środa, 21 listopada 2012
niedziela, 18 listopada 2012
środa, 14 listopada 2012
Palenie stolicy jako forma patriotyzmu
To ciekawe, za moimi drzwiami, gdzieś na korytarzu, płacze sobie dziewczyna. Nie wiem, co jest powodem, po prostu sobie płacze. Słyszę jakieś stłumione dźwięki świadczące o tym, że przy tej dziewczynie jest jej koleżanka i jakiś facet. Zastanawiam się, co by się stało, gdybym włączył na cały głos "Don't cry" zespołu Guns N' Roses. Oczywiście nie zrobię tego, bo współlokatorzy śpią, poza tym nie wiem o co chodzi. A jeśli tej dziewczynie zmarł ktoś bliski?
Przepraszam Was, że tak rzadko piszę, mam poważne problemy z czasem, a co najważniejsze, wcale się nie obijam. Wyjątek stanowią treningi - po nich dość często jestem obity. Dzisiaj było dość intensywnie, dla odmiany ćwiczyliśmy walkę w parterze. Trafiłem na dość dobrego przeciwnika i za nic nie mogłem go pokonać. W pewnym momencie zaczął mnie dusić tak, że teraz mam problemy z przełykaniem czegokolwiek. Nie zdążyłem odklepać na czas.
Minione dni nie wyglądały dość ciekawie, cały czas siedziałem przy komputerze i instalowałem jakieś "gówno", zresztą dość interesujące, bo gdy udało mi się to poprawnie zainstalować, okazało się, że jest niezwykle użytecznym narzędziem.
Dzisiaj wieczorem znalazłem chwilę czasu, żeby zobaczyć nagrania z "Marszu niepodległości". Muszę przyznać, że Warszawa potrafi być ciekawa. Osobiście nigdy tam nie byłem, ale chyba nie chcę tego zmieniać. Nie rozumiem dlaczego władze miasta udzielają zgody na takie demonstracje, przecież te zamieszki były do przewidzenia. Ciekawe, czy za rok będzie to samo. Dzień Niepodległości w naszym kraju raczej nie jest szanowany. Wszystkich chuliganów najchętniej bym rozstrzelał, ale niestety nie ja decyduję o ich losie. Gdy tak sobie czytam/słucham/oglądam codzienne wiadomości z Polski, coraz częściej mam wrażenie, że nasze kochane państwo jest bardzo podobne do Rosji - to stan umysłu a nie kraj.
Przepraszam Was, że tak rzadko piszę, mam poważne problemy z czasem, a co najważniejsze, wcale się nie obijam. Wyjątek stanowią treningi - po nich dość często jestem obity. Dzisiaj było dość intensywnie, dla odmiany ćwiczyliśmy walkę w parterze. Trafiłem na dość dobrego przeciwnika i za nic nie mogłem go pokonać. W pewnym momencie zaczął mnie dusić tak, że teraz mam problemy z przełykaniem czegokolwiek. Nie zdążyłem odklepać na czas.
Minione dni nie wyglądały dość ciekawie, cały czas siedziałem przy komputerze i instalowałem jakieś "gówno", zresztą dość interesujące, bo gdy udało mi się to poprawnie zainstalować, okazało się, że jest niezwykle użytecznym narzędziem.
Dzisiaj wieczorem znalazłem chwilę czasu, żeby zobaczyć nagrania z "Marszu niepodległości". Muszę przyznać, że Warszawa potrafi być ciekawa. Osobiście nigdy tam nie byłem, ale chyba nie chcę tego zmieniać. Nie rozumiem dlaczego władze miasta udzielają zgody na takie demonstracje, przecież te zamieszki były do przewidzenia. Ciekawe, czy za rok będzie to samo. Dzień Niepodległości w naszym kraju raczej nie jest szanowany. Wszystkich chuliganów najchętniej bym rozstrzelał, ale niestety nie ja decyduję o ich losie. Gdy tak sobie czytam/słucham/oglądam codzienne wiadomości z Polski, coraz częściej mam wrażenie, że nasze kochane państwo jest bardzo podobne do Rosji - to stan umysłu a nie kraj.
niedziela, 11 listopada 2012
Uwaga, Geek!
Zacznę od tego, że w piątek byłem na siłowni pierwszy raz od dłuższego czasu zrobiłem bardzo intensywny trening. Intensywny do tego stopnia, że po serii brzuszków zaczęło mi się zbierać na wymioty. Na szczęście opanowałem sytuację i trochę zmniejszyłem bieg. Teraz dopiero odczuwam, że wczoraj stanowczo przesadziłem.
Nie wiem jak to się stało, że straciłem cały wieczór. Chciałem coś zrobić, ale nie zrobiłem nic, martwi mnie to, muszę inaczej zagospodarować czas.
Poszedłem spać o 5. Mniej więcej o tej porze przyszedł pijany współlokator - Pijaczek. Wpadł w jakiś cug alkoholowy, dzisiaj też go nie ma - pije. Drugi współlokator wciąż w domu, zachorował na ospę.
O 11. obudził mnie S. bo chciał jechać na zakupy. Bardzo mi to nie pasowało, ale w końcu mnie przekonał, tyle, że to ja wybrałem gdzie pojedziemy. Znalazłem jakieś olbrzymie targowisko, na którym można było kupić wszystko. Byliśmy zadowoleni, ale pojechaliśmy jeszcze do supermarketu na zakupy spożywcze. W supermarkecie odkryłem ciekawą promocję na zupki chińskie, więc wziąłem 20. Znalazłem też mopa, którego ostatnio bardzo potrzebuję. Dopiero, gdy dojechałem do akademika, zorientowałem się, że zapłaciłem więcej niż powinienem. Zupki, które powinny być na promocji, były w normalnej cenie. Gdybym był na miejscu, to pewnie bym się wykłócił, ale było już za późno.
Niedawno wpadłem na pomysł, żeby coś ze sobą zrobić i zapisałem się na spotkanie pewnej, nowo powstałej organizacji, chociaż ciężko nazwać to organizacją. Organizacja, a właściwie klub ma dość duży zasięg, a my mamy zamiar stworzyć lokalny oddział. W mojej opinii ma to duże szanse powodzenia, dlatego poszedłem na dzisiejsze spotkanie. Klub ten zajmuje się tematyką związaną z informatyką - wybaczcie, ale więcej nie mogę powiedzieć.
Spotkanie miało się odbyć w nieznanej mi knajpie. Trafiłem na miejsce z pięciominutowym spóźnieniem. Wchodzę do knajpy - wydaje się być normalnie, idę dalej - a tam pomieszczenie w którym znajduje się około dwudziestu informatyków. Zaniemówiłem! Wszyscy mieli otwarte laptopy i patrzyli na mnie jak na intruza, żeby zrobiło się normalniej musiałem wyciągnąć swojego laptopa;) Ciekawie musieli to postrzegać normalni ludzie, to chyba dość niezwykły widok, tym bardziej niezwykły, że wspomnieni informatycy byli w różnym wieku i wielu z nich wyglądało jakby wyszli z szamba... Wyobraźcie sobie, że gdzieś pośrodku tego geek-tłumu, znalazła się para, która wybrała się do knajpy na randkę... Chyba dziwnie się poczuli, gdy wszyscy zaczęli programować i mówić o bardzo dziwnych rzeczach:-) "Zagubieni zakochani" dość szybko opuścili to miejsce.
Był jeden wykład tematyczny, z którego dużo wyniosłem. Jakkolwiek dziwne było towarzystwo, trzeba przyznać, że Ci ludzie mają olbrzymią wiedzę. Wkurza mnie zachowanie co niektórych, bo albo opowiadają nieśmieszne kawały, albo przechwalają się czego to nie potrafią, jednak z niektórymi da się rozmawiać. Duża część ma już żony, niektórzy nawet dzieci. Wśród tych ludzi są zwykli programiści, ale też administratorzy sieci. Poznałem nawet faceta, który jest kierownikiem czegoś tam;-) Oczywiście są też zwykli śmiertelnicy.
Po "wykładzie" przyszedł czas na integrację. Ci, którzy pili piwo, byli w miarę rozmowni. Tych, którzy pili sok, najlepiej byłoby wysłać na jakiś kurs pt. "jak zapuścić brodę", albo "prawiczek też może zostać mężczyzną".
