środa, 10 kwietnia 2013

Wrocław

Znowu rzadko piszę i możliwe, że ten stan utrzyma się przez chwilę. Zgodnie z oczekiwaniami, pojechałem na weekend do Wrocławia. Było super! Przyjechaliśmy nad ranem. Byłem pełen podziwu dla tego miasta. Pierwszy raz miałem okazje zwiedzać to miasto, wcześniej tylko przez nie przejeżdżałem. Wrocław jest zdecydowanie ładniejszy od Mojego Miasta.

Już sam dworzec PKP robił wrażenie. A reszta? Po prostu piękne! Widać że Wrocław przez długi czas należał do Niemców. Budynki zaskakują mnogością detali i oryginalnością architektury. Nawet te nowo powstające nie są stawiane byle gdzie i w jakiś sposób sprawiają, że miasto wciąż wydaje się niezwykłe.

No dobrze, dość już opisów, przynajmniej na razie. O 10.00 wylądowaliśmy na Politechnice. Siedziałem na kilku wykładach, ale w pewnym momencie nowo poznany kolega zaproponował piwo. Knajpy szukaliśmy jakieś pół godziny. Gdy już tam trafiliśmy, długo nie udało się wyjść. Kolega urodził się za wschodnią granicą, więc ma niezwykłe zdolności do szybkiego spożywania alkoholu. O zgrozo - nie nadążałem za nim! Wypiliśmy morze piwa i zdecydowaliśmy zagrać w bilarda. W tym czasie dołączyła do nas Jego dziewczyna, a chwilę później reszta naszej wyprawy.

Załapaliśmy się na dwa ostatnie wykłady tego dnia. Były dość ciekawe. Prelegent odważnie pogrywał z gośćmi, prowokując ich do dyskusji. Mimo, że często gadał głupoty, to byłem pod wrażeniem jego zdolności manipulacyjnych.

Na koniec zostaliśmy poinformowani, że wieczorem odbędzie się impreza, podczas której wystąpi jakaś "grupa artystyczna", a wszyscy będą mieli okazję do poznania się. Zanim to się stało, udaliśmy się w okolice centrum, po drodze robiąc zakupy. W hostelu zrobiliśmy krótki odpoczynek. O 21. wybraliśmy się na imprezę.

Okazało się, że to jedyna impreza w tym budynku, a pierwsze, co rzuciło się w oczy to... "grupa artystyczna". Wspomnianą grupę stanowiły mocno roznegliżowane kobiety ;) Organizatorzy wiedzieli jak dogodzić informatykom!

Poznałem mnóstwo ciekawych ludzi i piłem z nimi wódkę, która sama pojawiała się na stole...

Ciekawszy był jednak powrót. Szedłem razem z nowo poznanym kolegą i Jego dziewczyną. Byliśmy trochę pijani, robiliśmy zdjęcia, kręciliśmy filmy.. Kolega poszedł na chwilę "w krzaki", by po chwili wrócić bez buta na nodze. Okazało się, że wpadł w gnojówkę. But, który trzymał w ręce, straszliwie śmierdział! Nie wyobrażacie sobie, jaki mieliśmy z tego ubaw! Mijający nas ludzie również nie mogli powstrzymać się od śmiechu.

Sen był dość nieokreślonym czasowo wydarzeniem. Ciężko powiedzieć kiedy dokładnie nastąpił. Przebudziłem się nad ranem i zauważyłem, że jeden ze znajomych wyparował z hostelowego pokoju. Wróciłem do snu. Gdy już wszyscy wstali, zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy pozwiedzać Wrocław. Zanim to się stało, kolega musiał kupić nowe buty...

Byliśmy w jakiejś knajpie(?), gdzie zamówiłem tatara. Przyznam się, że jadłem go po raz pierwszy. Szczerze powiedziawszy - był ohydny! Jakby tego było mało, z tatara, poszliśmy na sushi. Postanowiłem nie jeść tego świństwa. Nie dość, że nie dobre, drogie, to jeszcze wkurwiali mnie ludzie z tego lokalu, którzy na siłę próbowali udawać Japończyków. Po pierwsze sushi nie je się pałeczkami! Po drugie, muzyka lecąca z głośników była przerażająca! Po trzecie, są lepsze rzeczy do jedzenia. Zamówiłem herbatę i obserwowałem, co dzieje się za oknem.

Godzinę później siedzieliśmy w auli, gdzie prowadzone były prelekcje. Musieliśmy się ewakuować, żeby zdążyć na transport do Mojego Miasta.  W ostatnim możliwym miejscu kupiłem pamiątkę z tego wyjazdu.

Później nie było już ciekawie. Dojechałem na miejsce, zjadłem pizzę i siedziałem do rana przygotowując referat z angielskiego, tylko po to, by nad ranem zasnąć...

A co działo się przez poniedziałek i wtorek? W wielkim skrócie: w poniedziałek piłem piwo w Plenerze, a dzisiaj(już wczoraj) byłem u K3. Poprosiła mnie, o podłączenie się do wifi. Okazało się, ze przełącznik do sieci bezprzewodowej był wyłączony. Super! Poza tym spędziliśmy miło czas. Opowiedziała mi o swoich problemach z facetem, a ja Jej o swoich z B. i tak jakoś dobrze nam się rozmawiało. Zrobiła mi pyszny obiad, zaproponowała wspólne wyjście na koncert znajomych.

Za tydzień szykuje się kolejna konferencja, tym razem w Moim Mieście. W maju jeszcze kolejna. Oprócz tego zaangażowałem się w budowanie klastra obliczeniowego i w spotkania z ludźmi z Erasmusa. Nie wyrabiam z czasem, często muszę decydować z czego zrezygnować, aby zrobić coś innego. Chyba trochę przesadziłem.

1 komentarz:

  1. ChaotycznieLogiczny10 kwietnia 2013 22:55

    Tak być powinno - czujesz, że żyjesz:) Daj z siebie 150%, a zobaczysz, jakie genialne będą efekty! Warto!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :)