sobota, 3 listopada 2012

Moja historia cz. 0

Jestem odcięty od internetu, nie mam co robić, więc wreszcie postanowiłem opisać fragment mojego życia, którego nigdy wcześniej nie opisywałem. Historia jest długa, więc proszę o cierpliwość. To też taka nagroda dla stałych czytelników, za to, że tak długo śledzili mojego bloga.

Wszystko, a właściwie to, co istotne, zaczęło się w 6. klasie podstawówki. Byłem dość zdolnym dzieciakiem, jednak 6. klasa była momentem chwilowego pogorszenia w nauce. Szkoła do której uczęszczałem znajdowała się ok. 8 km od mojego domu, chodziłem tam od 4. klasy podstawówki, czasami jeździłem razem z mamą, która jadąc do pracy przejeżdżała koło mojej szkoły.

Historię, którą chciałbym opowiedzieć zacznę od pewnej szkolnej wycieczki. Wszystko, co wydarzyło się wcześniej potraktujcie jako zamierzchłe czasy, o których raczej nigdy niczego się nie dowiecie. A wycieczka była ważna, ponieważ na niej poznałem dziewczynę - moją pierwszą miłość :-)

Byłem rocznikiem, który niestety załapał się na gimnazjum. Była 6. klasa, wiedziałem, że za kilka miesięcy zacznie się 1. klasa gimnazjum i dołączą do nas nowe osoby z pobliskiej wsi, w której edukacja kończyła się na podstawówce. Wiadome było nawet jak będą nazywały się te osoby - lista była wywieszona na którejś z tablic informacyjnych. Pamiętam jak z kolegami przeglądałem tą listę i komentowaliśmy ją. Była na niej ciekawa pozycja, ponieważ na podstawie imienia i nazwiska nie można było stwierdzić, czy dana osoba jest chłopakiem, czy dziewczyną. Nie wiem czemu powiedziałem kolegom, że to dziewczyna.

Był maj, wychowawczyni zaproponowała wycieczkę autobusową. Wśród uczestników, miały być osoby, które dołączą do naszej klasy w przyszłym roku szkolnym. Nie było inaczej. Gdy autobus podjechał na przystanek, było w nim kilka dziewczyn. Szczególną uwagę zwróciłem na krótko ściętą, niską brunetkę, o ciekawych rysach twarzy. Nie mam pojęcia dlaczego akurat na Nią zwróciłem uwagę. Kolega zapytał mnie, która to dziewczyna, co ma nazwisko brzmiące jak imię faceta. Wskazałem na tą, na którą zwróciłem uwagę. Sama wycieczka nie zapadła mi szczególnie w pamięć. Jedyne co mnie fascynowało, to tyłek tej dziewczyny - taki był ze mnie mały zboczeniec ;)

Minęła wycieczka, minęła również 6. klasa. Wakacje były nudne jak zwykle - siedziałem na wsi i pomagałem rodzicom. Byłem wkurzony, bo szkołę zakończyłem ze średnią 5.0, a mama była niezadowolona.

Gimnazjum nie różniło się od podstawówki, poza tym, że troszkę zmienił się skład klasy. Do innej klasy odeszli najbardziej agresywni uczniowie, a przyszli Ci, z niedalekiej wsi. Wtedy zaczął się powolny okres fascynacji poznaną na wycieczce dziewczyną. Nie miałem żadnego doświadczenia, nie wiedziałem, co należy zrobić. To było bardzo platoniczne i niedojrzałe. Przez dwa lata obserwowałem Ją, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Wstydziłem się, to było dla mnie nowe i niezwykłe. Przed tym okresem twardo upierałem się, że dziewczyny są be!

Minęły dwa lata gimnazjum, nic się nie zmieniło, za to ja coraz lepiej się uczyłem i na koniec drugiej klasy miałem średnią 5.4. Postanowiłem, że w kolejnym roku szkolnym dam z siebie wszystko jeśli chodzi o naukę, a w przypadku mojej wybranki, będę chciał coś z tym zrobić. Startowałem chyba we wszystkich możliwych konkursach i olimpiadach, poza konkursami z języka polskiego, biologii i niemieckiego. Najbardziej upodobałem sobie matematykę, jednak to nie z tego przedmiotu odnosiłem największe sukcesy. Działałem w samorządzie szkolnym, ale nie miałem tam żadnej poważnej funkcji. Dlaczego byłem tak aktywny? Bo chciałem zaimponować wspomnianej dziewczynie. Dowiedziałem się kiedy ma urodziny i imieniny, złożyłem Jej życzenia. Pamiętam, że gdy kiedyś o Niej mówiłem, jedna z Jej koleżanek zapytała: "Ty się w Niej zakochałeś, że tak ciągle o Niej mówisz?" I wtedy popełniłem błąd - zaprzeczyłem i przestałem o Niej mówić.

Okazja nadarzyła się pod koniec roku, gdy już miałem pewną sytuację prawie ze wszystkich przedmiotów, a Ona potrzebowała pomocy z matematyki. Dowiedziałem się o tym w przypadkowej rozmowie na szkolnym korytarzu. Poprosiła mnie o zrobienie jakiś zadań. Ale byłem głupi! Nie dość, że Jej pomogłem, to byłem w siódmym niebie, bo przez chwilę z Nią rozmawiałem. Na drugi dzień przyniosłem jej dwadzieścia kartek z rozwiązanymi zadaniami - była zaskoczona. Nie pamiętam co było później. Chyba zdała tą matematykę, ale nie mieliśmy okazji pogadać. Kończył się rok szkolny, więc podjąłem pierwszą (prawie) dojrzałą decyzję - spotkam się z Nią i powiem, co do Niej czuję. Tutaj zrobiłem kolejną głupią rzecz - poprosiłem Jej koleżankę o przekazanie wiadomości. Wiadomością była prośba o spotkanie w umówionym miejscu. Cholernie się stresowałem! Czekałem bardzo długo,a po godzinie zrezygnowałem. Byłem załamany! Na drugi dzień rozmawiałem z koleżanką przez którą przekazałem wiadomość. Nie wiedziała, co się stało, obiecała, że jeszcze raz przekaże wiadomość. Znowu bezowocnie czekałem jak głupi, jeszcze bardziej się dołując. Nie miałem pomysłu co zrobić, stwierdziłem, że trzeba sobie odpuścić i jakoś to przetrwać.

Ratunek przyszedł znikąd. Wieść o moim uczuciu rozeszła się wśród dziewczyn i jedna z nich postanowiła ze mną pogadać. Była to moja późniejsza przyjaciółka, z którą straciłem kontakt dopiero, gdy wyszła za mąż. Powiedziała mi, że rozmawiała o tej sprawie z dziewczynami i chciałaby mi pomóc. Zaaranżowała spotkanie za szkołą. Ale byłem szczęśliwy! W ogóle nie myślałem o tym co się stanie, chciałem tylko wyznać to co czuję. I co? Stało się! Przyszła! Do tej pory śmieję się z siebie ,gdy to wspominam. Byłem tak zestresowany, że nie mogłem się wysłowić! Przełamałem się i walnąłem: "bardzo mi się podobasz, zostaniesz moją dziewczyną?":-) Ha! Z perspektywy czasu śmiesznie to brzmi, ale wtedy mówiłem to całkiem na poważnie. Wiecie co odpowiedziała? Zacytuję: "sory, ale ja już mam chłopaka". To jedno głupie zdanie bardzo wpłynęło na moje życie i myślę, że gdyby nie zostało wypowiedziane, to teraz studiowałbym zupełnie coś innego. To był dla mnie cios. Jeszcze przed tą rozmową postanowiłem, że pójdę do tego liceum co Ona... Co z tego, że było to kiepskie liceum, a ja miałem średnią 5.7. Chciałem Ją widzieć, być przy Niej. Nawet po tej rozmowie nie chciałem zmienić zdania co do wyboru szkoły. Rodzice byli zaskoczeni, a tylko ja wiedziałem o co chodzi. Koleżanki próbowały mnie jakoś pocieszać, ale nic z tego nie wychodziło.