Przez cały czas czułem się cholernie dziwnie. To wyglądało jak speed dating dla geeków. Co jakiś czas podchodził ktoś nowy i mówił coś o informatyce. Z jednej strony byłem zszokowany, z drugiej - zafascynowany, to było ciekawe, chociażby z socjologicznego punktu widzenia. Śmieszne jest to, że w naszym gronie była jedna kobieta. Nie zdążyłem jednak z Nią pogadać, bo pomysł wyjścia z tej knajpy coraz bardziej mnie przekonywał.
Pomimo totalnej abstrakcji myślę, że będę chodził na te spotkania. Mogę się dużo nauczyć, a o to przede wszystkim mi chodzi. Zresztą fajnie byłoby być jednym z "członków założycieli" organizacji, która ma duży potencjał.
Żeby ciekawie zakończyć ten wpis to tylko dodam, że razem ze mną z knajpy wychodził facet przebrany za...krowę!:-)
Nie wiem jak to się stało, że straciłem cały wieczór. Chciałem coś zrobić, ale nie zrobiłem nic, martwi mnie to, muszę inaczej zagospodarować czas.
Poszedłem spać o 5. Mniej więcej o tej porze przyszedł pijany współlokator - Pijaczek. Wpadł w jakiś cug alkoholowy, dzisiaj też go nie ma - pije. Drugi współlokator wciąż w domu, zachorował na ospę.
O 11. obudził mnie S. bo chciał jechać na zakupy. Bardzo mi to nie pasowało, ale w końcu mnie przekonał, tyle, że to ja wybrałem gdzie pojedziemy. Znalazłem jakieś olbrzymie targowisko, na którym można było kupić wszystko. Byliśmy zadowoleni, ale pojechaliśmy jeszcze do supermarketu na zakupy spożywcze. W supermarkecie odkryłem ciekawą promocję na zupki chińskie, więc wziąłem 20. Znalazłem też mopa, którego ostatnio bardzo potrzebuję. Dopiero, gdy dojechałem do akademika, zorientowałem się, że zapłaciłem więcej niż powinienem. Zupki, które powinny być na promocji, były w normalnej cenie. Gdybym był na miejscu, to pewnie bym się wykłócił, ale było już za późno.
Niedawno wpadłem na pomysł, żeby coś ze sobą zrobić i zapisałem się na spotkanie pewnej, nowo powstałej organizacji, chociaż ciężko nazwać to organizacją. Organizacja, a właściwie klub ma dość duży zasięg, a my mamy zamiar stworzyć lokalny oddział. W mojej opinii ma to duże szanse powodzenia, dlatego poszedłem na dzisiejsze spotkanie. Klub ten zajmuje się tematyką związaną z informatyką - wybaczcie, ale więcej nie mogę powiedzieć.
Spotkanie miało się odbyć w nieznanej mi knajpie. Trafiłem na miejsce z pięciominutowym spóźnieniem. Wchodzę do knajpy - wydaje się być normalnie, idę dalej - a tam pomieszczenie w którym znajduje się około dwudziestu informatyków. Zaniemówiłem! Wszyscy mieli otwarte laptopy i patrzyli na mnie jak na intruza, żeby zrobiło się normalniej musiałem wyciągnąć swojego laptopa;) Ciekawie musieli to postrzegać normalni ludzie, to chyba dość niezwykły widok, tym bardziej niezwykły, że wspomnieni informatycy byli w różnym wieku i wielu z nich wyglądało jakby wyszli z szamba... Wyobraźcie sobie, że gdzieś pośrodku tego geek-tłumu, znalazła się para, która wybrała się do knajpy na randkę... Chyba dziwnie się poczuli, gdy wszyscy zaczęli programować i mówić o bardzo dziwnych rzeczach:-) "Zagubieni zakochani" dość szybko opuścili to miejsce.
Był jeden wykład tematyczny, z którego dużo wyniosłem. Jakkolwiek dziwne było towarzystwo, trzeba przyznać, że Ci ludzie mają olbrzymią wiedzę. Wkurza mnie zachowanie co niektórych, bo albo opowiadają nieśmieszne kawały, albo przechwalają się czego to nie potrafią, jednak z niektórymi da się rozmawiać. Duża część ma już żony, niektórzy nawet dzieci. Wśród tych ludzi są zwykli programiści, ale też administratorzy sieci. Poznałem nawet faceta, który jest kierownikiem czegoś tam;-) Oczywiście są też zwykli śmiertelnicy.
Po "wykładzie" przyszedł czas na integrację. Ci, którzy pili piwo, byli w miarę rozmowni. Tych, którzy pili sok, najlepiej byłoby wysłać na jakiś kurs pt. "jak zapuścić brodę", albo "prawiczek też może zostać mężczyzną".
Przez cały czas czułem się cholernie dziwnie. To wyglądało jak speed dating dla geeków. Co jakiś czas podchodził ktoś nowy i mówił coś o informatyce. Z jednej strony byłem zszokowany, z drugiej - zafascynowany, to było ciekawe, chociażby z socjologicznego punktu widzenia. Śmieszne jest to, że w naszym gronie była jedna kobieta. Nie zdążyłem jednak z Nią pogadać, bo pomysł wyjścia z tej knajpy coraz bardziej mnie przekonywał.
Pomimo totalnej abstrakcji myślę, że będę chodził na te spotkania. Mogę się dużo nauczyć, a o to przede wszystkim mi chodzi. Zresztą fajnie byłoby być jednym z "członków założycieli" organizacji, która ma duży potencjał.
Żeby ciekawie zakończyć ten wpis to tylko dodam, że razem ze mną z knajpy wychodził facet przebrany za...krowę!:-)
piątek, 9 listopada 2012
Zdrowie solenizanta!
W środę S. miał urodziny. Jak to bywa przy takich okazjach, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, pojawia się alkohol. Sam solenizant nie miał ochoty na picie, bo był(i jest) chory, i na dodatek powinien pracować na drugi dzień, ale to była siła wyższa.
Zaczęli picie beze mnie, bo ja poszedłem do B. - tym razem zaprosiła mnie do swojego mieszkania. Uwielbiam się z Nią spotykać. Niestety tym razem wpadłem tylko na chwilę. Bardzo miło mnie przywitała i trochę się zagadaliśmy. Miałem szybko wyjść, ale jakoś tak wyszło, ze siedziałem tam godzinę. Gdybym mógł, siedziałbym o wiele dłużej, ale wiedziałem, że B. ma pracę i nie chciałem Jej męczyć.
Wracając od B., spotkałem S. i T. idących po alkohol. Zdążyli wszystko wypić...
Długo walczyłem ze sobą i poniosłem porażkę. Zamiast się uczyć, dołączyłem do zgromadzenia. Głupio odmówić koledze.
Nie opiłem się jakoś specjalnie, ale w połączeniu ze zmęczeniem, mój organizm miał spore problemy w skupieniu się na późniejszym programowaniu. Sam nie wiem, kiedy znalazłem się w łóżku. Z pewnością było to po godzinie 4.
W czwartek musiałem wstać o 9. i od razu udać się na uczelnię. Nie lubię tego! Po raz szósty próbowałem odebrać swój indeks, ale Pani z dziekanatu powiedziała, żebym przyszedł później. Przyszedłem później, ale indeksu nie było. Jeszcze później Pani z dziekanatu zadzwoniła do mnie żeby wyjaśnić jakieś niejasności. O 15. miałem jeszcze następny telefon, z którego dowiedziałem się, że muszę donieść kolejne podanie. Mam już tego dość! Jeśli oglądaliście Monty Pythona, to Ministerstwo Dziwnych Kroków jest instytucją, która przypomina mój wydział.
Jednak najlepiej bawił się S. Wrócił do akademika nad ranem, a gdy do Niego przyszedłem o 10. To leżał w łóżku w bardzo dziwnej pozycji. Przez pół godziny próbowaliśmy z Nim nawiązać kontakt, ale nic do Niego nie docierało. Dopiero gdy opróżnił zawartość swojego żołądka był w stanie coś powiedzieć. problem w tym, że nic nie było słychać, jego głos zmienił się nie do poznania. To jednak nie przeszkodziło w tym, aby chwilę później napić się whiskey. Wieczorem pił ze mną wino i ruskie szampany...
