środa, 3 października 2012

Włącz kuchenkę, postaw garnek z wodą, zaśnij

Siostrę przywiozłem i wróciłem w poniedziałek do Mojego Miasta. Gdy wszedłem do pokoju przeraził mnie smród spalenizny. Super, któryś z współlokatorów spalił garnek. Zrobiłem później awanturę, ale wpierw udałem się na wycieczkę do tłumacza przysięgłego. Potrzebowałem przetłumaczyć jedną stronę tekstu, dosłownie z kilkudziesięcioma wyrazami. Zrobiłbym to sam, ale potrzebowałem pieczątki. Przyjęła mnie bardzo miła kobieta, zeskanowała dokument i powiedziała: "to będzie dwie i pół strony, czyli po przeliczeniu 107.50zł". Mówię, że przecież widzę tu jedną stronę. Wytłumaczyła mi, że wszędzie  w tłumaczeniach uwzględnia się dokładną ilość słów i znaczące są spacje. No super! To ja zostanę tłumaczem białych znaków z każdego języka na każdy. Żałuję, że nie sprawdziłem innych tłumaczy.

Wróciłem na uczelnię i zaczęło się bieganie. Nawet nie chce mi się opowiadać co robiłem, to byłoby wyjątkowo nudne sprawozdanie.

Wieczorem zachciało się nam integracji. Pech sprawił, że jak zaglądałem do lodówki kumpli do skłądu weszła portierka. Było to dość niefajne z dwóch powodów. Po pierwsze, to się prawie nigdy nie zdarza, a portierka powinna siedzieć na portierni. Tym razem została najprawdopodobniej powiadomiona o odbywającej się w pobliżu imprezie i słysząc u nas głośne dyskusje postanowiła nas odwiedzić. Po drugie - moment wejścia tej kobiety zgrał się z momentem w którym pytałem kumpli: "na ch*j Wam tyle mleka!?".

Wypiliśmy piwo z nowymi współlokatorkami M. i S. Dziewczyny jakieś takie płochliwe. Jedna z nich powiedziała, że Jej rodzice "są luźni" i pozytywnie nas ocenili. Coś mi się nie chce wierzyć. Dziewczyny szybko uciekły, prawie w ogóle nie mówiły.

Kolejny dzień był bardzo podobny - bieganie tam i z powrotem, miliard rzeczy na głowie, a zrealizowane może dziesięć procent. Gdzieś pomiędzy jedną a drugą sprawą spotkali mnie koledzy - Ł. i taki stary znajomy ze studiów. Ten znajomy jest strasznie niezaradny, nie dość, że nic nie robi, nic się nie uczy, to nie potrafi niczego załatwić. Lubimy Go, ale znajomość z Nim robi się coraz mniej przyjemna.

Ł. powiedział, że w mojej byłej firmie nad projektami pracuje już tylko szef i kompletnie sobie z tym nie radzi. Bardzo dobrze, niech facet ma za swoje. Potem poszedłem z Ł. na jakiegoś fast fooda.

Zdążyłem tylko zjeść, a już miały się zacząć moje pierwsze w tym roku akademickim ćwiczenia. Zgłaszałem się do zadań dwa razy. Zapowiada się bardzo przyjemnie.

Po zajęciach pojechałem z S. i M. na większe zakupy, trzeba było zrobić zaopatrzenie na imprezę. Kupiłem jakieś chipsy, ciastka i tego typu rzeczy. Wódkę też trzeba było kupić. Całe szczęście, że zawsze gdy jest impreza dzielimy się kosztami. W przeciwnym wypadku nigdy nie udałoby się zorganizować czegoś tak dużego.

Wracając ze sklepu wpadłem na zajebisty pomysł. Spróbuję się zapisać do rady mieszkańców! A co! Znam tu dużo ludzi, do każdego potrafię dotrzeć, czemu by nie zwiększyć swoich przywilejów? Będąc w radzie mieszkańców mógłbym naprawdę dużo...

Mam wielką ochotę na wędzoną rybę. Niepokojące jest to, że mam też ochotę na dżem, a mój brzuch w ostatnim czasie trochę się powiększył. Oj, jak bardziej się nie przyłożę do ćwiczeń, to czeka mnie piwna ciąża. Czas zrezygnować z piwa...to boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)