczas podnoszenia ładunku. Coś mi zaczyna nie pasować. Dlaczego dźwig nie przewraca się w momencie podniesienia ciężkiego, betonowego bloku? Analizuję, rysuję w myślach wypadkowe siły i nagle przytomnieje - o czym ja myślę? Próbuję oderwać wzrok od dźwigu, ale nie mam obiektu zastępczego. Ludzie raczej nieciekawi...chociaż? Właśnie mija mnie dość niska dziewczyna uśmiecha się do mnie, otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, również otwieram usta, zamierzając wydusić "cześć". Zdaję sobie jednak sprawę, że kompletnie nie wiem kto to jest, ona chyba zauważyła moje zmieszanie i nie odezwała się, idzie dalej uśmiechnięta, odwzajemniam uśmiech i śledzą ją wzrokiem, aż nie zniknie za zakrętem.

W końcu przyjeżdża bus, zatrzymuję go, machając ręką, bo próbuje mi uciec. Wsiadam. Nie ma nikogo poza mną i kierowca. Zamawiam bilet na swoje zadupie, a kierowca zaczyna opowiadać o jakimś wypadku który się wydarzył niedaleko mojej wysiadki. Ciężarówka, jadąc rozpędzona, nie wyrobiła na zakręcie i zjechała po linii prostej, nie wiadomo czy coś się stało. Zapłaciłem kierowcy, z nudów siadam na przednim siedzeniu, licząc, że trochę sobie pogadamy. Nie ma o czym, więc podziwiam budzące się miasto, robiąc się coraz bardziej sennym. Walczę z moim oczami całkiem skutecznie, nie mogę oderwać wzroku od gazeciarzy, dostawców, sklepikarzy, gołębi i budzących się meneli - wszystko zalane morzem promieni słońca.

Po drodze na przystankach wsiadają zmęczeni pasażerowie, pewnie po nocnej zmianie. Na jednym z przystanków do busa wchodzą dwie olbrzymie 50-letnie kobiety. Już wiem, ze będą chciały usiąść koło mnie, dlatego myślę sobie żeby zmienić miejsce. Za późno, jedna kobieta zabarykadowała odwrót swoją noga. Słucham ich rozmowy o pieskach czarnych i białych, szarych i brudnych. Potem opowieść o grzecznym chłopaku, który mówi "dzień dobry", O strategii snu itp. Nie jest tak źle, już myślałem, że będzie polityka i narzekanie. Dobra atmosfera została zachowana.

Jedziemy sobie jedziemy i nie wiem kiedy dotarliśmy do miasta w którym chodziłem do liceum. Przejeżdżamy koło wielkich zakładów produkcyjnych i przypomina mi się ostatnia rozmowa z bratem. Otóż W tym sympatycznym, małym miasteczku założonym jeszcze przez piastów, urzęduje sobie wesoły, brodaty burmistrz. Już nie pamiętam jak udało mu się wygrać wybory, ważne jednak, że zdecydował się na poważne zmiany. Zaczął inwestować w przemysł i edukację. Tamtejsze liceum to jego ulubiona instytucja. Wiadomo, edukacja kosztuje, a pieniędzy nie można wydawać w nieskończoność. Facet wpadł na świetny i ryzykowny pomysł. Postanowił wygospodarować dość duży teren i wydzierżawić go za DARMO kilku dużym firmom. Tym sposobem na kilkadziesiąt lat oddał w wydawałoby się nieopłacalną dzierżawę olbrzymie tereny, ale tym samym wygrał wszystkie przetargi na inwestycje sprowadzając dużą ilość wielkich firm do małego, kilkutysięcznego miasta. Był to strzał w dziesiątkę. Powstała spora strefa przemysłowa, firmy wybudowały fabryki i zaczęły zatrudniać ludzi. Gospodarka od razy się ożywiła, bezrobocie spało, ludzie zaczęli przyjeżdżać z pobliskich wiosek do pracy. To z kolei zachęciło kolejne firmy do lokowania się w tym miejscu. Dzisiaj to małe miasteczko, radzi sobie najlepiej na tle pobliskich miejscowości, jest ciągle remontowane i upiększane i staje się prawdziwą perełką, w całkiem ładnej okolicy.

Bus wesoło jedzie przez kraj i mija kolejne małe miejscowości, teren robi się coraz bardziej malowniczy, mijamy wioskę, w której miałem podstawówkę. Busiarz zatrzymuje się i mówi "przerwa". Wyciąga jakąś bułkę, wysiada i idzie na przystanek. Byłem wtedy jedynym pasażerem, nikt nie jeździ w moje okolice. Siedzę sobie spokojnie próbując walczyć ze snem. Patrzę na prawo, lewo i zauważam coś zabawnego. Od strony szkoły jedzie autobus szkolny. Ten sam, którym kiedyś ja jeździłem, niestety z innym kierowcą i jeszcze bardziej zniszczonymi siedzeniami. Uśmiechnąłem się do Ciebie.