Zaczęli picie beze mnie, bo ja poszedłem do B. - tym razem zaprosiła mnie do swojego mieszkania. Uwielbiam się z Nią spotykać. Niestety tym razem wpadłem tylko na chwilę. Bardzo miło mnie przywitała i trochę się zagadaliśmy. Miałem szybko wyjść, ale jakoś tak wyszło, ze siedziałem tam godzinę. Gdybym mógł, siedziałbym o wiele dłużej, ale wiedziałem, że B. ma pracę i nie chciałem Jej męczyć.
Wracając od B., spotkałem S. i T. idących po alkohol. Zdążyli wszystko wypić...
Długo walczyłem ze sobą i poniosłem porażkę. Zamiast się uczyć, dołączyłem do zgromadzenia. Głupio odmówić koledze.
Nie opiłem się jakoś specjalnie, ale w połączeniu ze zmęczeniem, mój organizm miał spore problemy w skupieniu się na późniejszym programowaniu. Sam nie wiem, kiedy znalazłem się w łóżku. Z pewnością było to po godzinie 4.
W czwartek musiałem wstać o 9. i od razu udać się na uczelnię. Nie lubię tego! Po raz szósty próbowałem odebrać swój indeks, ale Pani z dziekanatu powiedziała, żebym przyszedł później. Przyszedłem później, ale indeksu nie było. Jeszcze później Pani z dziekanatu zadzwoniła do mnie żeby wyjaśnić jakieś niejasności. O 15. miałem jeszcze następny telefon, z którego dowiedziałem się, że muszę donieść kolejne podanie. Mam już tego dość! Jeśli oglądaliście Monty Pythona, to Ministerstwo Dziwnych Kroków jest instytucją, która przypomina mój wydział.
Jednak najlepiej bawił się S. Wrócił do akademika nad ranem, a gdy do Niego przyszedłem o 10. To leżał w łóżku w bardzo dziwnej pozycji. Przez pół godziny próbowaliśmy z Nim nawiązać kontakt, ale nic do Niego nie docierało. Dopiero gdy opróżnił zawartość swojego żołądka był w stanie coś powiedzieć. problem w tym, że nic nie było słychać, jego głos zmienił się nie do poznania. To jednak nie przeszkodziło w tym, aby chwilę później napić się whiskey. Wieczorem pił ze mną wino i ruskie szampany...
poniedziałek, 5 listopada 2012
Jakoś tak inaczej, lepiej...
Wróciłem Do Mojego Miasta i wreszcie mam dostęp do internetu. Gdy byłem offline, również pisałem i poniżej to prezentuję. Dopiero teraz mam chwilę czasu, wcześniej byłem u siostry i naprawiałem Jej komputer a później spotkałem się z B.
Znowu było magicznie. Wszystko idzie powoli, ale wiem, że nie mogę tego przyśpieszyć, cieszymy się tym etapem związku, poznajemy się, i rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy. Tym razem byliśmy na długim spacerze, ciężko to wszystko opisać, to trzeba przeżyć. Nawet gdybym spróbował to opisać, to z pewnością nie czulibyście tego, co ja czułem. Mogę tylko napisać, że fajnie się czuję:-)
Znowu było magicznie. Wszystko idzie powoli, ale wiem, że nie mogę tego przyśpieszyć, cieszymy się tym etapem związku, poznajemy się, i rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy. Tym razem byliśmy na długim spacerze, ciężko to wszystko opisać, to trzeba przeżyć. Nawet gdybym spróbował to opisać, to z pewnością nie czulibyście tego, co ja czułem. Mogę tylko napisać, że fajnie się czuję:-)
sobota, 3 listopada 2012
Moja historia cz. 0
Jestem odcięty od internetu, nie mam co robić, więc wreszcie postanowiłem opisać fragment mojego życia, którego nigdy wcześniej nie opisywałem. Historia jest długa, więc proszę o cierpliwość. To też taka nagroda dla stałych czytelników, za to, że tak długo śledzili mojego bloga.
Wszystko, a właściwie to, co istotne, zaczęło się w 6. klasie podstawówki. Byłem dość zdolnym dzieciakiem, jednak 6. klasa była momentem chwilowego pogorszenia w nauce. Szkoła do której uczęszczałem znajdowała się ok. 8 km od mojego domu, chodziłem tam od 4. klasy podstawówki, czasami jeździłem razem z mamą, która jadąc do pracy przejeżdżała koło mojej szkoły.
Historię, którą chciałbym opowiedzieć zacznę od pewnej szkolnej wycieczki. Wszystko, co wydarzyło się wcześniej potraktujcie jako zamierzchłe czasy, o których raczej nigdy niczego się nie dowiecie. A wycieczka była ważna, ponieważ na niej poznałem dziewczynę - moją pierwszą miłość :-)
Byłem rocznikiem, który niestety załapał się na gimnazjum. Była 6. klasa, wiedziałem, że za kilka miesięcy zacznie się 1. klasa gimnazjum i dołączą do nas nowe osoby z pobliskiej wsi, w której edukacja kończyła się na podstawówce. Wiadome było nawet jak będą nazywały się te osoby - lista była wywieszona na którejś z tablic informacyjnych. Pamiętam jak z kolegami przeglądałem tą listę i komentowaliśmy ją. Była na niej ciekawa pozycja, ponieważ na podstawie imienia i nazwiska nie można było stwierdzić, czy dana osoba jest chłopakiem, czy dziewczyną. Nie wiem czemu powiedziałem kolegom, że to dziewczyna.
Był maj, wychowawczyni zaproponowała wycieczkę autobusową. Wśród uczestników, miały być osoby, które dołączą do naszej klasy w przyszłym roku szkolnym. Nie było inaczej. Gdy autobus podjechał na przystanek, było w nim kilka dziewczyn. Szczególną uwagę zwróciłem na krótko ściętą, niską brunetkę, o ciekawych rysach twarzy. Nie mam pojęcia dlaczego akurat na Nią zwróciłem uwagę. Kolega zapytał mnie, która to dziewczyna, co ma nazwisko brzmiące jak imię faceta. Wskazałem na tą, na którą zwróciłem uwagę. Sama wycieczka nie zapadła mi szczególnie w pamięć. Jedyne co mnie fascynowało, to tyłek tej dziewczyny - taki był ze mnie mały zboczeniec ;)
Minęła wycieczka, minęła również 6. klasa. Wakacje były nudne jak zwykle - siedziałem na wsi i pomagałem rodzicom. Byłem wkurzony, bo szkołę zakończyłem ze średnią 5.0, a mama była niezadowolona.
Gimnazjum nie różniło się od podstawówki, poza tym, że troszkę zmienił się skład klasy. Do innej klasy odeszli najbardziej agresywni uczniowie, a przyszli Ci, z niedalekiej wsi. Wtedy zaczął się powolny okres fascynacji poznaną na wycieczce dziewczyną. Nie miałem żadnego doświadczenia, nie wiedziałem, co należy zrobić. To było bardzo platoniczne i niedojrzałe. Przez dwa lata obserwowałem Ją, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Wstydziłem się, to było dla mnie nowe i niezwykłe. Przed tym okresem twardo upierałem się, że dziewczyny są be!
Minęły dwa lata gimnazjum, nic się nie zmieniło, za to ja coraz lepiej się uczyłem i na koniec drugiej klasy miałem średnią 5.4. Postanowiłem, że w kolejnym roku szkolnym dam z siebie wszystko jeśli chodzi o naukę, a w przypadku mojej wybranki, będę chciał coś z tym zrobić. Startowałem chyba we wszystkich możliwych konkursach i olimpiadach, poza konkursami z języka polskiego, biologii i niemieckiego. Najbardziej upodobałem sobie matematykę, jednak to nie z tego przedmiotu odnosiłem największe sukcesy. Działałem w samorządzie szkolnym, ale nie miałem tam żadnej poważnej funkcji. Dlaczego byłem tak aktywny? Bo chciałem zaimponować wspomnianej dziewczynie. Dowiedziałem się kiedy ma urodziny i imieniny, złożyłem Jej życzenia. Pamiętam, że gdy kiedyś o Niej mówiłem, jedna z Jej koleżanek zapytała: "Ty się w Niej zakochałeś, że tak ciągle o Niej mówisz?" I wtedy popełniłem błąd - zaprzeczyłem i przestałem o Niej mówić.