Do liceum dostałem się bez problemu, byłem na pierwszym miejscu, daleko przed kolejną osobą. Na szczęście, analizując wszystkie wydarzenia, w ostatnim momencie podjąłem (wreszcie)dojrzałą decyzję - będę się uczył w innym mieście. Powstało spore zamieszanie, bo było już po terminie składania podań, a ja przychodzę do mojej przyszłej szkoły średniej i mówię, że chciałbym się tam uczyć.

Wakacje były dla mnie ciężkim okresem - nie mogłem się pozbierać po pierwszym w moim życiu zawodzie miłosnym, dużo spacerowałem, odwiedzałem kolegów, robiłem sobie wycieczki i bardzo odwróciłem się od rodziców, wypominając im to, że nigdy nie byli zadowoleni z mojej nauki, nawet gdy wylądowałem na gazetce szkolnej jako jeden z dwudziestu najlepszych uczniów w dziejach szkoły. Nikt nie mógł mi przyznać racji, bo nikogo nie było - tylko ja i moja popieprzona rodzina. O ile szanuję swoją mamę i myślę, że dużo dla mnie zrobiła, o tyle do tej pory sądzę, że to głównie przez Nią straciłem ówczesny zapał do nauki.

W liceum nie byłem już najlepszym uczniem. Nigdy nie osiągnąłem średniej 5.0. Już w pierwszej klasie przestałem się starać. Wciąż brałem udział w konkursach, ale nauczyciele byli leniwi i nie chciało się im niczego organizować, stąd większość nagród zdobyłem z jednego przedmiotu - historii.

Pierwsza klasa sprawiła że zapomniałem o mojej miłości i zaangażowałem się w pracę społeczną. Najpierw zostałem wybrany na przewodniczącego samorządu szkolnego, a później organizowałem różne akcje. Samorząd miał własny pokój w szkole, a ja dorobiłem do niego klucz i praktycznie przejąłem go na czas trwania liceum. Udało mi się nawet uprosić dyrektora o komputer do tego pokoju.

Czas mijał dość wolno, a ja przywiązywałem coraz mniejszą wagę do nauki. Tak jak wspomniałem, brałem udział tylko w konkursach historycznych, niestety wszystkie z nich były konkursami o lokalnym zakresie. Z kolei jako przewodniczący samorządu starałem się przykładać do mojej pracy i w efekcie sam wszystko robiłem. Miałem później żal do innych członków samorządu o to, że mi nie pomagali. Twierdzili, że skoro zdecydowałem się startować w wyborach, to powinienem czuć się zobligowany do wykonywania wszystkich zadań. A oni to co?! Ten konflikt dość mocno eskalował, czego efektem była moja nieobecność na studniówce, ale to już inna historia.

Liceum było okresem przymusowej aktywności fizycznej. Codziennie, wcześnie rano, musiałem chodzić ponad 3 km na przystanek autobusowy. Wychodziłem z domu przed 6. rano i  czasami wracałem po 16. Najgorsze były zimy i przeszywające chłodem wichury. Chodząc codziennie ok 7 km schudłem i nabrałem przyzwyczajenia do bardzo szybkiego chodu. W drodze do i z przystanku towarzyszyła mi pewna dziewczyna, niedaleko mieszkająca sąsiadka. Początkowo, nie zwracaliśmy na siebie uwagi, dopiero po pewnym czasie zaczęliśmy chodzić tym samym tempem. Ona była typową imprezowiczką, a ja dość zajętym chłopakiem. Bardzo się różniliśmy, ale pomimo tego zacząłem się Nią interesować. Nie miałem prawie żadnego doświadczenia jeśli chodzi o dziewczyny, więc moje działania(jeśli można tak to nazwać) były mało profesjonalne. Czasami, w autobusie, patrzyliśmy sobie w oczy, od czasu do czasu wymieniliśmy parę zdań, byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem. O tym, że podoba mi się ta dziewczyna, powiedziałem mojemu ówczesnemu przyjacielowi, jedynej osobie której ufałem. Zgadnijcie co stało się później!