Busiarz musiał jeszcze trochę połazić, po czym, jakby nigdy nic, wsiadł do pojazdu i ruszył. Postanowiłem zagadać i powspominać dawne czasy. Wyszła z tego rozmowa o wszystkim i niczym. Trochę o paliwie, trochę o dawnych autobusach pks, trochę o okolicznych mieszkańcach. Czas leciał szybko i zaraz byłem na miejscu. Facet, pomimo, że dużo starszy podał mi rękę i powiedział "cześć, trzymaj się". Odpowiedziałem "do zobaczenia" i z impetem zamknąłem drzwi.

Został mi kilometr wiejską dróżką w dół. Słońce było już dość wysoko, okoliczne góry wyglądały piękniej niż zwykle. Idę wsłuchując się w głos moich butów "tup, tup, tup, tup".

Koło domu siedzi płochliwy, czarno-biały kot. Ucieka, gdy przechodzę obok. Pewnie liczył na coś do jedzenia.

Wchodzę do kuchni - pusto. Idę do swojego pokoju, otwieram okno. Na szybko piszę maila do szefa, że na razie nie chce mi się przychodzić do firmy:)

Schodzę na dół i spotykam mamę. Trochę rozmawiamy, pijemy herbatę - standardowy scenariusz. Wracam do siebie, przebieram się i idę zbierać jabłka:) W skupie bardzo podrożały, więc czemu trochę sobie nie dorobić? Opłaca się bardzo, bo w ciągu dnia można zarobić bez problemu jakieś 400 zeta. Trochę trwało to zbieranie jabłek, brat zdążył  zebrać dużą część i ogołocić dolne części jabłoni. Musiałem wpinać się po gałęziach, wspomagając się niestabilną, pękniętą w połowie drabiną. Po kilku godzinach odpoczynek. Po drodze zauważyłem spory krzak winogron. Ma ze trzy metry wysokości i pięć metrów długości. Winogrona są jednak przerażająco kwaśne. Lubię takie rzeczy, ale po zjedzeniu kilku kiści, mój język czuł się tak, jakbym go szorował papierem ściernym.

Herbata i jajecznica na kiełbasie. Trzeba się śpieszyć, bo w każdej chwili może zacząć lać. No i tak też się stało. Naładowany pewnym bardzo miłym mailem, w przypływie dobrego humoru, wybiegłem na ten deszcz i zacząłem w deszczu zbierać jabłka:) Brat nie odpuszczał i również wybiegł. Tym sposobem chodziliśmy jak głupi po sadzie i zbieraliśmy jabłka. Po jakichś dwóch godzinach pogoda znacznie się pogorszyła, zrobił się zimno, a deszcz stał się uciążliwy. Wróciłem do domu cały mokry, z włosami w totalnym nieładzie. Usiadłem w kuchni przy stole i zasnąłem w mokrych ubraniach

Potem był obiad i ciekawa rozmowa przy stole. Jeden z naszych sąsiadów kiedyś hodował woły. Niestety technika zaczęła wypierać tradycyjne metody rolnictwa, więc facet postanowił kupić traktor. No i tu zaczyna się zabawna część, bo zamiast kupić jakiegoś fajnego polskiego Ursusa, facet kupił dziwną, radziecką konstrukcję. Niestety Rosja to stan umysłu, a nie kraj, więc i traktor nie mógł być zbyt banalny. Wyglądał dość ciekawie, bo z przodu popychał przed sobą zamontowaną na stałe przyczepę. Nie wiem kto to wymyślił, ale konstruktor musiał być bardzo pijany. Jeśli włożyło się coś na przyczepkę, to ładunek zasłaniał widok. Z tyłu nie dało się nic podpiąć, bo nie było do czego. Sąsiedzi jednak znaleźli rozwiązanie. Zwożąc pocięte gałęzie wierzby, facet wysyłał swoją żonę jako pilota, a sam prowadził na oślep. Babina krzyczała "w prawo!" albo "w lewo!" ale to było dość trudne zadanie, bo traktor był najgłośniejszym urządzeniem we wsi. To jeszcze nie wszystkie zalety. Otóż był problem z samym skręcaniem. Traktor skręcał, ale trzeba było się wręcz wieszać na kierownicy. Nie znam szczegółów, ale to było skonstruowane jakoś tak, że przy obrocie kierownicy obracała się cała przednia oś. Sąsiedzi się śmiali, że jak facet chce obrócić traktor, to musi okrążyć całą wieś:)

Sąsiad z żoną dalej żyją w swoim domku, ale traktora już nie ma. Ciekawe co się z nim stało i jaki był powód porzucenia tej niezwykłej maszyny.

Reszta dnia nie była już taka kolorowa, ale i tak oceniam ten dzień bardzo pozytywnie. Wieczorem zabrałem się za wypełnianie uczelnianej biurokracji.. Dzisiaj niestety będę musiał jechać do Mojego miasta i oddać te papiery. Może jeszcze wrócę na kilka dni. Oby było słonecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)