Okazja nadarzyła się pod koniec roku, gdy już miałem pewną sytuację prawie ze wszystkich przedmiotów, a Ona potrzebowała pomocy z matematyki. Dowiedziałem się o tym w przypadkowej rozmowie na szkolnym korytarzu. Poprosiła mnie o zrobienie jakiś zadań. Ale byłem głupi! Nie dość, że Jej pomogłem, to byłem w siódmym niebie, bo przez chwilę z Nią rozmawiałem. Na drugi dzień przyniosłem jej dwadzieścia kartek z rozwiązanymi zadaniami - była zaskoczona. Nie pamiętam co było później. Chyba zdała tą matematykę, ale nie mieliśmy okazji pogadać. Kończył się rok szkolny, więc podjąłem pierwszą (prawie) dojrzałą decyzję - spotkam się z Nią i powiem, co do Niej czuję. Tutaj zrobiłem kolejną głupią rzecz - poprosiłem Jej koleżankę o przekazanie wiadomości. Wiadomością była prośba o spotkanie w umówionym miejscu. Cholernie się stresowałem! Czekałem bardzo długo,a po godzinie zrezygnowałem. Byłem załamany! Na drugi dzień rozmawiałem z koleżanką przez którą przekazałem wiadomość. Nie wiedziała, co się stało, obiecała, że jeszcze raz przekaże wiadomość. Znowu bezowocnie czekałem jak głupi, jeszcze bardziej się dołując. Nie miałem pomysłu co zrobić, stwierdziłem, że trzeba sobie odpuścić i jakoś to przetrwać.
Ratunek przyszedł znikąd. Wieść o moim uczuciu rozeszła się wśród dziewczyn i jedna z nich postanowiła ze mną pogadać. Była to moja późniejsza przyjaciółka, z którą straciłem kontakt dopiero, gdy wyszła za mąż. Powiedziała mi, że rozmawiała o tej sprawie z dziewczynami i chciałaby mi pomóc. Zaaranżowała spotkanie za szkołą. Ale byłem szczęśliwy! W ogóle nie myślałem o tym co się stanie, chciałem tylko wyznać to co czuję. I co? Stało się! Przyszła! Do tej pory śmieję się z siebie ,gdy to wspominam. Byłem tak zestresowany, że nie mogłem się wysłowić! Przełamałem się i walnąłem: "bardzo mi się podobasz, zostaniesz moją dziewczyną?":-) Ha! Z perspektywy czasu śmiesznie to brzmi, ale wtedy mówiłem to całkiem na poważnie. Wiecie co odpowiedziała? Zacytuję: "sory, ale ja już mam chłopaka". To jedno głupie zdanie bardzo wpłynęło na moje życie i myślę, że gdyby nie zostało wypowiedziane, to teraz studiowałbym zupełnie coś innego. To był dla mnie cios. Jeszcze przed tą rozmową postanowiłem, że pójdę do tego liceum co Ona... Co z tego, że było to kiepskie liceum, a ja miałem średnią 5.7. Chciałem Ją widzieć, być przy Niej. Nawet po tej rozmowie nie chciałem zmienić zdania co do wyboru szkoły. Rodzice byli zaskoczeni, a tylko ja wiedziałem o co chodzi. Koleżanki próbowały mnie jakoś pocieszać, ale nic z tego nie wychodziło.
Do liceum dostałem się bez problemu, byłem na pierwszym miejscu, daleko przed kolejną osobą. Na szczęście, analizując wszystkie wydarzenia, w ostatnim momencie podjąłem (wreszcie)dojrzałą decyzję - będę się uczył w innym mieście. Powstało spore zamieszanie, bo było już po terminie składania podań, a ja przychodzę do mojej przyszłej szkoły średniej i mówię, że chciałbym się tam uczyć.
Wakacje były dla mnie ciężkim okresem - nie mogłem się pozbierać po pierwszym w moim życiu zawodzie miłosnym, dużo spacerowałem, odwiedzałem kolegów, robiłem sobie wycieczki i bardzo odwróciłem się od rodziców, wypominając im to, że nigdy nie byli zadowoleni z mojej nauki, nawet gdy wylądowałem na gazetce szkolnej jako jeden z dwudziestu najlepszych uczniów w dziejach szkoły. Nikt nie mógł mi przyznać racji, bo nikogo nie było - tylko ja i moja popieprzona rodzina. O ile szanuję swoją mamę i myślę, że dużo dla mnie zrobiła, o tyle do tej pory sądzę, że to głównie przez Nią straciłem ówczesny zapał do nauki.
W liceum nie byłem już najlepszym uczniem. Nigdy nie osiągnąłem średniej 5.0. Już w pierwszej klasie przestałem się starać. Wciąż brałem udział w konkursach, ale nauczyciele byli leniwi i nie chciało się im niczego organizować, stąd większość nagród zdobyłem z jednego przedmiotu - historii.
Pierwsza klasa sprawiła że zapomniałem o mojej miłości i zaangażowałem się w pracę społeczną. Najpierw zostałem wybrany na przewodniczącego samorządu szkolnego, a później organizowałem różne akcje. Samorząd miał własny pokój w szkole, a ja dorobiłem do niego klucz i praktycznie przejąłem go na czas trwania liceum. Udało mi się nawet uprosić dyrektora o komputer do tego pokoju.
Czas mijał dość wolno, a ja przywiązywałem coraz mniejszą wagę do nauki. Tak jak wspomniałem, brałem udział tylko w konkursach historycznych, niestety wszystkie z nich były konkursami o lokalnym zakresie. Z kolei jako przewodniczący samorządu starałem się przykładać do mojej pracy i w efekcie sam wszystko robiłem. Miałem później żal do innych członków samorządu o to, że mi nie pomagali. Twierdzili, że skoro zdecydowałem się startować w wyborach, to powinienem czuć się zobligowany do wykonywania wszystkich zadań. A oni to co?! Ten konflikt dość mocno eskalował, czego efektem była moja nieobecność na studniówce, ale to już inna historia.
Liceum było okresem przymusowej aktywności fizycznej. Codziennie, wcześnie rano, musiałem chodzić ponad 3 km na przystanek autobusowy. Wychodziłem z domu przed 6. rano i czasami wracałem po 16. Najgorsze były zimy i przeszywające chłodem wichury. Chodząc codziennie ok 7 km schudłem i nabrałem przyzwyczajenia do bardzo szybkiego chodu. W drodze do i z przystanku towarzyszyła mi pewna dziewczyna, niedaleko mieszkająca sąsiadka. Początkowo, nie zwracaliśmy na siebie uwagi, dopiero po pewnym czasie zaczęliśmy chodzić tym samym tempem. Ona była typową imprezowiczką, a ja dość zajętym chłopakiem. Bardzo się różniliśmy, ale pomimo tego zacząłem się Nią interesować. Nie miałem prawie żadnego doświadczenia jeśli chodzi o dziewczyny, więc moje działania(jeśli można tak to nazwać) były mało profesjonalne. Czasami, w autobusie, patrzyliśmy sobie w oczy, od czasu do czasu wymieniliśmy parę zdań, byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem. O tym, że podoba mi się ta dziewczyna, powiedziałem mojemu ówczesnemu przyjacielowi, jedynej osobie której ufałem. Zgadnijcie co stało się później!
Mój przyjaciel nawiązał z Nią kontakt i zamiast mi pomóc, to poderwał tą dziewczynę. Byłem zły, a złość połączona z brakiem dojrzałości była tragiczna w konsekwencjach. Chciałem pobić tego "przyjaciela", poprosiłem nawet jakiegoś znajomego, żeby pomógł mi go złapać. Teraz się z tego śmieję i dziwię, że wtedy traktowałem to całkiem poważnie. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie cyrki odstawiałem! TO było głupie z mojej strony, ale myślę, że lepiej przeżyć coś takiego wtedy, gdy się jest młodym. W końcu gniew rozszedł się po kościach, a z moją drugą, nieudaną "wielką miłością" przestałem rozmawiać. Tak się złożyło, że znowu zaczynały się wakacje. Nauczyłem się, że nikomu nie wolno ufać. Dużo czasu minęło zanim doszedłem do siebie.