Mój przyjaciel nawiązał z Nią kontakt i zamiast mi pomóc, to poderwał tą dziewczynę. Byłem zły, a złość połączona z brakiem dojrzałości była tragiczna w konsekwencjach. Chciałem pobić tego "przyjaciela", poprosiłem nawet jakiegoś znajomego, żeby pomógł mi go złapać. Teraz się z tego śmieję i dziwię, że wtedy traktowałem to całkiem poważnie. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie cyrki odstawiałem! TO było głupie z mojej strony, ale myślę, że lepiej przeżyć coś takiego wtedy, gdy się jest młodym. W końcu gniew rozszedł się po kościach, a z moją drugą, nieudaną "wielką miłością" przestałem rozmawiać. Tak się złożyło, że znowu zaczynały się wakacje. Nauczyłem się, że nikomu nie wolno ufać. Dużo czasu minęło zanim doszedłem do siebie.

Najzabawniejsze jest to, że w ramach rewanżu poderwałem siostrę mojego "przyjaciela":-) W końcu się o tym dowiedział, ale w żaden sposób nie zareagował. Spotykałem się z Nią jakiś czas, bardzo nieregularnie. Całowaliśmy się, chodziliśmy na spacery, ale nic do niej nie czułem, Ona chyba też traktowała to niezobowiązująco. Na tamtą chwilę miałem za sobą dwie "nieszczęśliwe miłości" i jeden dziwny związek.

W samorządzie pracowała ze mną taka "różowa laska", która teraz(o zgrozo!) ma męża i dziecko. Była pastelowa - nie tylko jeśli chodzi o wygląd... Mimo wszystko, czasami dało się z Nią pogadać i lubiłem Ją za to, że coś robiła w tym samorządzie. Gdy Ją o coś poprosiłem, to można było na Nią liczyć. Miała przyjaciółkę(całkowicie normalną, niepastelową), która dość często przychodziła do pokoju samorządu i pomagała w różnych pracach. Lubiłem Ją, nawet coś więcej, ale bałem się kolejnej nieudanej próby. Pewnego pracowitego dnia, gdy siedziałem w swojej kanciapie i byłem pochłonięty liczeniem pieniędzy z jakiejś zbiórki, przyszła różowa koleżanka i najprawdopodobniej oznajmiła: ", chciałaby zostać twoją dziewczyną". Problem był taki, że nie byłem do końca pewien co usłyszałem, bo byłem pochłonięty swoją pracą, więc zapytałem: "co takiego?". Odpowiedź brzmiała: "Nic, nic". Wtedy koleżanka ulotniła się, a ja uświadomiłem sobie jak najprawdopodobniej brzmiały jej pierwsze słowa. Mój błąd polegał na tym, że nic z tym nie zrobiłem. Próbowałem działać dużo później, ale było już stanowczo za późno - przyjaciółka różowej koleżanki znalazła sobie faceta. Znowu trochę się z tym męczyłem, ale już nie tak bardzo. Znowu zbliżały się wakacje...

Kolejna dziewczyna to czarna karta w mojej historii, powód do wstydu. Wstydzę się tego do tej pory. Nie dość, że była brzydka to jeszcze głupia, chodziła do zawodówki, a i tam miała problemy. Nie wiem, co w Niej widziałem, może możliwość manipulacji? Nigdy nie byliśmy formalnie razem, ale nasza znajomość miała bardzo negatywny charakter. Pamiętam, że nie mogłem z Nią o niczym pogadać, bo po pierwsze miała w głowie tylko imprezy, a po drugie odstraszała swoim słownictwem. Zadawała się z jeszcze głupszymi od siebie facetami, co miało bardzo negatywne skutki. Z tego co wiem, zaszła w nieplanowaną ciążę, później wzięła ślub z rozsądku, edukację zakończyła na zawodówce, ale nigdzie nie pracuje. Myślę, że to w jakiś sposób była dla mnie lekcja, jakich kobiet należy unikać i gdzie w ogóle należy szukać kobiet.

