środa, 15 sierpnia 2012

Cztery dni po weselu

Moi Drodzy! Długo nie pisałem i chyba najwyższy czas, żeby nadrobić zaległości. Zdaje się jednak, że rzadkie pisanie jest dobrym sposobem na promowanie bloga. Patrząc na statystyki, widzę, że każdy kolejny "bezpostowy" dzień przynosił większą ilość odwiedzin.

Zacznę od ślubu mojego kuzyna. Standardowo, ja byłem tym, który miał odnaleźć miejsce docelowe i trafić pod wskazany adres. Na szczęście nie było problemów z odnalezieniem kościoła. Jakoś wytrzymałem mszę, a później trzeba było jechać do restauracji w innej miejscowości. Tam też udało się trafić. Dogadałem się z bratem, że w drodze powrotnej On prowadzi.

Na wesele miałem pójść z koleżanką, niestety w ostatnim momencie okazało się, że nie może, bo Jej mama zachorowała. Nie było wyjścia, zapowiedziałem się, więc pojechałem tam sam. Ludzi było sporo, w większości rodzina, ale nie tylko. Jeden poziom nie wystarczył, stąd decyzja o wynajęciu dwukondygnacyjnego budynku. Ponadto było bardzo ekskluzywnie, na karcie dań było dużo francuskich potraw, a obsługa zachowywała się bardzo profesjonalnie. Kuzyn musiał wydać majątek. Szkoda tylko, że muzyka nie przypadła mi do gustu, ciężko jednak zaspokoić wszystkich gości.

Z racji braku partnerki, głównymi zajęciami na weselu była rozmowa z rodziną i picie. Dużo rozmawiałem z wujkiem, ojcem pana młodego. Ma on zabytkową, ponad stuletnią kuźnię, w której jest pełno najróżniejszego sprzętu, nie tylko kowalskiego. Wujek jest bardzo uzdolniony - nie dość, że jest świetnym mechanikiem i potrafi naprawić każdy pojazd, to jeszcze ma niezwykły talent kowalski. To co potrafi zrobić z metalu, nie da się opisać żadnymi słowami. Potrafi zrobić wszystko, robił nam nawet stojak do choinki, do tej pory go używamy. Stojak to trzy metalowe krasnale, które trzymają dużego muchomora(w którym jest otwór na pień choinki), a wolne dłonie mają uniesione do góry, w taki sposób, by mogły one podtrzymywać drzewko.

Próbowałem przekonać wujka, żeby wrócił do kowalstwa, bo mógłby nieźle zarobić, ale on upierał się, że za długo już nic nie robił. Szkoda, nie ma teraz już kowali, którzy korzystają z tej techniki, którą zna wujek. To chyba ostatni kowal starego pokolenia, przynajmniej w naszych okolicach.

Rozmawiałem też z innymi członkami naszej rodziny, ale te rozmowy nie były już tak ciekawe. Ciekawe były jednak wydarzenia, które miały miejsce. Już na starcie dzieci kuzynki, nalały sobie do kieliszków wody i piły "małe zdlówko". Później któreś dziecko wzięło do ręki szklankę i pyta drugiego: "blacisku, moze napijemy się duzego zdlówka?" Te dzieci są przezabawne:)

Jakiś tam kuzyn postanowił się z kolei upić. Pił właściwie bez przerwy, a później demolował swoimi tanecznymi partnerkami całą salę. Długo dotrzymywałem mu towarzystwa w piciu, ale z obawy przed utratą przytomności, troszkę zastopowałem.

Gdy byłem już całkiem pijany tańczyłem z kilkoma kuzynkami i żoną pijanego kuzyna. Pochwalę się, bo stwierdziły, że bardzo dobrze tańczę. A ja teraz dziwię się, że tańczyłem do weselnej muzyki, to musiało dziwnie wyglądać.

Na weselu dowiedziałem się, że siostra i brat nałogowo palą papierosy. Do tej pory myślałem, że to sporadyczne, ale jak zaczęli się pytać kto ma papierosy, to niemiło mnie zaskoczyli. Brat poszedł do sklepu tylko po to, żeby kupić paczkę papierosów. Szczerze mówiąc czułem się niezręcznie w tej sytuacji.

Zakończyliśmy imprezować i tak jak brat obiecał, odwiózł nas do domu. Zanim wyszliśmy, obiecałem co niektórym, że odwiedzę ich w najbliższym czasie. W końcu trzeba odświeżyć kontakty z rodziną.

Po powrocie do domu okazało się, że mama nie spała. Pierwsze pytanie, które mi zadała - "piłeś?". Chyba nie widziała mnie nigdy pijanego i pewnie stąd to pytanie, ale znowu bez przesady, to było wesele, a ja byłem na tyle trzeźwy, że nie plątałem języka ani nóg.

W niedzielę był niewielki kac, który polegał na tym, że nic mi się nie chciało robić. W poniedziałek miałem mieć wolne, ale o 12. zadzwonił szef i chciał, żebym mu coś zrobił na wtorek. Nie sądziłem, że będzie z tym aż tak dużo pracy. Nie licząc jazdy do Mojego Miasta, pracowałem praktycznie non stop do 8 rano dnia kolejnego. Nic nie spałem i musiałem od razu jechać do pracy. Na miejscu dowiedziałem się, że to nie takie pilne...

We wtorek wieczorem szef miał pojechać na urlop, więc stwierdziłem, że nie będę siedział w Moim Mieście, bo trochę opustoszało, tylko pojadę do domu i będę pracował zdalnie, a przy okazji trochę odpocznę. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Z tym, że zaraz to ściągnięciu plecaka zasnąłem i obudziłem się dopiero dzisiaj o dziewiątej. Odespałem to szaleństwo, ale czekało mnie kolejne.

Do domu przyjechała ciotka zakonnica. Co można się z tego spodziewać? Były kłótnie dotyczące religii, spadku pozostawionego przez babcie i inne niekatolickie zachowanie. Ciotka jest bardzo nietolerancyjna, a swoje zachowanie usprawiedliwia ogólną słabością istoty ludzkiej. Bardzo wygodne rozwiązanie. Ponadto potrafi mówić bardzo niemiłe rzeczy. Ciekaw jestem ile jest takich osób w zakonach. Ciotka wkurzyła mnie do tego stopnia, że powiedziałem Jej wprost, że nie wierzę w boga, nigdy nie uwierzę, a jak dalej będzie się tak zachowywać to specjalnie przyjmę islam, prawosławie, albo jakąś inną religię. Oczywiście nie mam zamiaru poprawiać statystyk jakiejkolwiek religii, chodziło mi o święty spokój. Nie mam zamiaru być terroryzowanym we własnym domu przez osobę, która przez całe życie była zamknięta w zakonie.

Potrzebuję izolacji. W domu nie mogę na to liczyć, w Moim Mieście z kolei zbyt dużo się dzieje. Popracuję trochę, a później zobaczę, z pieniędzmi będzie więcej możliwości.

2 komentarze:

  1. "francuskich potraw" - nie "potraf" ;)
    rozumiem, że to zmęczenie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, przepraszam i dziękuję za zwrócenie uwagi, przy takiej ilości produkowanego tekstu, kiedyś musiało się zdarzyć:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)