Najzabawniejsze jest to, że w ramach rewanżu poderwałem siostrę mojego "przyjaciela":-) W końcu się o tym dowiedział, ale w żaden sposób nie zareagował. Spotykałem się z Nią jakiś czas, bardzo nieregularnie. Całowaliśmy się, chodziliśmy na spacery, ale nic do niej nie czułem, Ona chyba też traktowała to niezobowiązująco. Na tamtą chwilę miałem za sobą dwie "nieszczęśliwe miłości" i jeden dziwny związek.
W samorządzie pracowała ze mną taka "różowa laska", która teraz(o zgrozo!) ma męża i dziecko. Była pastelowa - nie tylko jeśli chodzi o wygląd... Mimo wszystko, czasami dało się z Nią pogadać i lubiłem Ją za to, że coś robiła w tym samorządzie. Gdy Ją o coś poprosiłem, to można było na Nią liczyć. Miała przyjaciółkę(całkowicie normalną, niepastelową), która dość często przychodziła do pokoju samorządu i pomagała w różnych pracach. Lubiłem Ją, nawet coś więcej, ale bałem się kolejnej nieudanej próby. Pewnego pracowitego dnia, gdy siedziałem w swojej kanciapie i byłem pochłonięty liczeniem pieniędzy z jakiejś zbiórki, przyszła różowa koleżanka i najprawdopodobniej oznajmiła: ", chciałaby zostać twoją dziewczyną". Problem był taki, że nie byłem do końca pewien co usłyszałem, bo byłem pochłonięty swoją pracą, więc zapytałem: "co takiego?". Odpowiedź brzmiała: "Nic, nic". Wtedy koleżanka ulotniła się, a ja uświadomiłem sobie jak najprawdopodobniej brzmiały jej pierwsze słowa. Mój błąd polegał na tym, że nic z tym nie zrobiłem. Próbowałem działać dużo później, ale było już stanowczo za późno - przyjaciółka różowej koleżanki znalazła sobie faceta. Znowu trochę się z tym męczyłem, ale już nie tak bardzo. Znowu zbliżały się wakacje...
Kolejna dziewczyna to czarna karta w mojej historii, powód do wstydu. Wstydzę się tego do tej pory. Nie dość, że była brzydka to jeszcze głupia, chodziła do zawodówki, a i tam miała problemy. Nie wiem, co w Niej widziałem, może możliwość manipulacji? Nigdy nie byliśmy formalnie razem, ale nasza znajomość miała bardzo negatywny charakter. Pamiętam, że nie mogłem z Nią o niczym pogadać, bo po pierwsze miała w głowie tylko imprezy, a po drugie odstraszała swoim słownictwem. Zadawała się z jeszcze głupszymi od siebie facetami, co miało bardzo negatywne skutki. Z tego co wiem, zaszła w nieplanowaną ciążę, później wzięła ślub z rozsądku, edukację zakończyła na zawodówce, ale nigdzie nie pracuje. Myślę, że to w jakiś sposób była dla mnie lekcja, jakich kobiet należy unikać i gdzie w ogóle należy szukać kobiet.
W ostatniej klasie liceum odezwała się do mnie "druga wielka miłość". Początkowo nie wiedziałem, że to Ona, bo napisała do mnie incognito, ale szybko się przedstawiła. Jak się pewnie domyślacie - nic z tego nie wyszło, znalazła sobie kolejnego faceta, a żeby było śmieszniej - tym facetem był kolega, którego wcześniej prosiłem o pomoc w złapaniu "mojego przyjaciela". No cóż, nieszczęścia chodzą stadami!
Pomiędzy egzaminami maturalnymi wybrałem się na wycieczkę organizowaną przez nauczyciela geografii. Na tej wycieczce poznałem A2. Chodziła wtedy do pierwszej klasy.
Liceum było okresem emocjonalnych telenowel i nowych doświadczeń. Po napisaniu matury, czułem, że bezpowrotnie kończy się pewien etap mojego życia, na swój sposób, bardzo ciekawy. Straciłem kontakt z wieloma znajomymi i już nigdy go nie odzyskałem. Przez te 3 lata nauczyłem się bardzo dużo o związkach i było to dobrym wstępem do kolejnego etapu mojego życia, jakim były(i są) studia. Dzięki tym doświadczeniom poznałem później dużo dziewczyn i dopiero Moja Była stała się kolejnym ciekawym wydarzeniem w moim życiu.
"Pierwsza wielka miłość" nauczyła mnie, że nie należy zbyt długo czekać i warto mieć kontakt z osobą, która się podoba, a jeśli wszystko zawiedzie, to życie toczy się dalej i trzeba myśleć głową. "Druga wielka miłość" nauczyła mnie, że nie warto nikomu ufać w 100%, że kobiety są nieprzewidywalne, że czasami obiekt mojego zainteresowania wcale nie jest taki interesujący. Nauczyłem się też rozmawiać z kobietami i po raz kolejny przekonałem się, że nie warto długo czekać. "Trzecia wielka miłość", czyli Moja Była, potwierdziła moje przypuszczenia, że kobiety są nieprzewidywalne i nikomu nie wolno ufać. Nauczyła mnie, że każde uczucie można zabić, a człowiek jest silniejszym stworem, niż mogłoby się to wydawać. Kolejne interesujące dziewczyny to K. i B. Nie chcę ich umieszczać obok wspomnianej trójki. Sprawa z K. jest zakończona, a B... no właśnie - budzi nadzieje. Jestem zmęczony głupimi związkami, chciałbym czegoś naprawdę poważnego, a ta znajomość jest niezwykła i całkiem inna, jakaś taka spokojna, pozytywna.
Co się teraz dzieje z "miłosną trójką"? Pierwsza ma chłopaka, chyba dobrze im się układa, chociaż śmiesznie razem wyglądają, bo Ona jest bardzo niska, a on bardzo wysoki. Niedawno pisałem na blogu, że jadąc z pracy tramwajem, spotkałem koleżankę z dawnych lat. To właśnie dziewczyna, która przekazywała wiadomość o chęci spotkania z "pierwszą wielką miłością":-)
Druga dziewczyna wyszła za mąż, przeprowadziła się, nie ma dzieci, pracuje w fabryce czekolady. Wciąż mam z Nią kontakt, ale coraz słabszy. Dwa razy do roku składamy sobie życzenia.
O Mojej Byłej nie wiem nic, pewnie dalej robi doktorat. Ciężko powiedzieć czy jest w Polsce, czy za granicą. Chyba wciąż jest z hindusem, ale też nie jestem tego pewien. Ograniczyłem, jak mogłem przypływ informacji na Jej temat, stała się dla mnie wspomnieniem, niczym więcej.
Wszystko, a właściwie to, co istotne, zaczęło się w 6. klasie podstawówki. Byłem dość zdolnym dzieciakiem, jednak 6. klasa była momentem chwilowego pogorszenia w nauce. Szkoła do której uczęszczałem znajdowała się ok. 8 km od mojego domu, chodziłem tam od 4. klasy podstawówki, czasami jeździłem razem z mamą, która jadąc do pracy przejeżdżała koło mojej szkoły.
Historię, którą chciałbym opowiedzieć zacznę od pewnej szkolnej wycieczki. Wszystko, co wydarzyło się wcześniej potraktujcie jako zamierzchłe czasy, o których raczej nigdy niczego się nie dowiecie. A wycieczka była ważna, ponieważ na niej poznałem dziewczynę - moją pierwszą miłość :-)
Byłem rocznikiem, który niestety załapał się na gimnazjum. Była 6. klasa, wiedziałem, że za kilka miesięcy zacznie się 1. klasa gimnazjum i dołączą do nas nowe osoby z pobliskiej wsi, w której edukacja kończyła się na podstawówce. Wiadome było nawet jak będą nazywały się te osoby - lista była wywieszona na którejś z tablic informacyjnych. Pamiętam jak z kolegami przeglądałem tą listę i komentowaliśmy ją. Była na niej ciekawa pozycja, ponieważ na podstawie imienia i nazwiska nie można było stwierdzić, czy dana osoba jest chłopakiem, czy dziewczyną. Nie wiem czemu powiedziałem kolegom, że to dziewczyna.