W ostatniej klasie liceum odezwała się do mnie "druga wielka miłość". Początkowo nie wiedziałem, że to Ona, bo napisała do mnie incognito, ale szybko się przedstawiła. Jak się pewnie domyślacie - nic z tego nie wyszło, znalazła sobie kolejnego faceta, a żeby było śmieszniej - tym facetem był kolega, którego wcześniej prosiłem o pomoc w złapaniu "mojego przyjaciela". No cóż, nieszczęścia chodzą stadami!


Pomiędzy egzaminami maturalnymi wybrałem się na wycieczkę organizowaną przez nauczyciela geografii. Na tej wycieczce poznałem A2. Chodziła wtedy do pierwszej klasy.

Liceum było okresem emocjonalnych telenowel i nowych doświadczeń. Po napisaniu matury, czułem, że bezpowrotnie kończy się pewien etap mojego życia, na swój sposób, bardzo ciekawy. Straciłem kontakt z wieloma znajomymi i już nigdy go nie odzyskałem. Przez te 3 lata nauczyłem się bardzo dużo o związkach i było to dobrym wstępem do kolejnego etapu mojego życia, jakim były(i są) studia. Dzięki tym doświadczeniom poznałem później dużo dziewczyn i dopiero Moja Była stała się kolejnym ciekawym wydarzeniem w moim życiu.

"Pierwsza wielka miłość" nauczyła mnie, że nie należy zbyt długo czekać i warto mieć kontakt z osobą, która się podoba, a jeśli wszystko zawiedzie, to życie toczy się dalej i trzeba myśleć głową. "Druga wielka miłość" nauczyła mnie, że nie warto nikomu ufać w 100%, że kobiety są nieprzewidywalne, że czasami obiekt mojego zainteresowania wcale nie jest taki interesujący. Nauczyłem się też rozmawiać z kobietami i po raz kolejny przekonałem się, że nie warto długo czekać. "Trzecia wielka miłość", czyli Moja Była, potwierdziła moje przypuszczenia, że kobiety są nieprzewidywalne i nikomu nie wolno ufać. Nauczyła mnie, że każde uczucie można zabić, a człowiek jest silniejszym stworem, niż mogłoby się to wydawać. Kolejne interesujące dziewczyny to K. i B. Nie chcę ich umieszczać obok wspomnianej trójki. Sprawa z K. jest zakończona, a B... no właśnie - budzi nadzieje. Jestem zmęczony głupimi związkami, chciałbym czegoś naprawdę poważnego, a ta znajomość jest niezwykła i całkiem inna, jakaś taka spokojna, pozytywna.

Co się teraz dzieje z "miłosną trójką"? Pierwsza ma chłopaka, chyba dobrze im się układa, chociaż śmiesznie razem wyglądają, bo Ona jest bardzo niska, a on bardzo wysoki. Niedawno pisałem na blogu, że jadąc z pracy tramwajem, spotkałem koleżankę z dawnych lat. To właśnie dziewczyna, która przekazywała wiadomość o chęci spotkania z "pierwszą wielką miłością":-)

Druga dziewczyna wyszła za mąż, przeprowadziła się, nie ma dzieci, pracuje w fabryce czekolady. Wciąż mam z Nią kontakt, ale coraz słabszy. Dwa razy do roku składamy sobie życzenia.

O Mojej Byłej nie wiem nic, pewnie dalej robi doktorat. Ciężko powiedzieć czy jest w Polsce, czy za granicą. Chyba wciąż jest z hindusem, ale też nie jestem tego pewien. Ograniczyłem, jak mogłem przypływ informacji na Jej temat, stała się dla mnie wspomnieniem, niczym więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)