Był maj, wychowawczyni zaproponowała wycieczkę autobusową. Wśród uczestników, miały być osoby, które dołączą do naszej klasy w przyszłym roku szkolnym. Nie było inaczej. Gdy autobus podjechał na przystanek, było w nim kilka dziewczyn. Szczególną uwagę zwróciłem na krótko ściętą, niską brunetkę, o ciekawych rysach twarzy. Nie mam pojęcia dlaczego akurat na Nią zwróciłem uwagę. Kolega zapytał mnie, która to dziewczyna, co ma nazwisko brzmiące jak imię faceta. Wskazałem na tą, na którą zwróciłem uwagę. Sama wycieczka nie zapadła mi szczególnie w pamięć. Jedyne co mnie fascynowało, to tyłek tej dziewczyny - taki był ze mnie mały zboczeniec ;)
Minęła wycieczka, minęła również 6. klasa. Wakacje były nudne jak zwykle - siedziałem na wsi i pomagałem rodzicom. Byłem wkurzony, bo szkołę zakończyłem ze średnią 5.0, a mama była niezadowolona.
Gimnazjum nie różniło się od podstawówki, poza tym, że troszkę zmienił się skład klasy. Do innej klasy odeszli najbardziej agresywni uczniowie, a przyszli Ci, z niedalekiej wsi. Wtedy zaczął się powolny okres fascynacji poznaną na wycieczce dziewczyną. Nie miałem żadnego doświadczenia, nie wiedziałem, co należy zrobić. To było bardzo platoniczne i niedojrzałe. Przez dwa lata obserwowałem Ją, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Wstydziłem się, to było dla mnie nowe i niezwykłe. Przed tym okresem twardo upierałem się, że dziewczyny są be!
Minęły dwa lata gimnazjum, nic się nie zmieniło, za to ja coraz lepiej się uczyłem i na koniec drugiej klasy miałem średnią 5.4. Postanowiłem, że w kolejnym roku szkolnym dam z siebie wszystko jeśli chodzi o naukę, a w przypadku mojej wybranki, będę chciał coś z tym zrobić. Startowałem chyba we wszystkich możliwych konkursach i olimpiadach, poza konkursami z języka polskiego, biologii i niemieckiego. Najbardziej upodobałem sobie matematykę, jednak to nie z tego przedmiotu odnosiłem największe sukcesy. Działałem w samorządzie szkolnym, ale nie miałem tam żadnej poważnej funkcji. Dlaczego byłem tak aktywny? Bo chciałem zaimponować wspomnianej dziewczynie. Dowiedziałem się kiedy ma urodziny i imieniny, złożyłem Jej życzenia. Pamiętam, że gdy kiedyś o Niej mówiłem, jedna z Jej koleżanek zapytała: "Ty się w Niej zakochałeś, że tak ciągle o Niej mówisz?" I wtedy popełniłem błąd - zaprzeczyłem i przestałem o Niej mówić.
Okazja nadarzyła się pod koniec roku, gdy już miałem pewną sytuację prawie ze wszystkich przedmiotów, a Ona potrzebowała pomocy z matematyki. Dowiedziałem się o tym w przypadkowej rozmowie na szkolnym korytarzu. Poprosiła mnie o zrobienie jakiś zadań. Ale byłem głupi! Nie dość, że Jej pomogłem, to byłem w siódmym niebie, bo przez chwilę z Nią rozmawiałem. Na drugi dzień przyniosłem jej dwadzieścia kartek z rozwiązanymi zadaniami - była zaskoczona. Nie pamiętam co było później. Chyba zdała tą matematykę, ale nie mieliśmy okazji pogadać. Kończył się rok szkolny, więc podjąłem pierwszą (prawie) dojrzałą decyzję - spotkam się z Nią i powiem, co do Niej czuję. Tutaj zrobiłem kolejną głupią rzecz - poprosiłem Jej koleżankę o przekazanie wiadomości. Wiadomością była prośba o spotkanie w umówionym miejscu. Cholernie się stresowałem! Czekałem bardzo długo,a po godzinie zrezygnowałem. Byłem załamany! Na drugi dzień rozmawiałem z koleżanką przez którą przekazałem wiadomość. Nie wiedziała, co się stało, obiecała, że jeszcze raz przekaże wiadomość. Znowu bezowocnie czekałem jak głupi, jeszcze bardziej się dołując. Nie miałem pomysłu co zrobić, stwierdziłem, że trzeba sobie odpuścić i jakoś to przetrwać.
Ratunek przyszedł znikąd. Wieść o moim uczuciu rozeszła się wśród dziewczyn i jedna z nich postanowiła ze mną pogadać. Była to moja późniejsza przyjaciółka, z którą straciłem kontakt dopiero, gdy wyszła za mąż. Powiedziała mi, że rozmawiała o tej sprawie z dziewczynami i chciałaby mi pomóc. Zaaranżowała spotkanie za szkołą. Ale byłem szczęśliwy! W ogóle nie myślałem o tym co się stanie, chciałem tylko wyznać to co czuję. I co? Stało się! Przyszła! Do tej pory śmieję się z siebie ,gdy to wspominam. Byłem tak zestresowany, że nie mogłem się wysłowić! Przełamałem się i walnąłem: "bardzo mi się podobasz, zostaniesz moją dziewczyną?":-) Ha! Z perspektywy czasu śmiesznie to brzmi, ale wtedy mówiłem to całkiem na poważnie. Wiecie co odpowiedziała? Zacytuję: "sory, ale ja już mam chłopaka". To jedno głupie zdanie bardzo wpłynęło na moje życie i myślę, że gdyby nie zostało wypowiedziane, to teraz studiowałbym zupełnie coś innego. To był dla mnie cios. Jeszcze przed tą rozmową postanowiłem, że pójdę do tego liceum co Ona... Co z tego, że było to kiepskie liceum, a ja miałem średnią 5.7. Chciałem Ją widzieć, być przy Niej. Nawet po tej rozmowie nie chciałem zmienić zdania co do wyboru szkoły. Rodzice byli zaskoczeni, a tylko ja wiedziałem o co chodzi. Koleżanki próbowały mnie jakoś pocieszać, ale nic z tego nie wychodziło.
Do liceum dostałem się bez problemu, byłem na pierwszym miejscu, daleko przed kolejną osobą. Na szczęście, analizując wszystkie wydarzenia, w ostatnim momencie podjąłem (wreszcie)dojrzałą decyzję - będę się uczył w innym mieście. Powstało spore zamieszanie, bo było już po terminie składania podań, a ja przychodzę do mojej przyszłej szkoły średniej i mówię, że chciałbym się tam uczyć.
Wakacje były dla mnie ciężkim okresem - nie mogłem się pozbierać po pierwszym w moim życiu zawodzie miłosnym, dużo spacerowałem, odwiedzałem kolegów, robiłem sobie wycieczki i bardzo odwróciłem się od rodziców, wypominając im to, że nigdy nie byli zadowoleni z mojej nauki, nawet gdy wylądowałem na gazetce szkolnej jako jeden z dwudziestu najlepszych uczniów w dziejach szkoły. Nikt nie mógł mi przyznać racji, bo nikogo nie było - tylko ja i moja popieprzona rodzina. O ile szanuję swoją mamę i myślę, że dużo dla mnie zrobiła, o tyle do tej pory sądzę, że to głównie przez Nią straciłem ówczesny zapał do nauki.
W liceum nie byłem już najlepszym uczniem. Nigdy nie osiągnąłem średniej 5.0. Już w pierwszej klasie przestałem się starać. Wciąż brałem udział w konkursach, ale nauczyciele byli leniwi i nie chciało się im niczego organizować, stąd większość nagród zdobyłem z jednego przedmiotu - historii.
Pierwsza klasa sprawiła że zapomniałem o mojej miłości i zaangażowałem się w pracę społeczną. Najpierw zostałem wybrany na przewodniczącego samorządu szkolnego, a później organizowałem różne akcje. Samorząd miał własny pokój w szkole, a ja dorobiłem do niego klucz i praktycznie przejąłem go na czas trwania liceum. Udało mi się nawet uprosić dyrektora o komputer do tego pokoju.
Czas mijał dość wolno, a ja przywiązywałem coraz mniejszą wagę do nauki. Tak jak wspomniałem, brałem udział tylko w konkursach historycznych, niestety wszystkie z nich były konkursami o lokalnym zakresie. Z kolei jako przewodniczący samorządu starałem się przykładać do mojej pracy i w efekcie sam wszystko robiłem. Miałem później żal do innych członków samorządu o to, że mi nie pomagali. Twierdzili, że skoro zdecydowałem się startować w wyborach, to powinienem czuć się zobligowany do wykonywania wszystkich zadań. A oni to co?! Ten konflikt dość mocno eskalował, czego efektem była moja nieobecność na studniówce, ale to już inna historia.
Liceum było okresem przymusowej aktywności fizycznej. Codziennie, wcześnie rano, musiałem chodzić ponad 3 km na przystanek autobusowy. Wychodziłem z domu przed 6. rano i czasami wracałem po 16. Najgorsze były zimy i przeszywające chłodem wichury. Chodząc codziennie ok 7 km schudłem i nabrałem przyzwyczajenia do bardzo szybkiego chodu. W drodze do i z przystanku towarzyszyła mi pewna dziewczyna, niedaleko mieszkająca sąsiadka. Początkowo, nie zwracaliśmy na siebie uwagi, dopiero po pewnym czasie zaczęliśmy chodzić tym samym tempem. Ona była typową imprezowiczką, a ja dość zajętym chłopakiem. Bardzo się różniliśmy, ale pomimo tego zacząłem się Nią interesować. Nie miałem prawie żadnego doświadczenia jeśli chodzi o dziewczyny, więc moje działania(jeśli można tak to nazwać) były mało profesjonalne. Czasami, w autobusie, patrzyliśmy sobie w oczy, od czasu do czasu wymieniliśmy parę zdań, byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem. O tym, że podoba mi się ta dziewczyna, powiedziałem mojemu ówczesnemu przyjacielowi, jedynej osobie której ufałem. Zgadnijcie co stało się później!
Mój przyjaciel nawiązał z Nią kontakt i zamiast mi pomóc, to poderwał tą dziewczynę. Byłem zły, a złość połączona z brakiem dojrzałości była tragiczna w konsekwencjach. Chciałem pobić tego "przyjaciela", poprosiłem nawet jakiegoś znajomego, żeby pomógł mi go złapać. Teraz się z tego śmieję i dziwię, że wtedy traktowałem to całkiem poważnie. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie cyrki odstawiałem! TO było głupie z mojej strony, ale myślę, że lepiej przeżyć coś takiego wtedy, gdy się jest młodym. W końcu gniew rozszedł się po kościach, a z moją drugą, nieudaną "wielką miłością" przestałem rozmawiać. Tak się złożyło, że znowu zaczynały się wakacje. Nauczyłem się, że nikomu nie wolno ufać. Dużo czasu minęło zanim doszedłem do siebie.
Najzabawniejsze jest to, że w ramach rewanżu poderwałem siostrę mojego "przyjaciela":-) W końcu się o tym dowiedział, ale w żaden sposób nie zareagował. Spotykałem się z Nią jakiś czas, bardzo nieregularnie. Całowaliśmy się, chodziliśmy na spacery, ale nic do niej nie czułem, Ona chyba też traktowała to niezobowiązująco. Na tamtą chwilę miałem za sobą dwie "nieszczęśliwe miłości" i jeden dziwny związek.
W samorządzie pracowała ze mną taka "różowa laska", która teraz(o zgrozo!) ma męża i dziecko. Była pastelowa - nie tylko jeśli chodzi o wygląd... Mimo wszystko, czasami dało się z Nią pogadać i lubiłem Ją za to, że coś robiła w tym samorządzie. Gdy Ją o coś poprosiłem, to można było na Nią liczyć. Miała przyjaciółkę(całkowicie normalną, niepastelową), która dość często przychodziła do pokoju samorządu i pomagała w różnych pracach. Lubiłem Ją, nawet coś więcej, ale bałem się kolejnej nieudanej próby. Pewnego pracowitego dnia, gdy siedziałem w swojej kanciapie i byłem pochłonięty liczeniem pieniędzy z jakiejś zbiórki, przyszła różowa koleżanka i najprawdopodobniej oznajmiła: "
Kolejna dziewczyna to czarna karta w mojej historii, powód do wstydu. Wstydzę się tego do tej pory. Nie dość, że była brzydka to jeszcze głupia, chodziła do zawodówki, a i tam miała problemy. Nie wiem, co w Niej widziałem, może możliwość manipulacji? Nigdy nie byliśmy formalnie razem, ale nasza znajomość miała bardzo negatywny charakter. Pamiętam, że nie mogłem z Nią o niczym pogadać, bo po pierwsze miała w głowie tylko imprezy, a po drugie odstraszała swoim słownictwem. Zadawała się z jeszcze głupszymi od siebie facetami, co miało bardzo negatywne skutki. Z tego co wiem, zaszła w nieplanowaną ciążę, później wzięła ślub z rozsądku, edukację zakończyła na zawodówce, ale nigdzie nie pracuje. Myślę, że to w jakiś sposób była dla mnie lekcja, jakich kobiet należy unikać i gdzie w ogóle należy szukać kobiet.
W ostatniej klasie liceum odezwała się do mnie "druga wielka miłość". Początkowo nie wiedziałem, że to Ona, bo napisała do mnie incognito, ale szybko się przedstawiła. Jak się pewnie domyślacie - nic z tego nie wyszło, znalazła sobie kolejnego faceta, a żeby było śmieszniej - tym facetem był kolega, którego wcześniej prosiłem o pomoc w złapaniu "mojego przyjaciela". No cóż, nieszczęścia chodzą stadami!
Pomiędzy egzaminami maturalnymi wybrałem się na wycieczkę organizowaną przez nauczyciela geografii. Na tej wycieczce poznałem A2. Chodziła wtedy do pierwszej klasy.
Liceum było okresem emocjonalnych telenowel i nowych doświadczeń. Po napisaniu matury, czułem, że bezpowrotnie kończy się pewien etap mojego życia, na swój sposób, bardzo ciekawy. Straciłem kontakt z wieloma znajomymi i już nigdy go nie odzyskałem. Przez te 3 lata nauczyłem się bardzo dużo o związkach i było to dobrym wstępem do kolejnego etapu mojego życia, jakim były(i są) studia. Dzięki tym doświadczeniom poznałem później dużo dziewczyn i dopiero Moja Była stała się kolejnym ciekawym wydarzeniem w moim życiu.
"Pierwsza wielka miłość" nauczyła mnie, że nie należy zbyt długo czekać i warto mieć kontakt z osobą, która się podoba, a jeśli wszystko zawiedzie, to życie toczy się dalej i trzeba myśleć głową. "Druga wielka miłość" nauczyła mnie, że nie warto nikomu ufać w 100%, że kobiety są nieprzewidywalne, że czasami obiekt mojego zainteresowania wcale nie jest taki interesujący. Nauczyłem się też rozmawiać z kobietami i po raz kolejny przekonałem się, że nie warto długo czekać. "Trzecia wielka miłość", czyli Moja Była, potwierdziła moje przypuszczenia, że kobiety są nieprzewidywalne i nikomu nie wolno ufać. Nauczyła mnie, że każde uczucie można zabić, a człowiek jest silniejszym stworem, niż mogłoby się to wydawać. Kolejne interesujące dziewczyny to K. i B. Nie chcę ich umieszczać obok wspomnianej trójki. Sprawa z K. jest zakończona, a B... no właśnie - budzi nadzieje. Jestem zmęczony głupimi związkami, chciałbym czegoś naprawdę poważnego, a ta znajomość jest niezwykła i całkiem inna, jakaś taka spokojna, pozytywna.
Co się teraz dzieje z "miłosną trójką"? Pierwsza ma chłopaka, chyba dobrze im się układa, chociaż śmiesznie razem wyglądają, bo Ona jest bardzo niska, a on bardzo wysoki. Niedawno pisałem na blogu, że jadąc z pracy tramwajem, spotkałem koleżankę z dawnych lat. To właśnie dziewczyna, która przekazywała wiadomość o chęci spotkania z "pierwszą wielką miłością":-)
Druga dziewczyna wyszła za mąż, przeprowadziła się, nie ma dzieci, pracuje w fabryce czekolady. Wciąż mam z Nią kontakt, ale coraz słabszy. Dwa razy do roku składamy sobie życzenia.
O Mojej Byłej nie wiem nic, pewnie dalej robi doktorat. Ciężko powiedzieć czy jest w Polsce, czy za granicą. Chyba wciąż jest z hindusem, ale też nie jestem tego pewien. Ograniczyłem, jak mogłem przypływ informacji na Jej temat, stała się dla mnie wspomnieniem, niczym więcej.
piątek, 2 listopada 2012
Izolacja
Wieś zimą oznacza tylko jedno - totalne odizolowanie. Jeszcze w środę siedziałem sobie w ciepłym, akademickim pokoju, z uśmiechem na twarzy, z nadzieją, że w domu napiszę trochę mojej dyplomówki. Ale gdzie tam! Nie ma internetu, ale jest za to przerażający mróz. Awarie na wsi są bardzo niebezpieczne. Znając życie internet wróci dopiero za jakiś miesiąc.
Przyjechać na wieś musiałem, bo niedawno dostałem telefon z banku, z informacją, że mam wpłacić na swoje konto 11 zeta. Była ósma rano, gdy dzwoniła do mnie niezwykle miła Pani, więc dopiero pod koniec rozmowy przypomniało mi się, że w tym banku konto kasowałem ponad miesiąc temu! Wyjątkowo jestem wyczulony na takie rzeczy, dlatego zacząłem szukać dokumentu potwierdzającego zamknięcie rachunku. Niestety zostawiłem go w domu. Pomimo tego poszedłem na drugi dzień do banku i powiedziałem jak sprawa wygląda. Złożyłem reklamację, bo przy okazji likwidacji rachunku bank nie raczył zablokować karty, za którą ciągle była pobierana opłata. Sytuacja jest absurdalna, bo tym sposobem, nigdy nie mógłbym zamknąć rachunku - za każdym razem, po wyrównywaniu należności, robiłyby się nowe, a okres wypowiedzenia trwa 30 dni... Super! Miła Pani powiedziała mi, że w ciągu tygodnia poinformuje mnie o decyzji banku...
B. zawróciła mi w głowie nie na żarty, za często o Niej myślę, zaangażowałem się i już tego nie zmienię, ta dziewczyna jest dla mnie ważna, uwielbiam Ją! Wpłynęła na mnie do tego stopnia, że powstrzymałem się przed seksem z A...
W środę wieczorem była u mnie A i oglądaliśmy film, popijając wódką. Prowokowała cholernie, mimo, że ma chłopaka. W Jej słowach było pełno podtekstów. Byliśmy pijani, ponadto Ona jest niezwykle urodziwa... Niewiele brakowało, ale powiedziałem sobie "nie". W pewnym momencie wzięła moją rękę i przyłożyła do swojej piersi. Przyznam szczerze, że to fajne uczucie, ale nie wykorzystałem tego. Wstałem, napiłem się soku, trochę ochłonąłem. Ciężko było przetrwać ten wieczór. O 23. odprowadziłem Ją do Jej akademika. Jestem z siebie bardzo zadowolony, nie sądziłem, że potrafię pokonać własny popęd. To tak, jakby dać wygłodniałemu psu świeże mięso i oczekiwać, że nie zje.
Tak jak wspomniałem, nie ma internetu - nie ma jak pisać pracy, nie ma jak się kontaktować ze znajomymi. Żeby było śmiesznie, to zapomniałem wziąć ładowarkę do telefonu. Myślę, że w analogicznych okolicznościach człowiek wynalazł koło;-)
Kupiłem na allegro dodatkową pamięć do mojego komputera. Towar miał być nowy, a przychodzi bez jakiegokolwiek opakowania. Montuję RAM-y w komputerze, odpalam, a tu przezabawny bluescreen. Włączam test pamięci i wywala ponad 4 tys. błędów. Cholera! Napiszę gościowi, żeby wsadził sobie w dupę te ramy, bo jak wsadzam w komputer, to nie działają.
Nie wiem, czy słyszeliście, ale niedawno użytkownicy 4chana wpadli na ciekawy pomysł. Postanowili zrobić małe zamieszanie w internecie i rozprzestrzenić fikcyjną informację, jakoby idol wszystkich nastolatek - Justin Bieber, był chory na raka. W ramach solidarności z Bieberem sugeruje się ściąć włosy do zera. Szalone nastolatki uwierzyły :-) No właśnie, będzie trzeba pomyśleć o włosach...
Przyjechać na wieś musiałem, bo niedawno dostałem telefon z banku, z informacją, że mam wpłacić na swoje konto 11 zeta. Była ósma rano, gdy dzwoniła do mnie niezwykle miła Pani, więc dopiero pod koniec rozmowy przypomniało mi się, że w tym banku konto kasowałem ponad miesiąc temu! Wyjątkowo jestem wyczulony na takie rzeczy, dlatego zacząłem szukać dokumentu potwierdzającego zamknięcie rachunku. Niestety zostawiłem go w domu. Pomimo tego poszedłem na drugi dzień do banku i powiedziałem jak sprawa wygląda. Złożyłem reklamację, bo przy okazji likwidacji rachunku bank nie raczył zablokować karty, za którą ciągle była pobierana opłata. Sytuacja jest absurdalna, bo tym sposobem, nigdy nie mógłbym zamknąć rachunku - za każdym razem, po wyrównywaniu należności, robiłyby się nowe, a okres wypowiedzenia trwa 30 dni... Super! Miła Pani powiedziała mi, że w ciągu tygodnia poinformuje mnie o decyzji banku...
B. zawróciła mi w głowie nie na żarty, za często o Niej myślę, zaangażowałem się i już tego nie zmienię, ta dziewczyna jest dla mnie ważna, uwielbiam Ją! Wpłynęła na mnie do tego stopnia, że powstrzymałem się przed seksem z A...
W środę wieczorem była u mnie A i oglądaliśmy film, popijając wódką. Prowokowała cholernie, mimo, że ma chłopaka. W Jej słowach było pełno podtekstów. Byliśmy pijani, ponadto Ona jest niezwykle urodziwa... Niewiele brakowało, ale powiedziałem sobie "nie". W pewnym momencie wzięła moją rękę i przyłożyła do swojej piersi. Przyznam szczerze, że to fajne uczucie, ale nie wykorzystałem tego. Wstałem, napiłem się soku, trochę ochłonąłem. Ciężko było przetrwać ten wieczór. O 23. odprowadziłem Ją do Jej akademika. Jestem z siebie bardzo zadowolony, nie sądziłem, że potrafię pokonać własny popęd. To tak, jakby dać wygłodniałemu psu świeże mięso i oczekiwać, że nie zje.
Tak jak wspomniałem, nie ma internetu - nie ma jak pisać pracy, nie ma jak się kontaktować ze znajomymi. Żeby było śmiesznie, to zapomniałem wziąć ładowarkę do telefonu. Myślę, że w analogicznych okolicznościach człowiek wynalazł koło;-)
Kupiłem na allegro dodatkową pamięć do mojego komputera. Towar miał być nowy, a przychodzi bez jakiegokolwiek opakowania. Montuję RAM-y w komputerze, odpalam, a tu przezabawny bluescreen. Włączam test pamięci i wywala ponad 4 tys. błędów. Cholera! Napiszę gościowi, żeby wsadził sobie w dupę te ramy, bo jak wsadzam w komputer, to nie działają.
Nie wiem, czy słyszeliście, ale niedawno użytkownicy 4chana wpadli na ciekawy pomysł. Postanowili zrobić małe zamieszanie w internecie i rozprzestrzenić fikcyjną informację, jakoby idol wszystkich nastolatek - Justin Bieber, był chory na raka. W ramach solidarności z Bieberem sugeruje się ściąć włosy do zera. Szalone nastolatki uwierzyły :-) No właśnie, będzie trzeba pomyśleć o włosach...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)